Chapter 37
Ta noc z pewnością nie mogła skończyć się spokojnie, a wszelski sielankowy nastrój prysnął wraz z płomieniami trawiącymi Hogsmead. Miejsce tak bezpieczne, chronione, a jak łatwo mogło zostać zniszczone. Kwestią czasu było, aż nauczyciele z Hogwartu usłyszą o ataku i przybędą sprawdzić, co się dzieje. Ominis, podobnie jak jego przyjaciele, ukrył się pod stołem, nasłuchując uważnie rozmów innych klientów pubu. Niektórzy chcieli wrócić do domów, inni nakazywali bezpiecznie pozostać na miejscu. On jednak uważał, że będzie dobrze, jeśli ich cała trójka powróci natychmiast do Hogwartu. Odnalazł smukłe ramię należące do Ezry i lekko je ścisnął, ściągając na siebie uwagę dziewczyny.
– Powinniśmy wrócić do Hogwartu – zasugerował. Nie był tchórzem, myślał tylko o tym, by jego bliskim nie stała się krzywda, a znając Sebastiana... ten już z pewnością miał głupi pomysł. – Tu jest zbyt niebezpiecznie.
Ezra nie dała się przekonać, zresztą jak Sebastian. Oboje nie wyrażali ochoty, by wrócić do szkoły jak te szczury. Nie, kiedy za oknem pubu działo się tyle zła.
– Nie możemy odejść, gdy tam za oknem giną ludzi – syknęła Ezra, postępując krok przed siebie. Zrównała się z Sebastianem, który myślał o tym samym. – Jeśli chcesz możesz wrócić do szkoły i powiadomić nauczycieli.
– Chyba zwariowaliście! Oboje! – Ominis uniósł nieco głos. – Nie pozwolę wam się narażać na takie niebezpieczeństwo!
Ktoś za oknem krzyknął – był to przeraźliwy kobiecy pisk. To wystarczyło, aby Ezra (jak przystało na Gryfonkę) poczuła nagły przypływ odwagi. Wyrwała się z uścisku ślepego przyjaciela i, nie czekając, aż Sebastian również podejmie jakąś decyzję, wybiegła z pubu na ulicę. Ludzie uciekali w popłochu, niektórzy jeszcze próbowali walczyć z płomieniami zaklęciem Aquamenti. Ci, którzy nie uciekali, ani też nie gasili pożaru rozglądali się po ulicy, jakby kogoś poszukiwali. Mieli ciemne płaszcze, takie same jak ci ludzie, których zabił Sidonis. Czyżby chodziło o zemstę?
Ezra odnalazła wśród uciekającego tłumu, wołającą o pomoc kobietę. Jeden z tajemniczych mężczyzn szarpał ją za włosy, przywołując nastolatce chwilę, kiedy to ona znajdowała się w takiej sytuacji. Cały strach i lęk powróciły, nawet gdy zaciskała palce na swojej różdżce. Sidonis, aby ją uratować użył Zaklęć Niewybaczalnych, ale Ezra nie była Sidonisem. Zagryzła zęby, biegnąc w kierunku oprawcy i jego ofiary.
– Expelliarmus! – krzyknęła, wytrącając czarodziejowi różdżkę, mimo to nie puszczał rudych loków kobiety, tylko mocniej wplątał w nie palce. – Zostaw ją!
Czarodziej przypatrywał jej się chwilę, a później zaśmiał głośno. Spełnił prośbę Gryfonki, bo odtrącił kobietę na bok, nie zwracając już na niej żadnej uwagi. Rudowłosa skuliła się w sobie, patrząc to na swego niedoszłego oprawcę to na wybawicielkę. Nie czekając dłużej doczołgała się pod najbliższy budynek, nie chcąc znów wpaść w ręce mężczyzny.
– To może ty mi odpowiesz, kochaniutka... – zaczął mówić czarodziej, zbliżając się do niej, stawiając powolne kroki. Niesłyszalne i prawie niedostrzegalne. – Widzisz... jakiś czas temu został zabity mój brat i jego towarzysze. Słyszałem, że stał za tym pewien auror oraz... młode dziewczę. – Twarz czarodzieja sposępniała, przybrała drapieżny wyraz twarzy, jakby właśnie coś sobie uświadomił. – Ale może...
– Crucio!
Ezra otworzyła szeroko oczy, kiedy czerwony promień klątwy wystrzelił w jej kierunku. Cudem uniknęła zetknięcia się z bolesnymi skutkami tego zaklęcia. Została przygwożdżona do ziemi przez czyjeś ciało. Bijący od niego chłód od razu zdradzał, kto ją uratował. Ominis wstał z niej, ale nadal nie puszczał jej ramion, jakby próbował ją przytrzymać w miejscu. Tuż za nim pojawił się Sebastian.
– Drętwota! – rzucił zaklęcie w stronę czarnoksiężnika, chcącego przed chwilą przekląć Ezrę. – Wszystko dobrze? – Ezra tylki skinęła głową. – Następnym razem weź nie szarżuj sama na bandę obcych czarnoksiężników, okej? Nie zabieraj całej chwały dla siebie.
– Ominis, przecież chciałeś uciekać... – szepnęła do niego Ezra.
Uścisk rąk chłopaka na ramionach dziewczyny zyskał na sile, jakby walczył ze sobą, by nie powiedzieć czegoś, czego potem by żałował.
– Chciałem odciągnąć ciebie i Sebastiana od zagrożenia, bo wiedziałem, że wepchnięcie się w centrum tej jatki! – skarcił ją. Po raz pierwszy widziała, aby Ominis był tak wytrącony z równowagi. Ślizgon niechętnie puścił ją, by wstać i stanąć plecami do Sebastiana, trzymając w rękach różdżkę. – Bombarda!
Pobliskie beczki wybuchły, wyrzucając dwóch mężczyzn w powietrze, przez co wylądowali na płocie jakiegoś domu. Sebastian parsknął śmiechem, podnosząc tarczę. Ezra w niemałym szoku patrzyła, jak ich dwójka idealnie razem współpracowała: atakowała i podnosiła tarcze na zmianę. Mimo waśni między nimi, wszelkich nieporozumień, stanowili wyjątkową drużynę. Jednak to nie wystarczyło, aby banda uczniaków z Hogwartu poradziła sobie z taką przewagą liczebną. Mężczyźni w ciemnych szatach otoczyli ich.
– No to się porobiło – sapnął Sebastian. – Trzy galeony, że zaraz się jakoś z tego wykaraskamy?
Ominis pokręcił głową. Nic więcej nie musiał mówić. Ezra również do nich dołączyła, próbując zwalczyć traumę z tamtej wyspy. Drżała, a nogi odmawiały jej posłuszeństwa, na szczęście wciąż zachowywała równowagę. Celowała różdżką w odległy punkty przed sobą. Punkt, który się zbliżał, klaskając z uznaniem w ręce.
Stanął przed nimi czarodziej, który nie skrywał się pod ciemną szatą z kapturem. Ten czarnoksiężnik był mężczyzną o długich, brązowych lokach i lekkim zaroście. Na pierwszy rzut oka wydawał się być przystojny, gdyby nie blizna, która przechodziła przez jego lewe oko. Ta blizna dodawała mu tajemniczego wyglądu i wskazywała na to, że przeszedł przez niezwykłe lub niebezpieczne doświadczenia. Jego długie włosy dodawały mu nieco dzikiego, ziemistego uroku, podkreślając jego egzotyczną naturę. Wydawał się emanować pewną magią i siłą, które były ukryte za jego spokojnymi oczami. Czarnoksiężnik ten był z pewnością postacią, której trudno było się oprzeć, mając w sobie mieszankę mrocznej tajemnicy i niezwykłej atrakcyjności.
– Wystarczy – rzekł głębokim głosem. – Dobrze sobie radzicie, jak na dzieciaki – dodał po chwili przerwy, a jego ludzie zachichotali złośliwie. – Jesteście uczniami Hogwartu? – Nie uzyskał odpowiedzi, więc splótł ręce na plecami, powoli okrążając trójkę nastolatków. – Wspaniała szkoła, prawda? Dająca tyle możliwości, a jeszcze więcej ich zabierająca. Czego was teraz uczą? Jak zaczarować pióro by lewitowało? A może jak radzić sobie z wrzeszczącą rośliną? Hm... Avada Kedavra! – cisnął zaklęcie uśmiercające w jednego ze swoich ludzi, a ten padł bez życia na ziemię, co sparaliżowało Ezrę, bo dyskretnie odszukała ręki któregokolwiek ze swoich przyjaciół.
To była ciepła dłoń Sebastiana, który nadal wpatrywał się w nieznajomego. Ominis wsłuchiwał się w ten ciężki dźwięk, który przypominał walenie kamieniem w czaszkę. Za wszelką cenę chciał pozbyć się tego głosu z własnej głowy. Mimowolnie wyczuł coś dziwnego obok siebie – zaciśnięte ręce jego przyjaciół. Nic nie powiedział, ale jego serce gwałtownie zwolniło. Nawet w takiej chwili Sebastian odbierał mu wszystko...
– To jest prawdziwa magia! – zawołał czarnoksiężnik, będący przywódcą całej tej bandy. –Jak wy je nazywacie...? Zaklęcie Niewybaczalne? Ładnie brzmi. Wiecie czemu? Bo wrogom się nie wybacza. Pozwolicie, że wam się nie przedstawię, zniszczyłoby to całą nutkę tajemniczości, a tak jest przecież zabawniej. Za to pozwolę wam również zachować anonimowość, drodzy uczniowie. W waszej szkole dzieją się naprawdę niezwykłe rzeczy, czyż nie? Powiedz, dziewczyno – zwrócił się bezpośrednio do Ezry, a ta stanęła jak zaczarowana. Nie odważyła się podnieść głowy i spojrzeć na mężczyznę – czemu drżysz? Czuję jak twoje serce szybko bije, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
Zbliżył się do niej o krok, ale Sebastian zagrodził mu drogę.
– Nie zbliżaj się do niej – warknął ostrzegawczo.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, zatrzymując się.
– Waleczny. Podobasz mi się – powiedział wyraźnie zadowolony. – Boisz się, dziewczyno. Dobrze. Strach jest jak cień, tylko wtedy, gdy spojrzysz nań w pełne światło, okaże się, że jest tylko iluzją, która znika w obliczu odwagi. Umiesz się pojedynkować? Dziewczyno!
– Tak! – pisnęła Ezra, występując przed swoich przyjaciół. Nie bój się, głupia, powtarzała sobie. – U-umiem...
– Dobrze... Drętowa!
– Protego! – Ezra odbiła jego zaklęcie. Zbyt łatwo.
– Diffindo.
To też Ezra obroniła. Kątem oka dostrzegła swoich przyjaciół. Mężczyzna przed nią do czegoś zmierzał. Chciał coś osiągnąć, ale co...? Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem zamachnął się z całej siły.
– Avada Kedavra!
Zielony promień wystrzelił w kierunku Ezry, lecz tym razem nikt nie zdążył jej przed tym uchronić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro