X
Sala Sądu Ostatecznego, Czyściec
- W porządku, proszę następną du... - Mors przerwała swoją wypowiedź, spoglądając na kruchą powłokę starszego człowieka.
- Wybaczy pani, czy coś się stało? – zapytał przejęty staruszek.
- O, nie, nie, nie, nic się nie stało. Po prostu nie przyjmowałam u siebie duszy dorosłego od dłuższego czasu. – uśmiechnęła się zmotywowana, że w tych ciężkich dla ziemian czasach udało jej się poznać żyjącego do późnego wieku człowieka – Hej, witamy w Czyśćcu! - powiedziała optymistycznie i spojrzała na kartę pośmiertną, przedstawiającą skalę dobrych i złych uczynków. Stał przed nią człowiek, którego żona zmarła wraz dzieckiem w czasie porodu. Po stracie ukochanej i potomka, resztę życia poświecił opiekując się dziećmi w sierocińcu wychowując je. Pociechy, które nie znalazły domów do 15 roku życia były adoptowane przez poczciwego mężczyznę, który od pierwszych dni ich pobytu traktował jak swoją rodzinę.
Mężczyzna rozejrzał się dookoła a jego oczy zaszkliły się. Mina Mors nieco zrzedła, przyjmując zmartwiony wyraz twarz.
- Czy coś się stało? - zapytała z troską.
- Zginąłem i wiem, że nie wrócę na Ziemię. Ale mam nadzieję, że moja rodzina wie o tym, jak bardzo ją kocham.
Poruszona Mors położyła rękę na piersi, słysząc te słowa.
- Proszę się o to nie martwić. Będziemy im o tym przypominać każdego dnia.
- Dziękuję bardzo. – ukłonił się z wdzięcznością w oczach.
- Oczywiście. Cóż, skoro jesteś straszy myślę, że możemy pominąć całą tą sprawę z magicznym przeniesieniem, to bardziej dla dzieci. Ale możesz śmiało wejść do kuli, która przetransferuje cię prosto do Nieba.
- Chętnie bym zobaczył to magiczne przeniesienie. Nic, co zostało stworzone dla dzieci, nie może być złe lub niewłaściwe. – uśmiechną się uprzejmie, zapewne wspominając swoich podopiecznych.
Mors wyciągnęła kulę transmutacyjną i rozciągnęła ją niczym wielobarwną kopułę, która zakryła całą okolicę. Śpiewając pieśń o miłości i szczęściu, posłała w niebo jaskrawe iskry magii, całkowicie zachwycając mężczyznę. Gdy skończyła, usłyszała z Ziemi rodzinę mężczyzny. Słowa wypowiadane przez jego dzieci podczas wspominek na spotkaniu pośmiertnym nie były smutne, tylko wzruszające i pełne wdzięczności.
- Twoja rodzina bardzo cię kocha, a Bóg błogosławi twoją dobroć. Zapraszam cię do twojego nowego domu, to był zaszczyt poznać taką dobroć człowieczą. – Mors zamknęła duszę mężczyzny w kuli i wysłała ją do Niebios.
Kobieta skontrolowała swoje emocje, przywracając spokój wokół siebie. Wkrótce obok niej pojawił się Robin - posłańczy Dybuk, przynoszący kolejną duszę oczekującą na osąd. Mors przyjrzała się istocie, która została jej ofiarowana przez jej najbliższą przyjaciółkę Abizu, aby jej pomagała. Cały czas zastanawiała się, czy stwór, stojący przed nią, była odpowiednia do roli posłańca dusz. Dybuki ukazują się ludzkości jako zdeformowane postacie o przerażających rysach twarzy. Ich oczy, w zależności od oświetlenia mogą płonąć na czerwono lub obserwować przetrzeń pustym spojrzeniem. Jego nienaturalnie długie i wychudzone ciało pokryte jest szorstką wartwą owłosienia, a szarawa skóra odrywa się na zgdięciach i gnije. Robin nosił postrzępione, brudne szaty, które podkreślały jego związek z umarłymi i światem duchów. Mors mogła sobie wyobrażać że itsota, taka jak Dybuk zapewe nie należała do idealnego obrazu który oglądał człowiek, który dopiero co opuścił ciało. Jednak Nimfa nie miała serca, aby odmówić pomocy, gdy Bizu zaproponowała jej wsparcie.
- Następny... Przyczyna zgonu? – powiedziała nieco zmęczona Mors, leniwie spoglądając na posłańca. Rabim delikatnie schylił zakończoną ostrym porożem głowę.
- Po długiej walce organizm ustąpił. Gorączka. – odparł cicho, na co Mors aż uniosła brew.
- W jakim wieku? – zapytała poruszona. Gorączka nie była poważną chorobą dla dorosłych, a to oznaczało...
- 5 lat, pani. – odpowiedział.
- Co ona tu robi? Ta dusza należy do Nieba, nie powinna nawet przechodzić przez Czyściec, idioto...
Widok małej główki wystająca zza długich łap Dybuka, zaskoczył Mors. Przeklęła w duchu, nie spodziewając się, że duszyczka będzie przy posłańcu, zamiast czekać przy bramie jak zazwyczaj. W kontekście jej młodego wieku było jednak rozsądne nie zostawiać jej samej, błąkającej się po zaświatach.
- Tak mi przykro z powodu całego tego zajścia, mój najdroższy aniołku. Proszę, nie musisz się obawiać. Mój pomocnik – spojrzała ostrym wzrokiem na Dybuka – nie należy do najmądrzejszych. Moja droga przyjaciółka, Serafina zapewni ci cudowną opiekę w Niebie. Już po nią posyłam. - tu zwróciła się do posłańca. – Poinformujesz ją o tej sytuacji? Ja zatroszczę się o resztę. - Dybuk cicho mrukną i przepraszając za pomyłkę rozpłyną się w powietrzu.
- Dobrze, powiedz mi skarbie o czym marzysz. – uśmiechnęła się czule, delikatnie kucając przy dziewczynce, co jakiś czas zerkając na właśnie przysłane akta jej zgonu.
- Chciałabym być superbohaterką! – odpowiedziała z iskierkami w oczach, lekko sepleniąc.
Mors powstrzymała łzy napływające do jej oczu. Uświadomiła sobie, jak bardzo oddziaływuje na nia obecność ludzkich dzieci, szczególnie takich które przegrały ciężką walkę o życie. By odrócić swoja uwagę od refleksji nad istotą udręki, starała się wymyśleć jak ułatwić dziewczynce odejście w zaświaty. Wykonała drobny gest ręką.
- Zobaczymy co możemy w tej sprawie zadziałać, dobrze? - Otoczenie powoli zaczęło się zmieniać przyjmując piękny baśniowy krajobraz tęczowego mostu. Powietrze wypełniły kolorowe smugi magiczne i zapach najsłodszych kwiatów. Na główce młodej duszyczki pojawił się kwiecisty wianek, a na plecach zakołysała się błyszcząca peleryna. Mors zaczęła cicho nucić. Całą drogę zachwycała dziewczynkę magicznymi sztuczkami, puszczając z dłoni łaskoczące fajerwerki, sprawiając że na tęczowym moście po którym spacerowały, rozkwitały najpiękniejsze kwiaty. Po dotarciu na miejsce przekazała zafascynowaną, aczkolwiek nie do końca rozumiejącą miejsca w którym się znajdowała duszyczkę, pod opiekę aniołom stróżom i ruszyła w podróż powrotną do Czyśćca. Spotkania takie jak to właśnie zakończone były dla niej najbardziej wzruszającym i przyjemnym elementem jej pracy. Odczuwała większą satysfakcję, sądząc dusze dobre i wrażliwe, niż te nikczemne i mordercze. Jednak nie należało do niej decydować, kto umierał, ona jedynie rozliczała bilans życiowy i wydawała wieczne kary lub nagrody. Świadoma, że nie jest w stanie kontynuować przyjmowania kolejnych dusz, dopóki nie oczyści się z emocji, skierowała swoje kroki w stronę swojej prywatnej oazy spokoju. Tam miała nadzieję odnaleźć wewnętrzne oczyszczenie i wzmocnienie, aby móc kontynuować swoją pracę na dobro tych, którym przysługiwała sprawiedliwość.
Ogrody Czyśćca były niezwykle wyjątkowym miejscem, przede wszystkim ze względu na swoją różnorodną florę. Bogowie i Nimfy śmierci przez wieki pielęgnowali to miejsce, dodając coraz to bardziej egzotyczne gatunki kwiatów, krzewów i drzew z wrzystkich zakątków czasoprzestrzeni. Każde drzewo wzbudzało respekt swoją rozłożystą koroną i finezją porastającą jego korę. Każdy krzak przywoływał pozytywne wspomnienia, a każdy kwiat przyciągał swoimi wielobarwnymi płatkami i orientalnym zapachem. Wśród tych ogrodów można było znaleźć niezwykłe kompozycje roślin, tworzące malownicze krajobrazy pełne harmonii i piękna. Delikatne orchidee wibrowały swoimi kształtnymi płatkami, tworząc misterną mozaikę barw. Egzotyczne lilie wznosiły się dumnie nad innymi kwiatami, emanując swym wonnym zapachem. Wąskie ścieżki wiodły między okazałymi drzewami, a skupiska kolorowych krzewów zapraszały do odkrywania kolejnych zakątków tego magicznego ogrodu. W tej oazie śmierci, rośliny wydawały się ożywać, emanując niezwykłą energią. Choć otoczone aura tajemniczością i melancholią, ogrody Czyśćca przyciągały swoim unikalnym pięknem. Były symbolem harmonii między życiem a śmiercią, miejscem, gdzie dusze mogły znaleźć chwilę wytchnienia i spokoju po długiej podróży przez zaświaty. W centrum ogrodu znajdowało się najistotniejsze dla istot śmierci - drzewo Yggrasil.
Mors spokojnie przechadzała się po ogrodzie obserwując przyporządkowany pod jej jurysdykcję różany zakątek mieszczący się niedaleko centrum ogrodu. Dziewczyna z niezwykłą czułością oglądała każdy kwiat, dokładnie się upewniając czy roślinności nie grożą chwaty czy suchość ziemi. Pogrążona w myślach patrzyła jak nad pąkami kwiatów unosiły się chmary malutkich świetlików, które poszukując pożywnego dla nich pyłku skakały z kwiatka na kwiatek w jedynie im znanej synchronizacji. Dziewczyna była tak pochłonięta podziwianiem tego mistycznego tańca świetlików, iż kompletnie nie zdawała sobie sprawy z przyglądającego się jej już dłuższą chwilę Tanatosowi, który ukryty za drzewem. W głowie chłopaka kłębiła się masa obaw. Nie tylko związanych z tym do czego planował się właśnie przyznać, ale również konsekwencji wypowiedzianych przez niego słów. Nie miał przecież żadnej gwarancji aprobaty czy akceptacji na jego oświadczenie, a to czego niechciałby najbardziej w życiu, to złość lub odrzucenie Mors. Stał więc pod drzewem, bijąc się z myślami tak długo że nie zwrócił uwagi na fakt, iż dziewczyna zdała sobie sprawę z jego obecności i właśnie zmierzała w jego kierunku.
- Coś nie tak z drzewem, że tak dokładnie się zza niego przyglądasz?
Tanatos aż podskoczył słysząc jej cichy głos. Obserwując reakcje Tantiego, Mors wybuchła delikatnym śmiechem.
-Tak... Um... Zaobserwowałem, że w tym roku rozkwitło wyjątkowo gęste.
Te pozornie zwykłe stwierdzenie miało dla istot śmierci olbrzymie znaczenie. Każde kolejne utracenie Źniwiaża Śmierci lub Nimfy Mroku, oznaczał kolejny kwiat na koronie tej magicznej rośliny.
- Nawet istoty nieśmiertelne można zabić... - stwierdziła Mors delikatnie kiwając głową.
- Powoduje to, że mamy wiecej pracy do zrobienia. – ciągną temat Tanatos.
- Zawsze mamy dużo pracy. – zwróciła uwagę na oczywiste.
- Naprawdę nie możemy sobie zrobić jednego dnia wolnego? - zapytał, jednak Mors patrzyła na niego z politowaniem. Jej niemal granatowe tęczówki, przez przebijające się przez gałęzie promienie nabierają nieco jaśniejszego odcienia, przez co chłopak przygląda się im uważnie przez dłuższy czas.
- Ziemia do Tanatosa. – powiedziała Mors machając mu ręką przed twarzą i cicho się śmiejąc. - Wiem, że brakuje ci dziewczyny, ale nie musisz patrzeć na mnie w ten sposób. Chyba że nagle przeniosłeś swoje uczucie na moją osobę~
- Chciałabyś...? – zamruczał bawiąc się korą drzewa zamyślony.
Naprawdę spoglądał na nią w taki sposób jak patrzy się na ukochaną osobę? Nie no, aż tak źle chyba z nie było. A może? Chyba po prostu był ostatnio przepracowany i jego szczerość wychodziła na jaw. A może właśnie był najwyższy czas?
- A kto by nie chciał? – ucięła Mors. – Jesteś obiektywnie przystojny, praktycznie każda mogłaby być twoja. - dodała smutno.
- Wiesz, że jeśli chcesz, to możesz mi powiedzieć o wszystkim? - spytał patrząc na dziewczynę z troską i jakby wyczuwając, że coś jest nie w porządku. Miał nadzieję że to ona jako pierwsza poruszy ten wiszący od dawna pomiędzy nimi temat.
- Tak, wiem. – powiedziała odtwarzając w myślach ich wieczorną rozmowę, o której mówiła przyjaciółkom w barze. A może on po prostu traktuje ją jak przyjaciółkę? - Chyba to już ten czas kiedy przychodzi kryzys. – dodała cicho.
- Przeszłaś tyle w swoim życiu, że z tym bez problemu sobie poradzisz. – stwierdził Tanatos, na co nimfa lekko się uśmiechnęła. Anioł śmierci jest jedną z niewielu osób, która znała całą jej historię życiowych perypetii. Mimo, że na początku broniła się przed tym, aby mówić o sobie, to i tak z czasem doszła do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu i tylko wpływa to na jej niekorzyść. W końcu kiedyś trzeba puścić trochę pary z ust. Chociażby dla samego zdrowia psychicznego.
- A może w końcu i na twojej twarzy pojawiłyby się jakieś inne uczucia oprócz złości i niezadowolenia. Byłaby to miła odmiana. – odpowiedziała Mors. Co jak co, ale uwielbiała z nim tego rodzaju wymianę zdań. Niby nic, a istota jakoś tak od razu ma lepszy humor z samego rana. Ufała chłopakowi, którego już od dawna nie postrzegała tylko jako przyjaciela – Wciąż...Chciałabym ci podziękować za wrzystko...
- Serio, nie ma problemu – odpowiedział Tanatos uśmiechając się do niej lekko
- Tanatos, naprawde wiele dla mnie zrobiłeś i jestem naprawde ci wdzięczna. Jesteś moim najlepszym przyjacielem – ostatnie słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Przytuliła do siebie chłopaka.
- Pamiętaj że jeśli bedziesz w tarapatach, będziesz źle się czuła, powiedź mi.
- Naparawdę kochany jesteś – odpowiedziała odsuwając się od niego by spojerzeć mu w oczy. Zadanie to okazało się cieższe niż myślała, ze wględu na fakt że chłopak ukrył twarz pod kapturem. – Tanatos...coś się stało?
- Nie..nie nic się nie stało, serio. Po prostu obmyślam jak to dalej będzie, to wrzystko. – odpowiedział słabszym, cichszym głosem przez ściśnięte gardło.
- Tanatos, pamiętaj, jeżeli masz jakiś problem, coś cię gryzie, mi również możesz powiedzieć, naprawde.
Chłopak uniusł głowę i spojrzał jej głeboko w oczy. Miał świadomość że jego wyznanie wrzystko zmieni. Jednak nie był w stanie dłużej skrywać tych emocji. Pomimo że nic już nie bedzie takie samo.
- Kocham cię.
Dziewczyna aż cofneła się o krok na dzwięk jego wyznania. Próbowała coś powiedzieć jednak nie była w stanie. Miliony myśli rozszalało się w jej głowie. Jej reakcja zgasiła maleńką iskierkę nadzieji na odwzajemnione uczucia, jaka tliła się w Tanatosie.
- Nie chciałem zniszczyć relacji miedzy nami. Znam Kodeks. – odparł sucho
- Tanatos, proszę, nie stawiaj mnie w takiej pozycji... – odpowiedziała zdesperowana
- Chciałaś wiedzieć co mnie gryzie – mrukną pragnąc zdiąć z siebie choć trochę odpowiedzialności za sytuację w której się znaleźli. Dziewczyna westchneła ciężko i odwróciła wzrok.
- Tylko to chciałem ci powiedzieć – Bóg Śmierci powoli podszedł do drzewa Yggrasil - Dybuk nie będą się martwić, że jeszcze nie wróciłaś? – zapytał uznając rozmowe za zakończoną.
- Ja...ja bym chciała cię przeprosić – powiedziała drżącym głosem
- Ca co mnie przeprosić? To ja powinieniem. Jesteśmy istotami śmierci, Kodeks zakazuje nam jakichkolwiek namiętności duchowych. Powinniśmy być surowi i bezwględni...Ja, nie powieniem wywierać takiej presji na tobie.
- Ja na twoim miejcu zrobiłabym to samo...I, cieszę się że mi to powiedziałeś... Wiem jak to ciężko żyć w niepewności.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Mors zrobiła pare kroków w jego strone.
- Zawsze byłeś dla mnie taki miły, taki czuły. Robiłeś dla mnie wrzystko. Uratowałeś mi nawet życie - mówiąc to nieświadomie przetarła dłońmi po swoich ramionach, gdzie niegdyś znajdowały się blizny cięte - A ja kretynka sprawiłam że chyba źle się z tym poczułeś, że...- westchneła ciężko, bezsilna sytuacją w której się znaleźli.
- Mors, nie czułem się źle. Bylem szczęśliwy że mogłem ci pomóc. Sprawić że chociaż na chwile się zaśmiejesz...Jestem szczęśliwy, kiedy ty jesteś szczęśliwa. – odpowiedział łagodnie i smutno patrząc jej głęboko w oczy.
- Ale... to cię musi boleć - zacisnęła dłonie na ramionach.
- Nie zwracajmy na to uwagi - odpowiedział, próbując ukryć swoje cierpienie w głosie.
- Ale... ja nie chcę cię krzywdzić - dziewczyna nieświadomie zbliżyła się do niego.
- Nie krzywdzisz mnie... - szeptał, niemal zbliżając się do pocałunku. Czyn ten był świadectwem niewyrażonych uczuć, które musiały pozostać niewypowiedziane w obliczu ich odpowiedzialności. Wiedzieli, że ich drogi muszą się rozejść, a kolejne dusze czekają na ich wsparcie w ich trudnym przejściu. Świdrujące słowo ,,Kodeks" zmusiło Tanatosa do odsunięcia się i nałożenia kaputura mociej na głowę.
- Kolejne dusze chyba na ciebie czekają... – rzekł przyglądając się tępo swojej kocie opartej o korę ich niemego świadka.
- To... ja już pójdę – powiedziała z zaciśnętym gardłem, oddalając się powoli w kierunku Sali Sądu Ostatecznego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro