IV
Apartament Eblisa, Świątynia Boska
Tysiąc lat po Stworzeniu Świata
Dźwięk tłuczenia naczyń i krzyki rozbrzmiewały w pomieszczeniu, rozprzestrzeniając się prawdopodobnie nawet na ulicę przed budynkiem. Jednak niewiele dochodziło do świadomości Eblisa. Był odcięty od tego, nie rozumiał krzyków, a jeszcze bardziej nie chciał ich słyszeć. Pragnął tylko przestać myśleć, odłączyć się od tego wszystkiego, co się działo. Wszystko, co chciał teraz zrobić, to znaleźć spokój wewnętrzny i chwilę ukojenia. Chciał oderwać się od chaosu, który otaczał go i który wdzierał się do jego duszy. Zamknął oczy, starając się zablokować dźwięki i zanurzyć się w ciszy swojego umysłu. Próbował znaleźć azyl w swoim wnętrzu, w miejscu, gdzie nie docierały ból i przerażenie. Powrócił z Ziemi, całkowicie zapominając już przyczyny, dla której się tam udał. A udał się by zapomnieć o trudach życia w Niebie. Niestety, nie było to takie łatwe na jakie wyglądało.
W jego pokoju o piaskowych ścianach wszystko wzbudzało w nim poczucie winy. Zdjęcia jego uśmiechniętego, otoczonymi przyjaciółmi, wiszące nad półką wcale mu tego nie ułatwiały. Samobójstwo wielokrotnie przychodzące mu na myśl nie było rozwiązaniem. Nie miał najmniejszego zamiaru zostawiać przyjaciół samych, mimo że nie robili nic by mu pomóc, wiedział, że też byli swego rodzaju ofiarami ich wspólnego losu.
Czarnowłosy nie zdawał sobie sprawy z prawdziwej natury swojego stanu, usiłował sam siebie przekonywać, że jest tylko trochę gorzej, niż mogłoby być. Był przekonany, że powinien być wdzięczny Bogu za to, co ma, i że nie można mieć wszystkiego. Wszystko to, czego doświadczał, uważał za naturalne niedoskonałości i drobne problemy, które mogą się zdarzyć w życiu każdego. Jednak głęboko wewnątrz niego, istniało coś, co burzyło tę pozorną równowagę. Być może były to niewyrażone tęsknoty, a może cmentarzysko niespełnionych marzeń. Być może Eblis nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest coś nie tak, że wewnątrz niego coś jest złamane i potrzebuje naprawy. Często, gdy któryś z jego przyjaciół przychodził po radę odnośnie swoich trudności, a na jego rubinie uczuć pojawiało się nowe pęknięcie, Eblis wmawiał sobie, że jest tylko "trochę gorzej". Najp0rawdę wierzył że udaje mu się minimalizować swoje uczucia i nie dostrzegał prawdziwego rozmiaru odczuwanych emocji.
Anioł wszedł bezszelestnie do swojego pokoju. Zazwyczaj pewnie zdenerwowany trzasnąłby drzwiami i zwalił niektóre mniej cenne rzeczy z komody. Tym razem zwyczajnie nie miał już na to ani siły, ani ochoty. Chciał po prostu się położyć i usnąć. Doskonale wiedział, że to niemożliwe, musiał jeszcze zająć się nauką. Projekt z aktorstwa leżał niedokończony na biurku od jakiegoś tygodnia. Eblis spojrzał na niego z lekkim wyrzutem, jakby to on stanowił źródło wszystkich jego problemów. Odetchnął kilka razy i skierował się w stronę niewielkiego lustra wiszącego nad biurkiem. Do tej pory nie wiedział czemu je tam powiesił. Gdy był już przy ciemnobrązowym meblu pochyli się lekko w stronę zwierciadła i przyjrzał swojej wychudzonej twarzy. Był świadomy że nie patrzył już na tego radosnego, niewinnego podrostka jakim był sprzed stworzenia Ziemi. Jego rysy wyostrzyły się a zaokrąglona dziecięca twarzyczka przeobraziła się w młodzieńczą twarz poważnego anioła. Największą zmianę jednak zaobserwować można było w jaskrawo płomiennych oczach które z przypływem lat i doświadczeń przygasły przypominając kolorem dogasające ognisko.
Słysząc głośniejszy krzyk z portalu Ziemskiego, którego zapominał zamknąć skrzywił się lekko, ale nie przerwał wpatrywania się w swoją twarz. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem służąc huk bólu i agonii ludzkiej... już nawet to go nie ruszało, już się przyzwyczaił. Chciał wierzyć, że już nic nie czuje. Zamkną portal. Sam już nawet nie pamiętał co go skłoniło do tej niespodziewanej wycieczki, ale widocznie musiał zdenerwować ludzi na tyle, że zostawili ślad na jego twarzy. Nie winił ich. Nie wiedzieli że policzkują anioła ukrytego pod ludzką powłoką. Ale nie powinien im pozwalać cokolwiek sobie zrobić. Eblis nie był w stanie zakryć blizny zwykłym korektorem, który na dodatek był o wiele ciemniejszy od jego bladej skóry. Dziękował Bogu, że jego nauczyciele nie dopytywali o takie rzeczy, to była chyba jedyna ich cecha, którą w jakikolwiek sposób szanował. Jeżeli chodzi o inne anielskie podrostki, to po prostu nikt nie będzie miał odwagi zapytać, prawdopodobnie przez wybuchową postawę Eblisa. Nikt oprócz NIEGO. Czasami uwielbiał za to wykreowany przez siebie obraz postaci Gabriela.
Szatyn z początku nawet nie zauważył, że stawał się coraz bardziej agresywny, ale koniec końców nawet mu to nie przeszkadzało. Odpychanie wszystkich było łatwiejsze. Nie wyobrażał sobie kogoś do siebie dopuścić, po czym męczyć tą osobę swoją przesadzoną zadręczoną naturą oraz nieco agresywną postawą. Miał wrażenie, że jego problemy były po prostu śmieszne, więc gdyby przez przypadek przed kimś pękł, czułby się źle, że wywyższa przed kimś te nic nie znaczące rzeczy, nad głodujących ludzi, za których tyle razy się modlił. Ludzi których jak każdy aspirujący anioł stróż powinien, kochał i chciał chronić. Ludzi których sam sprowokował. Hipokryzja.
Odwrócił wzrok od odbicia w lustrze. Piaskowo-żółte ściany jego pokoju, były już bardzo poniszczone, ale nie miał odwagi poprosić o ich odnowienie, był zbyt wielkim tchórzem. Nie lubił też białego, zawsze wydawał mu się zbyt smutnym kolorem, w przeciwieństwie do czerni. Bo jak ktoś kto chodzi w czerni, może być smutny?
Zrezygnowany chwycił nieszczęsny projekt z biurka kierując się w stronę łóżka. W apartamencie było trochę zimno, więc stwierdził, że zakopie się pod grubą warstwą puchowych koców. Uwielbiał się w nie wtulić. Było ciepło, miło. I nawet jeśli wydawało mu się to trochę głupie, naprawdę czuł się bezpiecznie, gdy był owinięty szczelnie kocami. Żaden cholerny demon czy inne ścierwo nie miało prawa go nawiedzać, gdy siedział wśród ciepełka. Krzyki z Ziemi ucichły jakiś czas temu, więc mógł w spokoju i ciszy dokończyć zapomniane dzieło. Trochę go karciło by zejść ponownie i sprawdzić czy z ludźmi, którymi się opiekował, było wszystko dobrze, ale odpuścił sobie ten pomysł. Nie chciał zdobyć nowych siniaków, zwłaszcza że jutro poniedziałek, więc świeże będą stosunkowo bardziej widoczne.
Wiedział, że ma skupić się na nauce i wierze. Nic, poza tym nie miało się liczyć w jego życiu. Nie mógł przynieść wstydu swoim nauczycielom. Przegonił zbędne myśli ze swojej głowy, poświęcając całą swoją uwagę pracy, którą wykonywał. Siedział nad projektem dość sporo czasu, a że był już zmęczony, zanim się spostrzegł, przysypiał otoczony przez puchowe materiały stanowiące ,,bezpieczną strefą". W głębi jednak wiedział, że nawet tam nie może czuć się pewnie.
- Jestem po prostu zmęczony - powiedział do siebie, próbując znaleźć przyczynę wszystkich jego grzesznych myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro