Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

one: astronauta


And the constellations shift to say:

HERE LIES ANDROMEDA

SEA BEAST SLAYER

PRINCESS AND HEROINE.

Budakid - No Human Is Illegal

1.

Ciało Jongina znaleziono o dwudziestej drugiej dwanaście, podobno w okolicach wielkiego mostu prowadzącego do wyjazdu z miasta, gdzie zawsze palił papierosy.

2.

Czternasty czerwiec rozpoczynał wakacje. Nieważne, że prawdziwy rok szkolny kończył się praktycznie dwa tygodnie później; to zawsze sam środek miesiąca pozostawał wstępem do wakacyjnych agonii i piękna, wymieszanego z ostatnimi egzaminami. Zazwyczaj uczniowie spędzali pozostały im czas, siedząc na zielonych i pachnących terenach otwartych przy szkole, chłonąc wolność i wydychając zmęczenie. Słońce lało się zachęcającym gorącem z bezchmurnego nieba i nieważne, jak bardzo nauczyciele nawoływali do studiowania do samego końca - młodzi pozostawali wplątani w kępy zieleni, śmiejąc się w głos i pod nosem, całując subtelnie oraz mocno i witając wakacje cicho jak i najgłośniej na świecie. Czternastego czerwca zawsze odpalano fajerwerki; sztuczne ognie rozweselały wieczorne sklepienie, by rozpuszczającymi się spiralami upaść na ziemię. Krążyły pogłoski, że niektóre z nich musiały być wyplątywane z kości wielkiego młyna diabelskiego przez pracowników pobliskiego parku rozrywki, co oni sami zwykli komentować cichym oraz nerwowym śmiechem, jakby ktoś odkrył ich największą tajemnicę.

Czternastego czerwca przyjeżdżał do Seulu cyrk.

Prawdziwy cyrk. Ten, który zawsze pachniał przepychem, ekscytacją i bajkami na dobranoc. Jeden z tych wybuchających w ciemności wszystkimi kolorami tęczy; z lwami i słoniami na czele, po których stąpały skąpo ubrane kobiety, wymachujące pałkami, okręgami czy świetlistymi wstęgami. Szczęście oraz muzyka kroczyły świetlistą paradą łąkami stolicy, pukając w przezroczyste szyby mieszkańców i praktycznie krzycząc im do ucha, że lato właśnie się zaczęło. Bo wraz z przyjazdem cyrku i odpaleniem morza sztucznych ogni, wszystko na moment stawało się dobre, a Seul nie znał już innego rozpoczęcia.

Cyrk więc istniał co roku.

Nikt do końca nie pamiętał, kiedy Lumiere zaczęli tutaj gościć, ale wszyscy znali ich już na tyle dobrze, by rozpoznać dzieło ich życia jedynie po sposobie, w jaki zwierzęta stawiały kroki. Cicho i delikatnie, a jednocześnie głośno, chaotycznie, pobudzająco. Zaznaczały swój teren w towarzystwie podekscytowanych dzieciaków, jakie biegły chodnikami, byleby tylko znaleźć się bliżej ruchomej bramy do niebios. Kiedy wszystko docierało na miejsce, a plakaty rozwieszone na ulicach przemokły od wcześniejszego deszczu, całe armie mieszkańców stolicy przybywały nad jedno otwarte pole, które powoli zostawało przykryte przez wielki materiał namiotu. Świerszcze śpiewały pod nogami przechodniów, gwiazdy migotały ponad ich głowami, a przepełnione wyobrażeniami niczym wata cukrowa słodkością myśli wirowały wokół przedstawionego widowiska, z ciekawością zaglądając do środka.

To był jeden z takich czternastych czerwców. Trochę cichszy, niż pozostałe, ale nadal kąpał się w całej gamie zbyt wulgarnych kolorów, jakie swoimi wyrazami plamiły pogrążone w ciemności niebo. Być może też pachniał nieco bardziej suchą trawą oraz ściągał na mieszkańców o parę sekund dłuższe opady, jednakże nadal sprawiał, iż obrzeża metropolii wyglądały jak parkiet sceniczny dla wystawianej aktualnie opery; sukcesywne kroki powtarzały się w akompaniamencie głośnych odgłosów, by ostatecznie pozbawić wysłuchujących ich osób wrażenia, że dźwięki te były równie prawdziwe, co muskający ich ramiona wiatr. Ówczesny czerwiec, oprócz parady opatrzonej wizytówką o treści "Lumiere!", przywiódł nieco cięższe oddechy i znacznie bardziej żrący jagodowy zapach; poplamił również wiekową, dżinsową kurtkę oraz skradł o dwa pocałunki za dużo, jednakże żaden z mieszkańców miasta zdawał się zmiatać te wady pod mentalny dywan.

I być może robiłby to również Kim Jongin, gdyby właśnie nie tworzył wiązanki siarczystych przekleństw, kierując je w stronę wytartej chmury dymu, jaka wypływała spod maski ciemnego chevroleta novy. Omamiony alkoholem umysł zdawał się być przecięty jedynie przez strużkę szkarłatnej krwi, która odnajdywała swoje źródło w rozciętym łuku brwiowym oraz sunęła strumieniem wzdłuż rzeźbionych rysów twarzy, plamiąc je również swym surowym dla oka odcieniem. Popękane wargi, jakie uprzednio ściskały kikut wypalonego do połowy papierosa, rozdarte były poprzez głośny krzyk, w akompaniamencie którego ich właściciel tworzył poematy i liryki z niecenzuralnych zwrotów, ginących pośród odłamków rozbitej przedniej szyby oraz kawałków uprzednio tworzącego ją szkła. Złociste światła, rzucające niezbędny blask na nocną drogę, wbite były w pień niemałego drzewa, by, załamawszy się w pryzmacie kory, szkodników, zieleni oraz liści, tam również umknąć w niepowstrzymanej kolizji. Również samochodowe radio, plamiące pogrążony w nieładzie panel, jakby ostatnim tchnieniem wygrywało urywki aktualnie puszczanej piosenki, dzięki czemu podświadomość Jongina nieświadomie ponownie gnała rozmazanymi plamami, tworzącymi ulicę, palcami wystukując rytm utworu na skórzanym obiciu kierownicy. "Jailhouse Rock" ledwo parę sekund temu wtulał się w tapicerkę samochodu, w następnej chwili uciekając przez uchyloną szybę i popełniając estetyczne samobójstwo w strugach letniego wiatru, by w jednej, konkretnej chwili ograniczyć swe brzmienia do taktów w formie strzępków nut i dźwięków.

Jedynie cyfry na zszarganym czasem wyświetlaczu telefonu pozostawały w stałym ruchu, nim wraz z umilknięciem męskiej salwy niepotrzebnych wyrażeń, ukazać trzecią w nocy. Najpewniej właśnie ten niewielki czynnik sprawił, iż śmierdzący brudem i niepowodzeniem Koreańczyk skierował ciemne tęczówki ku odrzuconemu na podłogę pojazdu aparatu, wydając spomiędzy ust ciche prychnięcie. Lewa dłoń mężczyzny, spowita we wszelakie rany, zadrapania oraz zaschnięte dowody na obecność krwi, powędrowała roztrzęsionym torem do bujnych kosmyków włosów, finalnie przeczesując je jednym, płynnym ruchem i pozostawiając w stanie głębokiego nieładu, w jakim też znajdowały się od momentu wyjścia Kim z hotelowego pokoju. Tył głowy uderzył w oparcie samochodowego fotela i, zwieńczywszy ów gest głuchym dźwiękiem zrezygnowania, pozostał tam na parę długich momentów. Jongin czuł wtedy jedynie palące uczucie w przełyku, wynikające z uzasadnionego napadu złości, zupełnie jakby dopiero skończył palić osiemnastego papierosa i zaciągał się dziewiętnastym, tym razem podpalonym ciepłem z letniego ogniska. Czuł też piekący ból w skroni i wbijające się w zmysł słuchu szczątki potłuczonego szkła; mógł również przysiąc, iż arkuszami jego zmysłów wędrowało gorzkie whisky, dopiero później kąpiąc się w butelce smakowego piwa i tworząc filharmonię doznań z wyrazistą nutą wywietrzałej wódki.

Brunatny odcień oczu po raz kolejny zbił się w kontakcie z pękniętym wyświetlaczem starego samsunga. Nocne powietrze jeszcze raz przywitało głębokie westchnienie, a ciężkie do zrozumienia "Kurwa", jakie wysunęło się spomiędzy spierzchniętych warg, skłoniło całe ciało Kim do odepchnięcia się od wygodnego oparcia i sięgnięcia ku telefonowi, jaki już po chwili egzystował w dotyku z zimnym policzkiem.

Jongin dosłyszał maksymalnie trzy sygnały, a potem ciężki, zaspany ton głosu.

— Musisz tutaj przyjechać. — Struny głosowe mężczyzny nawet w doznaniach słyszalnych niknęły w pijackim bełkocie, najprawdopodobniej stawiając go w najgorszej z możliwych pozycji. Osobnik obecny po drugiej stronie urządzenia westchnął ospale, zadając krótkie pytanie, na jakie Kai pokręcił przecząco głową, jedynie w głębi duszy zdając sobie sprawę z faktu, iż ten nie mógł tego dojrzeć. — Po prostu tu przyjedź. Jestem dziesięć minut drogi od nas w stronę centrum. Za jakimś pieprzonym skrzyżowaniem.

Pojedyncze auto ze świstem minęło szkielet cheviego, zanim skryte pod ciężkimi powiekami oczy mężczyzny powędrowały za sekundowym towarzyszem, nie kwapiącym się nawet ku temu, by zatrzymać się i sprawdzić, czy powód kolizji czerpał następne oddechy.

— Przestań zadawać pytania i zwyczajnie rusz tyłek — syknąwszy po raz trzeci, Jongin jako końcową reakcję objął odsunięcie chłodnego ekranu od skóry swej twarzy, by po chwili cisnąć nim w bliżej nieokreślony punkt i wrócić myślami pod wnętrze na powrót przykrywających tęczówek powiek. Repertuar wyciekający z radia zmienił poszarpanego Presleya na nieznajomy utwór, brzmiący niczym mieszanka lat czterdziestych i wczesnego, mentalnego odrodzenia, jakie przynosiły ze sobą wakacje.

Dopiero wtedy ból w prawej brwi zmienił się na ciepło strużki płynnej substancji, jaka, muśnięta alkoholem, obracała widzialnym światem, ani myśląc o pozostawieniu go w stanie spoczynku. Prawdą było, że tylko o to modlił się wtedy Kim Jongin. Wystosowywał ku nieubłaganemu uniwersum kolejne koraliki próśb, by chociaż na ułamek sekundy zaprzestał szybowania jego żyłami w zawrotnym tempie, tym samym rykoszetem szarpiąc ścięgnami i kośćmi. Błagał jedynie o zimniejszą temperaturę krwi, mniej ostre krawędzie rozciętej skóry i choć trochę subtelniejszy smród wylewającej się benzyny. Jeśli jednak miałby ów wszystkie ciche prośby zawinąć w jedną, celnie wycelowaną w księżyc i niknącą pomiędzy konstelacjami, opisałby ją jako modlitwę o metalicznym smaku na temat braku jakiegokolwiek, nawet najmniejszego cierpienia.

A przynajmniej Kai miał wrażenie, że mógł wsunąć tęsknotę i wbite w drzewo samochód do jednej kategorii, zamykając szufladkę z nią na jeden zestaw kluczy i wsuwając go do jednej dżinsowej kurtki, aktualnie otulającej szerokie ramiona Koreańczyka. Jeśli jednak miałby odbiec od idei interpretowania nocy poprzez tak złożone uczucie, jak ból, zacząłby od przyciszonego śmiechu, który niemożliwy do powstrzymania cisnął się na platformę jego warg, popychając też komiczne przekleństwa w stronę powierzchni języka. Mruknąłby również też coś o kabaretowo złamanej gałęzi oraz wyjątkowo zabawnych odcieniach brunatnej barwy, a następnie w takt słyszanego utworu opowiedziałby jeden z tych słabszych żartów, jakie kiedykolwiek przyszło mu usłyszeć. Najpewniej zacząłby się wtedy śmiać - zamiast komentować siarczystym krzykiem pokruszenie starego chevroleta do kolażu ze złomu, zdecydowałby się na salwę cierpiętniczego śmiechu, dopiero w następnej chwili przeradzającego się w dialog z głośnym płaczem, przeprowadzony na cienkiej linie pomiędzy dwoma budynkami.

Gdyby nie to, że przytomność studenta została podrażniona nowym dla niego odgłosem stukania w najmniej naruszony element karoserii, pod jakim kryły się drzwi pasażera, ten nadal tkwiłby pogrążony w wykonywanych przez jego umysł ścieżkach, drążonych w najdalszych odmętach jego świadomości i powodujących nieświadome uniesienie kącików ust w górę. W jednym momencie wnętrze pojazdu wypełniło kujące zimno i zapach świeżości, jaki stanowił towarzystwo dla słabo wyczuwalnych, męskich perfum. Miejsce zaskrzypiało pod ciałem szczupłego chłopaka, a on sam zatrzasnął za sobą wejście, równocześnie przywracając rzeczy do ich pierwotnego stanu.

Więc?

Kai machnął wymijająco dłonią. Kątem oka widział, jak Sehun analizuje kolejno dostrzegane elementy, niewerbalnie komentując je w formie ściągania brwi.

— Byłem u Krystal — Kim odchrząknął dotkliwie i nie uraczywszy już swego nowego towarzysza żadnym dłuższym kontaktem wzrokowym, oparł tył głowy o uprzednio obrane przez nią miejsce na zagłówku. — Trochę wypiłem.

— I rozwaliłeś samochód?

— I rozwaliłem samochód.

Siedzący na miejscu pasażera Koreańczyk wypuścił usilnie wstrzymywane w płucach powietrze, zanim zawiesił tęczówki na skrawkach rozwalonej szyby. Ktoś po drugiej stronie zniszczonego radia puścił The Robins.

— Powiesz matce?

Kai pozwolił sobie na reakcję głuchym i wymuszonym śmiechem; na wieść o matce silnik novy jakby zapadł się w jego szkielecie.

— Mówienie o tym matce to ostatnie, co zamierzam zrobić.

— Wiesz, że tak czy inaczej się dowie.

— Na pewno nie ode mnie. — Zgrabne palce prawej dłoni kierowcy odnalazły swe miejsce na regulującym głośność przycisku, by też parokrotnie zwiększyć dźwięki wypełniające samochód i zamaskować upiększonym obrazem muzyki, wżerający się w korę dym. — Od ciebie też nic nie usłyszy.

— Jasne.

Panująca w pojeździe cisza, przekuwana rockowymi oraz niewyraźnymi nutami, osiadła na przestrzeni, jaka dzieliła dwie doskonale znane sobie sylwetki, kiedy żadna z nich nie ruszyła się nawet o milimetr; Jongin nucił pod nosem utwór, który zwykł faworyzować, stukając w jego asyście o podarty materiał spodni, chowających pod sobą skórę na udzie, podczas gdy Sehun majaczył wśród zdewastowanych kości maszyny, wyciągając długie nogi w wygodnej pozycji na tyle, na ile pozwalała mu na to sytuacja. Seul budził się do życia, otwierając zaspane oczy i zsyłając pierwsze promienie światła na metaliczny połysk karoserii, nim blednącym gestem przywiódł wzrok młodszego z dwójki na racjonalną perspektywę sytuacji.

Lumierskie zwierzęta najpewniej były właśnie stopniowo budzone.

— Chodź — Oh zabarwił ton własnego głosu o ten wyrażający rozkaz, zanim nacisnął na klamkę drzwiczek i postawił stopy na twardym asfalcie. — Zabieram cię do domu. Wrócisz tu jak wytrzeźwiejesz i wtedy pomyślisz, co z tym zrobisz.

Jongin zwilżył wargi językiem.

— Oczywiście.

Wejście kierowcy zatrzasnęło się pod wpływem wystosowanej siły zaraz po tym, jak dotąd siedzący tam osobnik powitał świeże powietrze zmrużonymi oczami, metalicznym posmakiem, wylanym na języku oraz kolejnym z kolei przekleństwem. Tym razem mógł się zaśmiać.

Mógł.

3.

Głośne dźwięki muzyki sączyły się z niewielkiego lokum, zawieszonego cztery piętra w stronę chmur i wybijającego w nich zbyt wiele różnorakich dziur. Słodki zapach powietrza wkradał się pod skąpe ubrania, tam też zostając na parę długich chwil, nim, przegoniony przez chciwe oraz kontrastujące w kwestii temperatury dłonie, uciekał spomiędzy ścieżek materiału, szukając nowego schronienia przy kolejnej, ciepłej skórze. Gorętsza od podobnych doznań, całujących ów wybrane przez siebie miejsca, wydawała się być tylko podpalona końcówka zmiętego papierosa, przesiąkniętego szkarłatną cieczą, z jaką też zdołał się wymieszać parędziesiąt godzin temu w pewnym uścisku materiałowej kurtki; jego właściciel, głęboko pogrążony w swoich personalnych myślach, opierał się przedramieniami o szorstką w dotyku barierkę, co jakiś czas przysuwając ściskaną pomiędzy dwoma palcami fajkę do ust, finalnie zaciągając się jej morderczą tonią i wypuszczając ją wraz z powietrzem.

Papierosowy kikut zwisał niedbale spomiędzy jasnych warg, a oczy przykryty były naturalną platformą wytworzoną z powiek. Zmęczenie jakby emanowało ze skulonej, aczkolwiek silnie wyglądającej sylwetki, a rozciągająca się na niebie noc dodatkowo potęgowała wrażenie zszarganej codziennością duszy.

— Chcesz jutro wstąpić do cyrku?

Jongin oderwał spojrzenie od huczącego ciszą miasta, lekko przekręcając głowę w bok, by dać swemu nowemu towarzyszowi możliwość dojrzenia jego profilu, nim wyższy mężczyzna zniwelował przestrzeń ich dzielącą, zajmując miejsce zaraz obok.

— Szczerze? Nie chcę nawet na niego patrzeć.

— Tiff wcześniej mówiła, że chciałaby się przejść.

— Nie obchodzi mnie Tiff. — Starszy brunet strzepnął martwą część papierosa, przez moment obserwując, jak ta szybuje w dół korytarzami sekund, zanim ulokował wzrok na aparycji Sehuna, wykonując niewielkie wzory na splamionej krwią powierzchni przedmiotu. — Będę musiał na parę dni opuścić miasto. Mała rzecz. Wrócę w przyszłym tygodniu.

— Zamierzasz wyjechać? — Oh zaśmiał się niedowierzająco pod nosem, przejmując od przyjaciela ledwie trzymającą się fajkę oraz umieszczając ją w niechlujnym uścisku pośród swych zębów. — Mam niemiłe wrażenie, że to przez to gówno, które odwaliłeś dwa dni temu.

— Być może — Jongin wzruszył ramionami. — Poza tym, muszę się z kimś spotkać.

— Krystal?

— Krystal jest ostatnią osobą, którą chciałbym teraz widzieć.

Chmura dymu przetopiła się pod wpływem powietrza w przyjemnie pachnącą nicość. Piosenka w omamionym imprezą pokoju zmieniła się równie gwałtownie, co temperatura na dłoniach Sehuna.

— To może Tiffany?

Student zarechotał drwiąco i spuściwszy głowę w teatralnym rozbawieniu, rozwiał jakiekolwiek wątpliwości czy pytania swojego towarzysza na temat każdej jednej osoby, jakiej usta w okresie ostatnich chwil spoczęły na jego skórze.

— W razie gdyby moja matka dzwoniła, to wciśnij jej jakiś kit odnośnie uczelni. Coś w stylu, pański syn wyjechał na targi edukacyjne, więc kontakt z nim w przyszłych dniach będzie znikomy. I nie, proszę pani, wcale nie zamienił pańskiego samochodu w kupę bezużytecznego złomu.

Sehun uniósł kąciki warg do góry, odpychając się rękoma od wspierającej go dotychczas barierki, aby też po oddaniu mężczyźnie należącego do niego papierosa, postawić parę kroków w tył; szerokie plecy studenta odnalazły zimno zewnętrznej ściany budynku, podczas gdy stopy swobodnie przytrzymały ciężar jego ciała na podstawie balkonu. Kai pozostał na swoim miejscu, reagując jedynie zaciśnięciem warg na zmianę pozycji przyjaciela.

— A co mam powiedzieć na uczelni? — zapytał finalnie Oh, wsuwając końcówki dłoni do kieszeni dżinsowych spodni.

— Że miałem problemy w domu i rodzice postanowili mnie ściągnąć. Wymyślisz coś — wyjaśnił beznamiętnie. — To samo możesz wcisnąć każdemu, kto będzie pytał. Jakby nie uwierzyli, to odpowiedz, że sam nie wiesz i jesteś zwyczajnym kłamcą.

— Zamierzasz spotkać się z Luhanem, prawda?

I dopiero wtedy w Kim coś pękło. Coś, co równocześnie zbyt mocno zacisnęło palce na trzymanej pomiędzy nimi rzeczy, tym samym w drastyczny sposób burząc jej spokój. Mężczyzna z początku nie odpowiedział. Schował własne tchórzostwo czy oznaki strachu pod cichym śmiechem, jaki też zwieńczył przygryzieniem wnętrza swojego policzka. Ta jedna niewielka, pęknięta rzecz, która zaczęła się kruszyć dwa dni temu w rozwalonym chevrolecie nova aktualnie zbyt mocno ścisnęła męskie płuca i opadła z przełykaną, ohydną śliną, zapadając się wbrew ruchom jabłka Adama oraz zagrzebując się w dole jego brzucha. W miejscu, które zwykło drżeć najmocniej, kiedy Koreańczyk odczuwał lęk.

Chłopak po raz ostatni wystosował salwę wymuszonego śmiechu i, okręciwszy się połowicznie wokół własnej osi, by móc oprzeć się plecami o zimny pręt, ograniczający kontakt ze światem zewnętrznym, posłał Oh jeden z lepszych uśmiechów, wzbogacony zaledwie o obraz na szybko zaklejonego łuku brwiowego, wytartej, skórzanej kurtki, dźwięków "Jailhouse Rock" wybiegających z otwartych drzwi balkonowych oraz subtelnie zakrwawionego papierosa.

— Prawda. — Jego zachrypnięty głos zatańczył na dolnej wardze, aczkolwiek student wcale na tym nie poprzestał. Z niemym sentymentem westchnął łagodnie, barwiąc swoje oblicze rozmarzoną ekspresją, aby przesunąć otwartą dłonią po ciemnych kosmykach włosów, w które wplótł szczupłe palce. — Zamierzam spotkać się z Luhanem.

4.

Następnego dnia Kai nie pojawił się w ich wspólnym mieszkaniu, ani nie zajrzał przejazdem do cyrku. Nie wystosował również tradycyjnego przekleństwa w stronę wiecznie upływającego w korkach miasta; nie zadzwonił do ojca, nie zapalił porannego papierosa, nie załatwił sprawy z ubezpieczeniem, przez co wydawać by się mogło, że zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu, jak każdy z jego wcześniejszych poematów, które zwykł pisać dymem na chłodnym, czerwcowym wietrze.

Sehun odebrał cztery telefony oraz odpowiedział na dwanaście pytań odnośnie miejsca pobytu przyjaciela, każde jedno zwieńczając swoim zwykłym, wyćwiczonym "wspominał coś o projekcie". Rozmawiał z Krystal, parokrotnie spotkał się z Tiffany oraz przelotem napomknął nieznajomemu sobie brunetowi, jakiego często widywał w towarzystwie studenta, iż jego współlokator potrzebował odpoczynku, stąd znajduje się teraz w domu swoich rodziców. Kłamstwa lały się strumieniami, by finalnie przybrać postać letniego, pachnącego deszczu, czyszczącego seulskie ulice, a sam zainteresowany zdążył przyłapać się na fakcie, że nieobecność Kim, zamiast wywoływać w nim zmartwienie, czy strach o jego bezpieczeństwo, coraz częściej pobudzała pięści Oh do sukcesywnego zaciskania się oraz rozluźniania, jak i wysyłania kolejnych wiązanek przekleństw, kiedy każdego poranka łóżko Jongina pozostawało puste.

Oprócz wszechobecnego bałaganu, jaki zostawił po sobie ciemnowłosy osobnik, Sehun w jego personalnych czterech ścianach odnalazł rozkruszone tabletki przeciwbólowe, pastylki na chorobę lokomocyjną, jakie w pamięci młodszego Kai zażywał tonami, niewypalone papierosy, ułożone w staranne budowle na szafce nocnej oraz przykrytą kubkiem po kawie pocztówkę, na jakiej powierzchni odcisnął się brunatny i wciąż pachnący porankiem okrąg. Strona tytułowa pokryta była obrazem jednego z tych większych miast, które dwudziestoparolatek mijał na stronicach szkicowników przyjaciela, jednak ani razu nie zatrzymał na nich swojego spojrzenia na wystarczająco długi okres czasu, by być w stanie je rozróżnić. Nawet wciąż powtarzające się opowieści, wypływające z wiecznie poszerzającej się wyobraźni Kim, nie potrafiły sprawić, że jego współlokator z zadowoleniem przejmował te wizje pod swoje powieki: znacznie częściej słuchał po to, by słuchać, i by Jongin mógł mówić.

Ich przyjaźń, więc, była słodko-gorzką mieszanka z domieszką zapachu zagrzanego piwa, bez pamięci pozostawionego na schodach pożarowych. Kai zwykł również sądzić, że Sehun znacznie częściej, niż obierał rolę jego przyjaciela, działał w charakterze marnego zastępstwa za osiemnaście innych osób. Jego toku rozumowania oraz pomniejszej charakterystyki Koreańczyka nie zmieniło ani sukcesywne ratowanie mężczyzny z opresji, ani zapewnienie dachu nad głową, dlatego Oh szybko przestał próbować. W przeciwieństwie do niego, Jongin żył powoli oraz flegmatycznie, w czym obaj osadzili powód braku tematów do rozmów o drugiej w nocy oraz swoje własne numery na szybkim wybieraniu w zniszczonych telefonach.

W pewien sposób życie w Seulu przyjmowało postawę Kim. Aktualnie brakujący element w jeden wieczór objął panowanie nad całym miastem, by też kryjący go blondyn zaczął mieć dość pytań jego dotyczących, co skutkowało siarczystymi przekleństwami, rzucanymi w swych rozmówców. Bo minęło osiem dni, a mężczyzna pozostawał w miejscu, które uprzednio sobie wybrał i nic nie wskazywało na to, że w ciągu kolejnych parunastu godzin zechce wrócić.

I faktycznie.

Kai nie wrócił nigdy potem.

__________________________________________

ᴀ ᴜ ᴛ ʜ ᴏ ʀ ' s: Jeszcze średnio wierzę w fakt, iż podaję "Andromedę" do publikacji, jednakże też jestem z tego niesamowicie zadowolona. Ślicznie proszę o zwyczajnie trzymanie kciuków za tę historię, bo od bardzo dawna chciałam ją napisać. Dziękuję również za każdą potencjalną opinię, bo wszystkie niesamowicie mnie motywują i tylko tego mi potrzeba, aby doprowadzić to wszystko do końca:(

Dodatkowo chciałabym zaznaczyć, iż aktualnie jestem w trakcie tworzenia wakacyjnej opowieści; znacznie lżejszej od Andromedy oraz posiadającej mocno odmienny klimat, dlatego niedługo możecie spodziewać się jej rozpoczęcia. Nie chcę nic zapeszać, więc mówię jedynie tyle. SKOŃCZYŁAM, DOBRANOC!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro