Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

×××

-Hej Jane?-powiedziałem do Jane ktora siedziała na stołówce.-Jak się czujesz?-objąłem ją w talii i przytuliłem do siebie.
-Bywało lepiej ale reka mnie boli...-powiedziała i spojrzałem na jej rekę, była w gipsie.-Chciałabym poznać tego kto mnie uratował...-dodała.
  Na korytarzu rozległ sie dźwiek uderzanej szafki. Wszyscy wybiegliśmy na korytarz. Przy jednej z szafek stał Dominic z rozwaloną pięścią, szafka była do wymiany. Podszedłem do niego sprawdzić czy wszystko było okej.
-Stary, co ci jest...-spojrzał na Jane.-wszystko z nią w porządku, chroniny ja nawzajem...
-Kto to jest?-spytała Jane.
-Matt?-powiedział Dmonic i zaczął mruczeć.
-Co to za zbiorowisko-powiedział trener i zobaczył Dominica-Matt weź go stąd.-kiwnąłem głową.
-Choć...-powiedziałem i poklepałem go po plecach.

Poszedł ze mną do szatnu żeby pogadać.
-Co jest? Coś sie dzieje u ciebie?-spytałem Dominica.
-Wszyscy mi dokuczają bo jestem spokrewniony ze swoim ojcem... z Derekiem Hale... -powiedział i zaczął mruczeć.
-Hej będzie dobrze, trzymaj się z nami, tylko nie wyładowywuj złości na mojej szafce...-parsknęlismy śmiechem.
-M-Matt?-weszła Jane do szatni.
-Nie powinno siebie tutaj być...-wymamrotał Dominic a ja go szturchnąłem.
-Chciałaś poznać tego kto cię uratował...-dziewczyna zamarłam a ja posmutniałem.
-Miałeś wyjechać, miałeś zakaz zbliżania sie do mnie a teraz co?!-krzyknęła a Dominic sie wzdrygnął.
-Nie wyjechałem bo cie kocham!-krzyknął Dominic po jego policzkach zaczęły lecieć łzy.
-Dominic...
-Dajcie mi spokuj!-wrzasnal na mnie i na przestraszona juz wczesniej Jane.
-Bedzie wszytko dobrze... spokojnie...

***
Andrea


-Te lekcje są złe, do piętnastej mieć lakecje?!-wrzasnęłam dla rozluźnienia atmosfery.-Ide zabiezpieczyc sie przed pełnią, zanim kogoś zagryzę, ale wy jesteście drętwi i już na pewno martwi...-chrząknęłam a na moim ramieniu poczułam zimny dotyk.
-Predzej mnie zabijesz niz dojdziesz do Jane albo Matta-chrząknął Max a ja sie odwróciłam.
-Wreszcie wróciłeś!!!-Krzyknełam na widok swojego przyjaciela.

Dawnk go nie było w Beacon Hills, była za granicami hrabstwa wiec sie trzoszke nie widzieliśmy. Matt ma dziewczynę ktorą on szanuje, ale ona uwarza się za księżniczkę całej szkoły. Czasem staram sie z nim porozmawiać ale jego dziewczyna wszystko mi utrudnia. Nasz kontakt sie troszkę zarwał, ale jeszcze nie urwał. Mam nadzieje ze to sie zmieni...

-Cos cie gryzie... powiedzi co?-powiedział.

Nie chciałam mu zrobic przykrości ale musiałam to w końcu z siebie wyrzycić.
-Gryzie mnie to że twoja wymalowana dziewczyna chodzi i rządzi tobą kiedy możesz ze mna gadać a kiedy nie...
-Ale nie rozumiem... czy ty uważasz że Clara ograncza mi przyjaźń z tobą?-zaczęła sie nasza kłótnia.
-Tak o to mi chodzi, przez ten czas jak ciebie nie było pisałam do ciebie wiadomości, a ty ich nawet nie odczytałeś!-byłam pewna że z czymś orzesadziłam.
-Tym razem przesadziłaś... zrywam z tobą przyjaźń!-krzyknął a ja sie cofnęłam.
-Ale Max...-wyjakałam przez płacz.
-Bedzie dobrze zrozumie co zrobił źle, raniac ciebie...-przytulił mnie do siebie i pogładził moje napuszone włosy.
-Ale to nie ja zaczęłam tę wojnę...-mruknełam.
-Choc na trening...-złapał mnie za dłoń Matt i razem z Jane poszlismy całą trójką na trening.

***

-Jesteś pewna że chcesz byc na treningu? Max też bedzie-wydumał w końcu po minucie Matt.
-Tak, nie bede dla tego baran opuszczać drużyny, a bynajmniej dla taty...-uśmiechnęłam sie do Matta i go przytuliłam.
-dobra idziemy doszatni i sie przebieramy!-powiedziałam z zadowoleniem do Matta i pociągnęłam Jane ze sobą.
-w końcu!-powiedziałam na widok szatni.

Podeszlam do swojej szafki, stanęłam zamuriwana i zdruzgotana. Moim oczom ukazał się kij do Lacrosse, ale nie mój, był podpisany imieniem MAX.

***

-Co to ma znaczyć?!-powiedział do mnie dyrektor a sprawie 'skradzonego' kija do Lacrosse.
-Przysięgam ja go nie ukradłam...
-Nie kłam! Dobrze wiemy ze jak sie ze mna poklocilas w zlosci go zabralas...-powiedział Max.
-To nie jest prawda...
-Zostajesz zawieszona i wyrzucona z drużyny. I nie ma żadnego ALE-przerwał mi dyrektor.

Wybiegłam od dyrektora cała zapłakana, skierowałam się do wyjścia.
-Andrea!-krzyknął za mną Max.
-Dlaczego...-sapnęłam.

***

-I po wszystkim...-powiedziałam do siebie siedząc na drzewie-gdybym tylko wiedziała o co tak naparwde ma mi za złe Max to bym wiedziała dlaczego sie mści...

  Rozmyślając co bedę robiła przez te dwa miesiące w domu stwierdziłam że pojeżdżę sobie na crossie, tak mam własnego crossa.
Poszukam sobie tylko kasku i swojego ulubionego kombinezknu i bedę miała bynajmniej spokój...
  Usłyszałam otwierające się drzwi w moim pokoju. Założyłam kaptur i bardziej sie schowałam na gałęzi.
-Andrea... jesteś tu?-usłyszałam głow Maxa w swoim pokoju. Nie wychyliłam sie ani nic nie zrobiłam po prostu uciekałam przed nim jak mysz przed kotem.

Roskoszują sie chwilą włączyłam telefon, godzina dziesiąta wieczorem i siedzieć na gałęzi drzewa fajnie...
  Usmiechnęłam się wykierowałam strone internetową a za nim to zrobiłam dostałam powiadomienie o wyscigach crossowych. Zachwycona postaralam sie siedziec cicho lecz ne moglam sie powstrzymac.
Kwadrans pizniej bylam juz na ziemi i kierowałam sie w strone garażu w którym stała moja maszyna.
-Andrea?!-powiedział tata i spojrzał na mnie.
-Wracm na stare śmieci...-wymruczałsm do ojca.
-dobry pomysł... jakoś nigdy Matt nie chciał jeździc na nimn, a za to ty masz talent do jeżdżenia na nim-uśmiechnał sie.-czas isc spac... Msx byl u ciebie ale domyslilem sie ze nie chcesz z nim gadac i ucieklas na drzewo...

Tata mial racje chcialam uniknac kolejnej sprzeczki z Maxem wiec go zaczęłam unikać

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro