Part 29
Stefania
– Zostawienie cię na dobę, to naprawdę fatalny pomysł!
Głos Adama wdarł się w ciszę poranka, przyprawiając o ból głowy. Uchyliłam jedno oko, ale zamknęłam je natychmiast, czują się jak wampir na spotkaniu ze słońcem. W pokoju było zbyt jasno, a on mówił za głośno.
– Co tu robisz? – wychrypiałam, ponieważ język przykleił mi się do podniebienia.
Nawet przez zamknięte powieki zorientowałam się, że w pokoju zrobiło się ciemniej. Kroki stłumił dywan, ale poruszone powietrze musnęło moje czoło.
– Sprawdzam, jak sobie radzisz na wolności – zażartował.
Jego głos dochodził z bliska.
– Czego chcesz? – wydusiłam szeptem.
– Mam dla ciebie robotę od Patricka.
A więc Adam będzie moim nowym nadzorcą więziennym. Cudownie! Z trudem odkręciłam się na plecy, otwierając ostrożnie oczy. W pomieszczeniu panował półmrok. Westchnęłam przeciągle.
– A nie możecie mi dać chociaż dwóch lub trzech dni wolnego? Tygodnia? – marudziłam. – Tylko dla mnie, żebym mogła sobie odreagować więzienną celę na Balearach?
– Nie! – zaprzeczył humorystycznie przeciągając to słowo a potem dodał twardo. – Tydzień może zaważyć na czyimś życiu.
– To chociaż dzień? – Zakryłam się poduszką.
– Ponieważ jestem dzisiaj w dobry humorze dam ci godzinę na ogarnięcie, prysznic i zmianę ciuchów, ale potem wychodzisz stąd o własnych siłach. W każdym innym przypadku wytargam cię w kajdankach.
– Jak to niby uzasadnisz?
– Ochrona została poinformowana już wczoraj, że jesteś „specjalnym" gościem jednego z udziałowców.
– Pieprzona mafia – burknęłam w poduszkę.
– Ruchy! – ponaglił. – Zegar tyka!
Jedyną moją jakże dorosłą reakcją było uniesienie dłoni i zaprezentowanie mu gestu uznanego za obraźliwy, salutując środkowym palcem. Naoglądałam się pokazów władzy w wykonaniu tych mężczyzn przez ostatnie miesiące wystarczająco, by wiedzieć, że nie żartuje.
Podniosłam się ekstremalnie wolno, bo stado krasnoludków zgromadzonych w głowie napierdalało drewnianymi łyżkami w metalowe garnki, powodując pulsujący ból nie do zniesienia. Usiadłam na krawędzi łóżka i z wdzięcznością popatrzyłam na wyciągnięte w moim kierunku dłonie Adama z trzema tabletkami i butelką wody.
Prawie udało mi się wyrobić w godzinę, gdybym nie musiała suszyć włosów. Usiłowałam chociaż trochę doprowadzić je do porządku z marnym skutkiem, więc na końcu splotłam je w warkocz. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w lustro, wydymając wargi na widok pudrowo różowego dresu i białej koszulki, które ewidentnie nie pasowały do markotnego humoru.
– Gotowa.
Opuściłam łazienkę, postanawiając wepchnąć wczorajsze ubrania do podręcznej niemal pustej torby. Pan „milion dolarów" siedział na niewielkiej sofce i przeglądał coś w telefonie. Rozejrzałam się za walizkami, ale nie było żadnej. Została tylko torebka, z której wystawał tablet.
– Gdzie moje bagaże?
– W samochodzie na dole.
Uniosłam rękę z ciuchami.
– Co mam z tym zrobić?
– Wywal, zostaw, zabierz – rozłożył ręce, wstając. – Cokolwiek sobie chcesz, ale musimy iść.
Droga minęła nam w totalnej ciszy. Ja nie czułam się nadal w stu procentach dobrze a on nie nalegał na jakikolwiek temat, żeby zabić ciszę. W rezultacie słuchaliśmy radia, przemierzając miasto. Zatopiona we własnych niewesołych myślach nawet nie zauważyłam, że auto wjechało za masywną bramę. Dopiero brak przesuwającego się za oknem krajobrazu sprawił, że wróciłam do rzeczywistości. Ktoś otworzył drzwi i czekał, aż wysiądę.
– Dzięki.
Poszłam za Adamem docierając do ogromnej, przepięknie oświetlonej kuchni, gdzie królował stonowany kolor zielony, ciemne blaty i podłogi. Słowem – luksus! Sięgnął do szafki po uruchomieniu ekspresu do kawy.
– Chcesz?
– Jak już robisz – zgodziłam się niechętnie.
Wskazał na laptopa leżącego na blacie.
– Jest twój.
Uruchomiłam go, chcąc wgrać swoje ustawienia z chmury. Usiadłam na stołku barowym, czekając na podniesienie systemu. Adam postawił kawę obok i podał mi mleko, którego dolałam sobie szczodrze, a potem posłodziłam. Pierwszy łyk smakował jak ambrozja. Gorąca, słodka i mocna kawa zaczynała działać powoli, rozgrzewając ciało i wyrywając umysł z otaczającej go chmurki.
– No dobra! Już mnie tu masz, to co dalej? Jakie to tajne zadanie mam wykonać dla Patricka? Co mam dla niego znaleźć?
Odpowiedział mi dopiero po zdjęciu marynarki.
– Nie co, ale kogo.
– Dobrze! Więc kogo mam dla was znaleźć?
Zaczął podwijać rękawy białej koszuli.
– Maarit.
Podniosłam na niego oczy znad ekranu laptopa.
– Że co?
– Musimy zaleźć Maarit.
Oparłam się łokciami o blat, bo to imię wywołało falę mdłości.
– To jakiś konkurs „kto szybciej ukatrupi Maarit"? Marco kontra Patrick?
– Nie, ponieważ musimy być szybsi od Marco, gdyż potrzebujemy jej żywej. I może jeszcze jednej drobnej rzeczy.
Wyrzuciłam z frustracją dłonie do góry.
– Niby co jest takie ważne, żeby ganiać za tą psychopatką? – Adam milczał, beznamiętnie ignorując moje tantrum. – Czego chcemy od Maarit? Co?
– Jej serca!
Słowa za moimi plecami były ciche, ale stanowcze, a na ich dźwięk rozszerzyłam oczy i gwałtownie odwróciłam się do tyłu. W efekcie zachwiałam się na barowym stołku i z impetem upadłam na podłogę. Czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie ze swego rodzaju rozbawieniem, jakby zrobiła mi dobrego psikusa. Leżałam chwilę nie wiedząc czy powinnam wierzyć w tę fatamorganę czy przetrzeć oczy ze zdumienia. Mózg zdecydował prędzej niż emocje.
– Umarłam czy coś?
Potarłam dłońmi twarz.
– Nie – padło natychmiastowe zaprzeczenie.
– Ale ty nie żyjesz.
– Cytując Marka Twaina; informacje o mojej śmierci były mocno przesadzone.
– I przedwczesne – dodał Adam.
Wyciągnęła do mnie rękę, pomagając wstać. Była niesamowicie blada, ale to wciąż ona.
– Margo!
Przytuliłam się do niej, obejmując ściśle, by się upewnić, że jest ciepła i żywa, a nieporadne poklepywanie po plecach uświadomiło mi, że jest prawdziwa.
– Uszczypnąć cię, żebyś uwierzyła?
Za słowem poszły czyny i ból.
– A może usiądź na tyłku? – Zaproponował Adam poważnie.
Ku mojemu zdziwieniu Margo zrobiła, co rozkazał, a jej skóra przybrała niezdrowy odcień szarości. Doszedł nas dźwięk pikania, a potem ciężkie kroki na schodach. Do kuchni wpadła brunetka, omiatając spojrzeniem scenerię. Na jej szyi wisiał stetoskop.
– Powiedz, że nie piłaś kawy – syknęła.
– Nie piła – zaprzeczył Adam. – Przynajmniej nie przy mnie.
– Nie potrzebujesz podniesionego ciśnienia Margo! – zganiła ją wkładając głowicę stetoskopu pod dekolt koszulki.
– Potrzebuję pomocy – odparła cicho, oddychając, jakby dostała zadyszki. – Nie dam rady znaleźć zapasowego serca, kiedy jestem zdolna do pracy przez ledwie parę godzin w ciągu dnia.
– Bądź cicho i daj mi posłuchać! – przerwała lekarka.
Wpatrywałam się w to z mocno bijącym sercem. Czy to dlatego Margo upozorowała swoją śmierć, żeby szukać Maarit? Skoro nadal potrzebowała serca, wystarczyłoby powiedzieć Marco albo Patrickowi i znalazłoby się pewnie w mniej niż dobę i to z pełnym dopasowaniem. Więc czemu uparła się na Maarit.
– Wiem, że masz pytania – powiedział cicho Adam – ale one muszą poczekać.
Lekarka wyjęła głowicę spod bluzki, wieszając stetoskop na szyi. Jej mina była niezwykle wymowna.
– Ile razy mam ci tłumaczyć...
– Mirella Davies, moja siostra Stefania – wpadła jej w słowo Margo. – Stef, poznaj kobietę, która uratuje mi życie, jak tylko znajdziemy część zamienną.
– Jak dożyjesz – marudziła Mira.
– Teraz mam większe szanse – odparła jej z satysfakcją siostra.
– Teraz to ty byś poszła się położyć.
– Teraz to ja muszę pogadać z siostrą, omówić rozpisany plan działania i zastanowić się nad strategią.
Mira zacisnęła usta.
– Po co ja się w ogóle produkuję?
Z wrażenia zapomniałam zabrać z kuchni sprzęt i kawę. Niemal jak w transie poszłam za Margo do jasnego salonu, którego okna wychodziły na ogród. Usiadła w fotelu, okrywając się kocem.
– Odpowiem na każde pytanie, ale jeśli nie masz nic przeciwko Adam będzie odpowiadał, jak mi zabraknie oddechu.
Klapnęłam na sofie wpatrując się w nią i nadal nie dowierzając w to, co widzę. Zrobiłam nieokreślony gest ręką.
– Jak?
Adam podał mi kawę, więc odruchowo złapałam za kubek, obejmując go dłońmi.
– C11H17N3O8.
Otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się w mężczyznę, siedzącego obok zaciągającej się zapachem kawy Margo.
– Że co?
– Tetrodotoksyna – wyjaśniła Mirella z niezadowoloną miną.
Szczęka mi opadła.
– Czy to nie jest niebezpieczne w twoim stanie?
– Ekstremalnie! – przyznała lekarka. – Ale co poradzisz, jak się ktoś uprze!
– Ryzyko było minimalne – powiedziała cicho Margo.
– Ryzyko... – Zaczęła Mirella autorytatywnym tonem znawcy tematu, kiedy podskakuje do niego domorosły ekspert wykształcony na filmikach na Youtube.
– Dobra, dobra! – przerwałam jej. – Ogarniam! Mogła się nie wywinąć, wiem co to tetrodotoksyna. Zacytować ci Wikipedię? – Spytałam widząc jej sceptyczną minę. – Silna trucizna znajdująca się w ciele niektórych gatunków ryb rozdymkokształtnych, w tym w rybach fugu...
– Dobra! – Mirella westchnęła.
– Następne pytanie – zachęcił Adam.
Cieszyłam się, że kawa ogrzewa mi dłonie, ponieważ myśl, że ten fortel mógł skończyć się tragicznie, sprawia, że w środku opanowało mnie lodowate zimno. Kolejne pytanie stanowiło niejako rozwinięcie dla „jak".
– Dlaczego? Przecież Marco w dobę zdobyłby dla ciebie serce...
Usiłowałam rozłożyć ręce, w których trzymałam kawę a skończyło się na oblaniu spodni, gdy chlusnęła przez rant. Otarłam krople niecierpliwie wcierając je w materiał dżinsów i upiłam potężny łyk.
– Ponieważ ktoś wbił sobie do głowy, że nikt inny nie powinien dla niej umierać! – odparł z niesmakiem.
– W tym całym bajzlu będzie tylko jedna dodatkowa ofiara – oznajmiła Margo słabym głosem. – Maarit. I nikt więcej. Ty i ja dopilnujemy, żeby tak było.
Była w tym pewna pokręcona logika, którą rozumiałam.
– To po co ten cały... cyrk?
– Maarit to psychopatka, nie zaprzestałaby ataków – wyjaśnił Adam – a w okolicznościach jakie nam stworzyłaś, zapewnienie bezpieczeństwa Margo stało się niemal niemożliwe, więc propozycja upozorowania śmierci wydawała się sensowna. Twoja akcja na plaży, do której cię nieco popchnęliśmy, umożliwiła nam realizację planu.
– Myślisz, że twoja śmierć rozwiąże problem? – Gdybałam, ponieważ to rozwiązanie wydawało się nieco naciągane.
– Nie – zaprzeczyła siostra – ale skieruje ją na nowe tory.
– Ale czy teraz nie ruszy za mną albo Marco?
– Na to liczymy – przyznał Adam. – Ty właśnie zginęłaś z zasięgu wzroku, a Rita jest chroniona przez Dimę i nie ma szansy, aby do niej dotarła. Według Maarit, to Margo przyczyniła się do śmierci Tobiasa i to ją należałoby ukarać, a jeśli nie ją, to Marco, ponieważ on go zabił.
Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, słysząc to.
– Nie Margo była pomysłodawczynią ani Marco, tylko ja. Wymyśliłam ten plan sugerując jego wykonanie, jako formę pozbycia się Tobiasa po tym jak wziął zlecenie na Anję. Okazja idealna, sama pchająca się w ręce. – Nerwowo rozplotłam włosy z warkoczy, a potem wplotłam w nie palce, pozwalając opaść na twarz. – To moja wina. Każda śmierć i wydarzenie to moja wina.
– Ja pierdolę! – wymamrotała Margo. – Weź się do kupy! Gdzie jest ta laska, co wpadła do baru z mokrymi włosami, boso i w szlafroku?
– Zrobiła kretyńską rzecz i dogadała się z pewnymi organizacjami, grając na parę stron jednocześnie i wyszło jej to bokiem! – zawołałam.
– Ej, pozbyłaś się niechcianego męża – zaprotestowała słabo, z błyskiem w oku. – Aiden pewnie się ucieszył, że teraz jesteś wdową.
– To temat na pogaduszki do poduszki – wymamrotałam, odwracając wzrok, ale nie to sprawiło, że otworzyłam usta patrząc na nią w zdumieniu. – Wiedziałaś...
Wzruszyła ramionami.
– Rzadko kiedy czegoś nie wiem, a ty zapominasz, że nie wytrenowałaś idiotki, chociaż muszę przyznać, że telefon i jego oprogramowanie pomogło dokopać się do tych informacji. I najważniejsze, Stef. – Skrzywiła się, zmieniając pozycję na krześle. – Nic nie ginie w świecie wirtualnym, tylko większość ludzi nie wie, gdzie szukać.
Miała rację, ale łudziłam się, że potrafię zacierać po sobie ślady.
– Aiden dał się nabrać – mruknęłam pod nosem.
– Może przez chwilę go zaskoczyłaś – przyznał Adam – ale potem przeszedł nad tym do porządku dziennego i rozwiązał problem, który zduszony w zarodku był niezwykle na rękę Dimie.
Powiodłam o nich wszystkich spojrzeniem, mając wrażenie, że ta cała mistyfikacja była fatalnie odegraną przeze mnie rolą i niczym więcej. Aiden od początku wiedział, że kombinuję. Namęczyłam się przez miesiące, stresując zmiennymi i planem, a tu proszę... klops! Wszyscy wszystko wiedzieli. Przymknęłam oczy.
– Czuję się jak idiotka.
– Niepotrzebnie – zaprzeczył Adam. – Plan był dobry i skomplikowany, ale Cerber to Cerber i to w sumie tylko dlatego udało się połowicznie.
– Potrzebuję twojej pomocy, siostra! – Dodała prosząco Margo.
Skrzywiłam się.
– Jesteś lepsza ode mnie.
– Nie mam swojego telefonu, a bez niego jestem co najwyżej gdzieś w pierwsze dwudziestce uzdolnionych, ale nie najlepszych.
– Czemu nie poprosiłaś Aidena?
– Jemu nic nie grozi, a ja potrzebowałam cię ukryć, żeby Maarit obrała za cel Marco.
– Nie boisz się, że coś mu zrobi?
Margo skrzywiła się lekko.
– Marco potrafi się bronić.
– Cieszę się, że w niego wierzysz, ale on nie jest niezniszczalny.
– Da sobie radę – zapewnił Adam.
Spojrzałam na siostrę z determinacją.
– La Verdad szantażowało mnie polonem, co powstrzyma Maarit przed otruciem Marco?
– Ego – odparła z prostotą.
– Maarit potrzebuje zemścić się na nim osobiście – dodał Adam. – Nie wynajmie snajpera, ani nie posłuży się szybko działającą trucizną, bo straci całą „radość".
– Według mnie, to nieobliczalna wariatka – westchnęłam.
– A według mnie, przewidywalna psycholka – odparła siostra.
– Jak my wszyscy! – dodałam ze smutkiem.
– Ja tam się cieszę ze swojego szaleństwa i nie narzekam jak niektórzy, że szklanka jest do połowy pusta. – Margo nie mogła sobie darować przytyku. – Trzeba znaleźć mniejszą szklankę i przestać ujadać niczym ratlerek.
– Dotarło! – prychnęłam, dopijając kawę z kubka, który odstawiłam na stolik pomiędzy nami. Uruchomiłam laptop. – To jaki mamy plan?
– Spodoba ci się!
W oczach Margo błysnęła radość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro