Chapter 60
Minął kolejny miesiąc, a atmosfera w zamku była napięta do granic wytrzymałości. Hogwart, zazwyczaj pełen śmiechów, rozmów i beztroskiej młodzieńczej energii, zamienił się w miejsce, gdzie każdy krok wydawał się cięższy, a powietrze przesycone było niewypowiedzianym strachem i niepokojem. Wieści o kolejnych atakach dotarły z różnych stron kraju. Ludzie znikali, wsie płonęły, a mrok zdawał się pochłaniać coraz większe obszary. Ministerstwo Magii, choć starało się zachować pozory kontroli, było coraz bardziej bezradne wobec siły Koryfeusza Vundomhive'a i jego popleczników.
Aileen jednak nie zamierzała się zatrzymywać. Wiedziała, że czasu jest coraz mniej, a cienie wciąż się wydłużały. Po rozmowie z Ezrą starała się nie naciskać na nią zbyt mocno, ale czuła, że bez jej wsparcia ich szanse będą niewielkie. Mimo wszystko podejmowała działania, organizując spotkania z Sebastianem, Ominisem i kilkoma innymi zaufanymi osobami. Ich strategia powoli nabierała kształtu, choć brakowało kluczowego elementu — zgody Ezry na udział w akcji.
Pewnego ranka, gdy deszcz bębnił w okna zamku, Aileen siedziała w bibliotece, otoczona stosami książek o starożytnej magii, jakie udało jej się znaleźć w rzeczach profesora Figa, i zaklęciach obronnych. Jej oczy były zaczerwienione od długich godzin czytania, a ręce drżały z wyczerpania. Sebastian wszedł cicho, niosąc parujący kubek herbaty. Postawił go przed nią i usiadł naprzeciwko.
— Musisz odpocząć, Aileen — powiedział, jego głos był cichy, ale stanowczy. — Nie możesz walczyć z nim sama, a jeśli wykończysz się, zanim dojdzie do starcia, nikomu to nie pomoże.
Aileen spojrzała na niego zmęczonymi oczami, ale nie odpowiedziała. Wzięła łyk już zimnej herbaty i wróciła do przeglądania jednego z grymuarów. Sebastian westchnął ciężko, opierając się o stół.
— Wiem, że się martwisz o Ezrę — kontynuował. — Wszyscy się martwimy. Ale ona musi to przepracować na swój sposób. Daj jej czas.
Aileen odłożyła książkę i spojrzała na niego z determinacją.
— Nie mamy czasu, Sebastianie. Każdy dzień, który tracimy, to kolejne życie, które może zostać zniszczone. Koryfeusz nie czeka. Każdy jego ruch jest precyzyjnie zaplanowany. Jeśli nie będziemy działać, po prostu nas zmiecie. Dostałam drugą szansę, drugie życie, i zrobię wszystko, by ocalić innych.
Chciał z nią walczyć, wymusić, by odpuściła. Dopiero, co ją odzyskał, a stracił Anne. Nie chciał więcej patrzeć na krzywdy ludzi, na których mu zależało. Zwłaszcza, że została ich zaledwie garstka. Nikt z rodziny Sebastiana nie pozostał przy życiu: najpierw rodzice, potem Solomon, a na koniec Anne. Mógłby się z nią wykłócać, zamknąć gdzieś na długie tygodnie, byleby zapewnić jej bezpieczeństwo, ale wiedział, że nie jest w stanie pozbawić jej wolności. Wymusić cokolwiek, ale po prostu to on zawsze jej ulegał, taka zabawna odwrotność, bo przez cały piąty rok to ona biegała za nim, wciąż oferując pomoc.
Aileen wstała z fotela, pragnąc zaczerpnąć świeżego powietrza, zrobiło jej się duszno, gdy Sebastian tak na nią patrzył. Stracili osobno mnóstwo cennego czasu, który mogli spędzić razem, ale gdzieś Aileen czuła, że powstała między nimi luka, dystans, którego nie dało się przełamać tak łatwo jak kiedyś. Sebastian dogonił Aileen w mrocznej krypcie.
Echo ich kroków cichło wśród kamiennych ścian, a powietrze zdawało się ciężkie od niewypowiedzianych słów. Aileen, oparta o chłodny filar, oddychała szybko, zarówno z wysiłku, jak i z gniewu.
— Sebastianie, co ty robisz? — zapytała z irytacją, spoglądając na niego spod zmarszczonych brwi.
Zatrzymał się kilka kroków przed nią, unosząc ręce w uspokajającym geście.
— Próbuję cię zatrzymać, zanim sama siebie zniszczysz. — W jego głosie pobrzmiewała rozpacz, ale także coś więcej, coś, czego wcześniej nie usłyszała.
Aileen odwróciła wzrok, ale on podszedł bliżej.
— Nie możesz tak ryzykować. Nie jesteś nieśmiertelna, Aileen. — Jego głos był teraz cichszy, niemal błagalny. — Jeśli coś ci się stanie...
— To co? — przerwała, odwracając się gwałtownie. — Co, Sebastianie?
— To nie będę miał po co walczyć — wyznał, a jego słowa zabrzmiały jak wystrzał w martwej ciszy krypty.
Aileen zamarła. Jego spojrzenie było pełne bólu i szczerości, której wcześniej nie widziała.
— Wszyscy liczą na mnie — powiedziała cicho, jakby próbowała przekonać samą siebie.
— A ja liczę na ciebie, bo cię... — urwał, jakby nie był pewien, czy powinien kontynuować. — Bo cię kocham, Aileen.
Te słowa zburzyły mur, który tak skrupulatnie budowała wokół swojego serca. To samo powiedziała mu, gdy walczyła z klątwą Anne, ostatecznie przegrywając własne życie. Sebastian zbliżył się jeszcze bardziej, a ciepło jego obecności zdawało się roztapiać lód, który do tej pory ją chronił.
— Dlatego proszę, więcej nie ryzykuj. Nie w ten sposób. Nie dla świata, który nie zasługuje, by cię stracić.
Aileen uniosła głowę, patrząc na niego z mieszaniną zaskoczenia i wzruszenia. Jego dłoń delikatnie dotknęła jej policzka, a gdy pochylili się ku sobie, nie było już miejsca na słowa. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku, który mówił więcej niż jakiekolwiek zapewnienia czy deklaracje. W tym momencie czas przestał mieć znaczenie. Byli tylko oni, ich bliskość i poczucie, że w tym chaosie świata znaleźli coś, co mogło ocalić ich oboje.
Nagle odskoczyli od siebie, gdy usłyszeli za sobą głośny huk, popatrzyli w tamtym kierunku, ale był to tylko Irytek — przerażony nie na żarty. Często latał po zamku, krzycząc coś o potworze, o opętanej uczennicy. Irytek wyminął ich, nawet na nich nie zerkając. Zaraz usłuszeli także czyjeś powolne kroki, niskie obcasy wystukiwał żałosny rytm. Wkrótce ich oczom ukazała się przygarbiona postać Ezry w towarzystwie Aliny. Druga dziewczyna wcale nie wyglądała lepiej — również przypominała cień samej siebie, jakby wraz ze zniknięciem jej siostry, zniknęła z niej cała radość życia.
— Ezra — odezwała się Aileen, marszcząc brwi na widok Gryfonek. — Hej...
— Spotkamy się później — mruknęła cicho Alina, dotykając pokrzepiająco ramienia Ezry i odeszła, unikając Aileen i Sebastiana, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem.
— O co jej chodziło? — spytała Aileen.
— Komu?
— Alinie Rassell — odparła Ślizgonka.
Ezra wzruszyła ramionami, nie bardzo zwracając uwagę na nietypowe zachowanie Aliny. Dziewczyna wydawała się przygnębiona, choć nie wyjawiła powodu swego smutku oraz nie zdradziła, gdzie podziała się jej siostra po Nowym Roku. Po prostu któregoś dnia dosiadła się do Ezry, towarzysząc jej, przez to przez ostatni miesiąc obie snuły się jak dwa kolejne duchy w Hogwarcie.
— A co u ciebie? — zmieniła temat, czując, że Ezra nie ma zbytnio ochoty rozprawiać na temat samopoczucia swojej koleżanki. Zresztą Aileen to nie obchodziło, może kilka razy w życiu rozmawiała z siostrami Rassell, bardziej Nightingale obchodziła Ezra. —Dobrze sypiasz?
Ezra pokiwała głową, unikając spojrzenia w oczy zarówno Aileen jak i Sebastianowi. Chłopak spodziewał się dystansu i niechęci ze strony Crowley, w końcu wykorzystał ją do własnych celów, nieważne, ile razy by przepraszał, wciąż czuł, że nie zasłużył na wybaczenie. Nawet od samego siebie.
— Wiesz... jeśli potrzebujesz pogadać, to jestem tutaj, w zasadzie dzięki tobie, ale wiesz, jesteśmy krewnymi, także...
— Ta, dzięki — odparła bez entuzjazmu Ezra. — Po prostu potrzebuję czasu, i tyle...
Tyle, że Koryfeusz nikomu nie zamierzał go dać. W Proroku Codziennym pisali o napaściach, decyzjach Ministerstwa Magii, ale wszyscy błądzili jak dzieci we mgle, pozwalając się temu czarnoksiężnikowi prowadzić za nos. Nieporadnie. Wręcz żałośnie. Ezra westchnęła cicho i ruszyła przed siebie. Aileen wpatrywała się w jej oddalającą się sylwetkę, analizując jej całą postać. Ostatnio zwaliło się na nią mnóstwo spraw — w pewnym sensie Ślizgonka ją rozumiała, bo czuła się tak dokładnie ponad rok temu, gdy dołączyła do Hogwartu, nagle odkrywając, że jest czarownicą, świat magii istnieje, w dodatku posiadała jakąś starożytną magię! Teraz Ezra czuła się zagubiona... może od początku wiedziała o swoich zdolnościach, pozwalając, aby to lęk przed tą mocą nią kierował, rodzina zapewne to podsycała, ale przerastało ją to. Polował na nią Koryfeusz, miała inną krewną, w tej samej szkole uczyła się teraz córka morderców jej rodziców, polegano na jej znienawidzonej mocy. Nic dziwnego, że Ezra nie miała humoru, na pewno czegoś innego spodziewała się w tej szkole, chcąc zacząć od nowa.
— Myślę, że ona nie pomoże — odezwał się Sebastian, ale Aileen się z nim nie zgodziła. — Co ci chodzi po tej pięknej główce?
— Ezra potrzebuje wytchnienia, świat się wali, ale zadbam o ostatniego członka mojej rodziny — powiedziała Nightingale. — Potrzebuję, abyś wykradł z kuchni kilka rzeczy, najważniejsze są kiełbaski, potem znajdź Ominisa, Poppy i Garretha, spotkamy się w wiwarium z hipogryfami.
— A ty co zamierzasz zrobić?
— Zaciągnąć Ezrę na mugolską imprezę o nazwie ,,pieczenie kiełbasek''! — krzyknęła ochoczo. — Widzimy się później!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro