Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 28


Stefania

Wszystko działo się obok, spychając mnie do roli obserwatora wydarzeń. Czy to rozmowy, czy ludzie, czy dojazd na miejsce. Byłam tam, ale nie brałam udziału.

Biała urna stała na postumencie przyzywając oko.

Rita siedziała po przeciwnej stronie, ale nie chciałam na nią zerkać. Zbyt przypominała Margo, a przynajmniej dopóki nie otwierała ust. Potem złudzenie pryskało jak bańka mydlana. Ona i Dima stanowili osobliwy obrazek. On obserwował ją niczym sokół i nie pozwalał się oddalać dalej niż na metr. Ona natomiast lekceważyła niemal wszystkie polecenia do tego stopnia, że posadził ją praktycznie siłą, szepcząc coś do ucha. Zacisnęła dłonie w pięści, ale spuściła wzrok na własne palce.

Powódź czerni, tak bym nazwała to zgromadzenie. Nie było żadnego przemówienia księdza, ani ceremonii, ale nie wyobrażałam sobie, żeby taka ateistka jak Margo chciała być chowana z katolickim obrządkiem. Dlatego też zebraliśmy się wszyscy na cmentarzu, by w swoich własnych głowach oddać hołd, pożegnać się albo okazać szacunek zmarłemu. Spora część zrobiła to wkładając do białego wysokiego wazonu krwiście czerwone róże.

Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że Marco nie ma wśród zgromadzonych.

– Gdzie jest Marco?

Anja, siedząca obok, odwróciła się do mnie jak w zwolnionym tempie

– Postanowił nie przyjeżdżać.

Albo nie chciał na mnie patrzeć. Tak samo jak ja na Ritę.

– Czy to przeze mnie?

– Nie jest gotowy, żeby się pożegnać – dodał Patrick. – Potrzebuje zamknięcia, żeby to zrobić.

Zupełnie nie rozumiałam, co usiłował mi powiedzieć.

– Ona umarła, jakiego jeszcze zamknięcia potrzebuje? Ojciec nie żyje i ona też. Co jeszcze musi się zdarzyć? – Wtedy do mnie dociera. – Czy teraz powinnam umrzeć ja i Rita, żeby zaznał spokoju?

Zerknęłam na siostrę, której zniesmaczona mina powiedziała mi wszystko. Zupełnie nie obchodziło ją zdanie Marco ani moja rozterka. Ostentacyjnie przewróciła oczami.

– Stef! – Aiden odwrócił mnie do siebie, chcąc przytulić, ale odsunęłam się gwałtownie. Nie chciałam pocieszenia. – Czasem ucieka się od tego, co boli najbardziej.

– Mój widok, bo jestem przyczyną tego co się stało, czy jej?! – wskazałam na Ritę, skubiąc skórki, które teraz przypominały krwawą miazgę.

– Każdy przeżywa żałobę na swój sposób – łagodziła Anja. – To nie znaczy, że kochał ją mniej. Ucieka, ponieważ nie potrafi się pogodzić ze stratą.

Spojrzałam na nią, oddychając ciężko. Otworzyłam usta, ale żaden dźwięk nie wydostał się z zaciśniętej krtani. Splotłam dłonie wpatrując się w zakrwawione palce. Łzy zebrane pod powiekami, spłynęły po policzkach. Nie oczekiwałam słów pocieszenia od pozostałych dziewczyn, bo w sumie nie byłyśmy blisko, a ja okazałam się tylko kłopotem. Bardziej zjawiły się tu dla Margo niż dla mnie.

Samotna pośród tłumu.

Marju podeszła pierwsza, kucając, żebyśmy spotkały się wzrokiem.

– Nie wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego, ale bardzo mi przykro, że musisz przez to przejść.

Pogłaskała mnie po dłoni i zrobiła miejsce następnej. Usłyszane słowa zdawały się podobne i nie przynosiły ulgi w cierpieniu, które wypełniało duszę. Siedziałam, czekając, aż wszyscy sobie pójdą, żeby w spokoju powiedzieć parę słów, które leżały mi na sercu.

– Zostaw mnie samą – poprosiłam cicho Aidena, który niewzruszenie tkwił przy moim boku.

Rozejrzałam się ukradkiem zanim podeszłam do urny. Pogładziłam złote litery tworzące napis Margo Garcia oraz datę urodzenia i zgonu. Dłonie trzęsły mi się jak pijakowi, który potrzebował kolejnego drinka a krtań zaciskała uniemożliwiając oddychanie.

To moja wina! I nic co teraz zrobię nie przywróci siostry do życia.

To powinnam być ja. Nie ona!

– Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptałam przez ściśnięte gardło. – To moja wina. Moja i niczyja inna. – Wargi drżały utrudniając wypowiadanie słów.

Rozpłakałam się, szlochając ciężko. Mocne ramiona zamknęły mnie w objęciach.

– To powinnam być ja!

To jedno zdanie mamrotałam bez końca. Jedyne co pamiętałam z drogi powrotnej do apartamentowca to własny płacz. Opanowałam się dopiero późnym popołudniem. Aiden siedział przy laptopie, ale nie stukał w klawisze, a tylko wpatrywał się w ekran. Obok stała butelka z alkoholem.

– Poczęstuj się – zachęcił.

Pokręciłam przecząco głową.

– To nie rozwiąże moich problemów.

– Mleko i woda też nie. – Nalał z butelki do drugiego kieliszka. – A przynajmniej znieczulisz się i jakoś dotrwasz do poranka.

– Co jest o poranku?

– Dima i Patrick chcą z tobą porozmawiać.

Westchnęłam ciężko, sięgając po szklankę.

– Nie mam im nic do powiedzenia. Patrick już powiedział, co miał do powiedzenia wczoraj.

– To znaczy? – oparł się łokciami o blat.

– Zasugerował, że powinnam wyjechać. Nie musiał. Sama to wiem. Nikt poza tobą mnie tu nie chce, a Marco nawet nie przyszedł na pogrzeb, bo nie może patrzeć na mnie i Ritę.

Upił łyk ze swojej szklanki, osuszając ją, nim odpowiedział.

– Czyli trzyma cię tu zbyt mało, żeby zostać?

W trzech łykach dopiłam alkohol i podstawiłam kieliszek po kolejną porcję, skoro i tak sobie nalewał.

– Gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach albo gdybym nie była kim jestem... – Pokiwał tylko głową, ale nie wydawał się ucieszony tymi słowami. – Czego chcą Patrick i Dima?

– Nie wiem, nie zostałem dopuszczony do tajemnicy.

Ewidentnie z tych słów wynikało, że czuł się urażony.

– Strzelam, że Dima chce, żebym trzymała się z daleka od Rity. A Patrick... – Tu musiałam wziąć jego radę do serca. – Marco wini mnie za śmierć Margo i w sumie ma rację. – Przełknęłam ciężko. – Więc nie dziwię się Patrickowi, że broni swojego człowieka.

Aiden bawił się alkoholem w szklance, obmywając nim ścianki.

– Wyjedziesz?

Osuszyłam drinka, podstawiając szklankę po raz kolejny, mimo że czułam błogie rozleniwienie.

– Tak.

– Kiedy?

– Jak najszybciej.

Przez długie minuty siedzieliśmy wpatrując się w siebie nawzajem bez słowa. W końcu Aiden po raz czwarty opróżnił szklankę i energicznie zamknął klapę laptopa.

– Masz jakieś plany na resztę tego zjebanego dnia?

Pokręciłam przecząco głową.

– Co proponujesz? – spytałam nieco bełkotliwie.

Obszedł wyspę i stanął tuż obok mnie. Zamiast odpowiedzieć, chwycił mnie w talii i posadził na blacie. Sukienka podjechała wysoko na udach, gdy objęłam go nogami.

– Coś, co pozwoli nam obojgu na chwilę zapomnieć, kim jesteśmy i co stanie się jutro.

To ja pierwsza obdarzyłam go pocałunkiem, który po krótkiej chwili przerodził się w gwałtowne starcie języków. Spieszyło się nam tak, że w rezultacie zostałam pozbawiona tylko bielizny, a Aiden w paru niecierpliwych ruchach rozpiął pasek i rozporek. Obojgu nam chodziło o szybkie zaspokojenie, bez zbędnych ceregieli. Żadnego patrzenia sobie długo w oczy, albo wspólnego orgazmu.

Aiden zjebał to nad ranem, gdy obudził mnie przed wschodem słońca. Nasz ostatni raz były czuły i delikatny, wypełniony powolnymi ruchami i utrzymywaniem kontaktu wzrokowego. To był ten moment, gdy uświadomiłam sobie, że powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie, bo za chwilę będę go błagać, żebyśmy byli razem. A ja po tylu stratach i poświęceniach pragnęłam w końcu odzyskać wolność.

Wspólny orgazm namieszał mi w głowie, równie skutecznie jak sceneria barwnego wschodu słońca. Leżałam z zamkniętymi oczami, kiedy usłyszałam ciche słowa.

– Nie odchodź.

Udawałam, że śpię, ale w głowie wrzeszczałam i płakałam z bezsilności! Powinnam odciąć ostatni trzymający marionetkę sznurek i zniknąć po robocie w Zurychu.

Zawsze byłam sama. Czas wrócić do starych przyzwyczajeń.


Stefania

Po rozmowie z Patrickiem Aiden podrzucił mnie do apartamentowca, samemu znikając na parę godzin. Postanowiłam skorzystać z okazji i zarezerwowałam sobie pierwszy możliwy lot jaki opuszczał Baleary. Spakowałam się najszybciej jak się dało, zostawiając tablet, laptopa i telefon, które tu otrzymałam, na blacie kuchennym. Patrick wręczył mi taki, którego nikt nie śledził.

Zegar wskazywał prawie jedenastą, a ja zaczęłam się niecierpliwić.

Gdzie ta cholerna taksówka?

Potoczyłam walizki w stronę drzwi wejściowych, gdy te otworzyły się bezszelestnie. Poczułam się przyłapana na gorącym uczynku. Zerknął na walizki, tarasując sobą wejście.

– Wyjeżdżasz?

– Tak. Marco nie może znieść mojego widoku, a wam nie jestem już potrzebna. Rita odmówiła mi jakiejkolwiek pomocy, twierdząc... zresztą nieważne. – Oblizałam usta. – Za to dogadałam się z Dimą. W zamian za trzymanie z dala od komputerów i jego żony, pozwolił mi zachować część pieniędzy ojca.

– Gdzie lecisz?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Nie mogę ci powiedzieć. – Uniósł brwi do góry. – Tak będzie lepiej, Aiden.

Przeszedł do kuchni, a ja za nim.

– A gdybyś była nam potrzebna?

– Nie będę.

Oparł się o framugę drzwi balkonowych. Wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy. Przemożona chęć, by się usprawiedliwić za to, że uciekam ukradkiem, zżerała mnie od środka. Zaczęłam wyłamywać palce.

– Mogłabym powiedzieć, że mi przykro, ale...

– Byłoby to wierutne kłamstwo – dokończył za mnie.

Przynajmniej szczerze.

– Zrobiłam, co zrobiłam, mając swoje powody. Wykorzystaliśmy się wzajemnie, więc jeden–jeden, mamy remis.

– Uważasz, że w rezultacie jest po jeden? – spytał, patrząc na mnie uważnie.

Westchnęłam. Niewidzialna obręcz zaciskała się na moim żołądku powodując nieznośny ból i kłucie pod powiekami.

Nie jest! Nie jest! Ja straciłam wszystko. Ojca, siostrę, najbliższą przyjaciółkę. Wszyscy mnie nienawidzą. Zostałam sama. A ty... masz przyjaciół i organizację.

– Dopóki żadna ze stron nie czuje się stratna, jest w porządku – zapewniłam, wyduszając słowa przez ściśnięte gardło.

Gdzie jest ta pieprzona taksówka?!

– Mogłem cię odwieźć, gdybyś zechciała powiedzieć, że wyjeżdżasz.

Jeszcze tego brakowało!

– Powiedziałam ci wczoraj – przypomniałam.

– Ale nie, że to będzie dzisiaj – odparł z niezadowoleniem.

– Po rozmowie z dwoma królami tak będzie najlepiej. Poza tym, już zamówiłam taksówkę, powinna tu zaraz być. A właściwie się spóźnia – zerknęłam na telefon.

– Zamierzałaś wyjechać po cichu?

Przestąpiłam z nogi na nogę.

– Nie lubię pożegnań.

– To nie wyjeżdżaj – odparł natychmiast.

Uśmiechnęłam się, starając zdusić łzy cisnące się do oczu. Telefon powiadomił mnie o nowej wiadomości. Taksówka czekała już przed wejściem. Nasze spojrzenia spotkały się.

– Muszę już iść.

– Pomogę ci.

Dlaczego chcesz mnie dręczyć?

– Czy wiesz, że Margo zrobiła to samo? – spytał w windzie. Zacisnęłam mocniej palce na torebce. – Spakowała się i wyjechała. Tak po prostu, zostawiając Marco bez słowa wyjaśnienia.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Zjechaliśmy na parter i wyszliśmy przed budynek.

– To dwie różne sytuacje Aiden. Ja nie uciekam. – Jezus, skąd mi się biorą te kłamstwa? – Patrick pozwolił mi odejść, a Dima i Nikolay dali słowo, że nie będą mnie ścigać. Zaczynam z czystą kartą i nowym paszportem.

Taksówkarz włożył moją walizkę do środka. Wpatrywaliśmy się w siebie długą chwilę. Wiatr sprawił, że włosy zasłoniły mi twarz. Zebrałam je niecierpliwie w dłoń. Aiden ujął moją twarz w dłonie.

– Zostań.

Zamrugałam, chcąc odgonić łzy wzruszenia. Wyswobodziłam się, cofając o krok. Musiałam odejść. Nic między nami nie było prawdą poza seksem. Każde z nas zawsze zastanawiałoby się, czy to drugie udaje i w jakim stopniu. Przełknęłam ciężko.

– Powodzenia, Aiden.

Znów zamrugałam wściekle, ciesząc się, że wiatr zwiewa mi na twarz włosy. Otworzyłam drzwi taksówki, uśmiechając się przez łzy, ale dzielnie udając, że wszystko jest w porządku. Wcisnął dłonie do kieszeni, patrząc na mnie z miną wyrażającą osobistą porażkę.

– Powodzenia, carte blanche.

Zatrzasnęłam drzwi do auta i zakazałam sobie patrzeć do tyłu. Nie myśl o tym Stef, po prostu udawaj, że jedziesz na wakacje! Jednak moje serce pulsowało nieznośnym bólem, a pod powiekami kłuły łzy. Kiedyś się wypłaczę, tylko jeszcze po prostu nie teraz. W tej chwili zmierzałam na lotnisko, na którym Stefania Romanova przestanie na zawsze istnieć.

Dopiero późnym wieczorem udało mi się dotrzeć do Zurychu i tylko jakimś cudem dotarłam do hotelu, bo w obu samolotach pozwoliłam sobie na alkohol. Dobrze, że nikt nie wyrzucił mnie z pokładu za pijaństwo. Po oświadczeniu, że parę dni temu zmarła mi siostra, stewardessa przyniosła mi nawet karton chusteczek.

Na chwiejnych nogach wtoczyłam się do ekskluzywnego hotelowego lobby w samym centrum miasta. Spowolnionymi ruchami sięgnęłam po telefon i odszukałam rezerwację, prezentując dane i swój telefon uśmiechającej się uroczo blondynce.

– Dobry wieczór pani – zerknęła dyskretnie na paszport – Deveraux.

Tak, Patrick miał poczucie humoru! Albo może wcale!

Zupełnie nie pamiętam, jak dostałam się do pokoju, ani za pomocą jakiej magii znalazły się tam moje walizki. Zamiast odświeżyć się po podróży, przepchnęłam bagaże dalej, samej zmierzając do barku. Zawartość nie powalała na kolana, ale pozwoliła się zdrowo nawalić jeszcze przed zmrokiem.

Na przemian wyrzucałam siebie przekleństwa na cały świat, a potem lałam wiadrami łzy, nawadniając się zawartością kolejnych buteleczek, nie zadając sobie trudu dodania do niektórych pozycji lodu, soku czy wody. Wszystko wchodziło idealnie, aż do momentu, gdy mnie zemdliło.

Udało mi się dobiec do łazienki i zwymiotować do kibla. Powrót do łóżka mógłby się odbyć tylko poprzez wyczołganie z toalety, a o tym nie było mowy, bo torsje wciąż targały żołądkiem. Opadłam bez sił na chłodne kafelki pogrążając się w rozpaczy, która po zredukowanej ilości alkoholu w organizmie doszła znów do władzy.

Nie dość, że pijana, to jeszcze zaryczana i z gilem wiszącym po pas. Żałosne jak stoczyłam się w ciągu paru ostatnich dni. A na koniec musiałam zostawić Aidena, żeby zatrzymać ukradzione dwa miliony. Nie wiem, czemu w sumie zataiłam przed Margo, że kasa jest bezpieczna i możemy działać dalej. Jakaś pomroczność ciemna zaatakowałam mi mózg w tamtym momencie. A efektem stała się śmierć siostry.

Zasypiałam z ciężkim sercem, czując się wyczerpana emocjonalnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro