2.
To był dopiero trzeci dzień na statku Andromedy, a ja już miałam serdecznie dość tego wszystkiego. Luke był dla mnie aniołem - mimo że sam mnie tak nazywał - starał się robić wszystko, bym czuła się dobrze na statku i byłam mu za to wdzięczna.
Nienawidziłam go jednak.
Zabrał mnie z obozu bez mojej zgody, porwał mnie, mimo że ostatnim razem od niego uciekłam. Nikt nie wiedział, gdzie byłam, możliwe, że nawet mnie nie szukali. Nie byłam ważna. Byłam dla innych niewidzialna, mimo iż byłam pierwszym dzieckiem od Wielkiej Trójki. To wszystko było niedorzeczne, nieprawdopodobne.
- Słuchasz mnie?
- Taaa...
Nie słuchałam! Wiadomo, że nie słuchałam. Nie obchodziło mnie to, co miał do powiedzenia. Miałam gdzieś jego plany, nie interesowało mnie to w żadnym stopniu. Może powinnam zareagować, zrobić cokolwiek, by go od tego odwieźć...
Powinnam, ale nie zamierzałam tego robić.
Luke był osobą, której ciężko było coś wmówić, ciężko było zmienić jego zdanie. Mogłam wielokrotnie powtarzać mu, że Hermes go kocha i martwi się o niego, ale on miał to gdzieś. Nienawidził swojego ojca, mimo że wiedział, że żaden z bogów nie mógł zbytnio ingerować w życie swoich dzieci. Takie były zasady.
- Przejdę się.
Czułam na sobie wzrok chłopaka, ale zignorowałam to i podniosłam się z krzesła. Zerknęłam ostatni raz na swoje śniadanie, którego praktycznie nie tknęłam, po czym ruszyłam powolnym krokiem w tylko sobie znaną stronę. Luke mnie obserwował i byłam tego świadoma, ale po tak długiej znajomości z nim nauczyłam się go ignorować. Był tylko pionkiem w tej chorej grze zwanej życiem.
Za każdym razem, gdy przechadzałam się po statku, przed oczami miałam sytuację sprzed kilku tygodni. Wtedy jednak byłam z trójką osób, a teraz byłam tu kompletnie sama i bezbronna.
Choć w sumie nie byłam bezbronna. Miałam przy sobie swój miecz, mogłam się bronić, mogłam zabić, mogłam wszystko.
Więc dlaczego nie zrobiłam nic, by uciec?
Otóż dlatego, że w głowie tworzyłam plan. Plan ucieczki, mimo że to nie było wcale takie proste. Luke mnie pilnował, a jeśli nie on, to któryś z jego popleczników bądź, co gorsza, potworów, którzy na każdym kroku chcieli mnie zabić. Byłam bacznie obserwowana, ale mimo to zdarzały się sytuacje - choć minęło niewiele - w których mogłam uciec. Czekałam jednak na odpowiednią chwilę, odpowiedni moment.
Chciałam, by Luke Castellan widział, jak od niego uciekam.
- O, Angel Rossi, jak miło znów cię widzieć.
- Taa, cześć, Chris.
Chris Rodriguez. Często opisywany jako duży latynoski nastolatek o ostrych rysach twarzy, podobnych do takich jakie mają dzieci Hermesa. Jego oczy mają brązowy kolor, a włosy są czarne. Był przystojny i to trzeba było mu przyznać. Nigdy nic do niego nie miałam.
Do czasu, gdy dołączył do Luke'a.
- Jak się czujesz na statku, co? To powinien być twój żywioł, prawda?
- W jakimś stopniu jest. - przyznałam zgodnie z prawdą, nie zamierzając kłamać. - Gdyby nie było tu tyle potworów i gdybym nie wiedziała, co chcecie zrobić, to byłoby całkiem znośnie.
- Podobno sama chciałaś tu być. - stwierdził, marszcząc brwi, co mocno mnie zaskoczyło.
- Kiedy niby? - spytałam, unosząc brew. - Nie chciałam tu więcej wracać. Nie bez powodu uciekłam ostatnim razem.
Chris chciał już coś powiedzieć, ale zamilkł, prostując się nagle. Nie wiedziałam, o co mu chodziło, ale prędko zrozumiałam. Kiedy poczułam obejmujące mnie ramię, dotarło do mnie, że przestraszył się Luke'a. Tylko on mnie tak obejmował w ostatnim czasie.
- Pozwolisz, że ją zabiorę.
- Nie widzę takiej potrzeby, Castellan. - mruknęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Mówiłem ci już coś na temat tego, jak mnie nazywasz, aniele. - westchnął Luke, odwracając mnie tak, bym na niego spojrzała. - Mów do mnie po imieniu, a nie nazwisku, bo sam zacznę używać twojego.
- Czy ja kiedykolwiek ci tego zabroniłam? Możesz mówić do mnie nawet po nazwisku, wcale nie musisz zwracać się do mnie "aniele", bo nim nie jestem.
- Nie chciałbym wam... - wtrącił nagle Chris, co chyba niezbyt spodobało się Luke'owi.
Chłopak nie miał szans zareagować, gdy blondyn pchnął go do tyłu, przez co ten zachwiał się niebezpiecznie. I choć niewiele mnie to wtedy obchodziło, postanowiłam pomóc Chrisowi.
Natychmiast pojawiłam się przed nim, wystawiając leżeć siebie ręce. Luke zmierzył mnie wzrokiem, jego oczy błysnęły. Jego mord zmniejszył się jednak, gdy patrzyłam mu w oczy.
- Nic nie zrobił, opanuj się. - powiedziałam, wiedząc, że tylko ja mogłam go wtedy uspokoić.
- Jeszcze raz...
- Luke... Chodź stąd.
Świadomość, że Castellan po raz kolejny chciał zrobić coś niewinnej osobie, rozsadzała mnie od środka. Nie mogłam pozwolić, by zrobił coś Chrisowi, bo on tak naprawdę nic nie zrobił. Może i się wtrącił, ale to nie był powód do kłótni, a tym bardziej do bójki.
To dlatego też złapałam dłoń Luke'a, odwracając się jeszcze do Chrisa, który podziękował mi niemo, kiwając w moją stronę głową. Zaraz po tym odwróciłam się z powrotem do blondyna, który mocno ściskał moją dłoń. Bolało mnie to, ale nie chciałam go niepotrzebnie wkurzać. Miałam swój rozum i wiedziałam, kiedy przestać.
- Jesteś aniołem, Angel, i nawet się nie wypieraj.
Nie odezwałam się, ale uśmiechnęłam pod nosem. Może miał rację? Może byłam aniołem? Może moje imię nie było przypadkowe?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro