Part 4
Stefania
Kiedy odzyskałam przytomność byłam przywiązana do krzesła. Moje policzki paliły żywym ogniem. Czułam suchość skóry po łzach, które płynęły wcześniej. Bolała mnie głowa i miałam trudności z oddychaniem przez zapchany nos. Knebel nie pomagał. Zaczęło mi się trochę kręcić w głowie.
Jak szybko się uduszę?
– Wy, Amerykanie, jesteście tacy nieostrożni – powiedział ktoś z silnym rosyjskim zaciąganiem.
– Zdejmij tę szmatę z jej twarzy, bo ją udusisz – rozkazał Aiden.
Jego głos dochodził gdzieś z boku i był leciutko spowolniony, jakby mówienie sprawiało mu trudność. Juri obejrzał się na mnie z kwaśną miną. Podszedł jednak i wyciągnął knebel. Spazmatycznie wciągnęłam powietrze, starając się nadrobić braki tlenu.
– Powoli, głębokie wdechy ustami i wydech nosem – instruował Aiden. – O ile jesteś w stanie.
– Martw się o siebie! – warknął Olaf, wymierzając mu raz w żebra.
Każdy cios jaki wymierzał Olaf szczękę sprawiał, że żołądek mi się zaciskał. Każdy cios w brzuch niósł nieprzyjemny dreszcz po kręgosłupie.
To wszystko moja wina! To ja chciałam się uwolnić od ojca mafioza. Niby z deszczu pod rynnę. Z jednej mafii do drugiej, ale jakoś Alvarez–Talavera przemawiał do mnie bardziej, niż ojciec megaloman i psychopata.
– Nie patrz – rzucił mój obrońca, a jego twarda komenda skończyła się jękiem.
Zamknęłam oczy. Obili go, a ja nie mogłam na to patrzeć. Płakałam bezgłośnie. W końcu wyszli zostawiając nas samych. Aiden podniósł głowę i zlizał krew z rozciętej wargi. Po policzku płynęła mu stróżka kapiąc na białą koszulkę.
– Krwawisz – wyszeptałam.
– Rany głowy zawsze najmocniej krwawią – uspokajał mnie. Wiedziałam to, a mimo wszystko nie czułam się przekonana. Wiedzieć a widzieć to dwie różne sprawy. – Ile forsy twój ojciec płaci tym debilom?
– Debilom? – siorbnęłam nosem.
– Tylko debil używa plastikowych zacisków.
Manewrując ciałem rozpiął pasek w spodniach. Zahaczył go o dolną skuwkę, którą była przywiązana jego kostka i szarpnął kilkakrotnie. Za trzecim razem puściła. To dało mi jako taką nadzieję, że może wyjdziemy z tego żywi. Oblizałam suche usta, siorbiąc nosem.
– Ilu jest ludzi? Policzyłaś?
– Trzech.
Drugiej pozbył się nim zdążyłam doliczyć do dwudziestu.
– Jak są uzbrojeni? – milczałam, wpatrując się w to, co robił. Nie mogłam się skupić na tym co mówił a tylko na tym co robił. Przesuwał pasek pod tą krępującą jego dłoń. – Skup się Stef.
– Nie wiem – szepnęłam.
Uwolnił jedną rękę i mocował się nieco z drugą.
– Mieli pistolety? Noże? Kurwa, skup się! – rozkazał nagląco.
Nigdy się tym nie interesowałam. Byłam zajęta zgłębianiem świata zer i jedynek, nie było mi po drodze z bronią białą, palną czy jakąkolwiek inną. Ojciec nawet nie nalegał, żebym się potrafiła bronić. Twierdził, że to zadanie dla ochrony, a nie dla delikatnej panienki. Za to potrafiłabym, z małą pomocą na przykład takiego Cerbera, włamać się do Pentagonu czy Interpolu. Ale o tym ojciec też nie wiedział.
– Nie wiem, nie zwracam uwagi na takie detale – szepnęłam zawstydzona.
– Ja pierdolę – zaklął pod nosem. – Co za kurwa ironia. Księżniczka Bratvy, a nie ma pojęcia o broni – zakpił.
– Jakoś nie było mi to potrzebne w życiu – odparowałam z pretensją. – Wolę wiedzieć jak się robi aglio di olio z cytryną albo brioszkę.
W ciągu dwóch minut był wolny. Podszedł do stolika i wziął nóż, który jeden z nieostrożnych ogrów tam zostawił. Teraz i ja byłam wolna.
– I co teraz? – spytałam wstając. Zakręciło mi się w głowie.
Może za szybko wstałam? A może miałam gorączkę, pusty żołądek i byłam odwodniona.
Położył mi dłoń na gorącym czole. Posadził mnie z powrotem na krześle. Ściągnął bluzę i narzucił na moje ramiona. Facet miał nie równo pod sufitem. Więziło nas trzech uzbrojonych ludzi mojego ojca a on dał mi swoją bluzę, bo miałam gorączkę? Na co mi to jak nas zabiją? Serio ktoś tu powinien pomyśleć o priorytetach!
– Jak się stąd wydostaniemy? – spytałam ponownie.
– Drzwiami.
Orzeł intelektu!
Przecież nie był żadnym supermanem, a ludzie ojca to ogromne byki. Nie wiem czym ich karmili za młodu, że wyrośli tacy wielcy. Wysoki do nieba i głupi jak trzeba, przyszło mi irracjonalnie do głowy polskie powiedzonko, zasłyszane od gosposi. Olaf przewodził temu zespołowi, ale on też nie grzeszył rozumem.
– Spróbujemy się ich pozbyć jeden po drugim, nie alarmując pozostałych.
– Ale jak?
Siłował się z nogą od krzesła chwile ale udało mu się ją wyrwać.
– Zawołaj po pomoc
Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Ustawił się przy drzwiach.
– Oszalałeś?
– Jak tylko wejdzie zamknij oczy – poradził.
– Co?
– Nie chcesz tego widzieć.
Odetchnęłam. Może miał rację, niepotrzebne mi były pod powiekami krajobrazy wojny, krwi i śmierci. Wolałam linie tekstu! Albo małe kotki i pieski.
– Pomocy – zawołałam stonowanym głosem, jakbym się dusiła.
Do pomieszczenia wpadł jeden z nieznanych mi ludzi. Był posturą podobny to Aidena, ale nieco niższy. Uderzył go nogą od krzesła pod kolanem. Facet zdążył tylko odchylić głowę, kiedy ustawione ręce Aidena skręciły mu kark. Nie pozwolił opaść ciału, ale przytrzymał je i położył pod ścianą. Zebrało mi się na odruch wymiotny. Upiorne chrupnięcie. Boże, ten dźwięk będzie mnie prześladował! Nigdy więcej nie zjem chipsów!!
– Powiedziałem: nie patrz. – Przypomniał z pretensją, patrząc jak przykładam rękę do ust i wkładam głowę między kolana.
Obszukiwał ciało. Wziął broń, przeładował magazynek i sprawdził czy nabój jest w komorze. Przykucnął z nożem w ręku przy wejściu. Spojrzał na mnie domyślnie.
– Jeszcze raz. I tym razem naprawdę nie patrz, będzie dużo krwi.
Przełknęłam ciężko.
– Pomocy! – zawołałam głośniej.
Ledwo Wania postawił nogę za progiem, Aiden wystrzelił dłoń do góry w kierunku wewnętrznej strony uda wielkoluda. Kilkakrotnie dźgnął go. Za drugim razem z rany polała się spora ilość krwi, jakby ktoś przeciął rurę doprowadzającą wodę. Aiden popchnął go do środka i zamknął drzwi.
– Powinieneś przemyśleć strategię. – Ochroniarz sięgnął bo broń, ale zachwiał się lekko na nogach. Mój bohater odebrał mu pistolet z łatwością.
– Strategia jest idealna – głos Aidena był spokojny. Patrzyłam jak krew ścieka po dżinsach w zatrważającym tempie tworząc kałużę. Facet zamrugał i potknął się o własne nogi.
– Ty... – wyszeptał.
– Ostatnia lekcja biologii – mruknął. – Ciało człowieka ma od pięciu do siedmiu litrów krwi. Aorta pompuje w ciągu minuty pięć do sześciu litrów krwi. Człowiek umiera w mniej więcej trzydzieści sekund przez wykrwawienie.
Wpatrywałam się w płynącą po nodze krew z fascynacją i rosnącą gulą w żołądku.
– Wiesz, co się z tym robi? – spytał podając mi broń.
– Tak, ale...
– W ostateczności, jeśli ja nie dam rady, zabij go.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, ponieważ Juri wszedł do środka z gnatem w dłoni mamrocząc „co do kurwy" i wpatrując się w krew na podłodze. Aiden zasłonił mnie sobą i zaczął strzelać. Naliczyłam pięć strzałów. Jego ciało spoczywało na mnie ciężko. Boże, nie pozwól, aby go zabili. Z dwojga złego wolałam już Aidena niż Jurę.
Nie miałam szczęścia.
Ciało Aidena zostało ze mnie ściągnięte Na jego koszulce wykwitła szkarłatna plama. Juri uderzył mnie pięścią w twarz. Przed oczami tańczyły mi ciemne mroczki. Facet wiedział jak lać kobiety.
Czy oni uczą ich tego w szkołach? Są jakieś treningi dla damskich bokserów?
Czaszkę rozsadzał mi pulsujący ból. Widziałam jak Aiden zmaga się z Jurim, który ważył chyba połowę więcej tego co on. Doszedł mnie dźwięk łamanej kości i przeciągły wrzask. Może jednak nie byłam taką szczęściarą, jaką chciałam udawać? Wszystko się zamazało a ja opadłam w białe, jasne światło widząc kontury podchodzącego do mnie mężczyzny.
Światła zgasły.
Aiden
Dobra, te poliwęglanowe włókna, które miały być wytrzymalsze od kevlaru, dałyby sobie radę, gdyby nie to, że chujek strzelał z tak bliskiej odległości. Nauczka na przyszłość. Nie dość, że fiut mnie postrzelił i na moment zostałem zamroczony, to jeszcze mu się udało uderzyć Stefanię. Dokładnie w to samo miejsce co poprzednio. Straciła przytomność spadając z krzesła.
Podciąłem kutasowi nogi. Zwalił się częściowo na mnie. Ależ był w chuj ciężki. W skupie żywca dostałbym pewnie fortunę. Szamotałem się z nim chwilę, ale w końcu udało mi się go unieruchomić. Dwa cięcia nożem później siedziałem na krwawiących zwłokach.
Od bohatera do zera zakpiłem z siebie, przeciągając Stefanię za ręce z dala od krwi. Zwaliłem się na podłogę obok niej. Ja pierdolę, ból mnie niemal paraliżował. Skoro jednak nadal oddychałem, to pocisk nie uszkodził niczego ważnego. Przyciskając dłoń do boku podniosłem się po długiej chwili. Zabrałem broń z podłogi, sprawdzając magazynek i pomaszerowałem do drzwi głównych. Zajebię każdego, bez zadawania pytań.
Gdzie, do kurwy, był Luca? Miałem naprawdę złe przeczucia! Może go przydybali w miasteczku i zajebali? Ja bym tak zrobił. Żadnych świadków. Pozbywanie się żołnierzy przeciwnika było świetną taktyką. Szkoda mi było młodego miał zadatki na naprawdę dobrego specjalistę od broni. Spędził dwa lata pracując z Dariusem i teraz była moja kolej
Ale najpierw priorytety.
Sprawdzenie czy nie ma z nimi nikogo więcej oraz opatrzenie rany. Potem Stefania a na końcu przegrupowanie i zebranie informacji, co tu się kurwa dzieje. Nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Wyciek musiał iść po stronie Margo i Olsena. Wbrew temu co powiedziałem, nie byliśmy w domu Vitiellich tylko po drugiej stronie tego pierdolonego jeziora.
Czy Stefania miała na sobie albo w sobie nadajnik?
Wziąłem apteczkę z samochodu. Przejrzałem wszystkie rzeczy, które ze sobą mieli w aucie. Sporo broni, ale też materiały opatrunkowe. I to całkiem niezłej klasy. Nawet wojskowy Celox do tamowania krwotoków. Napierdalało mnie tak, że miałem im ochotę podziękować. Szkoda, że już wszyscy nie żyli.
Zakleiłem ranę, ale ewidentnie będę potrzebował, żeby obejrzał to lekarz. Nie było rany wylotowej więc pocisk nadal tkwił w środku. Za chuja nie będę sobie grzebał w bebechach. Jakimś cudem ruscy mieli ze sobą morfinę. Policzyłem dawkę, żeby się nie znieczulić na amen. Nienawidzę igieł! Kurwa jego mać. Już po minucie byłem znów jak młody bóg. Może trochę sponiewierany młody bóg, ale zawsze coś. Taki Loki po rozgrywce z Hulkiem.
– Puny god – wymamrotałem sobie pod nosem.
Wróciłem do miejsca kaźni i wyniosłem stamtąd Stef. Nie było kurwa mowy, żebyśmy tu zostali. Zostawiłem ją na kanapie, kiedy sam spakowałem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Ocuciłem Stef, która jęknęła z bólem. Obmacałem szczękę, ale nie wyglądało, żeby Jurij ją złamał.
– W porządku Stef, szczęka nie jest złamana, ale będziesz mieć potężnego sińca.
Zamrugała i spojrzała na mnie.
– Co z tobą? – spytała szeptem pełnym bólu. Usiadła prosto, odgarniając z twarzy włosy.
Ściągnąłem z jej nadgarstka gumkę i związałem srebrne pasma na karku, żeby nie przeszkadzały.
– Nic mi nie będzie – zapewniłem, ale nie wydawała się przekonana.
Zmarszczyła brwi przyglądając się moim ubraniom. Dobra, wyglądałem koszmarnie. Biała koszulka była pokryta krwią, ale nie mieliśmy czasu na prysznic i prasowanie ubrań.
– Czy oni...? – wzdrygnęła się lekko.
– Tak – potwierdziłem w domyśle śmierć ludzi, którzy na nas napadli.
Sięgnąłem po tablet i wywołałem tracker samochodu i Luki. Ten z auta był przed apteką. Jego personalny był w szpitalu lub na jego terenie. A więc jednak dopadli młodego. Stefania w kuchni zmywała ręcznikiem krew z twarzy. Powinienem zrobić to samo, inaczej nastraszę ludzi w szpitalu. Podszedłem do niej odkręcając mocniej wodę. Opłukałem co mogłem.
– Dzięki – powiedziała słabo, sięgając po chusteczki, żeby wysmarkać nos.
– Za co?
– Za uratowanie mi życia. – Stała przede mną, jak dziecko nieszczęścia walczące ze łzami.
– No to po jeden, królik – powiedziałem żartobliwie, wspominając nasze pierwsze spotkanie.
Zachwiała się lekko. Odsunąłem krzesło i posadziłem na nim jej dupę. Jak będę musiał ją znów nosić, ta rana nigdy się nie zagoi. Nie będę jej przytulał, bo nie mam ochoty na zmarnowanie pół godziny na babską histerię i łzy. Później ją poprzytulam jak już będziemy bezpieczni. Chyba dopiero teraz zauważyła dziurę w mojej koszulce, a sekundy później dlaczego ją mam. Ściągnąłem ją przez głowę i rzuciłem na stół.
– Jezu, Aiden...
Spodnie też miałem całe we krwi. Chyba jednak ten prysznic nie byłby takim złym pomysłem. Nie mieliśmy jednak czasu. Wytarłem najgorsze mokrym ręcznikiem, uważając na żelowy korek z celoxu.
– Nic się nie stało – bagatelizowałem. – Musimy pojechać do szpitala.
– Widzę.
– Przede wszystkim dlatego, że potrzebujesz antybiotyków – zaznaczyłem. – Rozwijasz najprawdopodobniej zapalenie oskrzeli.
– A ty masz ranę, która krwawi – odparła nieco zbyt wysokim tonem, zanosząc się mokrym kaszlem. Wyjąłem z torby czystą koszulkę.
– Bez histerii, Stefania! – ostrzegłem, naciągając materiał przez głowę. Przyniosłem jej buty i kurtkę. – Ubieraj się.
Zadzwoniłem do Margo dopiero w drodze do szpitala.
– Potrzebuję ekipę sprzątającą – zacząłem wymieniać bez wstępu. – Trzech ludzi od Romanova namierzyło nas w górach.
– Jakim sposobem?
– Tego jeszcze nie wiem.
– Może od tego trzeba zacząć?
Posiadanie baby w zespole było wkurwiające. One zadają zbyt wiele pytań. Każdy facet wiedziałby, że skoro mówię, że nie wiem to dlatego, że coś przeszkodziło mi w dowiedzeniu się tego, a nie dlatego, że się opierdalam. Myślałem, że Margo jest inna, ale widać miałem zbyt wygórowane wyobrażenie o umiejętnościach Grety Eden.
– Stefania rozwija zapalenie oskrzeli, ja mam ranę postrzałową zalepioną celoxem. Luca jest w szpitalu i zakładam, że skoro nie dzwonił, to w złym stanie lub krytycznym. Więc skończ przypierdolkę.
– Masz ze sobą hakera – przypomniała. – Nafaszeruj ją lekami i daj lapka do ręki.
– Ona ma gorączkę! Pewnie coś pod trzydzieści dziewięć stopni.
– To pracuje nieco wolniej! – mruknęła z irytacją. Dobra, może jednak się nadawała do tego naszego męskiego, bezemocjonalnego zespołu. – Załatwię ekipę. Dasz sobie radę w szpitalu?
– Nie dam się wsadzić na salę operacyjną, ale będę potrzebował wsparcia.
– Giovanni?
– Nie, zadzwonię do Deveraux!
– To może być ciekawe – skwitowała.
– O co ci chodzi?
– Zastanawiam się, czy to ma być osobista przysługa, czy służbowa?
Zazgrzytałem zębami!
Skąd ona kurwa wie o wszystkim!?
– Bez względu na to jaka, potrzebuję więcej czasu. Czy jesteśmy w stanie zrobić coś, żeby odwrócić uwagę Romanova od córki? – spytałem, nie licząc zbytnio na pozytywną odpowiedź.
– Zajmę się tym.
– Zorganizuj kogoś, kto przejmie Stefanię i bezpiecznie dostarczy do ciebie. Ja postaram się zorganizować coś dla siebie i Luki. – Margo rozłączyła się. Przyszedł mi do głowy inny pomysł poza szpitalem. – Sprawdź czy w okolicy jest jakiś weterynarz.
– Co? – spytała nieprzytomnie Stefania.
– Weterynarz. – Podałem jej swój telefon. – Poszukaj weterynarza.
– Po co ci weterynarz? – nadal nie rozumiała.
Ja pierdolę... żeby chociaż raz w życiu kobieta zrobiła to, o co się ja prosi, bez kurwa pytań w stylu, po co, na co, dlaczego! Dlatego, kurwa, w wojsku byli sami faceci! Oni nie zadawali pytań tylko wypełniali ślepo rozkazy.
– Łatwiej będzie opanować weterynarza pod bronią niż szpitalną izbę przyjęć. – Wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem. – Większość leków dla zwierząt jest taka sama jak dla ludzi – wyjaśniłem. – Mają antybiotyki, więc tobie też pomoże. Spokojnie wyciągnie kulę, która utkwiła w moim ciele.
– Postrzelono cię?! – zawołała tak głośno, że na chwilę ogłuchłem.
Ja pierdolę! Ale miała płuca. Zupełnie jak córka Patricka, Antonia.
– Myślałem, że zauważyłaś.
– Myślałam, że to od noża – wyjąkała.
– Ty naprawdę masz wysoką gorączkę.
Stefania poprowadziła mnie do weterynarza. Najzabawniejsze było to, że znajdował się tuż obok szpitala. Gabinet był najwyraźniej zamknięty. Podjechałem od strony parkingu z tyłu. Istniało prawdopodobieństwo, że Luca żył. Nasz SUV stał zaparkowany na jednym z pięciu miejsc. A więc ktoś go przestawił! Obok stała zielona terenówka Suzuki, strata pieniędzy jeśli miałbym być szczery. Kazałem nałożyć Stefanii kaptur zanim wysiadła. Musiałem wziąć pod uwagę potencjalne kamery.
Schowałem ją za siebie. Zapukałem do tylnych drzwi, mierząc z broni na wysokości mojej piersi. Otworzył nam facet pod sześćdziesiątkę. Cofnął się na widok pistoletu. Weszliśmy do środka i zamknęliśmy na powrót drzwi.
– Ty jesteś Aiden? – spytał, rozglądając się nerwowo.
– Gdzie on jest?
– To poważna rana, nie chciał słuchać i musiałem go odurzyć lekami.
Moja brew powędrowała do góry.
– Czemu nie wezwałeś policji?
– Powiedział, że po niego przyjdziesz! I to szybko.
– W jakim jest stanie?
– Dwie rany postrzałowe. Kupa szczęścia, że minęły arterie.
– Wiesz, jak to się stało? – schodziliśmy do piwnicy.
Doktorek pierwszy, potem ja z bronią gotową do strzału. Na końcu Stefania. Jeszcze nie byłem pewny czy to nie pułapka.
– Napadli go przed apteką. Schowaliśmy się z aptekarzem na zapleczu w lodówce. Opatrzyłem go jak umiałem. Wyciągnął broń i zażądał, żebym go nie zabierał do izby przyjęć – zerknął przez ramię na Stef. – Cały czas powtarzał słowa: pomoc i Stef. Ty jesteś tą kobietą?
– Moją kobietą – sprostowałem natychmiast. – Stefania potrzebuje antybiotyku.
Starszy pan otworzył drzwi do jednego z gabinetów. Luca leżał pod kroplówką. Zaskakujące było to, że były tam dwa łóżka szpitalne.
– Czasem leczę tych, których nie stać – powiedział, widząc moje spojrzenie.
Pojebany amerykański system!
– Czyste NaCL?
– Tak, antybiotyk jest w drugiej. Łączy się w porcie – wyjaśnił. Przeczytałem oznaczenie. Amoxycylina. Powinna też pomóc Stef. – Pracowałem jako lekarz przez dwie tury na Bliskim Wschodzie, ale jednak zwierzęta są wdzięczniejsze do obsługi niż ludzie.
Nie mogłem się nie zgodzić. To wszystko musiało na razie wystarczyć.
– Najpierw ona – posadziłem Stefanię na krześle przy łóżku Luki. Widziałem jak jest wyczerpana. Pozwoliła się osłuchać. Doktorek zrobił zdjęcie rentgenowskie i zawyrokował zapalenie płuc. Założył jej wenflon i podał antybiotyki. Zanim to zrobił podszedłem do niego i stuknąłem palcem w leki uspokajające. Uniósł brew, ale domiksował je do antybiotyku. Dzięki temu będę mógł sam odpocząć nie martwiąc się o Stef.
– Teraz ty! – zawyrokował. – Jak mniemam, też nie chcesz pełnych anestetyków, a jedynie miejscowe znieczulenie?
– Bingo – potwierdziłem. Stefania literalnie zasypiała na siedząco. – Stef, połóż się.
– Nie, ja... – wybełkotała.
Właśnie dokładnie dlatego dostała coś ekstra. Pomogłem jej zdjąć buty i przykryłem kocem. Przeszliśmy do pomieszczenia służącego za salę operacyjną, zostawiając drzwi otwarte, żeby słyszeć gdyby, któreś z pozostałych potrzebowało pomocy. Zdjąłem koszulkę. Aż zagwizdał widząc ilość siniaków.
– Jesteś pewny, że nic nie jest złamane?
– Nie czuję, żeby żebra były naruszone. Jedyny mój problem to: to – wskazałem palcem na korek z celoxu.
Obejrzał mnie dookoła. Nacisnął w kilku miejscach. Nie bolało, ale to mógł być nadal efekt morfiny. Usiadłem na stole operacyjnym a potem się na nim położyłem. Nadal miałem broń przy boku. Wskazał na nią palcem:
– To nie będzie ci potrzebne.
– Małe zabezpieczenie.
Wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno. Przyciągnął sobie stolik z niezbędnymi rzeczami. Poczułem tylko pierwsze ukłucie igły. Zacisnąłem szczękę, przymykając oczy.
– Czemu ścigają was Rosjanie?
Naprawdę uważał, że powiem mu prawdę?
– Mowa jest srebrem, a milczenie owiec – zażartowałem.
– Chciałbym tylko wiedzieć, w co się wpakowałem tym razem.
– Jeśli się nie mylę w ciągu paru godzin już nas tu nie będzie – zapewniłem – może dobę jeśli robię błąd w obliczeniach.
– Wojskowi?
Facet był dociekliwy.
– Interpol – sięgnąłem po telefon.
– Czy ty wiesz, która jest godzina? – odezwał się zaspany głos.
– Wyjdź z łóżka Saski i znajdź spokojne miejsce z dostępem – poleciłem.
Widziałem w odbiciu lampy, jak doktorek zaczął wyciągać korek z żelu.
– Co się stało?
– Rana po sigu. Nic wielkiego.
– Kurwa, Aiden! – doszło mnie zaniepokojone mamrotanie.
– Nie to jest jednak ważne. Potrzebuję się wydostać z tego końca świata zwanego... – popatrzyłem znacząco na lekarza, a ten wymienił nazwę miasta.
– Czy twój GPS działa?
– Tak.
Nastąpiła chwila ciszy.
– W twojej lokalizacji są trzy. Twój, Luca i jeszcze jeden, którego nie znam.
– Kurwa! – Już wiedziałem, jak nas znaleźli. Stefania miała chip. – Jaki poziom? Dałbyś radę przeprogramować? A jak nie, to chociaż uciszyć na trochę?
– Czy to ma coś wspólnego z tym, że paszport Grety Eden pojawił się we Frankfurcie?
– Bardzo dużo. Zabieram do domu jej polisę ubezpieczeniową – przyznałem się, przecież nie będę kłamał własnemu bratu.
– Romanov ma coś czym można go szantażować?
– Kogoś – sprostowałem. Doktorek spojrzał na mnie z zastanowieniem. – Jeśli nie chcesz tracić ludzi radziłbym zostawić ją w spokoju. Ona ma konkretny cel i dwa cerbery podążające jej tropem. Inc i Marco.
– Ja pierdole, ale parka! – zaśmiał się mrocznie.
– Nie masz, kurwa, bladego pojęcia – wymamrotałem z niesmakiem. – Odpierdoliło mu dokumentnie.
– Czy ona pracuje dla was?
– Dla siebie. Pracujesz nad tym GPS–em?
– Tak.
– Czy ta rozmowa mogłaby nie obrócić się w taką, po której będziesz musiał mnie zabić? – wtrącił się doktorek.
– A ty jesteś kto? – spytał Dev.
– Dave Horobin. – Potem wyrecytował swój numer w korpusie wojskowym, żeby brat mógł go sprawdzić.
– Lekarz, który wyciąga ze mnie kulkę – wyjaśniłem. – Ta koszulka jest zajebista, ale przy bliskim spotkaniu z kulą nie dała rady. Wytłumiła pocisk, ale w rezultacie zamiast mieć czystą ranę przelotową do zalepienia celoxem, mam pocisk do wyciagnięcia.
– W końcowym rezultacie i tak nie jest źle. Czego potrzebujesz ode mnie?
– Luca zarobił dwie kulki i leży znieczulony. Stefania ma zapalenie płuc, a ja pozbyłem się paru śmieci i jestem nieco poobijany.
– Nieco! – parsknął niewesoło doktorek.
– Jak bardzo? – zainteresował się Dev.
– Nie jest źle – odpowiedział mu David, wyciągając pocisk. – Posklejam go do kupy. Dziewczyna i ten drugi są w o wiele gorszym stanie.
– Chcesz od razu dostać się do domu?
– Byłoby miło – mruknąłem.
– GPS dostał twój program. – Oznajmił po dłuższej chwili ciszy. – Odezwę się, jak będę znał szczegóły, ale stawiam, że musicie tam wytrzymać następne pięć może sześć godzin.
Westchnąłem, rozłączając się.
– Pracujesz dla Interpolu? – spytał David.
– Mniej więcej.
– Zamierzasz mnie potem zabić?
– A muszę? – spytał tym samym zaciekawionym tonem. – Biorąc pod uwagę, że niemal trzymasz moje jaja w ręku oraz masz pokaźną kolekcję różnych specyfików, którymi możesz mnie rozłożyć na łopatki, odpowiedź inna niż: NIE, byłaby samobójstwem na życzenie.
Spojrzał na mnie i zaśmiał się.
– Cwaniak.
– Na serio – zapewniłem. – Nie wiem tylko, czy ruscy będą myśleć tak samo, więc zalecałbym wakacje.
Przymknąłem na chwilę oczy. Nie wiem tylko czy on podał mi coś, czy zwaliła mnie w końcu adrenalina, ale straciłem kontakt z rzeczywistością. Obudziłem się w ciemnej sali operacyjnej. Z korytarza sączyło się światło. Broń była tam, gdzie ją położyłem, obok mojego uda.
Podniosłem się z trudem. Odczytałem wiadomości od brata, zerkając na zegarek. Czas się zbierać. Nasza ekipa ratunkowa powinna się pojawić lada chwila. A w międzyczasie postaramy się przekonać wszystkich, że Stefania Romanov nie znajduje się wśród żywych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro