Chapter 10
(Przez problemy techniczne, muszę ten rozdział wstawić raz jeszcze)
Gdzieś w oddali dało się słyszeć szum morza. Ezra choć nie wiedziała, gdzie dokładnie była, to stała na brzegu nieznanej sobie plaży. Nogi miała zanurzone w lodowatej wodzie aż po same kostki. I choćby bardzo chciała, nie była w stanie ruszyć się o krok. Możliwe, że głębiny ją powoli pochłaniały, stąd ten chłód dookoła. Nie pamiętała, jak się tu znalazła, ale też nie chciała zbyt szybko stąd odchodzić. Czuła tu... spokój. Bezpieczeństwo. Tu nie bała się zaśmiać głośno, gdy kolejna fala uderzyła mocno o brzeg, zachlapując jej białą sukienkę sięgającą aż za kolano. Chichotała, nie myśląc, o tym, czy starożytna magia w jej żyłach ucieknie i zacznie szaleć.
To było nieważne!
Cieszyła się tą cudowną chwilą beztroski. Nie przeszkadzał jej nawet delikatny wiatr, szarpiący ją za czarne włosy. Wydawało jej się, że była we właściwym miejscu i całe życie poszukiwała właśnie jego. W końcu tafla wody uspokoiła się, a fale zatrzymały. Ezra zmarszczyła brwi, nie wiedząc, co wpłynęło tak mocno na żywioł. Wyczuła czyjąś obecność. Odwróciła się i dostrzegła jaskrawą postać. Długie włosy poruszały się na wietrze, ale Ezra nie była w stanie powiedzieć, jakiego były one koloru. Lśniły jak cała postać przed nią.
Rozpoznała tę postać — to była jej magia w postaci cielesnej. Wyciągnęła ku niej dłoń, chcąc ją przyjąć i zaakceptować, lecz istota się nie poruszyła, wpatrując się teraz w spokojne morze. Poruszyła ona ustami, lecz Ezra nie była w stanie zrozumieć wypowiedzianych niemo słów. Dopiero, gdy postać ponownie obejrzała się na nią, dostrzegła ludzkie oko. Niebieskie, podobne do jej własnego. Zrozumiała ten przekaz, magia była jej częścią. Potem pojawiły się usta.
— Mapa... — szepnęła zjawa bezgłośnie, a wszystko zalała biel.
Ezra otworzyła natychmiast oczy, zaczerpując powietrza. Zdrową ręką trzymała się za klatkę piersiową, która w nierównomiernym oddechu szybko unosiła się i opadała. Sen? To był sen? Ezra rozejrzała się po nieznanym pomieszczeniu, po wyglądzie ścian, zrozumiała, że dalej jest na terenie Hogwartu, a nie na tamtej piaszczystej plaży. Spróbowała poruszyć prawą ręką, lecz była ona unieruchomiona.
— O! Obudziłaś się! — krzyknął czyjś wesoły głos. Taki miły i przyjemny dla ucha. Ezra odwróciła się w kierunku jego źródła, omal nie piszcząc na widok Sebastiana. Prędko ukryła się pod kołdrą. — Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha, a tak się składa, że na zamku jest ich całkiem sporo — zaśmiał się, ponownie rozsiadając się wygodnie na krześle przy jej łóżku.
— S-Sebastianie — jęknęła zawstydzona Ezra. — Co ty tu robisz?
— Madame Kogawa prosiła, żeby ktoś przy tobie był. Wcześniej był to Ominis, ale gdzieś wybył. Nie chciał chyba zbytnio tu przebywać — powiedział chłopak, po czym znowu nachylił się ku dziewczynie — nie cierpi szpitali — dodał znacznie ciszej. — No! Ale jak się już obudziłaś, to moje zadanie wykonane!
Sebastian wstał z krzesła, otrzepał swoją szatę z niewidzialnego kurzu i już zamierzał wyjść, kiedy zatrzymał się, jakby sobie o czymś przypomniał. Odwrócił się raz jeszcze w stronę zdezorientowanej gryfonki.
— Imelda Reyes chciała zrzucić z miotły mnie, dlaczego się wtrąciłaś? — zapytał, naprawdę zaciekawiony, czym kierowała się wtedy Ezra. — Gdyby nie ty...
— To ty byś tu leżał — sapnęła Ezra, siląc się na delikatny uśmiech. — Nie wiem, byłam blisko, zadziałałam instynktownie.
Ślizgon nie był przekonany, co do szlachetnego czynu dziewczyny. Szczerze mówiąc, po zostawieniu jej w Skrzydle Szpitalnym, Madame Kogawa pozwoliła im wrócić na lekcje, co Ominis przyjął z wielką ulgą. Sebastian miał jednak inne plany. Chciał wiedzieć, dlaczego Ezra weszła między niego a Imeldę. Przecież byli w jednej drużynie, więc wątpił, by Reyes naprawdę chciała zrobić mu krzywdę. Dlatego tu siedział. Musiał wiedzieć.
— W każdym razie dziękuję ci — wyznał, uśmiechając się, a jego oczy zalśniły wesoło. — Pewnie pochodzisz w temblaku z kilka dni, dla pewności. Gdybyś potrzebowała pomocy, czy coś, wal śmiało. Dobra?
— Dziękuję, Sebastianie...
Chłopak pokiwał głową, wciąż powstrzymując się przed odejściem. Nurtowało go jeszcze jedno pytanie, nie było tu nikogo poza ich dwójką, więc odważył się zapytać o jeszcze jedną rzecz:
— Dlaczego wtedy... w pociągu pytałaś o starożytną magię?
Bo się okazuje, że ją posiadam i nie mam pojęcia, co to jest — tak chciała odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Czy mogła mu zaufać? Znali się zaledwie kilka dni, nie licząc krótkiego spotkanie na Pokątnej. Ale sama chciała od niego usłyszeć pewną historię, więc od czegoś musieli zacząć budować swoje zaufanie.
— Odpowiem ci, jeśli ty powiesz mi, co się wydarzyło w zeszłym roku z uczniem z twojego domu — rzuciła warunek, z powagą wpatrując się w piegowatą twarz ślizgona.
Uśmiech i cała radość zniknęły z twarzy Sebastiana, pozostawiając smutek, powagę i dziwną emocję, której Ezra nie potrafiła nazwać. Chłopak raz jeszcze rozejrzał się, czy na pewno są tu sami. Był jej coś winny za pomoc na zajęciach, ale czy to wszystko było warte wyjawienia wielu sekretów? Sumienie miał brudne od krwi kilku osób, w tym swojego wujka Solomona. A opowiadając tę historię, musiałby się przyznać, że zna Zaklęcia Niewybaczalne, używał ich i odebrał życie.
O wszystkim wiedział tylko Ominis i jego siostra Anne. Ani jedno, ani drugie nie odzywało się do niego. Poppy znała okrojoną wersję wydarzeń i jako jedyna nie osądziła go, wierząc, że drzemie w nim dobro. Mimo okrutnych czynów jeszcze jedna osoba nie widziała w nim drania, złego człowieka. Ona mu ufała, do samego końca.
,,Będzie dobrze, Sebastianie. Wszystko się uda''.
Nic się nie udało. Zawiódł ją. Dalej zawodził wszystkich dookoła. Na samo wspomnienie tego ostatniego uśmiechu, z jego oczu popłynęły łzy, których nawet nie był świadom. Ezra uniosła wysoko brwi, widząc z dzielącej ich odległości ślady łez.
— Sebastianie? — zapytała miękko.
Ten poderwał szybko głowę, przez moment słysząc zupełnie inny głos. Znany, uwielbiany i pożądany, by go usłyszeć jeszcze nieraz. Jednak, gdy podniósł wzrok, zastał tylko zmartwioną Ezrę. Pokręcił głową, mrucząc cicho przeprosiny i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
Ezra już sądziła, że podłapali wspólny język, a jednak ślizgon postanowił ponownie się zdystansować. Jak się okazało, naprawdę chciał to zrobić. Przez kolejne dni, tygodnie unikał Ezry jak ognia, przez co ta ograniczała swoje towarzystwo tylko do swoich współlokatorek. Przebywała albo razem z nimi, przypadkiem słuchając gorących plotek uczniów lub przesiadywała w bibliotece, nadrabiając materiał, ucząc się, oswajając z różdżką i czasem wspominając tę plażę z marzeń sennych. Nadal pamiętał tę zimną wodę.
Zapadał wieczór, a Ezra prawie przysypiała nad książką pod tytułem ,,Ukryte moce, o których posiadaniu nie masz pojęcia i z którymi nie wiesz, co począć, kiedy już zmądrzejesz''. Ezra nie poddawała się w poszukiwaniu informacji na temat starożytnej magii, a wuj Ezop Sharp nie był pomocny, mówiąc, że sam na ten temat niewiele wie. Najbogatszą wiedzą na ten temat mógł się pochwalić nieżyjący nauczyciel — Eleazar Fig. Nikt więcej, przez co Ezra chciała porzucić nadzieję, gdy po pierwszych trzech tygodniach w Hogwarcie nic nie znalazła. Korciło ją, by poprosić wujka o zgodę na dostęp do działu ksiąg zakazanych, ale wtedy wyszłoby na jaw, że węszy. Ezra przymknęła oczy, ledwo utrzymując kontakt z rzeczywistością. Nagle poczuła dziwną iskrę, nakazującą jej wstać i ruszyć przed siebie.
Ezra posłusznie za tym tajemniczym uczuciem, odłożyła książkę na miejsce i opuściła bibliotekę. Może słyszała czyjś głos, może to niewidzialna siła ciągnęła ją i nakazywała pokonywać krok za krokiem. Nie sprzeciwiała się temu uczuciu. Minęła Wielką Salę i wyszła przez ogromne wrota na dziedziniec zamku, a do źródła tego czegoś było nadal daleko. Ruszyła zatem drewnianym mostem, nie zdając sobie sprawy, że jest obserwowana. Może to była hipnoza? Albo jakiś urok?
— Ezra...
Nawoływała moc, a dziewczyna posłusznie zbliżała się do niej. Gdzieś w oddali na skraju Zakazanego Lasu — miejsca niedostępnego dla uczniów, zwłaszcza samotnie i przede wszystkim nie nocną porą! — zalśniła biała kula. Jej kształt czasem rozmywał się, a potem znów przybierał kształt kuli. Ognika. Ezra zbliżała się do niego, gdy ktoś mocno szarpnął ją za ramię, przywracając do rzeczywistości. Wielkimi oczami popatrzyła w zdumieniu na profesora Ezopa.
— Ezro... —wysapał, jakby biegł najszybciej jak potrafi — huh... co... co ty tu robisz o tej porze?! — wydarł się nauczyciel. — Czy wiesz, że uczniom nie wolno chodzić po ciszy nocnej po zamku, a co dopiero go opuszczać? Zanim odejmę punkty twojemu domowi, co ty tu robisz?
Ezra odwróciła wzrok, jakby jasna kula miała wszystko wyjaśnić, ale jej już tu nie było.
— Chyba zasnęłam w bibliotece i lunatykowałam — skłamała, choć sama nie była pewna, na ile było to kłamstwem. — Byłam w bibliotece...
— Gryffindor traci piętnaście punktów. Natychmiast wracaj do zamku — nakazał swojej podopiecznej, a trzymając wciąż różdżkę, na której końcu tliło się światło za sprawą zaklęcia Lumos, rozejrzał się dookoła.
Odwrócił się i ruszył na Ezrą, nie będąc świadomym, że nie tylko Ezra złamała zasady i szwendała się nocą po błoniach szkoły. Z daleka od dormitorium swojego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro