Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sen czy może koszmar.

Powoli moje oczy zaczęły się otwierać gdy usłyszałam dźwięki piosenki brzmiącej z radia w samochodzie. W samochodzie? Gdzie ja do cholery byłam. Rozejrzałam się dookoła zdezorientowana aż na miejscu kierowcy zauważyłam znajomego mi chłopaka w długich lokach.

-W końcu się obudziłaś. Już myślałem że będę musiał wchodzić ci do mózgu i cię budzić. - spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.

-Nigdy ,przenigdy nie waż się mi włazić do głowy ponownie, bo zabije. - zagroziłam.

-Ale się przejąłem.- prychnął głosem przepełnionym ironi . - A jeśli chodzi o moje zabicie. To ustaw się w kolejce. Będziesz na jakimś - chwile udał że się zastanawia. - 6947540 miejscu. Zaraz po wszystkich aniołach i nadnaturalnych istotach. A jeszcze musisz wliczyć Krisa mojego kumpla bo on mnie zabije jeśli nie pojawimy się szybko w Denver . - dodał i skupił się na drodze.

-Co ci odbiło żeby zostawić Los Angeles bez obrony. I jak niby wytłumaczysz upadek jednego z największych miast ludzkim władzą. - nawet na mnie nie spojrzał tylko uśmiechną się i rzekł.

-Uskok San Andreas. Trzęsienie Ziemi wywołujące zapadnięcie się miasta. Niech tylko poczekają aż wybuchnie Yellowstone. To będzie zabawa. - nie mogłam uwierzyć w to co on mówił, on chciał śmierci ludzkości.

-Co ty pieprzysz ?- wtedy mi przerwał kładąc jego palec na moich ustach.

-Kochana jestem twoim aniołem stróżem. Nie przeklinaj. Błagam. - na co szybko mu się wyrwałam.

- Chcesz śmierci ludzkości? Czemu? - spytałam a w moich oczach uformowały się łzy.

-Wszyscy zasłużyli na śmierć w męczarniach. - spojrzał na mnie jego oczy już nie były jasno zielone. Były przerażająco czerwone. Na co lekko krzyknęłam.- Ty też. - Wtedy jego ręce znalazły się na mojej szyi zaczął mnie dusić a samochód spadł ze skarpy . Umarłam.

Obudziłam się z krzykiem. W samochodzie był ciemno. Poczułam czyjeś ręce na moich ramionach na co pisnęłam i odskoczyłam.

-Spokojnie Angi. To tylko sen. Spokojnie.- powiedział Hazza i przytulił mnie.

- Zabiłeś mnie.- powiedziałam zanim pomyślałam nad swoimi słowami.

-Co? Nie, to był koszmar. Angi żyjesz . Stoimy na stacji benzynowej dziesięć kilometrów od Denver . Zaczęłaś krzyczeć więc stanąłem. -położyłam dłonie na twarzy i zaczęłam przetwarzać sen.

-To było straszne. - mruknęłam.

-Co ci się śniło ?- spytał kładąc swoje dłonie na moim nadgarstkach i odciągając je od mojej twarzy.

- Ty. Chyba Ty.- Zaczęłam na co on lekko przekrzywił głowę a jego mina mówiła mi żebym kontynuowała. - Jechaliśmy do Denver. Mówiłeś że musimy pojechać szybciej do jakiegoś Krisa bo cię zabije jak się nie pośpieszymy. Później spytałam o Los Angeles jak wytłumaczysz ludzkim władzą jego upadek. A ty zaśmiałeś się. Tak perfidnie się zaśmiałeś. - i wybuchłam płaczem. Anioł widząc w jakim jestem stanie wziął mnie na swoje kolana i przytulił kołysząc. Postanowiłam dokończyć opowieść o śnie więc tylko odetchnęłam i kontynuowałam. - Powiedziałeś że ...że... że... nie przejdzie mi to przez gardło. - tylko mocniej wtuliłam się w jego tors. On tylko mocniej mnie przycisną do siebie.

-Mogę zobaczyć to wspomnienie. Dobrze ,sam je zobaczę.- pokiwałam tylko głową. Usłyszałam ciche słowa które mówił. I scena ze snów jakby ode mnie odeszła zdziwiłam się i spojrzałam na Hazze. Jego twarz była skrzywiona jakby w grymasie bólu. Ale szybko to minęło i spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczami.

-Ten kretyn chce zniszczyć Yellowstone i przez to połowę Ziemi.- zdziwiłam się na jego słowa. - Widać że tobie nie został przydzielony zwykły demon. Tylko ich szefuncio. Który zajmuje się tym całym bajzlem który ja musze naprawiać. - byłam zaskoczona. Spojrzałam na mojego stróża. Patrzył się na mnie chwilę jakby się na czymś zastanawiał. - Trzeba wyrzucić z ciebie tego idiotę. - mrukną i wysiadł z samochodu idąc w moją stronę. Otworzył drzwi po mojej stronie na co wysiadłam i stanęłam obok niego.

-To tak można?- spytałam.

-Yep. Tylko musisz się na to zgodzić całą duszą. Ble... Ble.... No chodź .- rzekł i pociągną mnie na ławką obok stacji. Usiadłam a on uczynił to samo. Byliśmy przodem do siebie. Wziął moje ręce w swoje i zamkną oczy więc i ja swoje zamknęłam. - Zaboli trochę ale spróbuje ból przerzucić na siebie .- co ? zamierzał się poświęcać dla mnie.

-Wytrzymam. - zapewniłam na co on otworzył oczy i pokręcił głową.

-Nie wytrzymasz. To ból okropny. Człowiek go nie zniesie Angi .Nawet tak niezwykły jak ty. Jestem Aniołem dam rade. - tylko przytaknęłam i zamknęliśmy razem oczy. Poczułam jakby prądy. Jakby coś odrywało się ode mnie. Jakby tego nie chciało . Wtedy poczułam ból okropny ale on szybko znikną i usłyszałam dźwięk zaciskanej szczęki. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam jak mocna Hazz cierpi.

-Angi musisz mocno tego chcieć. - powiedział głosem wypełnionym bólem. Zrozumiałam go szybko. Zaczęłam z całej swojej wolnej woli odpychać zło.Nie chciała go w sobie tak  . Nie chciałam żeby to sprawiało ból mojemu stróżowi. Wtedy poczułam spokój i harmonię.

---

Napisałam tu rodział z nudów..
Zapraszam do przeczytania...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro