Sen czy może koszmar.
Powoli moje oczy zaczęły się otwierać gdy usłyszałam dźwięki piosenki brzmiącej z radia w samochodzie. W samochodzie? Gdzie ja do cholery byłam. Rozejrzałam się dookoła zdezorientowana aż na miejscu kierowcy zauważyłam znajomego mi chłopaka w długich lokach.
-W końcu się obudziłaś. Już myślałem że będę musiał wchodzić ci do mózgu i cię budzić. - spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
-Nigdy ,przenigdy nie waż się mi włazić do głowy ponownie, bo zabije. - zagroziłam.
-Ale się przejąłem.- prychnął głosem przepełnionym ironi . - A jeśli chodzi o moje zabicie. To ustaw się w kolejce. Będziesz na jakimś - chwile udał że się zastanawia. - 6947540 miejscu. Zaraz po wszystkich aniołach i nadnaturalnych istotach. A jeszcze musisz wliczyć Krisa mojego kumpla bo on mnie zabije jeśli nie pojawimy się szybko w Denver . - dodał i skupił się na drodze.
-Co ci odbiło żeby zostawić Los Angeles bez obrony. I jak niby wytłumaczysz upadek jednego z największych miast ludzkim władzą. - nawet na mnie nie spojrzał tylko uśmiechną się i rzekł.
-Uskok San Andreas. Trzęsienie Ziemi wywołujące zapadnięcie się miasta. Niech tylko poczekają aż wybuchnie Yellowstone. To będzie zabawa. - nie mogłam uwierzyć w to co on mówił, on chciał śmierci ludzkości.
-Co ty pieprzysz ?- wtedy mi przerwał kładąc jego palec na moich ustach.
-Kochana jestem twoim aniołem stróżem. Nie przeklinaj. Błagam. - na co szybko mu się wyrwałam.
- Chcesz śmierci ludzkości? Czemu? - spytałam a w moich oczach uformowały się łzy.
-Wszyscy zasłużyli na śmierć w męczarniach. - spojrzał na mnie jego oczy już nie były jasno zielone. Były przerażająco czerwone. Na co lekko krzyknęłam.- Ty też. - Wtedy jego ręce znalazły się na mojej szyi zaczął mnie dusić a samochód spadł ze skarpy . Umarłam.
Obudziłam się z krzykiem. W samochodzie był ciemno. Poczułam czyjeś ręce na moich ramionach na co pisnęłam i odskoczyłam.
-Spokojnie Angi. To tylko sen. Spokojnie.- powiedział Hazza i przytulił mnie.
- Zabiłeś mnie.- powiedziałam zanim pomyślałam nad swoimi słowami.
-Co? Nie, to był koszmar. Angi żyjesz . Stoimy na stacji benzynowej dziesięć kilometrów od Denver . Zaczęłaś krzyczeć więc stanąłem. -położyłam dłonie na twarzy i zaczęłam przetwarzać sen.
-To było straszne. - mruknęłam.
-Co ci się śniło ?- spytał kładąc swoje dłonie na moim nadgarstkach i odciągając je od mojej twarzy.
- Ty. Chyba Ty.- Zaczęłam na co on lekko przekrzywił głowę a jego mina mówiła mi żebym kontynuowała. - Jechaliśmy do Denver. Mówiłeś że musimy pojechać szybciej do jakiegoś Krisa bo cię zabije jak się nie pośpieszymy. Później spytałam o Los Angeles jak wytłumaczysz ludzkim władzą jego upadek. A ty zaśmiałeś się. Tak perfidnie się zaśmiałeś. - i wybuchłam płaczem. Anioł widząc w jakim jestem stanie wziął mnie na swoje kolana i przytulił kołysząc. Postanowiłam dokończyć opowieść o śnie więc tylko odetchnęłam i kontynuowałam. - Powiedziałeś że ...że... że... nie przejdzie mi to przez gardło. - tylko mocniej wtuliłam się w jego tors. On tylko mocniej mnie przycisną do siebie.
-Mogę zobaczyć to wspomnienie. Dobrze ,sam je zobaczę.- pokiwałam tylko głową. Usłyszałam ciche słowa które mówił. I scena ze snów jakby ode mnie odeszła zdziwiłam się i spojrzałam na Hazze. Jego twarz była skrzywiona jakby w grymasie bólu. Ale szybko to minęło i spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczami.
-Ten kretyn chce zniszczyć Yellowstone i przez to połowę Ziemi.- zdziwiłam się na jego słowa. - Widać że tobie nie został przydzielony zwykły demon. Tylko ich szefuncio. Który zajmuje się tym całym bajzlem który ja musze naprawiać. - byłam zaskoczona. Spojrzałam na mojego stróża. Patrzył się na mnie chwilę jakby się na czymś zastanawiał. - Trzeba wyrzucić z ciebie tego idiotę. - mrukną i wysiadł z samochodu idąc w moją stronę. Otworzył drzwi po mojej stronie na co wysiadłam i stanęłam obok niego.
-To tak można?- spytałam.
-Yep. Tylko musisz się na to zgodzić całą duszą. Ble... Ble.... No chodź .- rzekł i pociągną mnie na ławką obok stacji. Usiadłam a on uczynił to samo. Byliśmy przodem do siebie. Wziął moje ręce w swoje i zamkną oczy więc i ja swoje zamknęłam. - Zaboli trochę ale spróbuje ból przerzucić na siebie .- co ? zamierzał się poświęcać dla mnie.
-Wytrzymam. - zapewniłam na co on otworzył oczy i pokręcił głową.
-Nie wytrzymasz. To ból okropny. Człowiek go nie zniesie Angi .Nawet tak niezwykły jak ty. Jestem Aniołem dam rade. - tylko przytaknęłam i zamknęliśmy razem oczy. Poczułam jakby prądy. Jakby coś odrywało się ode mnie. Jakby tego nie chciało . Wtedy poczułam ból okropny ale on szybko znikną i usłyszałam dźwięk zaciskanej szczęki. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam jak mocna Hazz cierpi.
-Angi musisz mocno tego chcieć. - powiedział głosem wypełnionym bólem. Zrozumiałam go szybko. Zaczęłam z całej swojej wolnej woli odpychać zło.Nie chciała go w sobie tak . Nie chciałam żeby to sprawiało ból mojemu stróżowi. Wtedy poczułam spokój i harmonię.
---
Napisałam tu rodział z nudów..
Zapraszam do przeczytania...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro