VI
Chmury otaczające Świątynie Boską
100 lat później
Lata przemijały, jednak dwójka niebiańskich istot wciąż trzymała się razem. Z upływem czasu Eblis, Gabriel i ich towarzysze przemienili swoje dziecięce pióra w bardziej dojrzałą i godną postać anioła. Wraz z wiekiem nadszedł również czas na większe obowiązki i rozwinięcie umiejętności. Każde z nich pragnęło wspinać się po stopniach hierarchii, aby w końcu osiągnąć status Archanioła, a być może nawet Cherubina.
Odegrana w przeszłości improwizacja, dała Eblisowi do zrozumienia, że nie ma co liczyć na emocjonalną relację z Gabrielem. Jego anioł zapadł mu jednak tak mocno w pamięci, że nie potrafił zerwać z nim kontaktu. Poświecił się więc pracy, jaką jest niesienie dobrej nowiny i drobne uczynki na ziemi, z którą, pomimo iż nie potrafił przyznać sam przed sobą, zdążył się zżyć. Gabriel odczuwał coraz większą tęsknotę za Eblisem, gdy ten wyruszał na Ziemię, wiec starał się spędzić z nim jak najwięcej czasu, gdy jego przyjaciel wracał do Anielskiej świątyni. Dzięki wieloletnim obserwacjom wiedział, że Eblis odznaczał się rutynowością, co prawie na 100% pozwalało mu określić, gdzie akurat znajduje się jego towarzysz od lat dziecięcych. Czas pomiędzy pracą spędzali razem. Tego dnia, jak zawsze, odpoczywali na beztroskich spacerach wzdłuż linii chmur.
- Popatrz, jak pełzają dookoła po ziemi... Niczym małe mrówki, które łatwo zgnieść – Powiedział Eblis obserwując z góry prymitywny rozwój ludzi.
Dostrzegłszy przerębel w chmurnym szlaku, zatrzymał się i zasiadł przy krawędzi, pozwoliwszy by jego nogi zwisały bezwładnie w dół. Gabriel nie pozwolił sobie na takie ryzyko, siedział, więc obok przyjaciela ukryty w cieniu chmury, na której czuł się bezpiecznie.
- Tak, ale jacy są przy tym fascynujący, myląc los z przypadkiem. – Zauważył Gabriel, opierając się o ramię jego towarzysza.
- Czy to nie jest śmieszne? Nie... Zapytałbym raczej, czy to nie jest żałosne? Myślenie, że jest ktoś w niebiosach, kogo mogą obwiniać? – odruchowo złapał platynowy kosmyk włosów Gabriela i zawiną go wokół swojego palca, bawiąc się nim.
- Tak, ale nawet obwiniając los za życie, którym sterują, mają nadzieję, że jest to życie jakiego chcieli. - Blondyn spojrzał na swojego rozmówce.
- Tak. Ale wciąż... - Eblis nie odpuszczał w zadawaniu pytań. - Żyjąc dzień po dniu, aż do śmierci. Świadomi, że nigdy nie otrzymują odpowiedzi. Są naiwni.
- Ale wciąż pytają "dlaczego?". I idą przez życie jakby na końcu była jakaś nagroda. Dla niektórych jest to Niebo. Chyba nie ma lepszego miejsca, do którego można trafić!
- A mnie to już zaczyna nudzić. Nigdy nic się tu nie dzieje... - Marudził Eblis okręcając pasma włosów wokół palca, co sprawiało Gabrielowi olbrzymią przyjemność, jednoczenie jednak bardzo go rozpraszało.
- Oni są tylko ludźmi! Nie widzą, że zawsze byli i będą...- Zamilkł i przymkną na chwilę oczy, by powstrzymać mruknięcie zadowolenia - Tylko ludźmi, mimo wszystko. Więc wspinają się i wspinają, dla tej rzeczy, którą zwą ,,miłością".
- Aż spadną! – gwałtownie uniósł ramiona, na co Gabriel zesztywniał przestraszony szybkim ruchem - Czy to nie jest farsa? Czy to nie jest marnotrawstwo? Walcząc z tym co nieuniknione. - płomiennoki odczuł ukucie gniewu. Jakim prawem anioł, który tak śmiało wypowiadał się o ludzkim miłosierdziu, był taki ślepy na jego miłość.
- Tak, ale może śmierć okaże się czymś więcej, niż nami.
- Nie wiem i mnie to nie obchodzi. – mrukną i pochylił się do przodu by przyjrzeć się Ziemi dokładniej.
- A czy mają inny wybór? Skazani są na wpychanie kamienia zwanym życiem pod górę, a droga jest nierówna i niebezpieczna. Więc dają i biorą...
- Mając nadzieję, że ktoś uratuje ich od upadku. – przerwał mu Eblis i spojrzał na Gabriela, powoli rozumiejąc. - Modlą się, przeklinają, żyją, umierają. Nie wiedząc, że ,,ich prawda" jest tylko kłamstwem innego człowieka.
- Jedzą, śpią, kochają, nienawidzą. Tak gwałtownie jak liść porwany przez wiatr. Są niestali i nietrwali, mają jednak nadzieję, że ich istnienie ma jakiś większy sens.
Gabriel świadomy był jednak, że w swej kruchości życia są bardziej szczerzy, niż on jest wobec Eblisa.
- Spójrz na ich zagubienie... Oni są tylko ludźmi, nie widzą, że wszystkie te lata mogli oddać tobie i mnie. Są tylko ludźmi..wiec nie oczekuj od nich zbyt wiele, mój Aniele. To proste. Oni dają, a my bierzemy, aż ich głupie serca się nie złamią. – Eblis zaśmiał się, wstał, otrzepał koszulę z wilgoci z chmur i już planował odejść, jednak został zatrzymany przez Gabriela, który złapał jego rękę.
- Patrząc na nich stąd... Jestem zainteresowany ich miłością.
Eblis milczał przez chwilę zamyślony. Pomógł Gabrielowi wstać.
- Więc zejdźmy tam.
- Huh?
- No chodź, zanim się rozmyśle! Jak tak ci na nich zależy... No nie patrz tak na mnie... Zabieram cię na spacer wśród śmiertelników. Zniżę się do ich poziomu....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro