Rozdział 24
- Alois, dzień dobry. - znajoma bibliotekarka uśmiechnęła się do mnie i pomachała mi na powitanie.
Była to kobieta w średnim wieku, którą niegdyś widywałem dość często, raz po raz wypożyczając książki z publicznej biblioteki. Jako pisarz dużo czytałem, szlifując język i czerpiąc inspirację z twórczości innych, w dużej mierze wybitnych pisarzy. To, tak samo, jak i mój zawód, uszczęśliwiało mnie. Pozwalało na chwilę uciec od rzeczywistości i zanurzyć w całkiem innym świecie. Jednak czytanie było znacznie łatwiejsze niż pisanie. Chyba zawsze korzystanie z gotowca okazywało się mniej wymagające od tworzenia czegoś nowego.
- Dzień dobry. - oddałem uśmiech, opierając dłonie na blacie biurka, przy którym siedziała.
- Czego szukasz? - poprawiła okulary, odgarniając na bok papiery, którymi się wcześniej zajmowała.
- Szczęścia. - mruknąłem, bębniąc palcami o sklejkę, z której zrobiony był mebel. Po chwili poprawiłem się, mówiąc: - Poproszę jakiś dobry thriller.
- Czyli standardowo. - wstała z miejsca i udała się w kierunku półek, więc naturalnie podążyłem za nią. - Dawno cię tu nie było.
- Miałem trochę spraw do załatwienia, ale powoli wracam do życia i czytania. Pisania w sumie też.
Kiedy to mówiłem, podłoga wydała mi się naprawdę ciekawa. Deski w jasnym, brązowym odcieniu, miejscami jednak białe. Zapewne spowodowane to było częstym przesuwaniem regałów, jak i dużą ilością butów, jakie po niej przeszły. Przynajmniej tak było kiedyś. Obecnie czytanie wyszło z mody.
Skupiałem się na tej podłodze do momentu, kiedy bibliotekarka nie zaczęła dawać mi do rąk kolejnych pozycji z obszernego zbioru.
- To dobrze. Wygląda na to, że masz wiernych czytelników, bo dostałam już kilkanaście pytań o to, kiedy kolejna część twojej powieści. Tacy fani to skarb. - chciała dołożyć kolejną książkę do stosika, jednak zaprotestowałem.
- Już starczy. - odsunąłem się, poprawiając to, co już miałem w rękach. - Wiem, mam bardzo wiernych czytelników. Żywię nadzieję, że nie zawiodą się ostatnią częścią. Dość pilnie nad nią pracuję, ale tyle się działo w ostatnim czasie, że nie zawsze potrafię się wystarczająco skupić.
- Problemy, hm? Sercowe? - zapytała, idąc ze mną z powrotem na przód biblioteki, gdzie zasiadła na krześle po odpowiedniej stronie biurka i zaczęła wprowadzać książki do systemu.
- Można tak powiedzieć. Emocjonalne na pewno. - westchnąłem, patrząc na stos, który pewnie w krótkim czasie pochłonę.
To, co powiedziałem, było prawdą. Moje emocje nie potrafiły sobie ostatnio ze sobą poradzić, na czym najbardziej cierpiałem ja i ludzie z mojego otoczenia, którzy przypadkiem znaleźli się na mojej drodze. Od śmiechu po płacz i od frustracji po spokój. Nawet w okresie dorastania nie miałem takich wahań nastroju.
- W takim razie spróbuj powrócić myślami do czasu, w którym twoje życie było spokojne. Albo odwiedź miejsce, które ci ten spokój dawało. - zaproponowała, skanując kolejne lektury. Mimo że wydawała się bezgranicznie oddana tej czynności, byłem pewien, że słucha mnie i naprawdę stara się pomóc.
- Tak pani sądzi? - dopytałem, pakując książki do plecaka. - Nie wiem, czy mam takie miejsce.
- Na pewno masz. Każdy ma.
***
- Ciel! - krzyknąłem, biegnąc za chłopakiem.
Znów on. Pogodny, świetlisty i ufny. Mimo że zdawał mi się taki jak zawsze, coś się jednak zmieniło. Miałem wrażenie, że był żywszy niż wtedy, kiedy ostatni raz przyszedł do mnie we śnie. Jego skóra nabrała zdrowszego koloru, włosy stały się mniej wyblakłe, a tęczówki odzyskały nieco z dawnego blasku i iskierek, jakie się w nich tliły. Tak jakby stał przede mną żywy Ciel, a nie jedynie jego zjawa.
- Alois, czekałem. - podszedł, mocno mnie obejmując. Był cieplejszy niż ostatnim razem.
- Wiem, że czekałeś. - szepnąłem, oddając gest, chyba nawet trochę bardziej zażyle niż on. Schyliłem się przy tym, aby Ciel ze swoim niskim wzrostem mógł mnie szczelnie objąć.
No tak, czekał. Niezłomnie trwał na polu usłanym złotymi kłosami zboża i z niecierpliwością wyczekiwał, aż mój umysł zmorzy sen, bym znów mógł go odwiedzić. Kochany, wyśniony Ciel. Szkoda, że to jedynie halucynacja wytworzona przez zmaltretowaną tęsknotą psychikę.
- Jak się czujesz?
- Czuję się... Dobrze. - stwierdziłem trochę bezsilnie. - Tęsknię za tobą.
Zacząłem to powtarzać, wyrzucając na wierzch zżerające mnie od środka uczucie. Dlaczego nie było mi lżej, gdy wypowiadałem na głos skryty ból? Być może wiedziałem, że mówiąc to mojemu sennemu Cielowi, nic się nie zmieni w sprawie jego prawdziwej postaci? Mimo to dziś ciężko mi było odróżnić jego senne oblicze od prawdziwego. Wydawał się żywy. Może to znak? Przepowiednia, że wszystko będzie dobrze? Doprawdy słodka była ta teza i przyjęta z nadzieją, że jest prawdziwa.
- Wiem, Alois. Wiem. Musisz jednak dalej pracować. Być może niedługo cię odwiedzę. - szepnął mi na ucho, przejeżdżając następnie czubkiem nosa po moim policzku. Zaraz się rozpłynę.
- Odwiedzisz? Gdzie? - zamruczałem cichutko.
- W domu. Albo w parku. Albo to ty odwiedzisz mnie w kawiarni, jak tylko chcesz. - stwierdził kojąco, robiąc krótką przerwę. - Jest mi ciepło, Alois. Bardzo.
Odsunąłem się od niego. Dzięki temu dostrzegłem łezki w kącikach jego skrzących się oczu. Ciepło.
- Ciepło, Ciel? - zapytałem, na co skinął głową.
- Tak. Bardzo. - zaszlochał, patrząc na mnie z wyrazem, po którym ciężko było stwierdzić, czy jest szczęśliwy, czy zrozpaczony. - Jest bardzo miło. Ciepło.
Znów powtórzył słowo klucz, które wprawiło mnie w zdezorientowanie. Ciepło? Co to mogło oznaczać? A może to mnie jest ciepło pod kołdrą i dlatego ten wyraz pojawił się w śnie? Nie, na pewno nie to. Więc co?
Nim zdążyłem rozważyć inne opcje, obraz zaczął się zamazywać. Złote pole, bezchmurne niebo, zachodzące słońce. Na końcu Ciel rozpłynął się w bieli, pozostawiając po sobie jedynie to jedno słowo echem odbijające się w moim umyśle.
Ciepło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro