lietpol
Kolejny beznadziejny szot, bo moja fajna wena wyjechała na wakacje za granice
Ale spokojnie, ja już za nią jadę
(Ale serio, no i nie będę mieć internetu przez kilka dni pewnie)
Popraw mi ktoś błędy. ;_;
***
Toris i Feliks przyjaźnili się od dawna. Ich relacja wydawała się niektórym dziwna. Łukasiewicz ciągle się wydurniał, ale kochał przyjaciela, a Laurinaitis był cierpliwy i znosił wszystkie jego wygłupy. Zawsze byli nierozłączni, a zobaczyć ich w szkole osobno to niemalże cud.
Ich przyjaźń możnaby porównać do dziewczęcej. Często się przytulali i nawet do łazienki chodzili razem. Mogli godzinami rozmawiać o wszystkim i wszystkich i śmiać się praktycznie z niczego.
Wielkim zaskoczeniem musiała więc być wiadomość, że Feliks próbował popełnić samobójstwo. Szczególnie dla Torisa był to wielki szok. Przecież ten Polak to najbardziej optymistyczna osoba, jaką znał. Co takiego ciążyło mu na sercu?
Postanowił zostawić sprawę swojego zauroczenia w Natalii i całą swoją uwagę zwrócić na Feliksa. Może w końcu poznać go trochę lepiej.
Chciał odwiedzić go od razu po tym, jak się dowiedział, co blondyn próbował zrobić. Nie zwracając uwagi na protestującą matkę, wybiegł z domu i skierował się do szpitala.
Okazało się, że Feliks spał. Razem z nim w środku sali był jego ojciec. Rodzicielka natomiast siedziała przed drzwiami, jakby na coś czekała. Albo kogoś.
– Toris! W końcu jesteś – zawołała z ulgą. Jej twarz była cała mokra, wymęczona, ale szczęśliwa. Nic dziwnego, w końcu jej syn przeżył próbę samobójczą. – Feliks śpi, może lepiej jeszcze nie wchodź, ale... Hm, chyba powinnam ci to pokazać. Napisał list pożegnalny, niby nieaktualny już, ale wciąż...
Litwin niemalże wyrwał kartkę z ręki pani Łukasiewicz. Czemu ten głupek musiał tak niewyraźnie pisać? Z trudem przeleciał wzrokiem całość, aż w końcu znalazł część dotyczącą jego.
„No i Toris. Mój Liciek! Podobno nasze narody się nienawidzą. Idiotyczny stereotyp.
Ale, wiesz co? Ty coraz rzadziej mnie słuchałeś... Twój wzrok chyba nigdy nie spoczął na mnie tak, jak na Natalce... A Ty nawet nie zauważyłeś, że ja zawsze podobnie patrzyłem na Ciebie”.
Kartka straciła oparcie i powoli zleciała na podłogę.
Serce i policzki Torisa były rozpalone. Nie, nie, nie. To musiał być jakiś dziwny, głupi żart. Ale skoro to dowcip, to czemu wylądował w szpitalu...? To zdecydowanie nie było możliwe, żeby Feliks czuł do niego coś więcej. A co on czuł do Polaka? Nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo i po co?
– Przepraszam – otrząsnął się, podniósł kartkę i podał ją kobiecie. – Myśli pani, że mógłbym wejść?
– Raczej tak. Ale dobrze się czujesz? Jesteś cały czerwony.
– Ach, tak, tak! Wie pani, emocje.
Zachęcony uśmiechem matki jego przyjaciela, wszedł do pomieszczenia. Ostrożnie zamknął drzwi, chociaż nie powinny zaskrzypieć.
Stanął przy łóżku i w ciszy zaczął się wpatrywać w spokojną twarz blondyna. Oczy miał zamknięte, a na drobnych ustach widniał niewyraźny uśmiech. Wyglądał zadziwiająco spokojnie.
– To może ja na trochę wyjdę – powiedział pan Łukasiewicz. Toris drgnął. Zapomniał, że on też tu był.
Mężczyzna wyszedł z sali, zostawiając ich samych.
Litwin z cichym westchnięciem zajął krzesło obok łóżka i złapał za rękę Feliksa. Raczej nie było w tym geście nic romantycznego – robił to już mnóstwo razy wcześniej i był względnie przyzwyczajony do delikatności i ciepła jego dłoni. Teraz jednak ten dotyk był dziwnie przyjemny i uspokajający. Mógł poczuć, że jego przyjaciel wciąż żył.
Gwałtownie zluźnił uścisk i odskoczył. Z trudem powtrzymał się od krzyku.
Feliks nigdy wcześniej się nie ciął. Toris wiedział, że powinien się dzisiaj spodziewać takiego widoku. Wiedział, ale gdy to zobaczył... poczuł szok. Może obrzydzenie? Jak ktoś mógł zrobić sobie coś takiego?
Bał się dotknąć zabandażowanej ręki, mimo że krwotok już dawno ustał. Czego tak właściwie się obawiał?
Znowu westchnął. To była jego wina, prawda? To dlatego, że był beznadziejnym przyjacielem i znowu nic nie zauważył. Ale nie to najbardziej bolało Torisa.
Najgorsze było to, że on przecież zawsze przy nim był, gotów mu pomóc, nieważne, w jakie bagno Feliks by się nie wpakował. Przecież mógł mu pomóc. Gdyby tylko coś mu powiedział... A gdyby karetka nie przyjechała na czas...
Nagle Litwin poczuł, że jego policzki powoli pokrywały się łzami. Ze ściśniętego gardła wydobył się szloch.
– Feliks... Czy aż tak było ci ze mną źle? Przepraszam za wszystko... Mój kochany Feliks...
– „Kochany”? – usłyszał znajomy głos. Nie był głośny, taki jak zwykle, a cichy, spokojny. – Czy to niebo?
– Feliks! – Toris złapał delikatną twarz przyjaciela i dokładnie ją obejrzał. Uważnie spojrzał w zielone oczy. Błyszczały swoim pięknem, jak zwykle zresztą. – Jak się czujesz? Chyba powinienem zawołać lekarza.
– Och, czyli nadal żyję... – Polak wydawał się zawiedziony tą myślą. Zaraz potem uśmiechnął się. – Jeśli będę słyszeć od ciebie codziennie po przebudzeniu „mój kochany Feliks”, to totalnie nie będę mieć nic przeciwko. Aha, możesz jeszcze na chwilkę nie wołać nikogo? Proszę.
– Nie wierzę, że to robię, ale dobra, niech ci będzie. – Brązowowłosy pogłaskał przyjaciela po policzku. Czuł ulgę. Feliks znów był sobą. – Czyli... Te żarciki, które ciągle mówiłeś i to przed chwilą też... To było tak na poważnie?
– Co ty robisz? Nie, że mi się nie podoba, ale generalnie to dziwne. – Polak wtulił twarz w dłoń Torisa. Po przerwie odezwał się znowu: – Chwila, czekaj. Nie mów, że mimo że przeżyłem, to dali ci ten głupi list do przeczytania.
– Tak. Wiesz, że to było cholernie głupie, nie? Jak mogłeś chcieć mnie tak zostawić?
– Hm? Przecież masz Natalię.
– Natalię? Boże, Feliks! Jesteś ważniejszy od jakiejś dziewczyny zakochanej we własnym bracie!
– Jestem?
Zapadła chwila bardzo niezręcznej ciszy. Chłopcy wpatrywali się w siebie nawzajem, coraz bardziej się rumieniąc.
Litwin zadał sobie pytanie. Naprawdę jego przyjaciel znaczył dla niego więcej niż prześliczna Białorusinka?
– ...Tak.
– Och. Wiesz, Toris, chcę ci coś powiedzieć – oznajmił Feliks, ściszając głos. – Możesz się zbliżyć?
Chłopak posłusznie nachylił się bardziej nad leżącym blondynem.
– Mam nadzieję, że się nie obrazisz. – Feliks przymknął oczy i skradł pierwszy pocałunek Torisa.
– To ja może – zaśmiał się zakłopotany Litwin – zawołam już tego lekarza, czy coś.
*^*^*
Minął jakiś rok.
Toris dbał o Feliksa bardziej, niż to było potrzebne. Spędzał z nim tak dużo czasu, że każdemu by się to już znudziło. Ale nie Polakowi. On był wdzięczny za każdą taką sekundę.
Właśnie wyszedł z kuchni i usiadł na kanapie obok swojego przyjaciela, który oglądał reklamy w telewizji. Bardzo ciekawe.
Po chwili Litwin poczuł coś na swoich kolanach. Natychmiast cała jego uwaga została przekierowana z telewizji na feliksową głowę spoczywającą na nim. Uśmiechnął się mimowolnie i położył dłoń na blond włosach.
– Wiesz, że właśnie teraz jakoś mamy rocznicę?
– Czego? – zdziwił się Toris. – Ach. Jak próbowałeś się zabić? Nie mów tylko, że chcesz znowu. Przecież chodzisz na terapie, a ja...
– Nie, nie, nie! O co ty mnie posądzasz? – prychnął Łukasiewicz, udając obrażonego i wtulił się w brzuch chłopaka. – Ja generalnie mówię o naszym pierwszym pocałunku.
– Ach. – Pokiwał głową zarumieniony Litwin. – No tak. Hm, Feliks...
– No?
– Czy my jesteśmy teraz parą, czy coś?
– Eee... A ty byś chciał?
– Hm... Mhm. Raczej tak.
– No to tak.
***
Jestem za leniwa na mądrzejsze i ciekawsze zakończenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro