Rozdział 17
Wyszła na spacer pod wieczór, gdy na ulicach zmniejszył się ruch i powoli nastawał zmierzch. Cały dzień spędziła w czterech ścianach starając się nie pozbijać wszystkich naczyń, nie zabić się o meble i zrozumieć wizje. Nie widziała w nich więcej Konan ani pozostałych członków Brzasku. Urywki z treningów, medytacja, zmagania między ludzką częścią, a zwierzęcą. Okami pojawiał się bardzo często. Wydawał się irytujący, ale raczej byli przyjaciółmi. Inne dzieci, młodsze i starsze, nie utrzymywały z nią kontaktu. Była dzika, przerażająca i sarkastyczna. Nie lubiły jej i z wzajemnością.
Niebo ciemniało. Z każdym krokiem brutalniej uświadamiała sobie jak odstaje od "normalnych" ludzi. Oni- siedzą w domach z rodziną, razem, weseli i uśmiechnięci; ona- samotnie przechadza się ulicami myśląc o niszczycielskich demonach i poszukiwanych mordercach nie mogąc się doczekać spotkania z nimi.
Krążyła bez wyraźnego celu. Gwiazdy błyszczały. Spojrzała w upstrzone nimi granatowe morze.
- Okami... Patrzyliśmy razem w gwiazdy?.
Starała się nie przywiązywać do ludzi, miejsc i przedmiotów. W świecie gdzie można zgasić życie niczym płomyk świecy relacje często były bolesne i kończyły się łzami. Swoim charakterem skutecznie odstraszała ludzi. Tych, którzy zasługiwali dopuszczała bliżej pokazując im prawdziwą siebie. Innych miała gdzieś. Była to maska- bardzo trudna do ściągnięcia, niewidzialna.
- Raz. Dzień przed moją fuzją.- odwróciła się gotowa do ataku.
Stał tam. W mundurze i masce. Spokojny, opanowany. Kasztanowo-rude włosy sterczały na wszystkie strony. Brązowe oczy świeciły złotem. Nabrał podejrzeń kiedy wytropiła ludzi w lesie, upewił się gdy wypowiedziała jego imię- to, którym posługiwał się zanim ludzka dusza stopiła się z wilczą podczas ceremonii.
- Kakeru... Śledzisz mnie, kundlu?!- wrzasnęła.
W czasie jednego dnia przez kilka wizji z przystojnego, ale trochę dziwacznego chłopaka urósł do miana przyjaciela. Pamiętała go, chociaż w dzieciństwie wyglądał całkiem inaczej. Zmężniał, wydoroślał, stał się poważniejszy. Wreszcie zrozumiała czemu wydawał jej się tak znajomy.
- Co tu robisz o tej porze?- zignorował pytanie.
- Spaceruję. Nie widać?- prychnęła krzyżując ręce na piersi.
Parsknął tłumionym śmiechem. Ściągnął maskę.
- Mogę dołączyć?- wystawił jej przedramię jak dżentelmen, lecz czerwonowłosa wzruszyła tylko ramionami.
- Czemu nie.
Odwróciła się na pięcie swoim stałym zwyczajem, po czym niespiesznie ruszyła w dół wąskiej, rzadko uczęszczanej uliczki. Ciepłe światła rzucane z okien tworzyły głębokie cienie nachylające się odrobinę w kierunku nastolatków.
- To...- zagadnął.
- To?- powtórzyła.
- Nie powinnaś iść z Akatsuki.- wypalił- To przestępcy. Bardzo niebezpieczni. Jeszcze zrobią Ci krzywdę!
- Mogą spróbować.- nutka sarkazmu była aż nazbyt wyczuwalna.
- Są potężniejsi niż się wydaje. Chcesz zadawać się z mordercami?
Przewróciła oczami. Za bardzo się przejmował. Co niby mogło jej grozić?
- Wiem kim są.- odparła beztrosko- Nie zapominaj kto był naszym mistrzem. Zawdzięczasz im życie. Pain ratował takich jak my. Jest bogiem.- powiedziała to beznamiętnie, naturalnie jak wyuczoną formułkę. Trudno było uwierzyć, że pięć sekund wcześniej nie miała o tym pojęcia. Przyszła kolejna wizja rozwiewając wątpliwości...
- Panie.- pięciolatka uklękła przed rudym mężczyzną.
Położył dłoń na czole dziewczynki. Rinnegan zabłysnął, oczy dziecka zaświeciły czerwienią. Dziki skowyt opuścił wąskie, blade usta. Fale gorąca rozchodzące się od ręki mistrza do każdego skrawka skóry parzyły. Źrenice na zmianę rozszerzały się i zwiększały. Na policzkach pojawiły się czarne pasy. Uczucie minęło, pozostał tylko nierówny oddech.
- Jesteś wolna.- oświadczył chłodno- Możesz odejść.
Wstała i chwiejnym krokiem wyszła. Oczy miała szkliste i nieobecne...
Został trochę w tyle przetwarzając informacje. Otrząsnął się i zrównał z nią krok. Podskakiwała raz na prawej, raz na lewej nodze jakby nigdy nic.
- Skąd to wiesz?- spytał.
- Mam wizje przeszłości. Nim zamieszkałam w wiosce Itachi zablokował moje wspomnienia.- nie przerywała podskakiwania.
Skinął niepewnie głową. Hop, hop, hop. Zachwiała się. Podtrzymał drobne ciało powstrzymując je przed upadkiem. Policzki zaczęły go piec. To tylko przyjaciółka.- powtarzał w myślach.
- Puścisz mnie?- fuknęła.
Posłał jej zmartwione spojrzenie i odsunął się.
- Tylko uważaj, dobra?
- Będę uważać jak zawsze.
- I tego właśnie się obawiam.- westchnął- Po prostu... Nie umieraj.
Impuls. Krótkie, szybkie cmoknięcie w policzek. Usta dziewczyny dotykające jego zaczerwienionej skóry i... Kitsune pobiegła w dół uliczki zostawiając go samego.
- Tylko nie umieraj.- szepnął.
...
Następny dzień był na początku... nudny. Wstać, zjeść śniadanie, ubrać się, przeżyć do obiadu, zjeść obiad, spakować się i przetrwać do zmierzchu.
Kitsune wyszła z domu drzwiami. Na plecach miała niewielki tobołek. Ubrała się po cywilnemu, a opaskę schowała. Nie chciała być rozpoznana.
Klatka schodowa była czysta i zadbana. Kafelki na podłodze miały kolor ciemnej szarości, ściany pastelowej żółci. Poręcz schodów wykonano z lekko odrapanego drewna. Rozejrzała się. Pusto. Zbiegła po schodach. Dźwięk lekkich kroków był prawie niesłyszalny.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Serdecznie zapraszam do czytania mojej książki z one-shots na zamówienie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro