Upadek ukochanego miasta.
- Gdzie w ogóle jedziemy ?
- Jak najdalej od miasta aniołów.-mruknął.
- Dlaczego?- spytałam
- Bo to już nie jest miasto aniołów. Jedziemy do Denver.- powiedział, na co ja zwątpiłam.
- To jakieś szesnaście godzin z tond.- powoli zaczęłam się dwnerwować. Poczułam wtedy jego ciepłą dłoń na mojej.
- Zbyt często się denerwujesz. Musisz to opanować bo sprowadzasz tym na nas kłopoty.- spojrzał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami, tak cudownymi że zmiękło mi serce i uspokoiłam się.- I będziemy na miejscu za około dziesięć godzin licząc postoje. Muszę się tam z kimś spotkać.
- A moje rzeczy? Nie będę miała w czym chodzić. Wróćmy chociaż po moje rzeczy.- mruknęłam. Na co on się chyba zazłościł. Ścisnął kierownice tak mocno że mogłam zauważyć jego zbielałe kłykcie.
- Los Angeles już nie ma ! - krzyknął a lampki w samochodzie zaczęły szaleć. Przestraszyła się nie na żarty jego słów jak i zachowania. I on niby mnie uczy spokoju, niech lepiej sam zapisze się do specjalisty. Przyda mu się.
- Spokojnie, powiedz co masz na myśli?- spytałam uspokajająco. Spojrzał na mnie przelotnie, przymknął oczy na chwile, odetchnął i szepnął.
- Spójrz w lusterka boczne.- nic nie zrozumiałam, ale to zrobilam. To co zobaczyłam w nich sprawiło że moje serce momentalnie stanęło.Moje kochane miasto w ogniu. Anielskie miasto nie lśniło już od latarni było w mroku, gdzieniegdzie płoną ogromny pożar. Ziemia w jednej części miasta zaczęła się rozstępować co sprawiło że z gór napis Hollywood powoli upadał żeby potoczyć się w upadające w przepaść miasto. Myślałam że to mój największy koszmar się spełnia , ale to nie możliwe. Anioły i Bóg nie pozwoliły by na to. Na śmierć tylu ludzi. Mojej całej rodziny.
- Dlaczego anioły nie bronią miasta? - prawie krzyczałam z przerażenia.
- Bo ich tam nie ma. Liam opuścił miasto dziesięć minut temu. Pozostałe anioły strzegące ludzi, zostaną przy ludziach. Ale pewnie czeka ich śmierć w męczarniach. Ludzie trafią do piekielnej niewoli. A my musimy się pośpieszyć żeby opuścić to piekło na Ziemi. - powiedział poważnym, ale zdenerwowanym głosem i przyśpieszył.
- Co? Mowy nie ma. Zatrzymaj się ! Zawracaj ! Muszę pomóc rodzinie. Oni tam umrą. Zawracaj do cholery ! Słyszysz mnie ?! - ale on na moje słowa zamiast zwolnić przyśpieszył.- Co jest z tobą nie tak? Tam umierają tysiące ludzkich istnień i nie tylko. Musimy im pomóc. Hazz do cholery zawracaj ! - krzyczałam a wicher zerwał się na zewnątrz.
- Uspokój się w tej chwili bo zwrócisz na nas uwagę! Mamy szansę uciec z tond bez zbędnych problemów, gdy są zajęci świętowaniem i niszczeniem. Ale ty zwracasz swoim gniewem ich uwagę jak magnez. Uwierz mi, nie jest łatwo zostawić swoich na śmierć, nawet mi. Ale zrozum odkąd stałem się twoim opiekunem. Mam cholerny obowiązek ratować ci nie tylko duszę ale i dupę! - świała znów zaczęły migotać w samochodzie.
- To wróćmy tam, pomożemy im i pojedziemy do twgo Denver.
- Wrócimy tam i wiesz co się stanie. Zamknął nas, zabiją mnie a ty staniesz się demonem! Pewnie zabijesz swoją rodzinę i tyle z tego powrotu bedzie! Tego chcesz?- nie miał racji mogliśmy im pomóc. Przecież jest Cherubinem ma wielką moc. Złość nie chciała mnie opuścić a do niej dołączyła też nienawiść
Gdy to się stało lokers wypuścił ze świstem powietrze z płuc a jego szczęka jeszcze bardziej się napieła. Oczy ściemniały, zobaczyłam to dopiero wtedy, gdy spojrzał na mnie z minął zabójcy. - Myślałem że bez tego się obejdzie. Ale nie zostawiasz mi żadnego innego wyjścia.- gdy to powiedział dotknął dłonią moje ramię i stało się coś dziwnego zaczęłam odpływać w sen, a ostatnie co zobaczyłam i usłyszałam to smutny wyraz twarzy Hazzy i ciche "przepraszam" ,wtedy straciłam poczucie świadomości
-----
Informuje że ten rodział jest ostatni.
Nikt nie czyta tego opowiadania więc zawieszam je.
Jeśli ktoś zacznie czytać odwiesze i dodam nowy rozdział...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro