rozdział 6
Usłyszałam płacz dzieci więc automatycznie się obudziłam.
Szybko wstałam, poszłam do pokoju Lily.
Otworzyłam drzwi, zobaczyłam zakrwawioną dziewczynę na ziemi. Kucnęłam przy niej, sprawdziłam puls, nic nie wyczułam. Po mojej twarzy poleciały łzy. To nie mogła być prawda.
Wstałam po woli skierowałam się do łóżeczka, dziewczynki również były całe pokryte krwią.
Z mojego gardła wydobył się głośny szloch.
Dlaczego do tego doprowadziłam ?!
***
Obudziłam się cała zdyszana, zalana potem.
- To był tylko sen. - Powiedziałam do siebie z ulgą.
Moja podświadomość kiedyś mnie wykończy.
Wstałam z łóżka, udałam się do łazienki. Postanowiłam wziąć chłodny prysznic.
Cały stres spłynął wraz z wodą. Na koniec ubrałam piżamę, stare ciuchy dałam do kosza na pranie.
Włosy spięłam w luźnego koczka.
Wróciłam do swojego pokoju, położyłam się na łóżku od razu zasnęłam.
***
Otwarłam moje zmęczone powieki, w moim pokoju było już całkiem jasno.
Spojrzałam na zegar, dochodziła siódma.
Na ósmą mam być w pracy.
Szybko wstałam, przebrałam się w czarną koszulkę i rurki.
Od razu popędziłam do łazienki.
Umyłam zęby. Rozczesałam moje skołtunione włosy, pozostawiłam je rozpuszczone.
Następnie nałożyłam delikatny makijaż.
Poszłam do kuchni, zjadłam szybko jabłko.
Ubrałam moje kochane czarne vansy, wzięłam torebkę, na nos założyłam czarne ray bany.
Wyszłam z mieszkania i poszłam do pracy.
Dzisiaj miałam siedzieć do szesnastej.
Czas niezwykle szybko mi zleciał, kochałam tą pracę.
Skończyłam robotę na dziś więc mogłam udać się do domu.
***
Od razu przywitały mnie płacz dziewczynek.
Prze de mną zjawiła się Lily z dzieckiem na rękach.
- Pomożesz mi uspokoić Sophie ? Leży w łóżeczku. - Zapytała błagalnie Lily.
- Pewnie. - Odpowiedziałam przyjaznym tonem.
Udałam się po malutką Sophie.
Podeszłam do łóżeczka, od płaczu miała aż czerwoną buzię.
- Ciocia Luna przyszła. - Powiedziałam radośnie.
Wzięłam małą na rączki. Zaczęłam jej śpiewać kołysankę, po chwili przestała płakać. Położyłam ją delikatnie do łóżeczka, pocałowałam w czółko i wyszłam do salonu. Gdzie Lily usypiała Sissi. Lecz po chwili wróciła do swojego pokoju.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Od razu poszłam otworzyć.
Oczywiście tym kimś okazał się Irwin.
- Cześć Aniołku śmierci. - Na jego usta wkradł się perfidny uśmiech.
- Irwin, przestań mnie tak nazywać. - Odpowiedziałam lekko wkurzona.
- Przestanę, jak pójdziesz ze mną do klubu.
Wszystkie części mojego ciała mówiły nie.
- Daj mi dwadzieścia minut. - Powiedziałam już milej.
- Czekam na dole. - Powiedział i zniknął z mojego pola widzenia.
Zamknęłam drzwi.
Poszłam szybko do łazienki, poprawiłam makijaż na bardziej mocniejszy. Poczesałam włosy i zrobiłam delikatne loczki.
Postanowiłam że ubiorę legginsy galaxy, czarny gorset przed pępek na grubych ramiączkach. Do tego czarne koturny. Jako dodatek wybrałam czarną bransoletkę z ćwiekami i małą czarną torebeczkę z paskiem.
Postanowiłam powiedzieć Lily że wychodzę, lecz jak tylko weszłam do pokoju dziewczyna spała.
Napisałam jej szybko karteczkę że wychodzę do klubu i że ma się nie martwić.
Zeszłam na dół.
Oczywiście Irwin stał przy swoim aucie.
Podeszłam do niego.
Zmierzył mnie wzrokiem.
Perliście się uśmiechnął. Uroczo wygląda jak się uśmiecha.
Luna miałaś się ogarnąć.
- Będę musiał cie pilnować by jakiś zbok się do ciebie nie przylepił.
Delikatnie się zaśmiałam.
- Uznam to za komplement, jedziemy ?
- Pewnie.
Wsiedliśmy do auta, udaliśmy się do jednego z najpopularniejszego klubu.
***
Lubiłam tą atmosferę, ludzie tańczący na parkiecie, picie alkoholu.
Właśnie tańczyłam na parkiecie z Irwinem. Byliśmy niebezpiecznie blisko siebie, ale w tamtym momencie miałam to gdzieś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro