pruspol
KOCHAJMY PRUSPOLA
***
Na dworze było szaro, zimno i nieprzyjemnie. Polska zima tego roku okazała się niemal równie okrutna co rosyjska. Taka pogoda nie miała się jednak nijak do Feliksowego humoru.
W tym momencie był najszczęśliwszą personifikacją, jaka istniała. Miał przytulny kocyk, pyszną herbatkę i książkę w dłoniach. Za oknem było biało. Szykowało się prawdziwe Boże Narodzenie.
Spojrzał kątem oka na kogoś leżącego obok.
Kiedy druga wojna światowa się zakończyła, zadecydowano o tym, żeby rozwiązać państwo Pruskie. Polska zobaczył wtedy przerażony wzrok Gilberta. Dobrze znał strach przed zniknięciem. Cóż, sam Prusy się przyłożył do jego rozbiorów. Mimo wszystko, po tych wszystkich latach spędzonych w swoim towarzystwie Feliks nie mógł znieść myśli o tym, że miało już nie być. Jak on miał dalej żyć bez ciągłych sprzeczek z nim? Bez wiedzy, że on zawsze będzie pamiętał o małej, wkurzającej Polsce. No, jak?
Przygarnął więc tego Prusaka, którego oczywiście, mimo tego że nie mógł przestać o nim myśleć jak jakaś napalona nastolatka, nienawidził. Dał mu pod opiekę małą wieś i nazwał jego imieniem. A niech ma, wieśniak jeden. Każdemu coś tam się w życiu należało.
A teraz, wytrzymał z nim w jednym domu prawie cały wiek. Leżeli obok siebie pod kocem, oddzieleni od zimnego świata, każdy pochłonięty swoimi myślami.
Feliks się zastanawiał - co by tu kupić Gilbertowi? Święta tuż, tuż. Za niecały tydzień Święty Mikołaj wpadnie do nich na chwilkę przez balkon (komina nie posiadali), a on miał zakupione tylko ciastka dla tego gościa. Pomysłów, a tym bardziej prezentów, wciąż brak.
Prusy natomiast rozmyślał nad kolacją. Co też jego ukochany Polska tym razem wymyśli? Oby pierogi. Tak, pyszności. Mógłby za nie zabić.
Nagle sobie coś uświadomił. Znowu pomyślał o nim „ukochany". To chore. Ukochana to mogła być dziewczyna - choć, szczerze mówiąc, jeśli się ładnie ubrał, to Felek wyglądał lepiej niż większość kobiet. A, nie oszukujmy się, Łukasiewicz lubił się dobrze ubrać. A jego nogi, gdy nosił te króciutkie spódniczki? Cud świata.
Jego zaglibiste przemyślenia przerwał ich obiekt.
- Hej, Maryśka! - Feliks poderwał się ze swego miejsca. Jakim cudem nie rozlał ani kropelki herbaty przy tak gwałtownym ruchu, pozostanie tajemnicą narodową na długo.
Gilbert skrzywił się. Nie lubił, gdy się do niego zwracano drugim imieniem. To przypominało mu czasy, gdy był jeszcze Zakonem Krzyżackim. Zrobił wtedy wiele złych rzeczy. Chociaż, polskie Maryśka było całkiem urocze.
- No?
- Mam totalnie zafelisty pomysł!
- Jakiż to? - spytał Prusy, udając, że wcale go to nie obchodziło.
- A nie powiem! - zaśmiał się blondyn i wystawił Gilbertowi język. Otrzymał w odpowiedzi głośne prychnięcie.
- To po jaką cholerę w ogóle się odzywałeś?
Polska uśmiechnął się niewinnie i bez słowa wrócił do lektury.
- Felicja...! - Wkurzony Prusy złapał od wieków przydługie blond włosy chłopaka i pociągnął je. Jak dzieci w podstawówce.
- Ej! Jestem Feliks, cholera! Jak na mnie lecisz, to przyznaj się, że jesteś tak jakby pedałem, a nie mi płeć zmieniasz!
- C-co?! Porąbało zupełnie! Czemu niby bym miał..?
- Aha! Wszyscy wiemy, że jestem zafelisty, więc ci się nie dziwię. No i podobno kto się czubi, ten się lubi.
- Jak ja ci zaraz przyłożę...
- Nie martw się, też jesteś niczego sobie, chyba.
- Fela!
- No, kto? Nie znam żadnej Feli. I przypomnieć ci, dzięki komu żyjesz, i to tylko jako totalna wieś?
Zupełnie już zdenerwowany, Gilbert wymruczał przeprosiny. Czemu ta mała zaraza musiała prawie zawsze mieć rację? Irytujące. Tak samo jak rozbawione spojrzenie ślicznych, zielonych oczu. I uśmieszek na ślicznej buzi. I delikatne Feliksowe palce, nieprzerwanie stukające o książkę. Cały Polska był wkurzający! Już od wieków. Za jakie grzechy?
*^*^*
Jako że był zmuszony do pomocy przy robieniu ciast do późnej nocy, Prusy myślał, że dadzą mu się chociaż wyspać do południa.
I tu leżał jego błąd. Była szósta rano, a ktoś ośmielił się go tak brutalnie obudzić.
Polska siedział w kuchni jeszcze dłużej niż jego pruski przyjaciel, a mimo że był znany z tego, że kochał spać, to dziś już o tej godzinie był pełen energii. Ile on mógł odpoczywać tej nocy? Dwie godziny, trzy?
Nieważne. Najważniejsze, że teraz usiadł na łóżku na czyimś brzuchu i wrzeszczał jak małe dziecko. Ale co się dziwić? To święta!
- Maryśkaaa! Gilberciątko ty moje, rusz swą tłustą dupę!
- Feluś ty mój, czego chcesz?...
- Generalnie to Mikołaj był!!! Chodź, musimy odpakować prezenty!
Gilbert westchnął. Polska miał ponad tysiąc lat. Czy on kiedykolwiek będzie dojrzały? Co roku to samo...
Wyplątał się spod niewielkiego, a jednak dość ciężkiego ciała i zwlókł się na podłogę. Feliks od razu znalazł się obok niego i pociągnął go za sobą do salonu. Pod dużą, świecącą choinką przyozdobioną kolorowymi bombkami stało kilka paczek.
Prusy był zdziwiony. Skąd ich tyle? On położył tylko jedną. Czyżby Finlandia w nocy do nich zawitał?
Polak z prędkością światła znalazł się pod drzewkiem. Złapał za największy - naprawdę duży - prezent. Podał go Gilbertowi.
- Co? - mruknął, zdziwiony. Paczka była tylko trochę od niego mniejsza.
Okazało się, że w środku była wielka przytulanka gigantycznego kurczaczka.
- Ale zaglibiste! - Z błyszczącymi na czerwono oczami wtulił się w żółte futerko. Generalnie to powinny być pióra, ale cóż, to tylko zabawka. - Uwielbiam cię, Feliks! Skąd takie coś wytrzasnąłeś?
- Ha! Wiem o tym! A skąd, to już moja mała tajemnica państwowa. Jesteś, jakby, wsią, więc przykro mi.
Przekomarzali się tak jeszcze chwilę, rozpakowując resztę prezentów. Potem Feliks poleciał przygotowywać resztę jedzenia. W końcu dziś na obiad przychodziła siostrzyczka Czechy z braciszkiem Słowacją i Węgry.
*^*^*^*
- Boże, Feliks, czy w tym roku też każesz mi zjeść po trochu wszystkiego?
- Generalnie... Tak. Tak, niewdzięczniku. Inaczej przyniesiesz mi pecha na mą piękną Polskę.
- Zaglibisty ja nie może znowu tak przytyć...
- Zaglibisty ty powinien chociaż tyle zmieścić - uciął Polska, a jego pruski przyjaciel prychnął z niezadowoleniem. Reszta osób przy stole cicho się zaśmiała. - No co?
- Dawno mnie już ciekawi. Ile to wy jesteście razem, Feliks? - spytała Czechy po przełknięciu barszczu. Nie przepadała za nim, ale ten zrobiony przez brata był nawet dobry.
- W sensie... Co? No, mieszkamy razem gdzieś od wojny.
- Nie, nie. Chodzi mi o: od kiedy razem chodzicie.
Polak zakrztusił się zupą. Biedny barszczyk. I jak potem wyprać taki biały obrus?
- Radziu kochana, coś ci się chyba totalnie popieprzyło! Że niby... my? Ja i Maryśka?
- Rumienisz się! - zauważyła zadowolona Węgry. - Ano, wy. Zachowujecie się czasem jak takie stare małżeństwo. Prawda?
Feliksowe rodzeństwo pokiwało zgodnie głową, wprawiając gospodarza w jeszcze większe zakłopotanie. Gilbert spojrzał kątem oka na zaróżowioną twarzyczkę i cicho się zaśmiał. Urocze!
- A ty co?! Tylko im rację przyznajesz! - fuknął Feliks.
- A co, może chciałbyś? - zapytał Prusy z niejednoznacznym uśmiechem.
Łukasiewicz myślał, że się porzyga. Głupie żarciki.
- Chyba ty.
*^*^*
Znudzony Polska leżał na dywanie. Po tym męczącym dniu czuł się jak martwy.
- Ej, Feli. Feeeeeliks.
- Hmm, coś mówiłeś?
- Tak, trupie.
- A czyje państwo to już jest totalnie martwe?
- A chcesz może czwarte rozbiory?
W ciągu ułamku sekundy jasna polska twarz zmieniła kolor na ciemnoczerwony.
- Boże, Feliks, o czym ty myślisz? - Szczerze mówiąc, Gilbert miał na myśli dokładnie to, co zrozumiał jego przyjaciel. Ale trzeba się z nim podrażnić, nie? Usiadł obok niego i spojrzał w zielone oczy. Zaskoczył go ten wzrok. Taki dziwny. Miękki, przyjemny, zawstydzający. Co?
- Gilbert, bo ja, ten tego, tak jakby, myślałem trochę... A potem jeszcze siostra powiedziała coś takiego i...
- Feliks, ty mi miłość chcesz wyznać czy co? - spytał częściowo na żarty, częściowo poważnie Prusy.
Odpowiedzią była cisza i odwrócony wzrok.
- Feliś, ja chcę wiedzieć. - Albinos pochylił się nad Polakiem. Z tej odległości mógłby mu rzęsy liczyć. Tylko po co?
- A co ja mam jeszcze powiedzieć, skoro już wiesz?!
- Och. Oooooch. To by wszystko wyjaśniało. - Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Prusy stwierdził, że będzie dobroduszny i ją przerwie. - Możemy już iść się pieprzyć, czy coś?
- ...Zabij się. Chyba za dużo durnych filmów się naoglądałeś. To za szybko.
- Znamy się prawie tysiąc lat! Ile ty chcesz czekać? Dobra, spokojnie! NIE BIJ MNIE! Jestem za zaglibisty, żeby umierać, nooo.
Gilbert złapał pięść Polaka, którą dostał kilka razy po brzuchu. Rozchylił jego palce i splótł ich dłonie ze sobą.
- Wiesz co, Feluś? Wkurzasz mnie. Ale... Też cię kocham. I zawsze będę. O ile mnie wcześniej nie zabijesz.
***
Ja wiem ze nie umiem
Ale uwielbiam pisać o Polsce i opisywać ich relacje i w ogóle więc hejtow wyjatkowo nie przyjmuje:)))
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro