Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

spamano + ¿gerita i pruspol?

dla Faon1450 bo mamy setny dzien znajomość 💕 może być jakości... ehm zerowej, bo późno sobie przypomniałam i ogólnie jest późno, ale no...

***

Fuj, mokre...

  - No chyba sobie, kurna, żartujesz! - wydarł się Lovino. - Nie tknę tego! Odejdź, istoto nieczysta! Cholera, nie dotykaj mnie...!

  - Spokojnie. - Antonio się zaśmiał, a Vargas miał ochotę wybić mu te zęby. - To tylko pies. Liże cię, więc cię lubi. Albo ładnie pachniesz. Daj powąchać!

Lovino wyrwał rękę. Psy w sumie nie były złe. Ale że też to musiał być owczarek. Niemiecki! Nie dało się znaleźć czegoś włoskiego? Hiszpańskie też by uszło. W sumie to każde inne zwierzę. Byle nie niemieckie! Cokolwiek szwabskie, to szatańskie.

  - Nie. Nie przyjmę go. Nie będę trzymać demona w domu.

Antonio westchnął i pochylił się nad psem. Suczką, dokładniej mówiąc. Pogłaskał ją czule.

  - No, mała. Jednak wracasz do mnie. Może jednak znajdę kogoś innego...

Lovino odwrócił wzrok i zagryzł wargę. Nie mógł przecież dać po sobie poznać, jak ten widok go rozczulił. Nawet jeśli byli parą od dłuższego czasu, on nadal nie lubił pokazywać uczuć. Ani emocji.

  - No dobra! Niech ci już, do cholery, będzie! Wezmę tego pieprzonego psa, tylko nie rób znowu takich min. Nie wierzę, że to mówię, ale wolę już, jak się uśmiechasz, idioto - przyznał Włoch ze złością.

  - Naprawdę?

Twarz Antonio natychmiast rozjaśniła się w radości. Wstał szybko, objął Lovino w pasie i przyciągnął go do siebie.

  - Kocham cię - powiedział cały rozanielony Hiszpan, tuląc chłopca do siebie. - Kocham. Jesteś taki dobry. Najsłodszy mój. Najkochańszy. Naj...

  - P-przestań! - zaprotestował Lovino. Jeszcze słowo i by zaczął parować.

  - Och, znowu jesteś cały czerwony. Tak łatwo cię zawstydzić, wiesz?

  - Wc-wcale nie! Ja nie wstydzę się, ja jestem wściekły! Bój się!

  - ALE UROCZYYY! Słuchaj, zostawmy sprawę psa na później, co? - bardziej nakazał niż zapytał Antonio, całując losowe miejsca na całej czerwonej twarzyczce Lovino. Policzek, broda, czoło, brew... Usta... - Nikogo nie ma w domu, prawda?

Włoch zastygł w miejscu. Co robić? Nie było, ale... Bał się. Jakim tchórzem trzeba być, żeby obawiać się własnego chłopaka?

  - Mój dziadek jest - skłamał. - Ś-śpi w swoim pokoju, nie budźmy go...

Antonio zrobił smutną minę. Szkoda. Zaraz jednak się uśmiechnął - przecież tak się podobało Lovino, prawda?

  - Ale jak ci smutno, to nie musisz udawać, zrąbańcu. M-może kiedyś mnie zaciągniesz do łóżka, jak się postarasz. Ale nie dzisiaj. Chodźmy z tym głupim psem na spacer.

  - Jasne~! - Antonio złapał w jedną rękę smycz, a w drugą dłoń Włocha.

*^*

  - Mein Gott, widzisz to?! - zwołał Gilbert, ciągnąc Feliksa za rękę.

  - Nie drzyj się tak, szwabie, generalnie to stoję obok. To tylko pies.

Słysząc to magiczne słowo, Ludwig gwałtownie się zatrzymał i rozejrzał się po okolicy. Rzeczywiście. Stał tam. Piękny, dumny, wspaniały pies. Owczarek niemiecki. Jak marzenie.

  - No ładny - przyznał albinos - ale nie o tym mówię. Czy to mój drogi przyjaciel i jego chłopak, który na luzie i bez protestów idzie z nim środkiem chodnika za rękę? Lovino? Ten Lovino?

  - Vee? Braciszek? Gdzie? Ludwig, powiedz mi!

  - Otwórz oczy, to zobaczysz - przypomniał Niemiec.

  - Rzeczywiście...! Jesteś mądry, dzięki! - zawołał zachwycony Feliciano i rzucił się, by przytulić Ludwiga.

Tymczasem nasza hiszpańsko-włoska para zauważyła zamieszanie, które powstało kawałek dalej, po drugiej stronie ulicy.

  - Co tam się wyprawia, cholera? - zapytał zdziwiony Lovino. - Mają grupową randkę? Czworokącik? Fuj. Jak zwykle, nienormalni.

  - Chodźmy do nich! - zaproponował ze śmiechem Antonio i nie czekając na odpowiedź, pociągnął chłopca za sobą.

Vargasowi niezbyt się to podobało. Mieli spędzić ten dzień razem, sam na sam, no, ewentualnie z psem. Powinni zignorować znajomych. Ale nieee, wielki pan Carriedo musiał być przyjacielem wszechświata i chociażby się przywitać z tymi durniami. A najlepiej pogadać przez dwie godziny i wypić herbatkę, może wino. Jak stare babcie wracające z kościoła i spotykające się przypadkiem.

Rozpoczęła się fascynująca rozmowa na temat psa. O Boże, użycz cierpliwości. Lovino coraz bardziej brakowało sił do tych debili.

  - Mam dość - oświadczył. - Idę sobie! A tego psa mi, kurna, nie obmacujcie! Biedna...

  - Oo, jednak ci na niej zależy! To urocze - stwierdził Antonio.

  - Przestaniesz w końcu?! Nie jestem! Sam jesteś! Znaczy... W-wcale nie...

Feliks szybko wyciągnął telefon, mamrocząc coś o tym, że Elizka będzie zadowolona.

  - Eeej, a, mam jakby prośbę, złapiecie się jeszcze za rączki?

  - Żebyś nam robił zdjęcia? Spadaj. Wracam do domu.

  - Lovi, czekaj na mnie! - zawołał Antonio, biegnąc za Włochem.

Najpierw złapał go za rękę, żeby zwolnił, a potem objął ramieniem. Chłopcy zdążyli zrobić im wystarczająco dużo zdjęć, zanim zniknęli za rogiem, żeby wypełnić pół albumu. Tylko Ludwig patrzył na nich jak na idiotów. Na co im to? Nienormalni.

Potem spojrzał z rozczuleniem na radość Feliciano. Jak u dziecka.

  - Braciszek jest z nim taki szczęśliwy, że to aż dziwne... Ale się cieszę.

Wtedy Niemiec stwierdził, że ma gdzieś, czy byli normalni. Objął Włocha i ucałował go w czoło.

  - Ej, ej, Gilbert, a my? - dopomniał się Feliks. - Ja totalnie też chcę!

Albinos zbliżył się do Polaka i dał mu pstryczka w nos.

  - W domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro