Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ukpol

dzień dobry to nie tak że minęło poltorej miesiaca odkąd wstawiłam jakiekolwiek oneszit nienie

nad tym myślałam dwa miesiące oby wyszlo

***

Francis westchnął głęboko. Życie nie jest łatwe, kiedy masz za przyjaciela osobę, która zachowuje się, jakby cię nie nienawidziła. Kilkanaście minut temu Francuz został przez taką właśnie osobę uderzony w twarz z tak zwanego liścia.

Racja, może i nie powinien się chwalić, że udało mu się wyrwać jakiegoś chłopaka ze szkoły, mimo że dobrze wiedział, że Arthur nigdy nikogo nie miał i do tego czuł jakąś dziwną odrazę do związków jednopłciowych. Francis tego nie rozumiał. Przecież miłość była taka piękna, więc co za różnica, czy do chłopaka czy dziewczyny?

Nagle coś błysnęło w jego umyśle. No tak. Czemu wcześniej o tym nie pomyślał?

Skoro Arthur tak się na niego denerwował i nie mógł znieść gadania o czyimś związku, to może Francis powinien mu kogoś znaleźć?

Z tą radosną myślą wyjął telefon z kieszeni. Co prawda, mogło być ciężko znaleźć kogoś, kto się zgodzi na randkę z cynicznym Anglikiem... ale warto spróbować.

*^*^*^*

Żadna, dosłownie żadna nie wzięła tego pod uwagę. Elizabeta roześmiała się głośno. Katia powiedziała coś niewyraźnie i się rozłączyła. Natalia nawet nie odebrała. Lili nie zdążyła odpowiedzieć, bo jej brat zaczął się wydzierać. Wszystkie reakcje jego koleżanek były dosadnym: nie. Francis podświadomie się tego spodziewał, ale nadal miał nadzieję.

Już miał się załamywać, kiedy...

Przed oczami pojawiła mu się idealna kandydatka.

A raczej kandydat.

Podbiegł do dwojga przyjaciół siedzących na ławce pod drzewem. Złapał jednego za ramię i zmusił go do wstania.

  – Generalnie to, kuźwa, co?

  – Bonjour, Feliks. Dawno się nie widzieliśmy, prawda?

*^*

  – Jezu, Feliks! Przestraszyłeś mnie, jak tak nagle pobiegłeś za Francisem. Powiesz mi, o co chodzi? – poprosił zmieszany Toris, który właśnie wszedł do domu Polaka.

  – A, hejka – przywitał go wesoło Łukasiewicz. – No więc to było tak: jakiś czas temu, niestety, przegrałem jakiś totalnie głupi zakład, nie? No to teraz mu się przypomniało, że nadal mam zaległą przysługę – mówił Feliks, nie przestając grzebać w szafie. – To ja mu mówię, że nie, nadal nie pójdę z nim do łóżka. A ten, że to nie z nim. Powiedział, że mam udawać dziewczynę i poderwać jakegoś jego hetero znajomego. A wiesz, ja jestem totalnie chłopakiem, ale dobra, ten cały Arthur na zdjęciu był całkiem ładny, znaczy nie licząc gigantycznych brwi, generalnie to największych, jakie w życiu widziałem. Stwierdziłem, jestem przecież najzafelistszym przyjacielem na świecie, no i totalnie ślicznym, to dam radę. O, myślisz że ta sukienka się nadaje?

Toris spojrzał na ubranie, a potem na Feliksa. Pokręcił głową.

  – Za gorąco na długi rękaw przecież. No i nie jest na ciebie za mała?

  – Eee. Co ty tam generalnie wiesz. Najwyżej by była trochę krótka. Ale skoro tak mówisz... – Feliks znowu zniknął w szafie, która powoli zmieniała się z poukładanych ubrań w jedną wielką stertę wszystkiego.

  – Mhm. Ale jesteś pewny, że to dobry pomysł...? Przecież go w ogóle nie znasz. I nie wiem, ile on z tobą wytrzyma...

  – Coś mówiłeś?

  – Nie, nic.

  – Bo mi się wydaw... o, mam! Nie sądzisz, że ta będzie totalnie idealna? Em... Pamiętasz może, gdzie ja mam wstążki? Bo ja, tak jakby, zapomniałem.

  – Leżą na środku podłogi, Feliks.

  – Super. Uczesz mnie, szybciej będzie. Za chwilę muszę wychodzić.

  – Co? Już dzisiaj? – zdziwił się Toris.

  – Tak, więc generalnie to się musisz pośpieszyć!

Zrezygnowany Litwin przewrócił oczami i złapał szczotkę.

*^*^*^*

Arthur niepewnie wszedł do kawiarni. Wcale mu się nie podobał pomysł Francisa. Ten idiota, bez jego wiedzy i zgody, zaplanował mu randkę! Jak śmiał tak rządzić jego życiem?

Jednakże Arthur był dżentelmenem. Skoro jakaś dziewczyna zgodziła się na randkę z nim, nawet po zobaczeniu jego zdjęcia, to przecież nie mógł jej tak zostawić. To byłoby względem niej nieuczciwe i raniące. Poza tym, Francis mówił, że jest ładna i urocza...

Tak jak kazał mu ten głupi żabojad, Arthur czekał we wnętrzu lokalu przy drzwiach na zielonooką blondynkę w biało-czerwonej sukience. Spojrzał niecierpliwie na zegarek. Spóźniała się. Może jednak jej nie zależało? A może Francis go wrobił? A może...

Właśnie w tym momencie do kawiarni tanecznym krokiem weszła najpiękniejsza dziewczyna, jaką przyszło mu kiedykolwiek zobaczyć. Dosłownie zabrakło mu głosu.

Feliks przełknął ślinę i przygładził materiał rozłożystej sukienki. Potrzebował chwili, żeby przełamać nieśmiałość. Stanął przed Arthurem i spojrzał na swoje niewygodne szpilki.

  – Cz-cześć – odezwał się i odchrząknął. – Cześć. Jestem Felicja. Generalnie to jesteś Arthur, tak?

Anglik pokiwał twierdząco głową, nadal nie mogąc się odezwać. Jednocześnie przeklinał w głowie Francisa i dziękował mu. Felicja nie była, jak twierdził żabojad, ładna. Felicja była prześliczna. Przez dwie kitki związane czerwonymi kokardkami i niemal całkowicie płaską klatkę piersiową przypominała mu dziecko, ale trudno. To nie odbierało jej ani grama urody.

Feliks dał się zaprowadzić do pustego stolika dla dwóch osób. Arthur z miłym uśmiechem, zupełnie niepodobnym do tego grymasu ze zdjęcia, odsunął mu/jej krzesło i sam usiadł naprzeciwko.

Anglik nie posiadał się z radości, gdy Felicja zamówiła herbatę, która, oczywiście, była milion razy lepsza od jakiejś kawy. Dziewczyna była niezwykłej urody i miała świetny gust, czego chcieć więcej?

  – Hm... – odezwał się Feliks, bezmyślnie machając łyżeczką. – Generalnie to jesteś jeszcze w liceum, co nie? Ja właśnie skończył...am drugą klasę.

  – Aha. Ja też. Denerwujesz się egzaminami?

  – A gdzie tam. Może odrobinkę... No dobra, totalnie się stresuję, uczyć mi się nie chciało. Ale ja idę na polonistykę, to będzie dobrze, nie?

  – Polonistyka...? – zdziwił się Arthur.

  – Mhm. Bo ja to generalnie z Polski jestem. Nie wiem, gdzie będę mieszkać przyszłości, zobaczy się.

  – Zamieszkaj w Anglii – powiedział Kirkland, po czym się porządnie zarumienił. – To znaczy... Nie chcę ci nakazywać, a-ale... Miło by było. Wiesz, gdybyśmy mogli się spotykać. Zaprzyjaźnić się i—

  – Rany, Arthur, mam wrażenie, jakbyś nigdy nie miał przyjaciół. Masz wzrok jak wystraszony kot.

Anglik odwrócił głowę, obrażony tą uwagą. Miał nadzieję, że Felicja nie zauważyła jego irracjonalnego rozbawienia i radości.

*^*

  – Dalej, Arthuuur! Rusz się, ile mam czekać?

  – Wybacz, Felicjo. Będę za pięć minut, dobra?

Feliks bez słowa rozłączył się. Już tak długo czekał na przyjaciela, a ten co? Tak go wystawić! Było strasznie gorąco, makijaż mu spływał po twarzy. Westchnął ze zrezygnowaniem. Szkoda, tyle czasu spędził na przygotowaniach...

Polak podszedł do pobliskiej fontanny. Wczoraj umówił się z Arthurem, że przy niej się spotkają. Piętnaście minut temu!

Zanurzył dłonie w wodzie niewielkiego zbiornika i porządnie przemył twarz, aż cały makijaż zaniknął. Dobrze, że nie użył za dużo tuszu do rzęs.

Przysiadł na chodniku, pilnując, aby spódniczka za bardzo mu się nie podwinęła. Arthura nadal nigdzie nie było widać. Znali się już ładne parę miesięcy, a on jeszcze nigdy się nie spóźnił. Feliks miał wrażenie, że za bardzo się tym martwi. Bo co, jeśli Anglikowi już nie zależało? A jeśli spotykał się z Felicją jedynie z grzeczności? Jeśli wcale jej/jego nie lubił?

Feliks zerwał się na równe nogi, kiedy poczuł coś na ramieniu. Odwrócił się, gotów zabić przeciwnika - nieważne, czy to robak, czy człowiek.

  – Spokojnie – odezwał się z nerwowym uśmiechem Arthur. – To tylko ja.

  – AŻ ty! Co mnie straszysz?

  – Nie chciałem. – Anglik wyciągnął rękę zza pleców i odwrócił wzrok. – Ee... Dla ciebie.

Feliks miał ochotę parsknąć śmiechem. Po raz kolejny poczuł się przy Arthurze jak w komedii romantycznej, czy coś. Właśnie dostał bukiet róż. Czerwonych.

Westchnął. Miał tylko raz czy dwa wcielić się w rolę dziewczyny i spróbować poderwać przyjaciela znajomego Francuza. Skończyło się na tym, że spotykali się niemal codziennie. A teraz Arthur dał mu wyraźny znak, że lubi Felicję.

Właśnie. Felicję. Nie Feliksa, a jego żeńską wersję.

  – Co tak milczysz? Nie podoba się? – zapytał zaniepokojony Anglik. – Poza tym, coś dziwnie wyglądasz... Źle się czujesz?

  – A, nie, nie. Są totalnie śliczne, dzięki. Nie martw się, generalnie to czuję się zafeliście, tylko tak jakby niepomalowany...na... jestem. A te kwiatki to z jakiej okazji? – dodał Feliks, żeby odwrócić uwagę chłopaka od głupiej pomyłki.

  – To przepraszam... bez makijażu też ci ślicznie. Z okazji, że...

Feliks spojrzał pytająco na Arthura, mimo że wiedział, o co chodziło. Felicja mu się podobała. Do tego mijało właśnie pół roku, odkąd pierwszy raz się spotkali.

  – No dobra – odezwał się w końcu. Nie mógł jakoś się zmusić do uśmiechu, wiedząc, że zaraz pewnie wszystko mu powie.

Trzymając w jednej ręce bukiet, a w drugiej dłoń Arthura, Feliks przeszedł kawałek i usiadł na jakimś murku. Nakazał chłopakowi to samo.

  – Generalnie to wiesz, ja też cię totalnie lubię.

  – Co, serio? To...

  – Tak, ale nie przerywaj mi! Ale tobie się podobam, tak jakby, nie do końca ja. Znaczy ja. Ale jako Felicja.

  – Co?

  – Ej no, miałeś nie przerywać! Bo ja generalnie Feliks jestem.

Arthurowi odechciało się mu/jej (już sam nie wiedział) przerywać. Widząc, że chłopak się jakby zaciął, Feliks postanowił kontynuować.

  – Ja cię totalnie przepraszam, serio. Nie powinienem cię tyle okłamywać, ale najpierw Francis mnie, jakby, poprosił, a potem... Ehm. Wiesz, to nie pierwszy raz, kiedy udaję dziewczynę. Jestem w tym totalnie zafelisty. Ale zawsze kończyło się po maksymalnie trzech spotkaniach. I nigdy żaden też mi się tak naprawdę nie podobał...

  – Znam cię – wydusił z siebie Arthur. – I znam twoje dziwne poczucie humoru. Urocze jest, ale przesadziłaś. Skończ z tym chorym żartem, Felicja.

Polak pokręcił opuszczoną głową.

  – Feliks. Jeśli jego nie chcesz, totalnie zrozumiem i wraz z Felicją usunę się z twojego życia.

Arthur zagryzł wargę i zmarszczył swoje wielkie brwi. Zacisnął rękę na materiale bluzki. Źle mu było z tym, że tyle czasu był okłamywany i nic nie zauważył.

Ale... Feliksowi było przykro i głupio. A kiedy akceptacja co do jego płci jakimś cudem dotarła do mózgu Kirklanda, który ledwo co to zrozumiał, jego uczucia do Polaka uparcie nie chciały zmaleć ani o ułamek procenta. Przerażające.

Feliks wstał i chciał odejść, interpretując reakcję Arthura po swojemu. Ten jednak bez namysłu złapał przegub jego ręki.

  – Czekaj.

Polak już miał się tłumaczyć, że on wcale nie potrzebuje łaski, że nie chce, żeby Arthur się z nim spotykał z litości czy współczucia, że on sam, bez niego, sobie też zafeliście dobrze poradzi.

Ale wtedy poczuł na swoich usta Anglika i zapomniał, że miał się w ogóle odezwać.

  – Bądź tu jutro – nakazał Arthur, ale niezbyt stanowczo, bo z każdą sekundą, kiedy sobie uświadamiał, co zrobił, rumienił się coraz bardziej. – Może być o tej samej godzinie. Muszę się zastanowić... A-ale obiecuję, że przyjdę.

I uciekł, zostawiając Feliksa samego.

Ale nie na długo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro