two : fabryka szkieł
N'to - La Clé Des Champs
oraz
Kodaline - All I Want
1.
Stawić się na lokalny posterunek policji najszybciej, jak tylko to możliwe.
Kupić po drodze bułki.
Najskuteczniej jak się da ominąć ten paskudny korek na dole.
I mleko.
Kupić też mleko.
Sehun rozwarł sklejone powieki, zerwawszy tym samym niemy taniec promieni słońca na bladej skórze jego twarzy, nim poruszył nieznacznie szczupłymi palcami, strącając wypaloną końcówkę papierosa w dół letniego, acz orzeźwiającego powietrza. Znikomy wiatr szarpał jasnymi kosmykami jego włosów, tworząc z jego pseudo fryzury jeszcze większy pokaz nieładu oraz chaosu, niż ten, w jakim znajdowała się ona dotychczas, jednakże właściciel ów obrazu rozpaczy wstrzymywał się od niepotrzebnych komentarzy, chociażby w formie wplecenia dłoni w wybielone słońcem arkusze i poprawienia ich, by wyglądały na choć trochę doprowadzone do porządku. Obie jego ręce, jednak, były czymś niezmiernie zainteresowane: jedna ściskała pomiędzy kciukiem oraz palcem wskazującym niedługi rulon nikotyny, raz na jakiś czas przysuwając go do pudrowych warg; druga natomiast trzymała w twardym uścisku splamiony klejącym się whiskey telefon komórkowy, niedbale obracając go i unieruchamiając. Samo urządzenie zdawało się zawisnąć w formie ciągłej gotowości - ekran zdążył rozbłysnąć już parokrotnie, aby Oh dopiero za szóstym razem przycisnął go do własnego policzka i zapoznał się z informacjami, jakie ktoś usilnie próbował mu przekazać.
Posterunek, godzina najpóźniej czternasta, sprawa niecierpiąca zwłoki oraz przyjemny, acz stanowczy kobiecy głos, rozpisujący wspomniane słowa na rysach twarzy Sehuna. Jeszcze godzinę wcześniej, kiedy po raz pierwszy zapoznał się z subtelnym tonem wypływającym z telefonu, był nie tyle zdziwiony, co rozproszony. Mógł jedynie domyślać się, że chodzi o Jongina: o rozwalony samochód, sprawę w sądzie, kłopoty z rodzicami i - finalnie - kolejne występki, za jakie mógł znaleźć się w tak prymitywnym miejscu, aczkolwiek wraz z upływem czasu i końcowym zaglądnięciem do lodówki, Oh starł zaskoczenie i zastąpił je łagodnym rozbawieniem, plątającym się wśród cichego przekleństwa i pustych półek, które powinny być pokryte produktami spożywczymi.
Można więc powiedzieć, że połączenie od seulskiej policji zostało widocznie zbagatelizowane i w pewien sposób zignorowane, ponieważ Sehun - uprzednio zapewniając, iż zjawi się jak najszybciej to możliwe - wyszedł na balkon z paczką papierosów i małym urządzeniem, poświęcając poranek na spędzenie go w sposób zaskakująco zupełny. Jedyną anomalią był ciemny sznur samochodów, z tej wysokości wyglądających jak zachęcające zabawki, ciągnący się gdzieś zza akademika oraz pola widzenia blondyna i niknący dopiero w okolicach wiecznie zabieganego skrzyżowania. Co jakiś czas słychać było wycie syren, drażniące ucho klaksony i codzienne odgłosy, dochodzące z wnętrza budynku, jaki zamieszkiwał mężczyzna, i Sehun z zadowoleniem stwierdził, iż ich obecność zaciszała zamieszanie dostrzegalne na dużym terenie zielonym goszczącym lśniący przepychem cyrk.
Ósma piętnaście.
Student westchnął przeciągle, po raz kolejny blokując ekran swojego telefonu, nim z oporem dźwignął się ze schodów pożarowych i, rzuciwszy za barierkę wypalonego papierosa, wsunął urządzenie do tylnej kieszeni ciemnych dżinsów, wracając do pachnącego porankiem mieszkania.
Praktycznie nic się nie zmieniło od wyjazdu Jongina, z wyjątkiem samego Kim oraz tego, że nie był obecny. Jego zachowany w zadziwiająco dobrym stanie płaszcz nadal leżał na oparciu salonowego fotela, draśniętego nieporządkiem i nieuwagą, zupełnie jakby jego właściciel co najwyżej pięć minut temu przeszedł przez próg, zdjął odzienie wierzchnie i niedbale pozostawił je na pierwszym meblu w zasięgu pola widzenia. Ubłocone buty stały oparte o ścianę przy wejściu do mieszkania, tworząc razem z zadrapaniami i odpadającym tynkiem wrażenie późnej starości zarówno lokum, jak i garderoby samego Kaia. Zaraz obok nich stała czarna para odświętnego obuwia; nadal wypolerowana i błyszcząca nowością skóra krzyczała o przedwczesnej emeryturze, na jaką zesłał ją starszy mężczyzna. Za każdym razem, kiedy Sehun jakimś cudem natrafiał wzrokiem na tę jedną parę butów należących do przyjaciela, słyszał w tyle głowy głośne krzyki, wyrażające kłótnie oraz przynależne do dwóch osób: samego Kim oraz bardziej dojrzale brzmiącej kobiety, jaka w pamięci Oh pachniała piżmem. Męczącą, ciężką wonią, przywołująca na myśl gigantyczne kwiaty bzu rosnące na niewielkim krzewie.
Oprócz tego wszystkiego, kubek Jongina stał umyty na tanim blacie. Pastylki przeciwbólowe walały się po coraz to nowszych kątach, pojedyncze opakowania po plastrach wychodziły z kosza na śmieci, a miejsce, które zazwyczaj zajmował ciemnowłosy student, teraz przykryte było stertą jego ubrań, których Sehun ani przez moment nie zamierzał sprzątnąć. Praktycznie każda rzecz, którą pozostawił po sobie jego przyjaciel, pozostawała zatrzymana w wymuszonym nieporządku, utwierdzając blondyna w przekonaniu, że Kai wróci. Musiał wrócić, ponieważ zostały tu jego tabletki, i płaszcz, i pocztówka z Wenecji, i bałagan, jaki wyrósł z jego szkicownika.
Oh, złapawszy kurczowo swoją marynarkę, zawieszoną pomiędzy innymi kurtkami, płaszczami i grubymi bluzami, naciągnął je na ramiona, dotychczas okryte jedynie cienkim materiałem jasnej koszulki. Nieład pozostawiony za soba skomentował zwilżeniem warg językiem, zupełnie jakby pozostawał już do niego przyjemnie przyzwyczajony, aby po chwili sięgnąć po portfel i wsunąć go do pokrytej niewielkimi dziurami kieszeni odzienia wierzchniego. Wziął również kluczyki do motocykla, pojedynczego papierosa, drażniący nozdrza męski zapach, pochodzący z prawie opróżnionego flakonika z perfumami oraz wciąż odbijającą się po jego umyśle informację, że w lodówce brakuje mleka. Wszystko inne zamknął na klucz.
Sama droga na posterunek była zadziwiająco przyjemna i spokojna. Ze skrytym pod kaskiem uśmiechem mijał stojących w korku kierowców, jacy mentalnie wygrażali mu środek transportu, który posiadał. Wprawdzie związek, jaki odczuwał ze swoim jedynym prezentem urodzinowym od rodziców nie był tak silny, jak można by się spodziewać, jednak pomimo tego Oh niemalże adorował jedną z nowszych mechanicznych sklejek, jaka właśnie mknęła zatłoczonymi ulicami. Uwielbiał jej dźwięk, ryczący w uszach odgłos, jaki wydawała i cholernie przyjemną moc. Praktycznie niezawodzący motocykl szybko więc awansował na stanowisko czegoś w rodzaju przyjaciela, kiedy Sehun spędzał z nim długie noce i przypatrywał się każdemu zadrapaniu na lśniącym lakierze, siedząc przy tym na jednym z seulskich krawężników.
— Pan Oh Sehun?
Blondyn skinął głową w potwierdzeniu. Siedząca za biurkiem brunetka sięgnęła niewielką dłonią w stronę aparatu telefonicznego, wypowiedziała do słuchawki kilka słów i nakazała mu skierowanie się do nieco bardziej oddalonego korytarza, z którego dochodziło sukcesywny odgłos niewielkich przedmiotów, jakby atakujących wnętrze jakiegoś maleńkiego przedmiotu. Dźwięk ten wydał się studentowi równie znajomy, co wcześniejsze ryczenie swego pojazdu i pospieszne rozmowy, na jakie się natknął zaraz po zaparkowaniu przed posterunkiem policji, lecz zanim udało mu się zidentyfikować chociażby źródło tego wrażenia, ściągnął brwi w niemym zdziwieniu.
W wyłożonym tanią skórą fotelu siedziała kobieta, której czarne tęczówki wydały mu się zbyt dojrzałe oraz zdecydowanie za bardzo znajome.
— Proszę tutaj poczekać. Do dziesięciu minut ktoś powinien pana zawołać.
Oh ponownie odpowiedział niewerbalnym potwierdzeniem, odruchowo przygryzając wnętrze swojego policzka i odrywając spojrzenie od uprzednio obserwowanej osobniczki. Zamiast tego na szybko omiótł wzrokiem wnętrze pomieszczenia, lokalizując wysuszoną roślinę doniczkową, jeszcze więcej niewygodnie wyglądających foteli i szereg rozłożonych po ścianach drzwi, opatrzonych niewielkimi plakietkami oraz nieco większymi numerami. Dopiero wtedy zdecydował się zająć miejsce obok kobiety.
Tym razem miał pewność, że chodziło o Jongina.
Wypolerowane buty Kaia przeleciały przed jego oczami. Odruchowo kąciki ust mężczyzny uniosły się nieznacznie do góry, jednak równie szybko wspomniany uśmiech został zastąpiony rzędem równych zębów, wbitych w dolną wargę i kreujących wrażenie niemego zakłopotania. Towarzyszka Sehuna obracała w dłoniach plastikową fiolkę, opatrzoną białym skrawkiem papieru przylepionym do gładkiej powierzchni. Oh nawet bez głębszej analizy owego przedmiotu od razu rozpoznał jego pochodzenie; wielokrotnie widywał ten przedmiot w ich wspólnym mieszkaniu oraz w kieszeniach odzieży Kaia. W jego dłoniach, na podłodze jego pokoju, samochodowym schowku i pomiędzy zębami, kiedy usilnie próbował dostać się do zawartości pudełka bez potrzeby odkładania na bok trzymanej w dłoni butelki piwa.
Pastylki przeciwbólowe.
Niemalże wieczny towarzysz Kim Jongina oraz jego zapuszczonego życia.
Nim jednak zdążył nawiązać jakikolwiek głębszy kontakt, niż samo sunięcie wzrokiem po zmęczonych dłoniach i przedmiocie, jaki w sobie skrywały, usłyszał swoje własne imię, a potem zauważył muśniętą zarostem twarz mężczyzny, czekającego na niego w progu.
Wiedział, że dźwignął się z miejsca, przygotowując w sobie salwę śmiechu w razie usłyszenia o kolejnym niepowtarzalnym występku przyjaciela. Kreował komentarze, spostrzeżenia i błyskotliwe uwagi, tym samym będąc gotowym na potwierdzenie niewinności mężczyzny, jednakże żadne ze zwyczajnych pytań, jakie słyszał w takich miejscach, nie zostało mu zadane. Para brązowych oczu wpatrywała się w niego intensywnym kontaktem wzrokowym, nie komentując nonszalanckiej pozy chłopaka ani uniesionych w rozbawieniu warg, kiedy potwierdził swoją tożsamość oraz bliską znajomość z Kim Jonginem.
A potem dźwięczało mu w uszach.
Boleśnie i nieustannie.
Usta wypełnił metaliczny posmak, a sam Oh poczuł się, jakby ponownie siedział w szkielecie rozwalonego chevy novy, świdrując spojrzeniem pozostałości po jego wyposażeniu i wyciągając nogi prosto w zimne powietrze. Czuł się, jakby został w tym samochodzie, ba, jakby był w nim obecny od początku, a ono właśnie uderzyło w rosnące na poboczu drzewo, z niemal namacalnym hukiem pozbawiając Sehuna przytomności. Jakby kawałki przedniej szyby wbijały mu się w szyję, kark, policzki, ramiona i skórę na klatce piersiowej.
— Znaleziono ciało pańskiego przyjaciela wczoraj wieczorem około godziny dwudziestej drugiej. — Ktoś cały czas coś mówił, jak bezlitośnie działające radio, którego nie można wyłączyć. — Niedaleko wyjazdu z miasta. Najpewniej było to samobójstwo.
Jeszcze jeden huk.
Oraz zapach wylewającej się benzyny.
— Kim Jongin, ty stary skurwysynie.
2.
Jeśli Sehun miałby określić tamten poniedziałkowy poranek jednym słowem, powiedziałby, że był on ciężki. Kurewsko ciężki. Głównie ze względu na powietrze, jakie przybrało kompletnie inną postać, niż parę godzin temu. Wcześniej mieszało się z rześkim wiatrem, niosącym chłodne nuty kontrastujące z promieniami słonecznymi, podczas gdy po powrocie mężczyzny do akademika, atmosfera jakby osiadała na jego ramionach i uginała mu kolana, zmuszając do podtrzymywania się kolejnych przedmiotów. Męskie palce lądowały kolejno na motocyklu, klamce, ścianie, barierce i jasnych włosach; ponownie zapoznały się z metalicznym zimnem, bijącym od balustrady, a w końcu spoczęły na drewnianych drzwiach i ostrym dotyku kluczy, które po chwili wylądowały w zamku. I na powrót zmysł dotyku zatopił się w potarganych wiatrem kosmykach.
Nigdy wcześniej nie spotkał się z tak ciężką pogodą.
Wracając do domu z posterunku, zwinnie mijał wciąż utkwione w korku samochody, dostrzegłszy na horyzoncie jeden punkt. Zmieniał swe miejsca docelowe z każdym zakrętem, powstrzymując się całą siłą woli od znajomego dla siebie analizowania wzrokiem mijanych plam wytworzonych z unieruchomionych pojazdów, ponieważ miał wrażenie, że gdyby tylko spojrzał gdzieś indziej, zgubiłby tak dobrze znaną mu drogę. Najpewniej co do tego miał rację, jednak nie zamierzał dawać sobie szansy na potencjalne potwierdzenie lub obalenie objętej tezy. Nie dziś.
Przeszedłszy przez próg, Sehun zatrzymał się podczas robienia kolejnego kroku i sięgnął dłońmi do ciemnej marynarki, pozbywając się jej ze swoich ramion. Starannie i flegmatycznie odłożył ją na wieszak, finalizując ów ruch niezbyt świadomym przesunięciem palcami po strukturze materiału. Przesunął językiem po ustach, ściągnął zniszczone buty, odłożył je obok tych należących do przyjaciela i wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze.
Nie zrobił nic poza tym, pomijając nagłą świadomość tego, że w jego głowie jak stado brzęczących os kołatały się myśli: począwszy od tego, kogo powinien powiadomić o śmierci Kaia, poprzez wspomnienie rodziców Jongina oraz ich możliwej reakcji na takie wiadomości i na sobie samym kończąc, jakby jego zmiażdżona rozwalonym chevroletem sylwetka odgrywała w całym tym spektaklu poboczną rolę.
Wystosowawszy krótką salwę siarczystych przekleństw, mężczyzna w końcu skierował się do kuchni, zbierając po drodze rzeczy, jakie wydawały mu się dziwnie obce i nowe; niedotykane od miesięcy przedmioty, uprzednio należące do Kim, lądowały jeden po drugim w koszu, a ciskający nimi osobnik robił to z wyjątkową agresją i niepohamowaniem. Nie patrzył nawet, jakie obiekty lądują pomiędzy uściskiem jego palców. Najzwyczajniej zbierał to, co praktycznie krzyczało do niego głosem Jongina i przystawiało mu do skóry rozżarzoną końcówkę papierosa, a potem umieszczał to w zbiorniku na śmieci jednym - nie zawsze celnym - rzutem, co znacznie częściej skutkowało potoczeniem się kolejnej rzeczy po i tak już dostatecznie zagraconej podłodze.
Kiedy kuchnia wydawała się opustoszała i rozebrana z osobistych rzeczy przyjaciela, Sehun skierował rażące spojrzenie w stronę drzwi do jego pokoju. Nie myśląc zbyt wiele, odepchnął się od kuchennego blatu, o który wcześniej stał wsparty, po czym zniwelował przestrzeń dzielącą jego oraz feralne pomieszczenie. Zanim jednak tam wszedł, oparł czoło o drewnianą powierzchnię, wykrzywiając wargi w bolesnym, ale też szyderczym uśmiechu i wykonał jedno celne uderzenie, nakierowując swe knykcie wprost w wejście, które codziennie mijał. Głuchy odgłos uderzenia wypełnił niewielki salon, a powoli przybierający na głośności śmiech stał się jego głównym towarzyszem. Student wiedział, że spędził na kolejnych uderzeniach najwyżej parę minut, jednak gdyby ktoś go zapytał, jak dużo razy musiał wycelować pięściami w drzwi i ile mu to zajęło, bez zastanowienia odpowiedziałby, że przestał liczyć przy dwustu, a kiedy zaczął, słońce dopiero wschodziło.
A ponieważ było późne popołudnie, kiedy Oh wymieszał własny śmiech z niepowstrzymanym szlochem, uwierzyłby sobie nawet on sam.
Jongina tu nie było.
Nie było go.
Jongin popełnił samobójstwo.
Zanim Sehun mógł się zorientować, wszystko, co Kai zostawił za sobą, leżało w zgranej kupie śmieci na środku jego pokoju, pośród rozrzuconych poduszek, wyrwanych kartek z notatnika i kawałków szkła, pochodzących najpewniej z figurki hinduskiego słonia, jaką ten trzymał na szafce.
3.
— Sehun.
Zazwyczaj kobiece głosy nie drażniły jego zmysłów i nie szarpały nerwami do tego stopnia, by był w stanie odczuwać fizyczny ból, jednakże wraz z usłyszeniem własnego imienia w akompaniamencie zachrypniętego, lecz z pewnością delikatnego głosu, skrzywił się nieznacznie i zmarszczył czoło. Przymknął również powieki, aby choć trochę ograniczyć dopływ światła pochodzącego z korytarza do swoich tęczówek, jednak nawet to nie pomogło na niemiłe uczucie kłucia w całym ciele; zupełnie jakby przez noc proch strzelniczy znalazł się w jego przełyku i dotarł do płuc, uniemożliwiając oddychanie i powodując, iż jego głos przybrał nienaturalną, zmęczoną barwę.
— Nie mogę teraz rozmawiać — odpowiedział ochryple i odepchnąwszy się od drzwi, o które dotychczas się opierał, zacisnął na nich palce z zamiarem pożegnania gościa poprzez zamknięcie mu ich przed nosem.
— Nie masz innego wyboru.
Był pewien, że w jakiś niewyjaśniony sposób usłyszał w odwecie zmęczony uśmiech. Uchylił więc powieki, aby w miarę swoich możliwości pogodzić się z atakującym jego oczy słońcem i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, kto stoi w progu jego apartamentu. Z pewnością byłby w stanie poznać ją szybciej, gdyby pomiędzy palcami trzymała śmierdzącego papierosa, a jadowicie czerwona szminka niechlujnie dotykała rozmazaną smugą jej policzka. Teraz jednak prezentowała nadzwyczaj odmienną postawę: brązowe włosy nadal pozostawały w nieładzie, a wychudzona twarz ani trochę nie nabrała wyrazy czy koloru, jednak zamiast prowokujących ubrań, zdecydowała się na skromny, ciemny sweter oraz równie przygnębiające odcieniem spodnie. Makijaż - jak zawsze - zrobiony był od niechcenia, acz tym razem z ramienia brunetki nie zwisała brązowa torebka nieco większych rozmiarów niż zwyczajna. Zamiast tego przy jej prawym boku stała pokaźnych rozmiarów walizka podróżna. Sehunowi jednak przeszło przez myśl, że z pewnością minionej nocy nie spędziła jednego u swoich kochanków, o czym świadczyłyby też rysy twarzy; zazwyczaj wykrzywione w nieszczęściu i odrazie do całego świata (w tym siebie), aktualnie formowały dostrzegalny ból, zmęczenie i coś, co Oh zazwyczaj dostrzegał u Kaia, ale nigdy nie był w stanie tego nazwać. Zdarzało się tak zwłaszcza wtedy, kiedy Kim od dawna nie miał pomiędzy zębami papierosa albo nie widział kogoś, czyje istnienie znajdowało się znacznie poza zasięgiem ramion mężczyzny.
— Pani Kim.
Kobieta przygryzła wnętrze policzka, jakby odruchowo wędrując dłonią ku swojej twarzy, jednakże w porę orientując się, iż nie posiada przy sobie jednego z petów. Finalnie więc przeczesała chudymi palcami ciemne włosy, a Sehun zauważył, że to, co wcześniej uznał za nieumiejętnie wykonany makijaż, było smugami pozostawionymi pod jej oczami. Najwidoczniej w ogóle nie spała.
— Mogę wejść? — zapytała przyciszonym głosem, przywołując studentowi na myśl jej własną sylwetkę, którą spotkał w poczekalni na posterunku policji. W tym momencie brzmiała dokładnie tak, jak wyglądała wtedy. Boleśnie. — Obiecuję, że nie zostanę długo. Mam parę spraw do załatwienia.
Właściciel lokum ledwo dostrzegalnie skinął głową, odsuwając się z progu i umożliwiając tym samym matce swojego przyjaciela na wejście do mieszkania. Następnie zamknął za nią drzwi, przełknął cicho ślinę i odwrócił się do niej przodem, umiejscawiając dłonie w kieszeniach spodni dresowych.
— Widzę, że jednak zrobiłeś sobie ten tatuaż, o którym Jongin tyle razy mówił, że był paskudny?
Blondyn odchrząknął. Jego nagą klatkę piersiową pokrywały ciemne wzory i kształty, wędrując od jej połowy, poprzez prawe ramię oraz kończąc się dopiero za łokciem. Osobiście również nienawidził tej dziary. Uważał ją za zwyczajną oraz prymitywną, aczkolwiek biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się na nią zdecydował, uwaga o jej brzydocie uderzyła go znacznie bardziej, niż wtedy, kiedy Kai po raz pierwszy wyraził zdanie na ten temat.
Kobieta, widząc jego brak odpowiedzi, uśmiechnęła się krótko, pozostawiając swe oczy poza zasięgiem tej niecodziennej reakcji, a potem przesunęła opuszkami palców po uchwycie walizki i westchnęła cicho, pozwalając swoim ramionom zafalować.
— Przyszłam po rzeczy Jongina — powiedziała finalnie, by załamanie się jej głosu pod koniec wypowiedzi zatuszować nerwowym zaciśnięciem dłoni na uchwycie, którym zajmowała się dotychczas. Sehun jednak dostrzegł na jej twarzy nieprzyjemny cień strachu i przez moment pomyślał, że jeśli zacznie przed nim płakać, zwyczajnie ją stąd wyrzuci. — Zajmie mi to może minutę.
— Jak sobie pani życzy. — Właściciel mieszkania odwrócił wzrok. Pokój Kaia pozostawił w takim stanie, do jakiego sam go doprowadził zaraz przed tym, jak stracił świadomość pod wpływem żrącego wnętrzności alkoholu. — Pierwsze drzwi na wprost przed panią.
— Dziękuję, Sehun — mruknęła, zniżając nieznacznie swoje ramię, aby pewniej pochwycić walizkę i skierować się we wskazanym przez chłopaka kierunku. — Możesz zająć się własnymi sprawami. Nie będę ci przeszkadzać.
— Jasne.
Chciał jej wcisnąć te pieprzone, wypolerowane buty. Chciał, żeby schowała je do tej wielkiej walizki i wyjechała z nimi tam, skąd one przyszły. Nie chciał ich widzieć za każdym razem, kiedy wchodził do tego pomieszczenia i nie chciał się ich sam pozbywać. Mógłby je po prostu zrzucić z balkonu i mieć nadzieję, że ktoś je znajdzie i uzna za na tyle przydatne, aby je wziąć. Wyrwać z życia Oh Sehuna i nigdy nie pozwolić wrócić, ponieważ za każdym razem, kiedy widział tę błyszczącą skórę, miał ochotę kląć i krzyczeć do zdarcia płuc. Nie było tu dla nich miejsca. Na pewno nie teraz, kiedy nie było też Kaia.
Ku zaskoczeniu oraz łagodnej uciesze studenta, matka Jongina nie kwestionowała bałaganu pozostawionego w pokoju jej syna. Nie zadawała niepotrzebnych pytań i nie stawiała pozostałego tu lokatora w niekorzystnym świetle, jednak ten w gdzieś z tyłu swej głowy czuł to kobiece spojrzenie, przeszywające każdy jeden nerw w jego ciele. Ostatnim razem czuł się tak w jej towarzystwie, kiedy spędzał jeden z wakacyjnych wieczorów w domu rodzinnym Kim. W dużej, jednak zapuszczonej posiadłości, mieszczącej się na samych obrzeżach miasta i graniczącej z całodobowym sklepem spożywczym. Grali wtedy w jedną z gier wideo, które Kai posiadał w swojej kolekcji, popijając przy tym smakowe oraz wyjątkowo ohydne piwo i krzycząc wniebogłosy, kiedy jeden pokonywał drugiego. Do tej pory pamiętał, jak pierwszy raz spotkał rodzicielkę przyjaciela; jej włosy spięte były wtedy w na szybko zrobionego koka, a na policzkach dało się dostrzec ślady czarnego tuszu do rzęs. Przywitała się z nimi pijackim "cześć, chłopcy", w międzyczasie ściągając ze stóp wysokie szpilki, by następnie utkwić spojrzenie w sylwetce Sehuna, ściągając nieznacznie brwi. Do tej pory zapamiętał odcień rozmazanej szminki i chwiejny krok, jaki wykonała w stronę swojej sypialni i wkrótce zniknęła za framugą jej drzwi, pozostawiając Jongina w usilnie kontrolowanej formie złości oraz jego przyjaciela, skąpanego w niepewności, żalu oraz chęci opuszczenia tego domu przy najbliższej możliwej okazji.
Kojarzył tamte wakacje z grami wideo.
Kai nie chciał, aby Sehun zapamiętał cokolwiek innego.
— Jeśli pozwolisz, chciałabym również zabrać kluczyki do samochodu. — Kobiecy głos zmusił go do przekręcenia głowy i powrócenia spojrzeniem ku jego właścicielce. Z nie do końca zasuniętej walizki wystawał skrawek pomarańczowej bluzy Kaia z logiem Mortal Kombat. — Jego ojciec nalegał, żeby je zwrócił, ale Jongin nigdy nie miał do tego głowy.
Sehun mentalnie zaśmiał się pomiędzy pijackim bełkotem swoich własnych myśli i podniósł się z kanapy, wędrując do rzuconego na fotel płaszcza.
— Nie musisz ich wyjmować, jeśli są w środku. Płaszcz też wezmę — dodała szybko, jeszcze bardziej ochrypłym głosem, niż do tej pory, po czym podeszła do czarnego odzienia wierzchniego, przerzucając je sobie przez przedramię oraz parokrotnie kiwając głową. — Byłabym wdzięczna, gdybyś dał mi znać w razie znalezienia jeszcze czegoś, co należało do Jongina. Znasz nasz adres.
— Jasne — powtórzył aż nazbyt bezbarwnym tonem.
Przez moment oboje stali nieruchomo, wpatrując się w siebie i zastanawiając się, jaki komentarz powinien wypłynąć w następnej kolejności, jednak wkrótce pani Kim rzuciła krótkim "to dobrze", odwracając się w stronę drzwi i powoli do nich podchodząc.
— Niedługo — zaczęła jeszcze, wolną rękę zatrzymując na klamce oraz przez moment widocznie bijąc się z myślami — niedługo będzie pogrzeb. Zrobimy to najszybciej, jak się da, niemniej — ponowna przerwa — niemniej musimy załatwić jeszcze trochę spraw.
Spojrzała na Sehuna. Kai z pewnością odziedziczył po niej odcień tęczówek.
— Dziękuję, Sehun.
Zanim ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, kobieta opuściła mieszkanie, a odgłos jej wysokich obcasów długo jeszcze niósł się echem po akademickim korytarzu.
4.
Nie pił smakowego piwa od paru lat.
Prawdę mówiąc, nie pił go dlatego, że mu nie smakowało, - choć musiał przyznać, że było to jedno z najgorszych alkoholowych doświadczeń - jednak z powodu faktu, iż procentowo było dla niego po prostu słabe i mdłe. Wielokrotnie przyłapywał się na unikaniu go tylko dlatego, aby uchronić się od potencjalnego mieszania trunków, więc kiedy nadeszły tamte wakacje, które spędził na wypłowiałej kanapie w salonie państwa Kim, piwa smakowe nieodłącznie zaczęły kojarzyć mu się z Kaiem. Zwłaszcza te nagrzane od słońca z powodu nieumiejętnego pozostawienia ich na dworze. Wtedy były jeszcze bardziej paskudne, niż wcześniej, jednak butelki takich trunków o wiele lepiej przebijały światło słoneczne, niż te zwykłe. Oh wielokrotnie podnosił szkło ponad swoje oczy, obserwując miliony kropel, załamujących przebijające się promienie i tworzące symfonię tak wielu barw, że z trudem był w stanie nazwać choć połowę z nich. Kim zawsze się z tego śmiał, siedząc oparty o ścianę domu, w którym przebywali i obejmując pełnymi ustami gwint własnej butelki.
Kai też nienawidził smakowych piw.
Blondyn odsunął wypełnione cieczą naczynie od ust, stawiając je na schodach pożarowych i komentując spojrzeniem telefon komórkowy, pozostawiony na zewnętrznym parapecie okna. Czuł, że oczy miał podkrążone, a skóra wydawała mu się nadzwyczaj sucha, jednak żadne z tych doświadczeń nie uderzyło go tak bardzo, jak perspektywa zadzwonienia do Taemina i powiadomienia go o tym, co się stało. W głębi duszy miał nadzieję, że Lee dowiedział się znacznie wcześniej, ponieważ Jongin niejednokrotnie utwierdził blondyna w przekonaniu, że to Taemin pozostawał jego najbliższym kompanem, jednak w tamtym momencie student nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dwudziestolatek nie miał o niczym pojęcia.
Tak samo jak ktoś jeszcze.
Spomiędzy uchylonych drzwi balkonowych docierał elektroniczny głos prezentera wiadomości, dochodzący z włączonego odbiornika i chłopak zaledwie przez moment złapał spojrzeniem obraz, wyłapując zdanie na temat "olbrzymiego korku" oraz "pożaru w fabryce szkieł". Usłyszał też o niewiadomych przyczynach tego zdarzenia, opanowanej sytuacji i dwóch ofiarach śmiertelnych, jednak kikut spalonej fabryki, którą zwykł niekiedy mijać w swojej drodze do sklepu, był dla niego najmniejszym zmartwieniem.
Jedynym, co mogło go połączyć z usłyszanymi wiadomościami, były wypełniające go uczucia oraz niemiłe wrażenie, że mentalnie płomienie liżą go od środka, krusząc jego kości, nadpalając żyły i powodując zwęglenie umysłu. Być może dlatego wraz z obudzeniem się dzisiejszego ranka przestał szlochać. Bo był jak szkielet tej pieprzonej fabryki, która z niewiadomych nikomu przyczyn zabrała ze sobą dwa istnienia.
— Tu Lu Han. Nie mogę teraz odebrać, ale zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału. Oddzwonię jak tylko będę mógł.
Przeciągły sygnał.
Luhan nie miał przy sobie telefonu.
Poza swoją świadomością, Sehun westchnął z ulgą, obejmując po raz kolejny gwint brunatnej butelki i wlewając w siebie kolejną porcję alkoholowego upojenia, jakie w towarzystwie zachodzącego słońca oraz powtarzanego w wiadomościach pożaru, zacisnęło niewidzialną rękę na jego przełyku i nie puściło nawet wtedy, kiedy Oh wstał ze schodów i zniknął pomiędzy zasłonami.
__________________________________________
ᴀ ᴜ ᴛ ʜ ᴏ ʀ ' s: Ten rozdział ma być swego rodzaju przeskokiem pomiędzy faktyczną akcją tego opowiadania, więc nie zabijcie mnie za jego wyjątkowo nudny charakter:( Obiecuję, że już w przyszłych częściach będziecie znacznie bardziej usatysfakcjonowani. To tyle dzisiaj ode mnie, kłaniam się w pas i mam nadzieję, że pomimo wszystko zdołałam was zaciekawić Andromedą na tyle, że zechcecie z nią zostać:(
Ps: utworzyłam konto na curious cat, więc jeśli ktoś byłby zainteresowany moją osobą - serdecznie zapraszam! curiouscat.me/harino.
Ps 2: nie wiem, ale kocham mamę Jongina.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro