Part 33
Rozdział na życzenie wykorzystuje ER3371
Miłego poniedziałku :)
Do końca zostały 3 rozdziały i epilog 😎
Sefania
Po wylądowaniu w Zurychu Margo i Marco zabrała jedna karetka, a druga Maarit z Adamem i Mikiem. Zostałam sama na placu boju z autem i ochroniarzem, którego otrzymałam od Olsena.
– Kyle – przedstawił się.
– Stef.
– Zabiorę cię do szpitala, chyba że wolisz hotel.
– Szpital – zdecydowałam bez mrugnięcia okiem.
Droga dłużyła mi się niemiłosiernie i nie raz miałam ochotę wrzasnąć na niego, żeby jechał szybciej, ale z uporem maniaka stosował się do ograniczeń prędkości. W końcu nie wytrzymałam, gdy zatrzymał się na pomarańczowym. Nawet auto za nami go strąbiło.
– Czy jest jakiś powód dla którego się tak ślimaczymy?
– Szefowa urwie mi głowę, jak znów dostanę mandat – wyjaśnił ze skruchą.
– Moja siostra będzie miała przeszczep serca! – piekliłam się.
– Zdążymy! – zapewnił.
Nie zdążyliśmy.
Wpadłam na piętro dysząc jak lokomotywa po wspinaniu się na ósme piętro kliniki po schodach. Pielęgniarka w dyżurce tuż przy wejściu na oddział poinformowała mnie, że panią Santini zabrano już na salę operacyjną. Łzy stanęły mi w oczach, ponieważ nawet nie dano mi się z nią pożegnać ani życzyć powodzenia. Wskazała mi poczekalnię na lewo.
Zatrzymałam się w progu pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Adam stał przy oknie razem z Marco, ale obaj zamilkli na mój widok. Marco obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem i pewnie, gdyby mógł wyjebałby ze szpitala a najlepiej z życia siostry. Nie mogłam mieć mu tego za złe.
– Dzięki, Mike! – rzuciłam z żalem. – Twój emerycki kierowca, nie potrafił tu dotrzeć na czas.
– Przynajmniej nie udało ci się już niczego więcej dzięki temu spierdolić – warknął Marco nieprzyjemnie.
– Wszystko jest o czasie – odparł Mike – więc nie marudź i nie oddalaj się, gdybyśmy jednak mieli wprowadzić w życie plan B.
– Plan B?
– Nie twój cholerny interes – odpysknęłam. – Gdzie Mira?
Mike podszedł bliżej, chcąc wypchnąć mnie na korytarz.
– Zostawiła dla ciebie zlecenia, musimy zejść piętro niżej. Tu są tylko sale operacyjne.
– Plan B? – spytał Marco ponownie.
– Niech to, kurwa, nie będzie to, o czym ja myślę – ostrzegł Adam.
– Każdy ma swoje priorytety, Adam!
Cofnęłam się na korytarz.
– Jezu Chryste, pojebało cię – doszły mnie niezadowolone słowa.
Ani ja, ani Mike nie zatrzymaliśmy się. Pobrano mi krew do kilku różnych fiolek i zrobiono echo serca. Wszystko trwało niemiłosiernie długo i zanim znói)w wróciliśmy na górę pod sale operacyjne, minęły niemal trzy godziny. Poczekalnia wypełniła się dziewczynami z Balearów. Pojawiły się tu wszystkie bez wyjątku, wspierając wzajemnie. Nie chciałam tam wchodzić. Nie byłam gotowa.
– Muszę do toalety.
Nie czekając na reakcję, poszłam w kierunku wiszącego pod sufitem znaku. Czekały nas godziny w niepewności, a jedna osoba zdolna mnie pocieszyć znajdowała się na stole operacyjnym. Nie czułam się chciana w poczekalni, nie po tym co się stało. Kłamstwa wciąż nie pozwalały mi spokojnie patrzeć im w oczy.
Skuliłam się w fotelu i bezmyślnie wpatrywałam w widok za oknem. Drażniła mnie muzyka i wszelkie dźwięki poza piszczącą w uszach ciszą i odgłosem własnego oddechu. Niewidzialna ręka zaciskała się na żołądku powodując mdłości.
Mike przyniósł mi butelkę wody i kanapkę.
– Wolałbym cię mieć w zasięgu wzroku. Obiecałem Margo, że będę miał cię na oku.
Niemo wskazałam mu fotel po przeciwnej stronie.
– Rozgość się.
– Powinnaś coś zjeść.
– Nie mogę. Gdybym miała trafić na salę powinnam być na czczo.
– Za wcześnie by cokolwiek wyrokować. Operacja się dopiero rozpoczęła.
To zwróciło moją uwagę.
– Jak to?
– Przygotowanie trwało dłużej, niż przewidywali i wszystko się opóźniło. – Zerknął na zegarek. – Mijają dopiero dwie godziny odkąd zaczęli.
– Skąd to wiesz?
– Mira wysłała pielęgniarkę, która poinformowała nas w poczekalni. – Przymknęłam oczy, ponieważ zrobiło mi się przykro. – Nie ominęłoby cię to, gdybyś tam z nami siedziała. One nie gryzą i wszystkie znasz.
Zignorowałam jego słowa wypuszczając drżący oddech.
– Wolę być sama! – oznajmiłam. – Mira mówiła, że cała operacja potrwa pięć może siedem godzin.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
– Nie wolałabyś jechać do hotelu? Tu i tak na nic się nie przydasz.
– Nie! – zaprzeczyłam gwałtownie. – Gdybym była potrzebna, to...
Uniósł dłoń do góry.
– Dobrze. Patrick i Adam zabierają dziewczyny do domu, w którym się wcześniej zatrzymaliśmy, więc poczekalnia będzie wolna.
Obserwowałam, jak Sofia trzymająca Anję za rękę wchodzi do windy, za nimi zapłakana Oana z pocieszającą ją Marju i Nicolą. Towarzyszył im Adam i Patrick. Ten ostatni skinął mi nieznacznie głową. Ciekawe czy to będzie jedyny dowód wdzięczności za to, co zrobiłam.
Mike wykonał zachęcający gest ręką. Chcąc nie chcąc wstałam i poszłam we wskazanym kierunku. Znów zatrzymałabym się w progu, ale wepchnął mnie do środka.
– Miało być pusto! – zaprotestowałam szeptem.
– Tak świetnie się ignorujecie, że to tak jakbyście oboje siedzieli tu sami!
Podeszłam w najdalszy kąt czując na plecach ciężkie spojrzenie Marco. Odwróciłam się do niego plecami, stawiając fotel frontem do szklanej szyby. Mike postawił butelkę wody i kanapkę w zasięgu ręki. Wielki, groźny egzekutor wytrzymał pół godziny w ciszy.
– Dlaczego nie zjadłaś?
Nie zamierzałam być dla niego miła.
– Nagle interesuje cię moje dobro? – spytałam gorzko. – Jeszcze parę godzin temu obwiniałeś mnie o całe zło wszechświata, a łamiesz się, bo nie zjadłam kanapeczki? – Specjalnie przybrałam prześmiewczy ton.
Milczał zupełnie jak ja.
– Będziemy się musieli dogadać – rzucił w przestrzeń.
– A może nie będziemy.
– Nie ma takiej siły, która by ją powstrzymała przed niańczeniem ciebie, jak dojdzie do siebie.
Nie ekscytuj się tak, bo jeszcze zawału dostaniesz!
– Jest taka siła, więc nie wybiegaj do przodu, Romeo.
Marco zmienił pozycję na fotelu i oparł łokcie o kolana, podpierając na dłoniach brodę.
– Naprawdę, kurwa, życzysz siostrze śmierci?
Co za tępa buła mi się trafiła za towarzystwo!
– Jestem częściami zamiennymi! – wycedziłam. – Jeśli coś się stanie podczas tej operacji i z jakiegoś powodu serce Maarit nie ruszy, to moje jest następne.
Spojrzał na mnie marszcząc brwi.
– Ty tak na poważnie?
– Poważniej się już nie da. A myślisz, że co robiliśmy piętro niżej? Zabawialiśmy się w doktora z Olsenem? – kpiłam, przewracając oczami. – Kiedyś to z niej chcieli zrobić części zamienne dla mnie, teraz ja oddaję przysługę, jeśli będzie trzeba.
Jego brwi powędrowały do góry, co widziałam w odbiciu szyby.
– Tak po prostu wejdziesz na salę, pozwolisz się znieczulić i zabić?
Ten kliniczny, bezemocjonalny opis sprawił, że na ramionach wykwitła mi gęsia skórka.
– A dlaczego nie? Ona tak właśnie w Moskwie weszła do domu mężczyzny, który nas spłodził.
– Dobrowolnie? – dopytywał z niedowierzaniem.
– Nie siedzę tu w kajdanach – prychnęłam, wpatrując się w gasnące na horyzoncie słońce.
– Czy ty to w ogóle przemyślałaś?
Ramiona mi opadły i westchnęłam głośno, wyrażając swoją dezaprobatę dla tej dyskusji.
– Margo ma przed sobą przyszłość i nową dużą rodzinę, która zaakceptowała ją jak swoją, bez względu na to, kim jest. W jej życiu pojawiłeś się ty, nowe emocje, miejsca i wyzwania. Nauczyłeś ją czuć, troszczyć się o innych i pokazałeś co to radość – powiedziałam spokojnie, starając się opanować łzy, chociaż lodowata dłoń zaciskała się na moim żołądku. – Ja... – zawahałam się, bo głos mi się załamał. Odchrząknęłam. – Ja nie mam ani jednej z tych rzeczy. Zostałam sama. Wierzę, że zrobisz wszystko, by jak najszybciej pogodziła się z sytuacją.
Minęły długie minut nim ponownie się odezwał.
– Nawet nie wiem, jak to skomentować.
– Nie musisz, bo wiem, co robię.
Chyba.
– Nie masz bladego pojęcia – odparł ze złością. – Ona by mi w życiu nie wybaczyła!
– Dlatego wie o tym tylko Mira i Mike. I teraz ty. Więc buzia na kłódkę – poradziłam – i wszystko będzie w porządku.
Jezus, czy ja naprawdę właśnie pouczałam egzekutora mafii?
– Zakładasz tylko czarny scenariusz. A jeśli wszystko będzie w porządku?
– To będzie.
Kiedy już myślałam, że dał mi spokój, znów się odezwał.
I to podobno kobiety gadają jak najęte.
– Masz jakiś plan, co dalej?
– Czemu cię to nagle obchodzi? – burknęłam.
– Bo to moja kobieta – odpowiedział twardo.
– I co? Masz dla mnie jakąś złotą radę? Chcesz żeby znikła z jej życia?
– Nie, ale chcę wiedzieć, czy jesteś gotowa na tygodnie poświeceń, żeby ona mogła spokojnie dojść do siebie nie martwiąc się, że jej siostrunia hasa sobie gdzieś po świecie. Albo może będzie trzeba komuś ratować tyłek! I jest jeszcze Aiden...
Poczułam ciarki na plecach na dźwięk tego imienia.
– Aiden nie ma z tym nic wspólnego – zaprzeczyłam. – Spokojnie pozwolił mi wyjechać z wyspy bez większych ceregieli i jak widzisz, tak mu na mnie zależy, że nawet go tu nie ma, żeby powstrzymać destrukcyjne zapędy, jakie siedzą mi w głowie. Czy też prozaicznie potrzymać mnie za rączkę. – Rozłożyłam sarkastycznie dłonie, kręcąc głową. – I nie zapominajmy o Patricku, który wręcz kazał mi się wynieść z wyspy, ponieważ drażnię cię swoim widokiem.
– A ja wiem, że zrobił to tylko dlatego, że potrzebował cię z Margo. – Mike stanął w drzwiach poczekalni. – Sam nie mógł jechać ani oddelegować Aidena czy Fabiego ze względu na naturę tej prośby. Więc sobie nie dodawaj.
– Fakt jest faktem, Mike. Aidena tu nie ma, więc jak mu zależało to najwidoczniej niewystarczająco. Przez te cztery tygodnie nie usiłował się ze mną skontaktować ani razu.
– A kogo według ciebie miał szukać? Stefanii Romanov? – Jego głos był pełen pobłażliwości. – Tę uśmiercił w Stanach, prawda? Patrick nawet nie wiedział, jakich danych użyłem. Zależało mu, żeby sprawa odbyła się najbardziej anonimowo, jak się da.
– Aiden nie jest jakimś debilem, Mike. To cholerny Cerber! – prychnęłam. – Po co w ogóle o tym rozmawiamy? Jest, co jest! A teraz możecie się obaj zamknąć?!
Odwróciłam się ostentacyjnie do nich obu plecami.
– Masz więcej wspólnego z siostrą niż myślisz – podsumował Marco.
– Nikt nie pytał cię o zdanie! – fuknęłam na odczepnego.
Bardzo chciałam włożyć słuchawki w uszy i zapomnieć się w muzyce, ale wtedy musiałabym na nich patrzeć, żeby obserwować wejście do poczekalni, gdy Mira przyjdzie poinformować, jak poszło. Mike podał mi torebkę, którą w ferworze zostawiłam w samolocie.
– Jakbyś potrzebowała ładowarkę...
– Stoi tam – wskazałam stolik, na którym stała ładowarka bezprzewodowa. – Nie wiem, z jakimi kobietami miałeś wcześniej do czynienia Mike, ale ja nie jestem białogłową w opresji, która wymaga ratunku. A nawet jeśli, to dam sobie radę.
Ku mojemu zdziwieniu Marco wybuchnął śmiechem i rechotał długo jak oszalały. Zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi, ale nie zamierzałam pytać.
– Może wyglądacie skrajnie inaczej, ale! – Uniósł palec do góry. – Myślicie tak samo.
Zmrużyłam oczy, patrząc na niego z niechęcią.
– Nie mów, że nagle mnie polubiłeś!
– Nie, ale będę się musiał nauczyć tolerować ze względu na żonę.
– Ona nie jest twoją żoną! – prychnęłam.
– Nosi mój tatuaż na dłoni, to kwestia czasu.
Zaśmiałam się szyderczo, słysząc ten pełen pewności ton.
– Chciałabym zobaczyć jak moja siostra, która ma problemy z ufaniem innym i od zawsze stara się polegać tylko na sobie, nagle pozwala jakiemuś facetowi zadbać o siebie.
– Nie jakiemuś, tylko mi – sprostował.
Prychnęła głośno.
– Jej lęki nigdy nie znikną
– Jestem tego świadomy, ale przy odrobinie determinacji, terapii i dobrej woli obu stron, damy radę.
Był taki pewny siebie, że aż zrobiło mi się go żal. Pokręciłam tylko głową, nie wierząc w taki scenariusz i nie dałam się więcej wciągnąć w żadne pogaduszki. Mira pojawiła się w progu poczekalni trzy godziny później. Zerwałam się z fotela widząc jej niebieskie ubranie.
– Wszystko jest w porządku! – Zapewniła od razu. – Zabieg się udał. Mieliśmy parę komplikacji, ale po stronie Maarit, dlatego trochę nam to zajęło. Margo będzie teraz przebywała w śpiączce farmakologicznej przez następne dwanaście godzin, żeby nie obciążać serca.
Z ulgą objęłam się ramionami.
– Możemy ją zobaczyć? – spytałam ze łzami w oczach.
– Tylko przez szybę, więc to nie ma sensu. Jest pod dobrą opieką.
– Sprawdziliście... – zaczął Marco.
– Tak, tatuaż jest na swoim miejscu.
– Co z Maarit? – spytał Mike. – Czy ciało jest w kostnicy?
Lekarka spojrzała na niego zaciskając nieco usta.
– Serce podjęło czynności po przeszczepie, znajduje się w śpiączce. Mogę ją wybudzić...
– Nie tak się umawialiśmy – przypomniał twardo Mike.
– Nie mogłam zabić pacjenta na stole – powtórzyła podobnym tonem.
– Oczywiście, że mogłaś – skontrował Marco. – To prywatny szpital. Wystarczyło napisać, że serce nie podjęło czynności.
Mira skrzyżowała ramiona na piersiach.
– Nadal może dojść do zapaści, do komplikacji i dziesiątek rzeczy, które pójdą źle.
– Oby się to stało w najbliższych godzinach – poradził złowieszczo Marco. – Inaczej sam będę się nią musiał zająć.
– Mogę stracić prawo wykonywania zawodu – wyszeptała.
– To nie pozwól, aby ktoś cię przyłapał – poradził Mike.
Powiodła wzrokiem między nimi.
– Wracając do Margo, możecie iść się przespać i wrócić rano.
– Ja zostaję – rzucił Marco autorytatywnie.
– Ja zostanę do rana, potem się zmienimy – zaoponował Mike. Patrzyli na siebie przez chwilę, prowadząc wojnę na spojrzenia. – Wiem, czego chcesz, ale w tych okolicznościach nie ma mowy, żeby tak się stało.
Znów gadali szyfrem. Marco przeczesał włosy dłonią z frustracją
– Dobrze! – zgodził się.
– Fajnie, że mnie ktoś zapytał o zdanie. Czuję się jak piąte koło u wozu – wymamrotałam.
– Bo nim jesteś – burknął Marco, na co zmrużyłam oczy, gotowa się pokłócić. – Odwiozę cię.
Już się rozpędzam!
– Niby gdzie?
– Jak to gdzie? Tam gdzie się zatrzymaliśmy.
Chyba mnie pomyliłeś z bagażem podręcznym!
– Dzięki, ale nie mam siły na tę waszą wesołą gromadę, a laski w kupie przyprawiają o ból głowy. To po pierwsze. Po drugie, nie czuję przynależności do tak zacnego grona – ironizowałam. Nie mogłam pozwolić, by mną pomiatał. – A po trzecie, wolałabym już iść na piechotę w pielgrzymce do Rzymu, niż wsiąść z tobą do jednego auta. Nawet nie do autobusu.
Spojrzał na mnie z mieszaniną rozbawienia i podziwu.
– Ja zatrzymałem się w hotelu – wtrącił się Mike. – Kyle cię odwiezie.
– Każda propozycja będzie lepsza niż on. – Wskazałam palcem na Marco.
Kyle nawet nie próbował mnie zagadywać, a ja nie paliłam się do intelektualnych potyczek. Godzinę później w strugach deszczu podjechaliśmy pod luksusowy hotel, zjeżdżając od razu do garażu. O ile w szpitalu byłam pobudzona adrenaliną krążącą mi w żyłach, tak po wejściu do apartamentu, opadłam na siedzisko eleganckiej kanapy i zamarłam w bezruchu na długie minuty. Towarzyszący mi facet zmaterializował się obok z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni.
– Tylko jeden? – parsknęłam.
– Przynieść całą butelkę? – zażartował.
– Parę.
Upiłam duży łyk, ciesząc się, jak znieczula mi podniebienie i gardło a potem ciepłą falą spływa do żołądka.
– Dobrze, ale jak zjesz ciepłą kolację. Mike wyraził się jasno, że mam cię nakarmić.
– Ale go tu nie ma tak? Więc w razie czego mów, że to zrobiłeś.
Podniosłam się ignorując chwilowe zawroty głowy i otworzyłam drzwi na taras. Chłodne przesiąknięte deszczem powietrze, owiało mi twarz. Usiadłam w progu na podłodze delektując się winem. Kyle postawił butelkę na podłodze w zasięgu dłoni, zapewniając, że będzie w pobliżu, gdyby coś się stało. Nie potrzebowałam go. Chciałam pogrążyć się w cudownym chaosie wypełniający mi głowę by rozważyć jedną mającą sens teorię.
W życiu są dwa typy ludzi.
Zera i jedynki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro