Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 2 - Two - Niemożliwe.

Co pierwsze zauważyłam, gdy postawiłam stopę na Londyńskim lotnisku? Ogromny tłok ludzi ze swoimi dziećmi, przepychających się nawzajem, a w tle słyszałam gorzki płacz niemowląt.

Spojrzałam się zdezorientowana na Zayn'a, który tylko pokręcił głową i wyszeptał nieme "nie wiem" i wypatrywał kogoś w tym tłumie, kim był zapewne Justin, który miał na nas czekać. Ta sytuacja była na prawdę dziwna... Wydawała mi się cholernie podejrzana i śmierdziała na kilometr jakimś podstępem... I nie myliłam się. 

Po jakiś kilku minutach za swoimi plecami usłyszałam głośny, męski krzyk : "Stary, znalazłem ich!" Bez trudu odnalazłam dwóch osiłków, którzy bez trudu przedzierali się przez tłum ludzi w moim i Zayn'a kierunku. 
- Zayn! - krzyknęłam piskliwie, wskazując na napastników. Zayn wziął nasze walizki i ruszyliśmy biegiem przez lotnisku w poszukiwaniu wyjścia. 
- Kurwa mać! - wrzasnął Zayn, spychając na ziemię jakiegoś nastolatka, który specjalnie torował nam drogę. Moje serce biło jak szalone, a w żyłach buzowała adrenalina. 
- Zayn, tu! - Ktoś wymówił imię mojego chłopaka. Gdy chmara ludzi zrobiła się mniejsza, zauważyłam przy drzwiach wyjściowych Justin'a. Podbiegliśmy do niego i opuściliśmy lotnisko tak szybko, jak kto tylko było możliwe. 
- Justin, co to do cholery było?! - zapytałam go przerażona, gdy całą trójką wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy z piskiem opon. 
- Nie ma nas tylko od dwóch tygodni, a tu dzieją się takie jaja... Nieźle - odparł pogardliwie Zayn. 
- To prawdopodobnie jakiś kolejny gang, czy coś... Jakieś niby niebezpieczne typy z Colorado...Chcą nas zniszczyć - pod koniec Justin zaśmiał się. 
- Na pewno im się to uda - powiedział Zayn, na sto procent wywracając oczami. 
- A ta akcja na lotnisku? - spytałam ponownie, ale tym razem odpowiedziała mi tylko cisza. - Justin? 
- Nie wiem o czym ty mówisz... - odparł miedzianowłosy, patrząc ukradkiem na Zayn'a, a mulat na niego. 
- Kłamiesz, widzę to. 

- Katie, nie wtrącaj się, to nie Twoja sprawa - stanął w jego obronie Zayn.

Że co do cholery...? 

~ Zayn's P.O.V ~ 

 

- Więc, Panowie, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytałem, wpadając do naszego "pokoju narad", jak strzała. Zdjąłem z siebie skórzaną kurtkę i rzuciwszy ją byle gdzie, padłem na kanapę, obok Harrego. Niall, Harry, Liam i Louis siedzieli zmartwieni, mając wlepiony wzrok w stół. Nim tu przyszedłem, kilkanaście razy powstrzymywałem Katie od pójścia ze mną, aż w końcu nie wytrzymałem i zamknąłem ją w pokoju. Tak byłem chamem, ale niektóre rzeczy nie powinny ją tak interesować. To nie była jej sprawa... Ale kto jej to przetłumaczy w jej języku?
- Może pierw tak cześć? - zapytał mnie Liam, cicho prychając.
- Uu... Komuś tu chyba humorek dziś siadł... - Rozłożyłem się na kanapie i popatrzyłem na nich wyczekująco. - Słucham. Czekam na wyjaśnienia. Z tego co Justin mówił, jest źle. 
- W mieście jest brat Ray'a ze swoim gangiem. Szukają nas, a szczególnie Ciebie - oznajmił mi z grubej rury Niall, a ja zdębiałem. Co kurwa?! 
- Że co?! Jak? Jakim cudem... To on ma kolejnego cholernego brata?! - krzyknąłem, waląc w stół pięścią. 
- Gdy wykradłem informacje o Ray'u, musiałem przeoczyć, albo to było specjalnie zatajone... - odparł Justin, lekko zmieszany.
- Cholera, cholera, cholera! Po prostu nie wierzę! - Schowałem twarz w dłoniach. 
- A ta akacja na lotnisku była ustawiona. Ludzie brata Ray'a zapłacili mieszkańcom Bradford by wyjechali i gdyby was spotkano na hali przylotów, mieli was powstrzymać, a wspólnicy Luke'a złapać. 
- Wspólnicy kogo? 
- Luke, brat Ray'a - Wywrócił oczami Justin. 
- Ale skąd oni mogli wiedzieć kiedy wrócimy z Australii, jeśli nikomu nic nie mówiłem, tylko wam? - Spojrzałem na nich, na każdego, po kolei. Wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. W tym dom był zdrajca. - Przyznać się, który z was pracuje dla tego Luke'a?!
- O czym ty pierdolisz, Zaza? Tutaj każdy chce go zabić, a nie z nim pracować! Ogarnij się, Zayn!
- Nie kłamię. Ktoś z nas jest jego pieprzonym wspólnikiem, zdradza mu wszystko co tu mówimy, a teraz pewnie ma nas z debili, którzy są na tacy - fuknąłem wkurzony. - Cholera jasna!
- Zayn, nie przejmuj się tym. Zabijemy go i będzie po sprawie.
- Ty mnie nie rozumiesz! W pokoju na górze mam dziewczynę, która tego nie zniesie psychicznie. Sami widzieliście jak zachowywała się, gdy ktoś mówił o Ray'u... Próbuję jej pomóc zapomnieć, robię wszystko by tylko o tym nie myślała... Ale i tak codziennie widzę jak stoi w łazience i patrzy na siebie z obrzydzeniem, i dotyka rany jakie pozostawił po sobie Ray... Już nie zachowuje się tak jak wcześniej, nie uśmiecha się tak, jak dawniej... Mam poczucie winy, że wtedy jej nie pomogłem na czas...
- Zayn, to nie była Twoja wina... - Harry położył rękę na moim ramieniu, w uspokajającym geście, ale od razu ją strzepnąłem.
- Wiecie jak trudno jest mi na to patrzeć...? Jak cierpi za moje błędy? Nie chcę, by Katie była częścią tego bagna... To nie jest życie dla niej... 

- Zayn... - usłyszałem za swoimi plecami cichutki głos. Obróciłem głowę w tamtą stronę i ujrzałem w drzwiach Katie, która kurczowo trzymała się za brzuch, a po jej policzkach ciekły łzy. 
- Coś się stało? Jak wyszłaś z pokoju? - Podszedłem do niej i objąłem opiekuńczo ramieniem. - Coś Cię boli? 
- Brzuch i to strasznie... - wysapała przez łzy, wykrzywiając swoją twarz w grymasie. Nie lubiłem gdy cierpiała. I tak już dużo zniosła. 
- Chłopacy, wrócę za kilka chwil... - Wziąłem moją Katie na ręce i delikatnie, by nie sprawić jej większego bólu, zaniosłem ją do mojego pokoju, kładąc na łóżku. - Jest aż tak źle? - spytałem, delikatnie masując jej podbrzusze. 
- Tak... Nigdy nie miałam takiego bólu... - Katie schowała buzię w poduszce, by ukryć to jak ją boli. Okryłem ją szczelnie kołdrą i usiadłem obok niej. 
- Zaraz Ci przejdzie, to pewnie reakcja na lot samolotem, czy coś - odparłem, całując ją w usta, przez co jej wargi wykrzywiły się w pół uśmiechu. 
- To pewnie niestrawność. 
- Tak... Zaśniesz sama, czy mam Ci pomóc? 
- Zostań ze mną - poprosiła Katie i wyciągnęła ku mnie swoją lewą dłoń z pierścionkiem zaręczynowym. Ująłem ją bez wahania i położyłem tuż obok niej. Niemal od razu jej drobne ciałko wtuliło się w mój bok. - Zayn? 
- Hmm...? - Spojrzałem na nią. 
- O czym rozmawiałeś z chłopakami? - Zesztywniałem. - Bo wyglądałeś na bardzo zdenerwowanego. 
- To nie Twój interes, Katie - burknąłem. 
- Mój Zayn, na tym polega zaufanie - odparł cicho. 
- Nie ufasz mi? - Zdziwiłem się. 
- Ufam, ale czasami mam wrażenie, że na to nie zasługujesz - Auć, to zabolało. Własna dziewczyna mi nie ufa? - Powiedz mi, co się dzieje? 
- To naprawdę nie jest Twoja sprawa, Katie. Nie interesuj się tym, i zostaw to mi. 
- I właśnie to jest zaufanie! Ty mówisz mi coś, a ja Tobie. W samochodzie milczałeś, Justin to samo... Dlaczego nikt nie chce mi nic powiedzieć! To jest przytłaczające! - Podniosła głos Katie. 
- O niektórych rzeczach lepiej jest Ci nie mówić... A te rzeczy nie tyczą się Ciebie - skłamałem. 
- To jeśli to nie tyczy się mnie, to czemu nic nie chcesz mi powiedzieć?! 
- Katie, skończ. Denerwujesz mnie, porozmawiamy o tym jutro, a teraz śpij - odparłem oschle. 
- Zawsze tak mówisz... - Prychnęła Katie i odwróciła się do mnie plecami. 
- Ej, no, nie obrażaj się... - Katie nic mi nie odpowiedziała. Brawo Zayn! Kolejny raz zdupczyłeś sprawę! 

Zrezygnowany zwlekłem się z łóżka i wyszedłem z pokoju, zostawiając Katie samą. 
- Co z nią? - zapytał mnie Justin, gdy dołączyłem do grupy. 
- Ból brzucha - odparłem wymijająco. - Na czym skończyliśmy? 

~ Katie's P.O.V ~ 

Palant. Zayn Malik jest i był palantem przez duże p! Jak on tak mógł się w stosunku do mnie zachować? Zaufanie to zaufanie, a on milczał jak przeklęty! To nie było fajne... Nim zdążyłam pomyśleć o tym głębiej, zasnęłam.

Miałam dziwny sen... Dziecko, śniło mi się dziecko... Było strasznie podobne do mnie i Zayn'a... Ale bardziej do mojego narzeczonego. To była dziewczynka o długich, gęstych czarnych włosach, o mulaciej cerze i kakaowych oczkach... Gdy się uśmiechała, jej białe ząbki lśniły w blasku słońca, a na twarzy pojawiały się rumieńce... Była bardzo piękna i urocza. Nigdy nie widziałam bardziej urodziwego dziecka, niż ona.

Jestem dziwna, ale czy ja chciałam, by to było moje dziecko?

 

******************************

No to tyle na ten temat :D Kochani! Zdecydowałam, że ANGRY nie będzie rozbudowane... Napisałam to tak, aby nie przeciągać końca 2 częśći... I już tak zostanie :D Potem lecimy z COD! Po namyśle póki co zrezygnowałam z LDG, gdyż udostępnię to później :D Do zoba jutro! xoxo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro