Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 28

Ezra obudziła się pierwsza. Głowa bolała ją niemiłosiernie, o wstaniu na równe nogi nie było mowy. Spróbowała się podnieść, ale zaraz ponownie opadła na wygodną sofę. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie Wieży znajduje się w swoim łóżku w Gryffindoru, tylko nadal leży na kanapie w pokoju wspólnym ślizgonów. Wspomnienia poprzedniej nocy widziała jak przez mgłę i może wolała, żeby tam zostały, ponieważ zdawała sobie sprawę, że przed pierwszą kolejką alkoholu wdała się w burzliwą dyskusję z Amandą Sanders i Imeldą Reyes. Ktoś cicho odrząknął, a dziewczyna powoli podniosła wzrok ku postaci swobodnie opierającej się o kominek. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale gość pokręcił głową, przykładając palec do wykrzywionych w uśmiechu ust.

- Na twoim miejscu uważałbym. Chyba nie chcesz obudzić towarzyszy? - sapnął rozbawiony, a Ezra zdała sobie sprawę, że to wcale nie poduszka była taka miękka, a ona nadal opierała się o Ominisa Gaunta. O Merlinie... Obok pochrapywał cichutko Sebastian. - Trochę się zdziwiłem, gdy cię nie zastałem w twoim dormitorium, ale z tego, co widzę - zaczął, rozglądając się po całym salonie - mało kto był tej nocy tam, gdzie powinien. Aczkolwiek nie dziwię się, będąc uczniakiem również lubiłem dobrą zabawę.

Dziewczyna wywróciła oczami na ten sarkastyczny ton. Odpowiedziałaby przybyszowi, ale w zaschło jej w ustach i wciąż było jej niedobrze od zbyt szybko wypitego alkoholu. Swój pierwszy raz powinna przeżyć powoli, zachowując umiar, a nie szalejąc, by udowodnić coś sobie i innym. Tylko kiedy Ominis i Sebastian zostali jej niańkami? Z nimi na pewno nie było tak źle.

- Och, kac morderca nie ma serca, co? - zachichotał cicho czarodziej, wyciągając z kieszeni płaszcza małą buteleczkę. - Trzymaj. Jeszcze nieopatentowane, ale działa cuda. Doprowadź się do porządku i widzimy się o dziesiątej przed głównym wejściem. Mam dla ciebie bojowe zadanie.

Sidonis puścił oczko Gryfonce, po czym opuścił komnatę. Dziewczyna zaklęła pod nosem. Dziś ledwo nadawała się do życia, a ten mówił o jakimś zadaniu? Jedyne, czego Ezra teraz pragnęła to więcej snu i wody. Dużo wody. Niechętnie spojrzała na tajemniczy specyfik od aurora. Z tego wszystkiego nie zapytała go, jak wdarł się tutaj? Skąd wiedział, gdzie ją znaleźć? Mówił, że nie było jej w swoim dormitorium, a to znaczy, że był tam - przecież schody zostały zaczarowane, żaden chłopak nie wejdzie do pokoju. No tak... Sidonis był już mężczyzną oraz aurorem, zaklęte schody z pewnością nie stanowiły dla niego większego problemu.

Z pewnością ślizgoni potrafili wyprawiać niesamowite imprezy, ale czy cokolwiek pamiętała, od kiedy siadła na kanapie? Chciała dopiec kuzynkom Sanders za ich arogancję, siadła na kolanach Sebastiana... Ezra zarumieniła się, czując jak robi jej się bardzo gorąco, jakby dopiero co wyszła z wrzątku. Skoro siedziała na kolanach Sebastiana, czemu opierała się o Ominisa? I gdzie była ta cholerna przylepa, Penelope? Ezra poruszyła się niespokojnie, wybudzając przypadkiem Ominisa. Gdy chciała wstać, ten wplótł zwinnie palce w jej włosy i przyciągnął bliżej siebie, by znów się o niego opierała.

O nie. O nie. O nie. O nie. O nie.

Umysł gryfonki krzyczał, wręcz wrzeszczał, aby wstała i nawet chwiejnym, pijackim krokiem zabrała stąd swój tyłek, z dala od chłopaka, choćby miała się czołgać do wyjścia z salonu Slytherinu. Nawet przez sen Gaunt był od niej silniejszy. Patrzyła zatem jak spokojnie śpi, jak jego klatka piersiowa faluje przy każdym wdechu i wydechu. Bez powodu wyciągnęła ku niemu dłoń, by lekko szturchnąć palcem jego policzek. Ten sam, który ucałowała po meczu Penelope. Przesunęła opuszkiem w stronę żuchwy, sunęła po jego twarzy, badając ją. Przypadkiem zahaczyła paznokciem o jego wargę, a to wystarczyło, by ślizgon się obudził i chwycił ją za nadgarstek.

Otworzył oczy, nadal lekko zaspany i rozejrzał się po otoczeniu. Na początku sam nie zdawał sobie sprawy, gdzie jest, nigdzie nie mógł znaleźć swojej różdżki, ale trzymał czyjąś rękę. I to nie była dłoń Penelope. Ta dłoń prowadziła go już kiedyś, poprzez tłum, gdy był zagubiony i bezbronny.

- Ezra? - spytał cicho, jakby bał się odpowiedzi.

- T-tak? - wychrypiała, obawiając się, że teraz ją odepchnie, bo spodziewał się kogoś innego. Na przykład pewnej puchonki.

- Jak się czujesz? - Zamiast rozczarowania, w jego głosie dało się słyszeć szczerą troskę. Dziewczyna, którą lubił powinna się cieszyć, że tak uroczy, kochany chłopak skupił na niej swoją uwagę. Tylko czemu w takim razie męczył się z Penelope? - Coś cię boli?

Co miała mu powiedzieć? Wszystko ją bolało! W jednej ręce nadal spoczywała fiolka od Sidonisa. Niby był aurorem, ale matka zawsze uczyła, aby nie brać nic od obcych. Równie dobrze mógł tam nalać veritaserum albo jakąś truciznę! Wszystko było możliwe! I wcale nie miała paranoi!

- W-wody - jęknęła. - Bardzo chce mi się pić - Jej pierwsze picie skończyło się spektakularnie, bo szybko zaliczyła tak zwany ,,zgon''. - Ominis... Czy ja zrobiłam wczoraj coś złego?

- Złego? - powtórzył, nie rozumiejąc. Ezra podniosła się z niego, a on w ślad za nią, siadając obok gryfonki. - Co masz na myśli? - Poczuł, jak wzrusza ramionami. - Nie, nie zrobiłaś nic złego.

Gryfonka pokiwała głową, a jej oczom ukazała się obandażowana ręka, którą Sebastian zajął się ,,profesjonalnie'', gdy dziewczyna odpłynęła do krainy snów.

- Merlinie! Twoja ręka! Czy to cię boli? - Zaprzeczył, ale to nie przekonało dziewczyny. - Przepraszam, że zasnęłam, pewnie zepsułam zabawę, bo siedzieliście ze mną. Ale ze mnie idiotka! Z pewnością wolałeś bawić się z Penelope, a nie użerać się z...

Nie dokończyła, bo chłodna dłoń chłopaka zasłoniła jej usta. Jej słowotok z samego rana to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebował. Nie miał kaca, doskonale znał umiar z alkoholem, no i oczywiście szczycił się mocną głową. Jednak chciał oszczędzić jej tego, dodatkowo Sebastian spał obok - słyszał jego chrapanie. Znał je na pamięć. Crowley zaskoczyła go, bo przesunęła jego rękę na swoje czoło, wzdychając błogo.

- Lek na mój bol - zaśmiała się cicho, a dostrzegając wyraźny uśmiech na przystojnej twarzy ślizgona, rozpromieniła się. - Szkoda, że nie udało się nam zatańczyć... Lubię z tobą tańczyć.

Ominis odwrócił głowę w jej kierunku, próbując wyobrazić sobie jej rozmarzoną twarz. Sebastian wyraźnie opisał mu jej wygląd po ich pierwszym spotkaniu, więc oczami wyobraźni widział bujne czarne loki opadające kaskadami na jej ramiona. Błękitne oczy z pewnością błyszczały, jak tafla jeziora odbijająca nocą blask księżyca. Ale potrzebował więcej - chciał więcej. Musiał znać jej wygląd na pamięć tak, jak znał twarz Sebastiana, Anne i Aileen.

- Ezro - powiedział cicho, zbyt cicho, bo odchrząknął i powtórzył znacznie głośniej: - masz gładkie czoło.

- Och? Em... dziękuję?

- Chodziło mi o to... Czy pozwolisz mi zbadać twoją twarz tak jak ty zbadałaś moją? - Ezra poczuła pieczenie policzków. Nie podejrzewała, że chłopak już nie śpi i czuje jej wędrówkę po jego twarzy. - Łatwiej mi wtedy wyobrazić sobie twój wygląd. Jeżeli tylko pozwolisz. - Nie uzyskał odpowiedzi, ale poczuł jak Ezra łapie jego rękę umieszczoną na czole i przesuwa nią na policzek.

- Zatem poznaj mnie, Ominisie - szepnęła nerwowo.

Chłopak skinął głową, przełykając ślinę. Nie denerwował się, gdy poznawał w ten sposób swoich przyjaciół, a przecież robił to w ten sam sposób. Pogłaskał ją całą dłonią po policzku, aby, tak jak ona wcześniej, przesunąć palcem po linii żuchwy. Miała drobną twarz, gładką i zadbaną cerę, niemal jak Aileen. Odnalazł jej oczy i wykonał ruch, jakby ocierał jej łzę, a następnie opuszkiem dotknął jej małego noska. Ezra czuła jak serce rozpędza się w szalonym biegu i liczyła, że ślizgon tego nie czuje.

Ten na to niezważał, zbyt zaaferowany poznawaniem linii jej twarzy. Sycił się tym, sprawiało mu to satysfakcję. Każdy jego dotyk był delikatny, jakby obawiał się, że użycie odrobinę więcej siły sprawi, iż Ezra rozpadnie się niczym szklana figurka. Zawahał się przy badaniu jej ust. Nie były pełne i gładkie jak powinny być, a nieco wąskie i spękane. Czuł jak rozchyla wargi, a mu do głowy wpadła pewna szalona myśl. Chwycił ją za podbródek, wyczuwając przy tym spięcie jej całego ciała.

- Ezro... czy sprawiam ci dyskomfort? - szepnął, ale ona w odpowiedzi ucałowała jego palec. Nie powinni tego robić, ich serca należały do innych osób, ale nie mogąc z nimi być, nic złego nie robili, prawda?

Naiwne myślenie.

- I co widzisz? - mruknęła.

- Jesteś... piękna - odpowiedział.

Ominis zbliżył się tak, że czuła jego oddech na twarzy. Jeden grzech nie ześle ją do piekła, powtarzała sobie. Jeden błąd nie strąci ją w mrok największego zła. Objęła dłońmi twarz chłopaka i złożyła na jego ustach krótki pocałunek - ostrożny i niepewny. A gdy spróbowała się odsunąć, ślizgon oplótł ręce wokół jej talii. Wyglądała jak mała myszka otoczona przez jadowitego gada, czyhającego na chwilę słabości. Oboje byli w tym momencie słabi.

Nieświadomie oboje byli swoją wzajemną słabością.

Ominis pocałował ją raz jeszcze, nieco dłużej z jeszcze większą pasją. Sebastian, siedzący nieopodal, znów przymknął oczy, próbując dalej udawać, że tylko śpi, nie chcąc przerywać dwójce przyjaciół amorów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro