Rozdział 22
Oderwałem wzrok od książki i przeniosłem go na kolejną dziewczynę, która podsuwała mi nowiutki egzemplarz. Pewnie dopiero co kupiony, bo wciąż posiadał tę cholerną naklejkę z połowiczną zniżką.
- Jasne. - uśmiechnąłem się też do niej, mimowolnie jednak zaciskając bardziej dłoń na piórze.
Nie lubiłem tego. Nie lubiłem być rozpoznawany. Cieszyłem się, gdy na warsztatach lub targach podpisywałem dziesiątki książek, sprawiając ludziom radość, ale zaczepianie mnie na ulicy było koszmarem. Cieszyłem się, że kogoś zainteresowała moja twórczość, chciałby się dowiedzieć jak powstała dana opowieść lub pogadać o moich gustach literackich, lecz był do tego wyznaczony czas. Nawet mój mail stale był otwarty dla fanów, którzy mogli wdać się ze mną w rozmowę lub napisać kilka słów podziwu i gratulacji względem którejś z powieści. Nie zawsze miałem czas i chęci czytać wszystko, ale starałem się to robić i w miarę możliwości odpisywać.
Najgorsze były spotkania twarzą w twarz, gdy śpieszyłem się na spotkanie lub byłem w drodze po kolejne opakowanie kawy, a musiałem wdawać się w długie i wyczerpujące rozmowy przesycone znienawidzonym przeze mnie uwielbieniem. Ostrożnością w stosunku do mnie, zwykłego człowieka, który jedyne co zrobił, to napisał trochę głupot, a potem to wydał, nie licząc na wielki zysk czy popularność. Traktowali mnie jak nadczłowieka, mimo że nie stałem wyżej od nich. Jedyną osobą, która spełniała moje oczekiwania pod tym względem, był Ciel. Mój ukochany przyjaciel, który od pierwszej chwili pozwolił mi być sobą. Podszedł do mnie jak do dobrego znajomego, a nie gwiazdy, i od razu bezgranicznie mnie tym urzekł.
- Przepraszam, muszę iść. Mam trochę rzeczy do załatwienia. - zakomunikowałem, kiedy zaczęło się wokół mnie zbierać coraz więcej osób.
Skąd oni wszyscy się wzięli? Ani się obejrzałem, a z jednej dziewczyny zrobiło się dziesięć osób. Poczułem się przytłoczony. Chciałem jedynie wstąpić na chwilę do małej księgarenki, a tymczasem zostałem otoczony przez całkiem obcych mi ludzi. Miałem plan jak najszybciej wrócić do domu, aby odreagować dzisiejszą wizytę w szpitalu. Spotkanie z grupką natrętnych czytelników nie było moimi planami na popołudnie.
- Co? Już? Ale ja też chciałam autograf. - jęknęła żałośnie jedna z nich, a reszta przytaknęła, niemal przypierając mnie do półki ze słownikami.
- J-ja naprawdę muszę iść. - mruknąłem cicho i dość nieśmiało.
Alois, idioto. Oni cię nie posłuchają, jak będziesz taką ciotą, myślałem. Nigdy jednak nie miałem w takich sytuacjach odwagi. Kiedy moja przestrzeń osobista była zagarniana i czułem na sobie wzrok wielu oczu, wręcz odbierało mi mowę.
- Prosimy, jeszcze tylko chwila. - błagał jeden z nastolatków, lecz jego słowa doszły do mnie jak przez mgłę.
Nie chcę tu być. Nie chcę ich w tym momencie widzieć. Wolę być sam, przynajmniej teraz, kiedy bardzo cierpię i muszę przemyśleć ogrom spraw. Nie teraz, gdy masa problemów ciąży na moich barkach i zaczyna mnie przygniatać.
- Przepraszam, nie mogę. Do widzenia. - jakoś przedarłem się przez ten tłum, czym prędzej opuszczając przeklętą księgarnię.
Świat był taki jak wtedy, kiedy tam wszedłem, a jednak wydawał się obecnie wrogi i obcy. Przez to wszystko, co się obecnie działo, zupełnie zapomniałem, że jestem pisarzem i popularność - fakt faktem, że jedynie wśród książkocholików, ale jednak - jest w moim życiu czymś powszechnym.
Nie wiem, w którym momencie wsadziłem dłonie do kieszeni bluzy i mocno przyśpieszyłem kroku, tak jakbym chciał uciec od świata, w którym przyszło mi żyć. Spotkanie w księgarni przypomniało, jak brakuje mi Ciela, i że nie wytrzymam, jeśli postanowi mnie opuścić. Uderzyła we mnie nowa fala wspomnień i emocji, jakie przy nim czułem. W moim sercu zaczęło pojawiać się wiele uczuć, czasem znanych, a czasem stosunkowo nowych, jakich nauczył mnie młody Phantomhive.
Szedłem więc, do cna pochłonięty myślami, aż nie zostałem wciągnięty w jeden ze ślepych zaułków. Ktoś złapał mnie mocno w pasie i przyciągnął, zakrywając dłonią usta. Moją pierwszą i jak najbardziej słuszną reakcją było wyrywanie się i usiłowanie ugryzienia lub kopnięcia napastnika.
- Już, spokojnie. - usłyszałem za sobą cichy, znajomy śmiech.
To mnie uspokoiło, jednocześnie złoszcząc. Gdy idiota mnie puścił, odwróciłem się wściekły, widząc znajome, czerwone oczy i kilka kosmyków czarnych włosów wystających zza kaptura bluzy, którą dziś ubrał. Nikt inny raczej nie ma tak idiotycznych pomysłów.
-Pogrzało cię? Tak się nie robi! -prychnąłem, co nie ruszyło śmiejącego się chłopaka. Powoli rozumiałem, o co chodziło Cielowi. Sebastian nie był z natury zły, ale lubił pastwić się nad ludźmi.
- Nie stała ci się krzywda, więc co panikujesz? - lekceważąco poklepał mnie po głowie.
Tak, jakby samo to, że jestem w całości, było usprawiedliwieniem dla łapanie znienacka znajomych i zaciąganie ich w ślepe uliczki.
- Co ty tu w ogóle robisz? - zapytałem, krzyżując ręce na piersi.
Stres trochę minął, uspokoiłem szaleńcze bicie serca i przyśpieszony oddech. Mogłem więc z nim w miarę normalnie porozmawiać. Obserwowałem przy tym uważnie chudą i wysoką sylwetkę, która wyglądała niepokojąco z uwagi na ubiór. W czarnym dresie zakrywającym całe ciało i pół twarzy, bez problemu mógł aspirować do porywacza. Nawet chwyt miał na tyle pewny, że bez problemu by mu się to udało.
- Czekam na moje ofiary, a co?
I jak tu się z nim dogadać? Wyznając mi jednak ''powód'' swojego przyjścia, upił z butelki której wcześniej nie zauważyłem łyk piwa, a ja, zamiast być wzburzony przez fakt spożywania alkoholu w miejscu publicznym, zwróciłem uwagę na inną rzecz. Na jego dłoni, a dokładniej bladych palcach, zastygła jakaś substancja. Niepokojąco przypominała krew, miejscami świeżą, a w innych zastygłą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro