Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 47

— Czekaj... Zostawiłem cię na dosłownie pół godziny i jesteśmy teraz razem w drużynie quidditcha? — spytał Garreth na obiedzie.

Niestety nie zrozumiał ani słowa, które wypowiedziała później Ezra, ponieważ oparła twarz na stole, mamrocząc coś. Rudzielec nachylił się ku koleżance, próbując dowiedzieć się więcej. Gdy wrócił ze Skrzydła Szpitalnego, pani kapitan obwieściła, że mają zastępstwo za Yvone, poklepała zdezorientowaną Ezrę i zaprosiła ją na jutrzejszy trening po zajęciach. Za dwa dni mecz...

— Ale masz lęk wysokości? — Ezra znowu coś wymamrotała. — Ale jesteś gryfonką... — Usłyszał cichy pisk. — Racja, wybacz. Jeżeli Josie sobie coś postanowi to tak musi być.

— Josie? — Ezra w końcu podniosła głowę ku Garrethowi.

— Josephine Harribel, siódmy rok, w zeszłym roku była Prefektem Naczelnym i kapitanem — powiedział Gryfon. — Może jednak zjesz trochę zupy dyniowej? Jest bardzo dobra. — Na potwierdzenie słów wsadził sobie pełną łyżkę do ust, posyłając Crowley zachęcający uśmiech.

Ezra zamiast zjeść, jęknęła cicho i ponownie uderzyła czołem o stół, przez co kilku innych uczniów jej domu posłało jej nieprzychylne spojrzenia. Jak ona miała zagrać na pozycji szukającego? To od niej ma zależeć zwycięstwo drużyny? W większym stopniu... Ma złapać znicza i nie pozwolić tego zrobić szukającemu z drugiej drużyny. Przy okazji miała pilnować, by różnica punktów nie była zbyt wielka dla przeciwników, bo wtedy nawet złoty znicz nie pomoże im wygrać. Everett Clopton z Ravenclawu miał taką samą pasję do latania jak Imelda Reyes. I był szukającym. Jak ona miała z nimi w jakikolwiek sposób konkurować?

— A to nie jest tak, że nabawiłaś się tego lęku wysokości jak gruchnęłaś na ziemię przez Imeldę? — Crowley ponownie skinęła głową, czując jak żołądek splata jej się w ciasny supełek, nie pozwalając nic zjeść. Nagle przepyszne dania przestały wyglądać apetycznie... — Jeżeli chcesz... mogę cię nauczyć quidditcha. Wiesz, zasad i w ogóle, bo chyba tego do końca nie łapiesz.

Oczy dziewczyny błysnęły jak dwa kryształki na słowa gryfona. Jeżeli kiedykolwiek stwierdziła, że Garreth Weasley jest irytujący i nie chce mieć z nim żadnego kontaktu, to zmieniła zdanie! Jaka była głupia i naiwna! W tej najczarniejszej godzinie ten niepozorny chłopak okazał jej się rycerzem w lśniącej zbroi. Chwyciła jego ręce przez stół, przypadkiem wytrącając mu łyżkę. Garreth uniósł wysoko brwi, nie bardzo wiedząc, co się właśnie wydarzyło.

— Garreth Weasley! Kocham cię! — wykrzyknęła, zbyt głośno, bo niemal każdy w sali spojrzał w ich kierunku. — To znaczy... jako przyjaciela i mojego wybawiciela —poprawiła się szybko, puszczając jego ręce.

Mimo to jeszcze kilka osób im się skrycie przypatrywało. Z pewnością obwieszczenie Ezry zrobiło spore wrażenie na ciotce chłopaka, Matyldzie Weasley. No cóż, jeśli ktoś uznał to tak, jak brzmiało, to trudno... Była zajęta innymi sprawami, by brać pod uwagę plotki o własnej osobie. A jeszcze kilka miesięcy temu zamknęłaby się w jakiejś kanciapce, przeklinając swój los i to, że jest na językach wszystkich.

Supełek w żołądku puścił jak za dotknięciem magicznej różdżki, bo nagle Ezra poczuła niemiłosierny głód. Opróżniła miskę zupy i drugie danie, składające się z tuczonych ziemniaczków ze skrzydełkiem i bukietem warzyw. W powietrzu, tuż nad zaczarowanym sufitem unosiły się swawolnie duchy, nie zwracając zupełnie uwagi na uczniów i nauczycieli. Ezra nie bez powodu wylądowała z domu Godryka Gryffindora, jeżeli miała gdzieś w głębi serca odwagę, Garreth z pewnością pomoże jej ją odnaleźć i wspólnie pokonają jej lęk wysokości.

Nieświadomi pradziwej sytuacji w drużynie quidditcha Gryffindoru, Sebastian i Ominis konsumowali swój obiad, nadal nasłuchując rewelacji. Wymienili się zaskoczonymi spojrzeniami, kiedy Crowley wykrzyczała swoją ,,miłość' do Weasley'a, na co Sebastian zaśmiał się cicho, niemal krztusząc się sokiem dyniowym. Ominisowi nie było do śmiechu.

— Masz naprawdę sporą konkurencję... Tu Larson znów zabiega o jej uwagę, a teraz jeszcze Weasley — zachichotał szatyn, ale nie wywołał zamierzonej reakcji u przyjaciela. — I chyba udało mu się jej skraść serce. — Nadal brak odezwu. — Ominis, do cholery!

— Skończyłem jeść — wyznał niewidomy czarodziej, wstając ze swojego miejsca, kierując swoje kroki ku wyjściu z Wielkiej Sali.

Nikt nie był świadomy, że specjalnie za nim podążyła jeszcze jedna osoba. Gdy obiad zaczął dobiegać końca i większość uczniów zaczęła wyłaniać się na korytarz, dało się usłyszeć głosny płacz i krzyki. Niektórzy z zainteresowaniem podeszli do pary, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi. Ezra przepchnęła się przez tłum, aby udać się pod salę do Obrony Przed Czarną Magią, ale przystanęła w miejscu, dostrzegając, że cały ten szum był wokół Ominisa i Penelope. Puchonka była czerwona ze złości i miała już napuchnięte od płaczu oczy. Tupała nogą jak małe dziecko, któremu odmówiono ciasteczka.

— Ominis Gaunt! — wrzasnęła ponownie, a jej głos przypominał pisk zdolny rozbić szkło. — Jak śmiesz mnie rzucać?!

Chłopak stał z wyciągniętą różdżką, której koniec migotał czerwonym blaskiem. Nie wydawał się poruszony histerią już byłej dziewczyny. Zdawał sobie sprawę z tłumu wokół nich i naprawdę nie chciał robić z ich zerwania takiej szopki. Pragnął sobie to darować, no i Penelope. Jednak ta zareagowała naprawdę w sposób dziecinny, bo początkowo błagała go o kolejną szansę, a póżniej zaczęła go wyzywać.

— Odpuść już, Penelope. Powiedziałem, że nie mam względem ciebie żadnych głębszych uczuć, więc nie zamierzam w to brnąć i przy okazji cię ranić.

Nie widział, jak Penelope wskazała w niego oskarżycielsko palcem.

— Nie możesz mi tego zrobić!

— Proszę, zachowaj resztki godności.

Penelope szybko pokonała dystans dzielący ją od byłego chłopaka, i gdy stanęła tuż przed nim, jej zapach wdarł się do jego nozdrzy. Zapach jakichś ziółek i być może piwonii, ale to nie był ten przyjemny zapach, jaki czuł przy amortencji i... Jakby magiczna siła go wiodła, odwrócił głowę w kierunku tam, gdzie stała Ezra. Wydawało jej się, że Gaunt wpatruje się tylko w nią, lecz szybko z powrotem skierował głowę ku rozgoryczonej Puchonce. Penelope pisnęła raz jeszcze i spoliczkowała chłopaka. Niektórzy wydali z siebie cichy pomruk niedowierzania. Puchonka w ogóle nie żałowała tego, co zrobiła, ani tego, że świadkiem zajścia była profesor Hecate, która wlepiła jej w sobotę szlaban.

— Ty... ty... — wysyczała wściekle. — Ty naprawdę jesteś Gauntem!

I pozwoliła poprowadzić się swojej kuzynce Amandzie, nie chcąc robić większej szopki z ich zerwania. Ominis stał dalej, czując jak ciężar słów Puchonki spada na niego cierpiętniczo. Gaunt. Gaunt. Gaunt. Gaunt. Nazwała go Gautem. Czy naprawdę zachował się tak, jak jego rodzina? Chciał zakończyć związek nie mający przyszłości, aby pozwolić dziewczynie odnaleźć miłość. Czy to było aż tak okrutne? 

— Chodź, stary. —Obok niego stanął Sebastian, który również z nim odszedł.

Gaunt. Gaunt. Gaunt.

Czy to nazwisko naprawdę było dla Ominisa takim piętnem, wręcz znienawidzonym? Ezra przeczekała, aż tłum uczniów się rozstąpi i pobiegła za ślizgonami, doskonale wiedząc, gdzie się kierują. Jak się spodziewała, faktycznie odnalazła ich w Krypcie. 

— Ominis? — szepnęła, a rozmowa chłopców ucichła. — Sebastian?

— Ezra, tutaj — przywołał ją Sebastian. 

— Ominis, wszystko w porządku? Chcesz, zrobię ci okład na policzek... — Dotknęła delikatnie ręką zranionego miejsca ślizgona, lecz ten od razu chwycił ją za nadgarstek.

— Auć —jęknęła. — To boli, Ominisie...

— Nie dotykaj mnie —odparł beznamiętnie. — Czemu tu przyszłaś, Ezro?

— Chciałam się upewnić, że wszystko w porządku....

— Nic mi nie jest, więc odejdź — powiedział, coraz mniej przyjaznym tonem, co nie umknęło uwadze Sebastiana. — Nie potrzebuję twojej troski. Przestań wreszcie pałętać się pod moimi nogami i daj mi święty spokój! — krzyknął tak głośno, że jego głos odbił się echem od kamiennych ścian Krypty. W oczach Ezry skryły się łzy i prawdziwy ból. — Myślisz, że możesz być jak Aileen i wszystkich ratować? Odpuść sobie i przestań być problemem. Z pewnością Weasley doceni twoją obecność.

—Dlaczego tak mówisz? To mnie rani... — Pociągnęła nosem.

Ominis nie wiedział, w którym momencie przestał kierować słowa do Ezry, a wyobrażał sobie, że mówi je do własnego odbicia. Nigdy nie uwolni się od obsesji na punkcie gryfonki, jeśli będzie tak kręcił się w miejscu. Zmusił się, aby powiedzieć te okrutne słowa, mając nadzieję, że dziewczynę to tak zaboli, że sama się od niego odsunie.

Na zawsze.

To dla jej bezpieczeństwa, powtarzał sobie, ranisz ją dla jej dobra. Kłamstwa, choć wydawały się słodkie, kąsały ich oboje. 

— Zgodnie z życzeniem, Gaunt. Nie będę więcej twoim problemem.

Krata uniosła się ze zgrzytem, gdy opuszczała Kryptę. Sebastian otworzył szeroko oczy, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. Zachowanie jego przyjaciela w ogóle do niego nie pasowało. Rzadko wylewał z siebie uczucia, o jadzie i wściekłości nie wspominając. Niemożliwym było, aby Ezra była źródłem jego złości. Pora wyciągnąć na światło dzienne pewne fakty, aby pociągnąć Gaunta za język.

— Wystarczy, Ominis. Lepiej zacznij gadać, co się wydarzyło w święta. I lepiej mów prawdę, bo nawet bycie moim przyjacielem, nie uchroni cię przed konsekwencjami bycia dupkiem.



***************************

Pierwsze screeny z gry, grając Ezrą <3 To jeszcze ten etap, kiedy nie ścięła włosy.

Ale się porobiło... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro