Chapter 18
Ezra wpatrywała się w swoje buty, starając się nie nadepnąć Ominisa. Tańcząc miała wrażenie, że rusza się jak słoń w składzie porcelany, podczas gdy ślizgon poruszył się z naprawdę niebywałą gracją. Ezra nie spodziewała się, że taniec może być aż tak przyjemny. Stała Ominisa tak blisko, że czuła jego oddech na swoim nosie. Wykorzystała też to, że z nim tańczyła, a on nie mógł na to zwrócić uwagi, więc bezwstydnie wpatrywała się w jego twarz. Wiedziała, że Andrew był przystojnym chłopakiem, ale Ominis...?
Merlinie, broń! On powinien zajmować wyższe miejsce w rankingu dziewcząt. Choć sama nie pamiętała, które miejsce piastował. Miał taką gładką cerę, wręcz nieskazitelną i te pieprzyki... A oczy? Te oczy! Wyjątkowe i piękne w swej odmienności. Ezra miała wrażenie, że mogłaby w nich utonąć, bo choć sam ślizgon nic nie widział tak oczy były na tyle głębokie, że mogły w sobie skrywać wszystko, czego widzący nie dostrzegłby od razu.
— Czuję, że mi się przyglądasz — mruknął, a ciepły oddech połaskotał twarz Crowley.
Ezra się zarumieniła, na szczęście Ominis nie był w stanie zobaczyć jej czerwonej twarzy. Starała się nie wypaść z rytmu, który narzucał im w tańcu.
— Po prostu jestem pod wrażeniem, jak dobrze tańczysz.
— Dziękuję — przyznał zakłopotany. — Tańczyłem tylko trzy razy w życiu. — Jego szaro-błękitne oczy wpatrywały się w twarz dziewczyny, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. — Mój ojciec zawsze chciał, żebym potrafił tańczyć. ,,Dżentelmen zawsze musi umieć tańczyć''. Nie jestem dżentelmenem, ale tańczyć się nauczyłem. — Wykonał wraz z nią obrót, ciesząc się, że muzyka nie jest zbyt szybka, bo bez różdżki musiał całkowicie zawierzyć się dziewczynie, że ona utrzyma ich, kiedy on błąkał się we mgle.
— Nie jest dobrym człowiekiem, prawda?
Pytanie zawisło między nimi, a Ominis zacisnął usta, jakby próbował powstrzymać się przed naprawdę niemiłą uwagą. Ślizgon westchnął i skinął lekko głową, a jego uśmiech zniknął na chwilę. Znó był poważny i zimny, czego Ezra nie lubiła w nim. Uśmiech dodawał mu uroku, a teraz naprawdę wyglądał przerażająco.
— Mój ojciec? Jest okropną osobą i spowodował wiele okropnych rzeczy, ale czy naprawdę podczas naszego pierwszego tańca chcesz rozmawiać o moim ojcu? — Uniósł wysoko brwi, a Ezra znów chciałaby się zapaść pod ziemię.
— Pierwszy? — parsknęła śmiechem, ale gdy odwróciła głowę, by się rozejrzeć po innych tańczących parach, posmutniała. Ominis wyczuł jak jej uścisk dłoni zelżał. — Przyszłam tu z Andrew Larsonem — wyznała, na co Gaunt pokiwał głową, mimo że nie rozumiał do czego zmierza dziewczyna. — A on wystawił mnie, by tańczyć z Imeldą Reyes.
— Oh, naprawdę? — zdziwił się Ominis, odwrócił głowę, choć nie był w stanie dojrzeć ,,świetnie'' bawiącej się pary. — To dziwne. Dlaczego to zrobił?
Ezra wzruszyła ramionami, ponownie skupiając się na swoim partnerze.
— Nie wiem — westchnęła. — Ale dobrze się razem bawią. Yvone mówiła, że to ma być randka, jeśli tak to naprawdę kiepska. Nie wiem, po co mnie zaprosił. Równie dobrze mogłam iść z Garrethem. — Ale dzięki temu Shannon mogła się świetnie bawić w towarzystwie swojej cichej sympatii. — Nikt inny nie chciał mnie zaprosić.
Ominis nie potrafił znaleźć żadnych słów, które podniosłyby ją na duchu, bo czuł, że posmutniała. Może nawet miała łzy w oczach? Zwykle to Sebastian mówił, miał niesamowitą charyzmę i znał sie na ludziach, dzięki temu zawsze wiedział, co powiedzieć. Przecież tak sprawił, że Nightingale pomagała mu przez cały zeszły rok. Do samego końca, aż skończyła... tak jak skończyła. Co w takiej sytuacji powinien powiedzieć Crowley?
Obrócili się znów wokół własnej osi, Ominis nieświadomie zacisnął palce na drobnej dłoni dziewczyny. Za bardzo martwił się, że gdyby ją puścił, znów błądziłby po omacku.
— A ty? Przyszedłeś sam?
Ominis skinął głową.
— Tak, miałem... szczerze mówiąc, nigdy nie mam z kim iść na takie imprezy — przyznał, spuszczając wzrok. — Zawsze jestem z Sebastianem, jego siostrą i kiedyś z...
— Z Aileen — dopowiedziała Ezra, mocno zaskakując chłopaka. — Przepraszam. Garreth wygadał imię. Przestałam drążyć temat, od momentu w Zakazanym Lesie. Przeraża mnie to, co we mnie drzemie i nie chcę mieć z tym nic więcej wspólnego. — W pewien sposób ją rozumiał. Sebastian odkrył jej tajemnicę, z którą nie czuła się dobrze. Zapewne miał wobec niej jeszcze inne plany, skoro jego podejrzenia się sprawdziły. — Jestem zaskoczona, że nikt nie chciał przyjść z tobą. Tak świetnie tańczysz, nie wiedzą, co tracą. Ja się bardzo dobrze z tobą bawię. Już mnie chyba nie darzysz nienawiścią, co?
Chłopak przestał tańczyc i odsunął się od niej o krok, ale wciąż trzymał ją za rękę. Gdzieś na ziemi leżała jego różdżka i naprawdę chciał ją mieć przy sobie. Na razie musiał polegać na gryfonce.
— Dlaczego miałbym cię nienawidzieć? — Faktycznie przyznał kiedyś, że jej nie lubi przez jej wścibstwo, aczkolwiek teraz nie darzył ją żadnymi negatywnymi uczuciami. — I cieszę się, że dobrze się bawiłaś — dodał cieplejszym tonem. Gdzieś na ustach zabłądził nawet cień uśmiechu.
Nim Ezra zdecydowała się jeszcze coś powiedzieć, na jej ramieniu wylądowała ręka Andrew. Krukon dopadł do niej, gdy tylko zdołał uwolnić się od irytujących zalotów Imledy Reyes ze Slytherinu. Chłopak zmrużył ciekawsko oczy na widok złączonych dłoni jego dzisiejszej prawdziwej partnerki i ślepego śligona.
— Dzięki, Gaunt, że się nią zaopiekowałeś — podziękował mu Andrew, przyciągając do siebie Ezrę tak, że złączone ręce puściły się. Ominisa zalała lekka panika, ale nie dał tego po sobie poznać. — Teraz pozwolisz, że ja się nią zajmę. Mamy randkę, prawda? — zwrócił się do dziewczyny.
— Doprawdy intrygująca randka — zgodził się Ominis. — Przychodzisz z Ezrą, szalejesz z Imeldą.
— Co ty możesz wiedzieć? — prychnął pogardliwie. — Wszyscy ślizgoni są tak samo denerwujący. A teraz przepraszam, ale... chodźmy, zanim trafi nas jakaś niewybaczalna klątwa. — Ezra zesztywniała.
Podobnie zresztą jak Ominis, który od dawna nie słyszał tak otwartego oskarżenia pod swoim adresem. Gdyby tylko miał różdżkę, oddaliłby się, kończąc tę dziecinną wymianę zdań. A tak musiał stać i słuchać krukona. Szkoda też, że Ezra musiała przy tym być.
— Sallow para się ponoć czarną magią, więc doskonale się dobraliście — kontynuował Andrew. — W końcu jesteś z Gauntów, no nie? Twoja rodzina wręcz lubuje się w czarnej magii, ponoć trzymacie w lochach mugoli, by do obiadu czasem sobie kogoś potorturować.
W Ominisie aż się zagotowało. Obrażanie jego rodziny to jedno, szczerze nie obchodziło go zdanie innych ludzi na temat Gauntów, sam nie miał lepszego o nich mniemania, ale porównywanie ich do nich? Ominis nosił nazwisko Gaunt i na tym kończyło się jego podobieństwo do rodziny. Nie parał się czarną magią, nikogo nie torturował, nie prześladował.
— O czym ty mówisz? — spytała cicho Ezra, a Ominis spuścił głowę. — Ominis pogardza czarną magią.
— On ci tak powiedział? Gauntowie to ród czarnoksiężników. Nawet jeśli teraz stroni od czarnej magii, nic nie stoi na przeszkodzie, by po nią sięgnąć, mam rację?
Andrew objął ramieniem Ezrę i poprowadził ją w inną stronę salonu ślizgonu. Ominis zaciskał pięści z wściekłości. Nigdy nie sięgnie po czarną magię! Był ponad to! Czy Ezra uwierzyła w słowa Larsona? Widziała w nim kolejnego czarnoksiężnika? Nie mógł nawet zrobić kroku samodzielnie. Na szczęście szybko odnalazł go Sebastian. Sallow pojawił się wraz z jego różdżką, a widząc ból w niewidzących oczach, nie pytał — wyszli obaj do swojego pokoju, mając dość tego dnia i tej całej imprezy.
— Gdzie się podziewałeś, Sebastianie? Miałeś znaleźć Ezrę i z nią porozmawiać.
— Cóż... ja... musiałem coś sprawdzić — wyjaśnił szeptem.
— Byłeś u niej?
— To Święto Duchów, musiałem, ale widziałem, że ty się świetnie bawiłeś z Crowley.
— Póki Larson nie oskarżył mnie o czarnoksięstwo to było... całkiem miło.
Miło. Naprawdę Ominisowi dobrze się tańczyło z Ezrą. Szkoda, że ten taniec nie mógł potrwać nieco dłużej,
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro