Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Statek Księżniczki Andromedy był moim koszmarem.

Choć statek i woda dookoła powinny być dla mnie domem, były katorgą, którą musiałam znosić każdego dnia przez ostatnie dwa tygodnie. Nienawidziłam tej cholernej bezsilności, nie miałam szans z tymi wszystkimi potworami. Mogłam się stawiać, mogłam się kłócić z Lukiem, ale to wszystko było na nic. On już dawno stwierdził, że mnie nie wypuści, pomimo moich błagań. Byłam na jego łasce i musiałam zrobić cokolwiek, by się z tego wyrwać.

To dlatego, zaraz po śniadaniu, postanowiłam się przejść.

Plan był prosty: miałam spotkać się z Chrisem, który miał mi wskazać miejsce, gdzie nie było potworów bądź gdzie było ich wtedy najmniej. Był moim sojusznikiem od momentu, gdy stanęłam w jego obronie przed Lukiem. Był mi wdzięczny i postanowił mi pomóc.

Miałam się z nim spotkać we wcześniej umówionym miejscu, więc tam też się udałam. Żaden z potworów, których mijałam po drodze, nie zwracał na mnie większej uwagi, choć znaczna ich większość warczała na mnie, chcąc mnie zabić. Ignorowałam to. W tamtym momencie byli moją najmniejszą przeszkodą do wolności.

Chris stał przy ścianie, opierając się o nią i bawiąc swoją bronią. Kiedy tylko usłyszał, że się do niego zbliżam, oderwał się od swoich czynności i uśmiechnął na mój widok. Prędko do niego podeszłam.

- Ktoś cię widział?

- Kilka potworów. - odparłam od razu, zerkając jeszcze przez ramię, czy tam nikt nas nie widział. - Ale po za tym chyba nikt nie wie, że tu jestem. Luke nie pytał, gdzie idę. Przyzwyczaił się, że często "zwiedzam" statek.

- On ma ewidentną obsesję na twoim punkcie. - skwitował Chris, czemu nie można było w żaden sposób zaprzeczyć. - Mniejsza, przejdźmy do innych rzeczy. Najmniej potworów kręci się wokół basenu. To najbardziej widoczne miejsce, ale gdzie indziej... Wszędzie gdzieś ktoś jest.

- Może być ryzykownie, przyznaję. - powiedziałam od razu, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Moje końcówki powoli przestawały być niebieskie, jak zawsze. - No dobra, dzięki wielkie za pomoc.

- To ja dziękuję, że mi zaufałaś.

- Nie jesteś wcale taki zły, Rodriguez.

- Tak samo, jak ty, Rossi.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

Chris był uroczy, kiedy nie udawał kogoś, kim nie był.

Pożegnałam się z nim jeszcze raz, po czym ruszyłam w odpowiednim kierunku. Nie mijałam żadnego półboga, tylko same potwory. Wzbudzały jakieś przerażenie, ale wtedy to nie miało znaczenia. Moją jedyną opcją ucieczki z tamtego statku było wyskoczenie.

Woda nie zrobi mi krzywdy. Woda to mój żywioł.

Ciche westchnienie opuściło moje usta, kiedy podeszłam do balustrady. Nie było mi jednak dane wykonać jakiegokolwiek ruchu, bo usłyszałam za sobą głos. Bardzo znany głos.

- Co ty robisz?

- Nic takiego. Podziwiam. - odparłam od razu, odwracając się w jego stronę. - Lubię patrzeć na wodę.

- To dlaczego chciałaś wyskoczyć? - spytał, podchodząc do mnie o krok.

On wiedział.

- Hmmm... Zastanówmy się. - stwierdziłam, udając, że się zastanawiałam. - Porwałeś mnie i przetrzymujesz na tym statku wbrew mojej woli. Jak myślisz? Dlaczego chciałam skoczyć?

Luke zignorował to, co powiedziałam i podszedł do mnie tak blisko, że nie miałam, jak uciec. Stanął naprzeciwko mnie, jego dłonie prędko złapały moją twarz, zmuszając mnie, by na niego spojrzeć. Błysk w jego oczach był przerażający, ale mimo to starałam się udawać twardą.

- Puść mnie.

Zdecydowanie lubił mnie ignorować w takich momentach.

To była chwila, gdy jego usta przywarły do moich. Dotychczas mu na to pozwalałam, ale nie w tamtym momencie. To był mój czas, moja odpowiednia chwila, on nie mógł tego zepsuć.

Odepchnęłam go od siebie. Zdezorientowany, spojrzał w moim kierunku, lecz na jego twarzy znów pojawił się uśmiech. Chciał się do mnie zbliżyć ponownie, ale zareagowałam od razu. Wystarczyła chwila, by w mojej dłoni pojawił się miecz. Ten sam, który mógł zabić i potwory, i ludzi...

Jego.

- Nie wiesz, co robisz, Angel. - prychnął, ale nie zraziłam się jego tonem.

Nie miałam już nic do stracenia.

- To ty jesteś poplecznikiem Kronosa. Ty nie wiesz, co robisz, przywracając go do życia. On nas wszystkich zabije, łącznie z tobą, Luke.

- Wiem, co robię, aniele. - powiedział, a w jego dłoni pojawił się jego miecz.

Miałam przechlapane.

Ten cholerny miecz był identyczny do mojego, miał te same zdolności. Mogłam zginąć, kiedy tylko by mnie nim dotknął.

- Nie mam wyboru.

To ja zaatakowałam go pierwsza.

Luke jednak umiejętnie blokował moje ciosy, zadając swoje. "Tańczyliśmy" ze sobą, gotowi ranić siebie nawzajem w tamtym pojedynku. Każdy ruch mógł nas zgubić, a mimo to żadne z nas nie przestało. On coraz bardziej na mnie napierał, a mnie coraz bardziej brakowało sił. Był silniejszy, o wiele, i nawet moje zdolności nie miały wtedy znaczenia. Mógł mnie z łatwością zabić, zranić.

I to też zrobił.

Sama do końca nie wiedziałam, kiedy do tego doszło. To była cholerna chwila.

W moim brzuchu utkwiło ostrze jego miecza, który szybko wyciągnął. Od razu złapałam się za dość głęboką ranę, czując, że słabnę. Moja koszulka zaczęła pokrywać się szkarłatną cieczą. Wykrwawiałam się na jego oczach!

- Angel...

Spojrzałam na niego, nieświadomie się cofając. Nogi ugięły się pode mną, a balustrada za mną...

W jednej chwili patrzyłam na przerażoną twarz Luke'a, a w drugiej widziałam ciemność, kiedy wypadłam za burtę, prosto w otchłań wody. Powinnam się cieszyć, więc dlaczego czułam, że to nigdy nie powinno się zdarzyć?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro