Chapter 38
Zielony promień rozprysnął się, kiedy uderzył w drewnianą beczkę lewitującą przed Ezrą. Jasny promień wieńczący jej różdżkę przygasł, w czarnoksiężnik wyszczerzył proste zęby w szyderczym uśmieszku. Klasnął dwa razy w dłonie, rozglądając się po swoich towarzyszach. Nie spodziewał się, że uczennica w takim krytycznym momencie, jedynie o czym pomyśli to przeciągnięcie beczki przed siebie, aby to ona przyjęła na siebie zaklęcie uśmiercające. Dwóch czarnoksiężników na jego wyraźny rozkaz doskoczyło do Ominisa i Sebastiana, przykładając im różdżki do szyi. Ezrę przeszedł zimny dreszcz. Nigdy nie miała do czynienia z takimi ludźmi, nie wiedziała, czego się po nich spodziewać — w jakiś paskudny sposób mogli skrzywdzić jej przyjaciół.
— Zagrajmy w grę, co ty na to? — prychnął mężczyzna. — Nauczę cię zaklęcia, jeśli je rzucisz, wygrasz.
Nic w jego głosie nie podobało się dziewczynie. Obawiała się, jakiego też zaklęcia może nauczyć ją czarnoksiężnik.
— Na sam początek... Rzuć zaklęcie odpychające, Depulso. — Pokazał uczennicy Hogwartu właściwy ruch różdżką, nikt nie odważył się odezwać nawet słowem. Sebastian i Ominis wyczekiwali w napięciu. Ezra prawidłowo rzuciła zajęcie na inną beczkę. — Doskonale! Punkt dla ciebie. Hm... Teraz coś trudnego, Hagen — przywołał do siebie jednego z czarnoksiężników. — Chodź tutaj, przyjacielu.
Wspomniany Hagen zadrżał, ale posłusznie wyszedł przed szereg, przystając obok swego pana.
— Patrz, uważnie, dziewczę... Avada Kedavra!
Hagen zamarł w bezruchu i osunął się na ziemię trafiony morderczym zaklęciem. Nikt z jego towarzyszy nie zareagował w żaden sposób na jego śmierć. Ezra ledwo powstrzymała łzy zbierające się pod powiekami. Gdy mężczyzna umarł, od razu zamknęła oczy. To im sprawiało radość! Ta chora gra! Cisza przeciągała się, więc Ezra odważyła się ponownie otworzyć oczy. Przed nią stał kolejny mężczyzna.
— Teraz ty.
— Ezra! — sapnął Sebastian, a koniec różdżki trzymającego go czarnoksiężnika wbił się mocniej w jego szyję.
— Tik tak, tik tak, czas ucieka.
— Ja... Nie mogę tego zrobić — jęknęła żałośnie.
— Nawet by ocalić przyjaciół?
Ezra pokiwała głową. Czuła się jak tchórz. Teraz, gdy najbardziej jej potrzebowała, starożytna magia nie odzywała się. Milczała, pozostawiając Ezrę jeszcze bardziej bezbronną niż była.
— A może zachęta jest zbyt niska? — Czarnoksiężnik skinął głową swemu towarzyszowi, trzymającego Ominisa.
Mężczyzna zdjął maskę, ukazując znajomą twarz. Ezra zamarła wpatrując się w poważną twarz Sidonisa.
— Ty...
— Och, poczucie zdrady, czyż nie? — zachichotał czarnoksiężnik. — Sidonisie... Zabij chłopaka.
Czas zwolnił. Może minęło kilka minut, może zaledwie parę sekund, ale dla Ezry było to więcej niż godziny. Patrzyła w zwolnionym tempie jak Sidonis — auror! — odsuwa nieznacznie różdżkę od szyi niewidomego Ominisa, który chciał wykorzystać tę chwilę i się mocniej szarpnął, lecz bezskutecznie. Koniec różdżki Sidonisa zalśnił zielonkawym blaskiem. Panika przysłaniała zdrowy osąd nastolatki. Nie potrafiła przypomnieć sobie żadnego zaklęcia, które mogłoby go powstrzymać, bez ryzyka trafienia w Ominisa.
Drętwota, Depulso, Bombarda — wszystko mogło zranić także Gaunta.
— Możesz go ocalić — rzucił przywódca czarnoksiężników. — Znasz już zaklęcie.
Pamiętała jak Sidonis rzucił zaklęcie i zabił tamtych ludzi. Ona nie mogła zabić. Nie mogła. Nie tak została wychowana.
— Posłuchaj mnie, dziewczyno... Znasz zaklęcie, ocal przyjaciela albo... Patrz jak umiera, gdy twoja starożytna magia jest bezużyteczna.
Gryfonka poderwała głowę do góry z szokiem wpatrując się w nieznajomego. On wiedział?!
— Nie obchodzi mnie ta czystość krwi, o którą sapią się członkowie starszych rodzin — tu wskazał na Ominisa — magia to magia. Cudowna, potężna energia. To głupcy jej największą potęgę określili mianem czarnej. Bo było sobie kiedyś dwóch czarodziejów, a że jeden okazał się być potężniejszy, drugi z przerażenia okrzyknął to czarną magią. Strach! A przecież czarna magia, starożytna czy ta biała to wciąż magia. Czemu się wahasz?! Pokaż potęgę magii!
Ale starożytna magia pozostawała uśpiona.
— Sidonisie.
Sidonis skinął głową raz jeszcze.
— Avada...
Ominis był niewinny. Tak samo jak wtedy Felicity. Dlaczego Ezra zawsze w takich sytuacjach stawała się obserwatorem, który mógł podjąć działania lub biernie obserwować. Zacisnęła palce na różdżce tak mocno, że pobielały jej kłykcie.
— Keda...
— Imperio!
Sidonis nie dokończył zaklęcia, tracąc kontrolę nad swoim ciałem. Opuścił różdżkę, bezwładnie spoglądając przed siebie. Czarnoksiężnik zagwizdał zadowolony z takiego nieoczekiwanego obrotu spraw.
— Tego zaklęcia cię nie uczyłem — przyznał.
— Sidonisie — Ezra zwróciła się do ,,aurora". — Wypuść moich przyjaciół i ucieknij z pola bitwy.
Posłuchał. Odsunął się od Ominisa, zaklęciem odrzucił także mężczyznę trzymającego Sebastiana i natychmiast aportował się w nieznane miejsce. Czarnoksiężnik zaśmiał się głośno.
— Na razie wystarczy... Powiedzmy, że to, co dziś zobaczyłem wystarczy.
I zniknął, a za nim jego towarzysze. Akurat wtedy w Hogsmeade pojawili się nauczyciele z Hogwartu. Profesor Sharp odszukał wzrokiem klęczących Ślizgonów i kulejąc podszedł do nich, sprawdził czy wszystko z nimi w porządku, a gdy się upewnił, że nie zostali w żaden sposób skrzywdzeni (może jedynie trochę wystraszeni) rozejrzał się dookoła. Nieopodal klęczała jeszcze jedna osoba. Drżała, trzęsła się, ledwo powstrzymała szloch.
— Ezro... — wymówił łagodnie jej imię.
Dziewczyna, słysząc jego głos, nie wytrzymała. Zwróciła całą zawartość swojego żołądka na ziemię. Sharp od razu do niej doskoczył, chwytając ją za ramiona. Sebastian również powstał, ale gdy zobaczył, że Ominis dalej się nie rusza z miejsca, zawahał się. Coś było nie tak.
Ezra nie mogła powstrzymać płaczu. Nie zwracała uwagi na innych nauczycieli, na zbliżających się mieszkańców wioski. Czy oni to widzieli? Czy byli świadkami jak rzuciła Zaklęcie Niewybaczalne. Rzuciła je! Może nie zabiła, ale pozbawiła Sidonisa kontroli nad jego ciałem. Powinna za to wylądować w Azkabanie. Na samą myśl, co zrobiła, znów zrobiło jej się niedobrze. Niestety żołądek opróżniła do końca, więc zaczęła wypluwać parzącą gardło żółć.
— Ezro, jesteś już bezpieczna. — Sharp gładził ją po plecach, a ona wbiła drapieżnie paznokcie w jego rękę. Skrzywił się nieznacznie z bólu, ale w żaden sposób nie skwitował jej zachowania. — Musiałaś być przerażona.
Gdy dziewczyna wtuliła się w adopcyjnego wujka, mimowolnie spojrzała na Sebastiana i Ominisa. Obaj byli bezpieczni, ale wiedziała, że jej działanie nie pozostanie bez echa. Nie kiedy Ominis gardził czarną magią, a ona się w niej zanurzyła. Posmakowała jej, zaledwie liznęła, a już to sprawiało, że nic więcej jej nie blokowało, aby wpaść jeszcze głębiej. W otchłań mroku.
Sebastian pomógł wstać Ominisowi, a ten odwrócił wzrok, czując na sobie spojrzenie przyjaciela i Gryfonki. Sam miał mętlik w głowie. Ezra go uratowała, ale za jaką cenę? Brzydził się czarną magią, gardził własnym przyjacielem, gdy on ją praktykował, jak powinien opisać uczucia względem Gryfonki. Owszem, zwalczyła pokusę i nie zabiła, ale Imperius również był okrutną klątwą. Pozbawiał woli i kontroli człowieka, a nie było nic gorszego niż uwięzienie we własnym ciele, bez możliwości podjęcia żadnego ruchu.
— Kim byli ci ludzie? — zapytał profesor Black, który sam osobiście pofatygował się do wioski.
— To był on! On! — wrzeszczała starsza kobieta, wskazując palcem w nocne niebo. — Ta twarz pozostaje niezmienna!
Dyrektor Black westchnął, nie mogąc traktować słów staruchy jako rzetelny dowód czy poszlakę, co naprawdę się tu wydarzyło. Powinien podjąć pewne kroki..
Tymczasem Sebastian i Ominis odprowadzeni przez profesor Onai z powrotem do zamku, milczeli. Gdy znaleźli się w pokoju wspólnym, uderzył w niewidomego ucznia harmider, jaki tu panował. Wzburzeni Ślizgoni już słyszeli o wydarzeniach z Hogsmeade, zaczęły się plotki i sianie niepewności wśród młodszych roczników. O ile Sebastian mógł ukrócić to już teraz, tak skupił się na tym, by ich wszystkich zignorować i zaprowadzić Ominisa do dormitorium. Groźba oberwania Avadą z pewnością odcisnęła na nim swoje piętno, Ezra ocaliła go Imperiusem, a sam był jeszcze torturowany jako dziecko Cruciatusem.
W pewnym sensie Sebastian podziwiał Ezrę, że zdobyła się na taką odwagę. Zaryzykowała wszystko. Sam kiedyś w podobny sposób ocalił siostrę. Tym samym zaklęciem. To był długi i męczący dzień. Sebastian, poczuł się jak starszy brat, posadził przyjaciela na łóżku i zdjął mu buty, widząc, że ten nie zamierzał nic ze sobą zrobić.
— Ominis...
— Czy z Ezrą wszystko w porządku? — zapytał nagle Sebastiana, na co ten uniósł wysoko brwi. Był świecie przekonany, że przez to jedno zaklęcie wszelkie uczucia względem Gryfonki zmienią się w czystą pogardę. — Nic jej nie jest?
— Przeżyje, profesor Sharp się nią zajął.
— Co to byli za ludzie?
— Nie mam pojęcia, ale wiedzą o starożytnej magii — mruknął skonfundowany Sebastian, siadając na swoim łóżku. — Już gdzieś widziałem tego gościa, wiesz? A i Sidonis, ten auror, zdradził.
— Od początku mu nie ufałem — fuknął Ominis.
— Od kiedy zabrał Ezrę w ustronne miejsce? — sapnął rozbawiony Sallow.
W ogóle nie spodziewał się, że w tym stanie Ominis da radę wycelować w niego poduszką i trafić. Dość mocno. Chłopak przestał się śmiać, a widząc kpiący uśmiech przyjaciela, zmlął w ustach paskudne przekleństwo.
— Mówiłeś, że już słyszałeś jego głos. Pamiętasz gdzie to było?
— Nie, ale mam zamiar się dowiedzieć. Powiedział, że to na razie koniec, ale to ,,na razie" jest wielkim niedopowiedzeniem. On tu wróci. Po Ezrę. Może i po Aileen.
— Nie dopuszczę do tego!
— Martwi mnie jeszcze jedna kwestia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro