Rozdział 4
×××
-Hej Jane?-powiedziałem do Jane ktora siedziała na stołówce.-Jak się czujesz?-objąłem ją w talii i przytuliłem do siebie.
-Bywało lepiej ale reka mnie boli...-powiedziała i spojrzałem na jej rekę, była w gipsie.-Chciałabym poznać tego kto mnie uratował...-dodała.
Na korytarzu rozległ sie dźwiek uderzanej szafki. Wszyscy wybiegliśmy na korytarz. Przy jednej z szafek stał Dominic z rozwaloną pięścią, szafka była do wymiany. Podszedłem do niego sprawdzić czy wszystko było okej.
-Stary, co ci jest...-spojrzał na Jane.-wszystko z nią w porządku, chroniny ja nawzajem...
-Kto to jest?-spytała Jane.
-Matt?-powiedział Dmonic i zaczął mruczeć.
-Co to za zbiorowisko-powiedział trener i zobaczył Dominica-Matt weź go stąd.-kiwnąłem głową.
-Choć...-powiedziałem i poklepałem go po plecach.
Poszedł ze mną do szatnu żeby pogadać.
-Co jest? Coś sie dzieje u ciebie?-spytałem Dominica.
-Wszyscy mi dokuczają bo jestem spokrewniony ze swoim ojcem... z Derekiem Hale... -powiedział i zaczął mruczeć.
-Hej będzie dobrze, trzymaj się z nami, tylko nie wyładowywuj złości na mojej szafce...-parsknęlismy śmiechem.
-M-Matt?-weszła Jane do szatni.
-Nie powinno siebie tutaj być...-wymamrotał Dominic a ja go szturchnąłem.
-Chciałaś poznać tego kto cię uratował...-dziewczyna zamarłam a ja posmutniałem.
-Miałeś wyjechać, miałeś zakaz zbliżania sie do mnie a teraz co?!-krzyknęła a Dominic sie wzdrygnął.
-Nie wyjechałem bo cie kocham!-krzyknął Dominic po jego policzkach zaczęły lecieć łzy.
-Dominic...
-Dajcie mi spokuj!-wrzasnal na mnie i na przestraszona juz wczesniej Jane.
-Bedzie wszytko dobrze... spokojnie...
***
Andrea
-Te lekcje są złe, do piętnastej mieć lakecje?!-wrzasnęłam dla rozluźnienia atmosfery.-Ide zabiezpieczyc sie przed pełnią, zanim kogoś zagryzę, ale wy jesteście drętwi i już na pewno martwi...-chrząknęłam a na moim ramieniu poczułam zimny dotyk.
-Predzej mnie zabijesz niz dojdziesz do Jane albo Matta-chrząknął Max a ja sie odwróciłam.
-Wreszcie wróciłeś!!!-Krzyknełam na widok swojego przyjaciela.
Dawnk go nie było w Beacon Hills, była za granicami hrabstwa wiec sie trzoszke nie widzieliśmy. Matt ma dziewczynę ktorą on szanuje, ale ona uwarza się za księżniczkę całej szkoły. Czasem staram sie z nim porozmawiać ale jego dziewczyna wszystko mi utrudnia. Nasz kontakt sie troszkę zarwał, ale jeszcze nie urwał. Mam nadzieje ze to sie zmieni...
-Cos cie gryzie... powiedzi co?-powiedział.
Nie chciałam mu zrobic przykrości ale musiałam to w końcu z siebie wyrzycić.
-Gryzie mnie to że twoja wymalowana dziewczyna chodzi i rządzi tobą kiedy możesz ze mna gadać a kiedy nie...
-Ale nie rozumiem... czy ty uważasz że Clara ograncza mi przyjaźń z tobą?-zaczęła sie nasza kłótnia.
-Tak o to mi chodzi, przez ten czas jak ciebie nie było pisałam do ciebie wiadomości, a ty ich nawet nie odczytałeś!-byłam pewna że z czymś orzesadziłam.
-Tym razem przesadziłaś... zrywam z tobą przyjaźń!-krzyknął a ja sie cofnęłam.
-Ale Max...-wyjakałam przez płacz.
-Bedzie dobrze zrozumie co zrobił źle, raniac ciebie...-przytulił mnie do siebie i pogładził moje napuszone włosy.
-Ale to nie ja zaczęłam tę wojnę...-mruknełam.
-Choc na trening...-złapał mnie za dłoń Matt i razem z Jane poszlismy całą trójką na trening.
***
-Jesteś pewna że chcesz byc na treningu? Max też bedzie-wydumał w końcu po minucie Matt.
-Tak, nie bede dla tego baran opuszczać drużyny, a bynajmniej dla taty...-uśmiechnęłam sie do Matta i go przytuliłam.
-dobra idziemy doszatni i sie przebieramy!-powiedziałam z zadowoleniem do Matta i pociągnęłam Jane ze sobą.
-w końcu!-powiedziałam na widok szatni.
Podeszlam do swojej szafki, stanęłam zamuriwana i zdruzgotana. Moim oczom ukazał się kij do Lacrosse, ale nie mój, był podpisany imieniem MAX.
***
-Co to ma znaczyć?!-powiedział do mnie dyrektor a sprawie 'skradzonego' kija do Lacrosse.
-Przysięgam ja go nie ukradłam...
-Nie kłam! Dobrze wiemy ze jak sie ze mna poklocilas w zlosci go zabralas...-powiedział Max.
-To nie jest prawda...
-Zostajesz zawieszona i wyrzucona z drużyny. I nie ma żadnego ALE-przerwał mi dyrektor.
Wybiegłam od dyrektora cała zapłakana, skierowałam się do wyjścia.
-Andrea!-krzyknął za mną Max.
-Dlaczego...-sapnęłam.
***
-I po wszystkim...-powiedziałam do siebie siedząc na drzewie-gdybym tylko wiedziała o co tak naparwde ma mi za złe Max to bym wiedziała dlaczego sie mści...
Rozmyślając co bedę robiła przez te dwa miesiące w domu stwierdziłam że pojeżdżę sobie na crossie, tak mam własnego crossa.
Poszukam sobie tylko kasku i swojego ulubionego kombinezknu i bedę miała bynajmniej spokój...
Usłyszałam otwierające się drzwi w moim pokoju. Założyłam kaptur i bardziej sie schowałam na gałęzi.
-Andrea... jesteś tu?-usłyszałam głow Maxa w swoim pokoju. Nie wychyliłam sie ani nic nie zrobiłam po prostu uciekałam przed nim jak mysz przed kotem.
Roskoszują sie chwilą włączyłam telefon, godzina dziesiąta wieczorem i siedzieć na gałęzi drzewa fajnie...
Usmiechnęłam się wykierowałam strone internetową a za nim to zrobiłam dostałam powiadomienie o wyscigach crossowych. Zachwycona postaralam sie siedziec cicho lecz ne moglam sie powstrzymac.
Kwadrans pizniej bylam juz na ziemi i kierowałam sie w strone garażu w którym stała moja maszyna.
-Andrea?!-powiedział tata i spojrzał na mnie.
-Wracm na stare śmieci...-wymruczałsm do ojca.
-dobry pomysł... jakoś nigdy Matt nie chciał jeździc na nimn, a za to ty masz talent do jeżdżenia na nim-uśmiechnał sie.-czas isc spac... Msx byl u ciebie ale domyslilem sie ze nie chcesz z nim gadac i ucieklas na drzewo...
Tata mial racje chcialam uniknac kolejnej sprzeczki z Maxem wiec go zaczęłam unikać
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro