ROMANO KRADNIE POMIDORY.
nudzi mi się.
dla Hetalianka za czekoladę XD
***
Hiszpan nerwowo grzebał w portfelu. Jak to się stało...?
Wściekły, siedemnastoletni chłopak właśnie używał całej mocy swojego gardła, żeby wyrzucić złość. Do tego uniósł krzesło i rzucił nim o ścianę. Odpadła drewniana noga.
- Lovi, spokojnie, będzie dobrze...
- Nie będzie! To twoja wina! Nienawidzę cię! A co gorsza, jestem głodny!
Antonio odetchnął głęboko. Do Lovino trzeba było cierpliwości, co nawet dla Hiszpana nie było łatwe, kiedy chłopiec wpadał w szał. Jego wściekłość i napady agresji wcale nie były urocze. Niestety.
Kolejne krzesło ucierpiało, a na ścianie pojawiła się paskudna wielka rysa. To się źle skończy.
- Lovino. - Antonio zaryzykował i złapał Włocha za ramiona. Może tym razem nie wyląduje w szpitalu. - Kochanie, uspokój się. Damy radę, jasne?
- Nie! Spieprzaj, stary pedale, wszystko zepsułeś!
- Słońce, ty wiesz, że moja wypłata nie jest za wysoka i starcza tylko na mnie. To było jasne, że skoro tyle czasu spędzasz u mnie i wyciągasz ze mnie tyle jedzenia, to skończą nam się pieniądze, prawda? To tylko kilka dni, ja jakoś dam radę, a ty wracaj lepiej do swojego domu. Jeszcze tu nie mieszkasz. Nie, do czasu, aż będziesz sam zarabiał.
- Ale...
- Oddychaj, Lovi. Wdech i wydech. Będzie dobrze.
- Nie jestem w ciąży, będę oddychać, jak tylko mi się chce, cholerny idioto!
- Okej, okej. Tylko się uspokój i nie niszcz mi domu.
- Dobra. Ale jedzenie masz mi załatwić, nigdzie nie wracam. Wolę siedzieć u ciebie, niż z głupim rodzeństwem i głupi rodzicami.
- O, to ja już nie jestem głupi? - Ucieszył się Antonio. To już komplement ze strony Lovino.
- Jesteś. Ale mniej od nich. Chcę pizzę!
- Mam pomysł.
*^*
- A-antonio? - zapytał niepewnie Lovino. - Co ty robisz? Przecież podobno nie masz...
- Cii. Wybieraj, co tylko chcesz.
Siedzieli w pizzerii. Antonio specjalnie ją wybrał, bo pamiętał, że nie zarabiała za dużo, więc musiała być tania, a do tego nie miała kamer.
- Dobra. Chcę tę.
Antonio złożył zamówienie, po czym usiadł bliżej Lovino i spojrzał na niego z uśmiechem z niewielkiej odległości. Włoch skrzywił się. Nie lubił tego uśmiechu. Był za ładny, za uroczy i za bardzo sprawiał, że Lovino czuł, że mu się ściska żołądek. W ogóle nie podobało mu się też to, jak bardzo kochał tego głupka. Ani to, że przyzwyczaił się do jego chęci do czułości, nawet w miejscach publicznych.
Włoch westchnął i oparł głowę o ramię Antonio. Głupek, pomyślał.
W końcu dostali pizzę. Lovino wyciągnął po nią ręce.
- Czekaj. - Antonio go zatrzymał. - Bo jak zjesz, to się rozleniwisz i nie wyjdzie.
- Co?
- Po prostu rób to, co ja - poprosił starszy chłopak, wyciągając pudełko z torby. Jego słodki uśmiech wydał się Lovino niepokojący.
*^*
- Kurna, idioto, coś ty wymyślił?!
Obaj stali pod jakąś ścianą w cieniu, ciężko dysząc. Antonio przyciskał do piersi kartonowe pudełko.
- Ciebie popieprzyło! Naprawdę kradniesz, tylko po to, żeby spełnić moje głupie zachcianki?!
- No... W sumie, jakby pomyśleć, to to było głupie - przyznał Antonio. - Ale to dlatego, że nie chcę, żeby moje kochanie było głodne. Musiałem coś zrobić...
- Nie znoszę cię... Jesteś taki głupi. - Lovino pociągnął nosem. - Mogło ci się coś stać. Nie chcę, żeby mi cię zabrali...
- Naprawdę, martwisz się?
- Uch, niech ci będzie. A teraz daj mi to.
Włoch zabrał się za jedzenie ukradzionej pizzy. Nawet dał jeden kawałek Antonio. Niech zna jego dobroć.
- STAĆ!
Lovino zakrztusił się kawałkiem pizzy.
- Co, kurna?
Zza rogu wyszedł dość niski blondyn, który wyglądał, jak najbardziej zadowolona ze swojego życia i pracy osoba na świecie. Zaraz za nim był wyższy i już mniej wesoły mężczyzna.
- Och? Nie spodziewałem się, że to będzie ktoś dorosły. Kradzież pizzy. Ciekawe! - odezwał się blondyn. - Nie ruszać się, policja.
Ten drugi patrzył w milczeniu. Kiedy otrzymał jakieś znaczące spojrzenie od towarzysza, zdecydowanie ruszył do pary.
- Złapali nas? - spytał cicho Antonio.
- Tak, debilu! Chcesz dalej uciekać?!
- Chyba nie powinienem...
- Użyłeś mózgu! I chwała ci za to! - syknął Lovino i ukrył się za ramieniem Hiszpana.
- Pójdziecie po dobroci? - odezwał się ten wyższy, patrząc na nich z góry.
Włoch pokiwał twierdząco głową i zmusił do tego też Antonio.
Zostali zapakowani do radiowozu, który stał kilkadziesiąt metrów dalej.
- Nie bójcie się, będzie dobrze - powiedział radośnie policjant, odpalając silnik.
- Albo i nie - dodał ponuro drugi. - Nie musisz pocieszać aresztowanych.
- Ale ja lubię! Nadrabiam twoją ponurość. Wolałbyś raczej, żebym to ja cię złapał, nie, Berwald?
- Szczególnie, żebyś to był dokładnie ty, Tino.
Ten niższy blondyn, najwyraźniej nazywał się Tino, zaśmiał się. Antonio wychylił się ze swojego siedzenia.
- Przepraszam - odezwał się. - Mam pytanie.
- Tak? - spytał Tino, patrząc na niego w lusterku.
- Panowie policjanci to są parą?
Zapadła cisza, przerywana tylko przez jakieś informacje z radia.
- Wiedziałem, że palniesz coś głupiego. - Lovino westchnął i szturchnął Hiszpana. - Powstrzymaj się czasem.
- Właściwie to... - zaczął Tino.
- Tak - przerwał mu Berwald.
- Co?
- Co? - powtórzył Lovino.
- Widzisz? Nie ma czego się bać - stwierdził Antonio. - A poza tym, nie masz skończonych siedemnastu lat przez następny miesiąc, odpowiedzialność spadnie na mnie. Muszę chyba znaleźć drugą pracę, żeby to spłacić...
- Jesteś durniem.
- Tak, wiem. Twoim kochanym durniem~.
- Mhm.
*^*
- Byłeś zadziwiająco spokojny.
- Zamknij się. To twoja wina.
- Tak, tak.
- Przez ciebie muszę wracać do rodzinnego domu.
- Tak, wiem.
- A matka dała mi zakaz na spanie u ciebie i pizzę.
- Ile razy mam cię przepraszać? To ja najwięcej zapłacę.
- Ta, cokolwiek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro