Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 27

Aiden

Telefon zaczął dzwonić w środku dnia, kiedy byłem w trakcie zbierania danych dla Evergreen, które napierdalało na liniach co parę minut, aż Fabiano jebnął aparatem o stół ze słowami „Do ciebie" i wyszedł, trzaskając drzwiami.

– Czego chcesz, Anderson?

– Informacji.

– Nie w tym tygodniu. Niech klauny z Interpolu ci pomogą.

Rozłączyłem się po tych słowach. Nie zdążyłem go odłożyć na blat, kiedy znów zaczął dzwonić. Ze złością nawiązałem połączenie, nawet nie zwracając uwagi, że to mój aparat, a nie Fabiano.

– Czego, kurwa, nie zrozumiałeś, Anderson!

– Aiden! – W pomieszczeniu rozległ się głos Patricka.

– Sorry! – zreflektowałem się. – Ten pajac mnie dzisiaj wyprowadza z równowagi, a mam co robić.

– Zostaw to i jedź do Stefanii.

Natychmiast moja pełna uwaga przeniosła się na rozmówcę. Powiększyłem okienko z kamerą, która śledziła Stef w hotelu. Siedziała na sofie z tabletem w ręku, pogrążona w lekturze.

– Teraz, Aiden! – ponaglił.

Zamknąłem laptopa, biorąc telefon do ręki i już stałem w drzwiach.

– Co jest?

– Margo zmarła.

Zatrzymałem się natychmiast w zaskoczeniu. To nie wróżyło nic dobrego! Jedynie kłopoty.

– Kurwa!

– Dokładnie.

– Ja pierdolę. Marco wie?

Zablokowałem laptop i ruszyłem do windy.

– Był przy tym.

– Jak to przyjął?

Niemal sam uderzyłem się w czoło, gdy te kretyńskie słowa opuściły moje usta.

– A jak myślisz?

– To mamy wkurwionego, nieobliczalnego egzekutora mafii na wolności.

– Trzymaj Stefanię poza zasięgiem jego rąk – poradził poważnie.

Nacisnąłem na przycisk garażu podziemnego.

– Do tej pory...

– Do tej pory – wpadł mi Patrick w słowo – nakręcała go nadzieja na lepsze jutro. Teraz odebrano mu kobietę, którą kochał. Wiem, że tego mimo wszystko nie rozumiesz, ale Marco wini Stefanię za jej niecierpliwość.

– Mówisz to tak, jakby Margo wiedziała, że Stef ugaduje się na boku z La Verdad i dlatego wkroczyła do akcji.

– A kto twierdzi, że tak nie było? – podważył moje słowa. – Nagle z czapy Margo po moim weselu doszła do wniosku, że czas ruszyć na Moskwę? Wtedy wydawało się to bezsensowne, ale obecnie dochodzę do wniosku, że taki scenariusz jest równie prawdopodobny jak inne.

Truchcikiem zmierzałem do auta.

– Kto jeszcze wie o tej teorii?

– Z pewnością nie Marco! – odpowiedział stanowczo. – I ja bym się nią z nim nie dzielił. W nim jest wystarczająco agresji.

– Postaw na nim człowieka – zaproponowałem, uruchamiając silnik Acury.

– Kogo? Tylko ja i Adam dalibyśmy mu radę, a każdy z nas ma w tej chwili w rękach zapłakane żony.

Brama garażowa dzisiaj otwierała się stanowczo zbyt wolno.

– Myślisz, że Marco ruszy za Maarit?

– O ile nie wpadnie na pomysł najpierw zajęcia się Stefanią. W końcu do śmierci będzie mu przypominać o powodzie, dla którego jego kobieta się poświęciła, przepłacając to życiem.

Kurwa! Tego nie wziąłem pod uwagę. Tak bardzo skupiliśmy się na La Verdad i Pentagonie, że umknął na fakt, co się stanie jeśli Margo jednak nie przeżyje. A spychaliśmy to w ciemne zakamarki myśli, bo biorąc pod uwagę, że minęło kilkanaście tygodni, nikt nie przewidywał takie scenariusza, że serce nie wytrzyma, skoro inne organy dały radę.

– Ja bym powiedział, że Margo straciła z oczu cel, bo się zakochała w Marco, więc Stef wzięła sprawy w swoje ręce.

– Wątpię, by Marco się z tobą zgodził.

Uderzyłem dłonią w kierownicę. Acura informowała, że przekraczam dozwolony limit prędkości o dziesięć kilometrów na godzinę.

– Myślisz, że lepiej byłoby namówić Stefanię na wyjazd? – zasugerowałem, bo poza usunięciem jej z zasięgu wzroku rozżalonego egzekutora, nie miałem innego pomysłu.

– A pozwoliłbyś jej wyjechać? Zwłaszcza teraz?

Wypchnąłem językiem policzek.

– Mógłbym ją zabrać do Nicei – zaproponowałem.

– Mógłbym się dogadać ze starszym Tereshchenko, co do forsy po Romanovie, żeby Stef nie została na lodzie na każdej płaszczyźnie. Będziemy mieć o dwóch ludzi mniej, bo ja robię na pół gwizdka, tak samo jak Darius i jeszcze Marco... Będziesz musiał przejąć część obowiązków.

– Mógłbym zabierać ją ze sobą.

– Ze świadomością, że możecie się natknąć gdzieś na Marco?

Coraz bardziej nie podobały mi się padające z ust Patricka insynuacje.

– Czy ty mnie usiłujesz zniechęcić do tego związku?

– Mówię tylko, że na pewien czas zalecałbym nie rzucanie się w oczy.

– Pomyślę, co zrobić.

– Ja mam sporo telefonów do wykonania. Spodziewaj się tłumów na pogrzebie i wzmożonego ruchu lotniczego.

Zakończyłem połączenie wjeżdżając na parking La Casa Son Vida a potem bezpośrednio do garażu. Rozumiałem Marco. Nawet bardziej niż przypuszczał. Każda strona posiadała stosowne argumenty, chcąc przekonać drugą. Margo się zakochała, Stefania zrobiła się niecierpliwa. Margo odwaliła samowolę wparowując do twierdzy Romanova bez wsparcia taktycznego, na głupa! Stef ułożyła się z La Verdad, a za ich plecami dogadała z Pentagonem, zostając niemal terrorystką.

Wszystko się zjebało!

Teraz Stef i Marco będą się obwiniać wzajemnie, żeby stłumić nieco własny udział w śmierci Margo. A prawda leżała gdzieś po środku. Każdy z nas widział wielkie, czerwone flagi, ale nikt nie potrafił powstrzymać żadnej z nich przed działaniem. Teraz za to siadaliśmy do bankietu konsekwencji.

Zapukałem do drzwi apartamentu, który zajmowała Stef i Lynch. Otworzył mi Harry w rozchełstanej koszuli i ze szklaneczką alkoholu w dłoni. Cóż, gdzieś na świcie była piąta popołudniu, tylko po prostu jeszcze nie w tej chwili na Balearach.

– Serio, kurwa? – mruknął.

– Serio!

Przepchnąłem się do środka, kombinując, co powinienem powiedzieć i jak, ale zupełnie niepotrzebnie. Zapłakana Stefania stała przy oknie. W paru krokach znalazłem się przy niej, obejmując mocno i przytulając. Przylgnęła do mnie ze szlochem.

– Strasznie mi przykro, Stef.

Te słowa wywołały kolejną falę łez i ciężkiego łkania. Pozwoliłem jej się wypłakać tyle ile tego potrzebowała, ale słone krople nie przestawały spływać po policzkach.

– Jezus, ile można – doszły nas zniesmaczone słowa Lyncha.

– Zabiorę cię do siebie.

– Niestety, Stefania Romanov jest obecnie własnością rządu Stanów Zjednoczonych – prychnął Lynch.

Podniosłem się obejmując ją ramieniem i podając chusteczki, żeby wysmarkała nos.

– Stefania Romanov zginęła w katastrofie lotniczej i życzę ci powodzenia w udowadnianiu, że jest inaczej, a zwłaszcza w szukaniu próbek DNA i próbek porównawczych.

– Żebyś się nie zdziwił – mruknął nieprzyjemnie Lynch.

– Jestem Cerberem, mówi ci to coś? Nie? Polecam nadrobić, kto jest kim. White Rabbit należy do mnie i ja ją chronię. – Stef nadal wczepiała się w moją koszulę. – Chcesz stąd coś zabrać? – Pokręciła przecząco głową, biorąc do ręki tablet. – Spadamy. Do nigdy, Lynch! 

Pozwoliła się poprowadzić do windy. Pojedyncze łzy spływały po policzkach.

– Czy możemy pojechać do szpitala? – spytała drżącym głosem.

– Nie wolałabyś zapamiętać jej żywej? – zasugerowałem.

Warga zadrżała, a nowe krople pojawiły się w oczach. Zaszlochała, przytulając się na powrót. W aucie zauważyłem jak drżą jej dłonie. Do tego stopnia, że przerastało Stefanię zapięcie pasów bezpieczeństwa. Patrzenie na zrozpaczoną kobietę rozrywało mi serce, jakbym to ja stracił kogoś bliskiego. Starałem się okazywać potrzebny komfort, trzymając Stef w ramionach, ale pragnąłem, by w końcu przestała płakać.

Zasnęła wyczerpana emocjami, więc przytuliłem ją do swojego boku pozwalając  sobie odpocząć. Zerwała się nagle, siadając prosto na łóżku i rozglądając nieprzytomnym spojrzeniem.

– Stef. – Dotknąłem delikatnie chłodnych palców. Dolna warga zadrżała, jakby usiłowała coś powiedzieć. Przełknęła ciężko.

– Ona nie żyje, prawda? To nie był zły sen?

Pogłaskałem ją po plecach.

– Obawiam się, że nie.

– Dlaczego? – wyszeptała. – Czy to kara za to, że nie poczekałam? Czy ktoś tam na górze się na mnie uwziął?

– Ani jedno, ani drugie – zapewniłem, podając jej butelkę wody.

– Ale jednak ona poświęciła się dla mnie... – Znów głos się załamał.

Pociągnąłem ją do siebie i przytuliłem.


Stefania

Kiedy Dima i Rita przekroczyli próg salonu, o mało nie dostałam zawału serca, za to zapomniałam, jak się oddycha. Rita wyglądała kropka w kropkę jak Margo i tak ławo przyszło się pomylić. Serce straciło równy rytm z głupi mózg wymyślił sobie, że widzę siostrę żywą. Widziałam, ale nie tę, co potrzeba. Zanim to do mnie dotarło, zerwałam się z miejsca, wpatrując w tę obcą kobietę z szokiem, jakby Margo zmartwychwstała. Imię zmarłej samo wyrwało się szeptem z zaciśniętego gardła.

– Margo.

Sarkastyczne parsknięcie doszło mnie z boku, wyrywając z transu hipnotycznego wpatrywania się w Ritę. Marco stał w otwartych drzwiach prowadzących na patio z butelką piwa w ręku.

– Ona nie jest nawet blisko Margo. – Wskazał butelką na Ritę, która zatrzymała się w połowie dystansu i bez słowa wodziła wzrokiem pomiędzy nami, niczym bezemocjonalna księżniczka na włościach. – Jak na jej wieloletnią przyjaciółkę, za którą się podajesz, cholernie mało wiesz o zmarłej siostrze.

W paru krokach przemierzył dzielący ich dystans, stając metr od Rity. Ja pewnie bym się cofnęła, bo Marco obecnie emanował wibracjami bomby na chwilę przed wybuchem, ale ona uniosła tylko wyżej głowę i przymrużyła oczy, rzucając mu nieme wyzwanie.

– Santini! – padło ostrzeżenie z ust Dimy.

– Marco! – dołączył w tym samym momencie Adam.

Rita machnęła lekceważąco ręką, dając znać, że wcale się nie boi.

– A ty pewnie jesteś ekspertem, po tym jak ruchałeś ją miesiącami, tak? – zripostowała bez emocji.

Zaciśnięte szczęki były jedyną odpowiedzią, poza wyrazem bezbrzeżnej pogardy w oczach.

– Możesz dać się oszukać na pierwszy rzut oka, Stefanio, ponieważ wygląda podobnie, ale wystarczy jedno uważne spojrzenie, żeby przekonać się, że nie porusza się jak ona i nie mówi tak samo.

Rita prychnęła pod nosem, a Marco pochylił głowę i zaciągnął się jej zapachem.

– I nie pachnie jak ona – powiedział niedoszły szwagier cicho, ze złością. – Tania podróbka.

Rita przechyliła nieco głowę w lewo.

– Mogę być tą złą czarownicą, palącą wioski i mordującą pierworodnych w opowieści jaką tworzysz w głowie, Marco, bo ty w mojej jesteś po prostu klaunem, przez którego moja siostra straciła życie.

– Nie, nie! – zaprzeczył warknięciem i wskazał na mnie. – Straciła je przez nią!

Zmierzył nas obie gniewnym spojrzeniem, zacisnął dłoń w pięść odwracając się na pięcie i sztywnym krokiem wskazującym na tłumioną wściekłość, wyszedł na zewnątrz.

– Musicie mu wybaczyć... – Adam rozłożył ręce.

– Egzekutor Alvareza–Talavery na krawędzi. – Dima nie mógł sobie darować przytyku. – Interesujące.

– Tylko jeśli chcesz być jego kolejną ofiarą – odparł mu Adam.

Rita nie wyglądała na przejętą tym incydentem. Jej ciemne oczy przeniosły się teraz na mnie, omiatając całą postać intensywnie i szukając czegoś... może podobieństwa?

– Nie masz z nami nic wspólnego – oznajmiła chłodno. – Widziałam twoje zdjęcia, ale... nawet nie jesteś tego samego wzrostu. – Przekręciła głowę na bok lustrując całą postać. – Ciekawe, co Margo w tobie widziała, że przez tyle lat nie puściła pary z ust?  Ale ona też była dziwna.

Te słowa zabolały i jednocześnie mnie oburzyły.

– Może gdybyś była bardziej jak siostra, a nie wieczna konkurentka albo przeciwniczka, to by się z wami podzieliła tą informacją?

Zdziwienie błysnęło w oczach, ale natychmiast zastąpiła je ostrożność.

– No proszę, czyżbyś jednak posiadała rodzinny charakterek? – zakpiła Rita.

Patrzyłam na żywy obraz Margo, który był dokładnie tym. Obrazem. Idealnym, ale to jak z podróbkami dzieł wielkich malarzy. Są perfekcyjne a nawet czasem lepsze niż te namalowane setki lat temu, ale nadal są tylko podróbką.

Tak bardzo chciałam mieć Margo z powrotem, że to aż fizycznie bolało. Rita nie mogła mi tego dać. Bez słowa z rozdartym, krwawiącym sercem wyszłam, zaszywając się na niewielkiej sofce pod schodami.

Stałam się ofiarą własnej naiwności! Nie wiem czego oczekiwałam? Jakiejś więzi? Wpadnięcia sobie w ramiona z wyznaniem „nie wiedziałam o tobie, żałuję, że straciłyśmy tyle lat?". Spotkanie Rity stało się rozczarowaniem. Wyczekiwałam tego przylotu, a wystarczyły trzy zdania i żałowałam, że w ogóle się tu pojawiła.

Zamrugałam wściekle, żeby odpędzić łzy gromadzące się pod powiekami. Kroki zbliżające się do mnie należały do Patricka a drugich z przeciwnej strony nie potrafiłam rozpoznać.

– Po co ją tu zaprosiłeś?! – spytałam z żalem.

– Zadaję sobie dokładnie to samo pytanie – warknął Marco.

Gniew pojawił się znikąd, gdy tylko na niego spojrzałam. Zacisnęłam mocno usta, podeszłam bliżej i stuknęłam go palcem w pierś.

– To wszystko twoja wina! – wycedziłam.

– Słucham?

– To wszystko twoja wina! – Niechciane łzy napłynęły mi do oczu. Tym razem go popchnęłam, ale to jak próba przestawiania muru! – Gdyby popychana ciekawością nie przyjechała na Baleary, nic by się nie stało! A tak poznała ciebie i straciła z oczu mój cel. To wszystko twoja wina.

– A dla kogo niby poleciała do Moskwy szantażować ojca? Dla siebie? Więc nie – odparł zjadliwie – to wszystko wina twojego niecierpliwego tyłka. Gdybyś siedziała na dupie i pozwoliła jej na spokojnie rozwiązać...

– To wszystko twoja wina! – wrzasnęłam. – Gdyby się w tobie nie zakochała, nie musiałaby szantażować ojca. Zniknęłybyśmy z powierzchni ziemi. Ale nie...

– Wystarczyło poczekać.

Chciałam rzucić się na niego z pięściami zetrzeć mu z twarzy wyraz pogardy. Tłamszone emocje ostatnich miesięcy niebezpiecznie zbliżyły się do powierzchni, wylatując z ust niczym z karabinu maszynowego.

– Nie mogłam czekać! Ursow mógł w każdej chwili zażądać mojego stawiennictwa w Moskwie, bo ta jebana organizacja sypała się jak domek z kart! Ojciec potrzebował sojuszników!

Jeśli spodziewałam się współczucia czy zrozumienia, to z pewnością nie otrzymałam jej od niego, bo tylko prychnął lekceważąco.

– Więc wykombinowałaś inny plan?

– To miało być wyjście awaryjne! Dodatkowe zabezpieczenie – przyznałam rozżalona, a kolejne łzy przepełniające oczy, spłynęły po policzkach.

– I nie wyszło! – warknął. – Ona poświęciła życie, żebyś ty była bezpieczna. A ty co zrobiłaś? Chcesz kogoś winić? To spójrz w lustro. I za każdym razem jak będziesz w nie patrzeć, niech ci przychodzi do głowy, że zabiłaś siostrę własną niecierpliwością. – Każde słowo wzmagało ból, który wypełniał komórki ciała. – Potrafisz z tym żyć?

Nie chciałam dopuścić do siebie prawdy! Wolałam obwiniać wszystkich wokół, ale nie siebie. W przypływie wściekłości znów go popchnęłam.

– Nie zepchniesz tego na mnie! Gdybyście się nie wtrącali w Dubaju, Mike Olsen zająłby się Tobiasem i ta historia potoczyłaby się inaczej.

– Ale się nie potoczyła! – ryknął na mnie. – Margo wybrała swoją ścieżkę.

– To wszystko wasza wina! – nie ustępowałam.

– Ależ wygodnie winić każdego, tylko nie siebie, co Stefanio? Ale jak ci będzie się z tym żyło lepiej, możesz winić mnie za każde zło świata. Oby ci to pozwalało spać w nocy, bo świadomość, że Margo umarła przeze mnie, prześladowałaby mnie do grobowej deski!

– Wystarczy!

Patrick wszedł między nas. Marco odwrócił się na pięcie i odszedł, a ja zostałam zaproszona gestem do gabinetu. Nie zamierzałam siadać na fotelu przed biurkiem, żeby sobie mógł poudawać wielkiego szefa. Nie był nim, nie dla mnie. Stanęłam wyprostowana rzucając mu harde spojrzenie, uprzednio ścierając łzy z policzków.

– Zgodziłaś się w celi na pewien układ – przypomniał.

– I dotrzymałam słowa. Dostaliście Lyncha na tacy, a wasze bezcenne Hexy są nadal w Pentagonie.

Chyba nie o to chodziło, ponieważ jego spojrzenie nadal analizowało każdy mój ruch i słowo.

– Co planujesz dalej?

Zerknęłam na niego podejrzliwie.

– Z czym?

– Z życiem. – Wykonał nieokreślony gest ręką, zachęcając do mówienia tego, co mi ślina na język przyniesie. – Zamierzasz wyjechać? Zostać? Poszukać pracy?

Zmrużyłam oczy.

– Czy ty mi sugerujesz, że powinnam pomyśleć o wyjeździe?

W jego odpowiedzi nie było żadnego zawahania.

– Zdecydowanie tak.

Z zaskoczenia aż otworzyłam oczy

– I niby jak mam to zrobić?

Uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Wciąż masz te dwa miliony ukradzione z naszego konta.

– Dobry żart! – Udawał oburzenie. – Gdybym je miała nie układałabym się z La Verdad ani z Pentagonem.

Patrick potarł czoło, nieznacznie kręcąc głową z dezaprobatą.

– Dobrze, rozegrajmy to tak jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – Potrzebowałaś ich i stanowiły swoiste zabezpieczenie na wypadek, gdyby Margo jednak nie wywiązała się z umowy. Sęk w tym, że pieniądze Tobiasa też zniknęły i to postawiło was w nieciekawej sytuacji, ale mimo wszystko postanowiłaś grać dalej, bo liczyła się tylko wolność.

– Ja ich nie mam! – zastrzegłam od razu.

– Oczywiście, że nie – zgodził się. – Ma je albo Maarit albo Rita, a biorąc pod uwagę, która stała się ofiarą, a która ucieka to prosta kalkulacja. Maarit doszła do wniosku, że bezkrólewie jest szansą na poszerzenie przestępczych horyzontów, ale cokolwiek stało się w Moskwie, one dwie stanęły naprzeciw siebie i Rita się przeliczyła, lądując w celi i w rękach Dimy w stanie podobnym do tego, gdy odzyskaliśmy Margo.

– Żałuję, że nie zabrałam całej kasy – wyszeptałam.

– Z obecnej perspektywy byłby to dobry ruch.

Przymknęłam oczy, gdy dotarło do mnie do czego się przyczyniłam.

– W życiu do głowy by mi nie przyszło...

Nie byłam w stanie dokończyć

– Na twoje usprawiedliwienie działał fakt, że nie wiedziałaś, kim tak naprawdę jesteś dla Margo.

– Nie wiedziałam też, że jest ich trzy – przyznałam się cicho.

– Tak, tę tajemnicę Margo także zatrzymała dla siebie, mimo że byłyście blisko. Ale czy nie przyjaźniłyście się od lat? A jednak oszukałaś i ją. – Przysiadł na oparciu kanapy. – Owszem, dopuszczam scenariusz, że nie ufałaś Marco, bo w sumie ona też mu nie potrafiła do końca zaufać, co pokazała ta kretyńska brawura w Moskwie. Tak więc siedziałaś na forsie, która pozwoliłaby wam uciec i patrzyłaś na wysiłki Margo...

Waga tych zdań uderzyła we mnie z dwojaką siłą. Okłamywałam Margo miesiącami, narażając ją na Balearach, zupełnie nie rozumiejąc jeszcze wtedy sytuacji geopolitycznej albo geomafijnej, jak kto woli. Nie schowała się pod latarnią, bo tam najciemniej, tylko wlazła do zagrody wypełnionej lwami.

Serce waliło mi jak oszalałe w klatce z żeber, gdy uświadomiłam sobie, co narobiłam.

– Była tu bezpieczna – wyszeptałam.

– Do momentu, kiedy nie postanowiła zaryzykować wszystkiego... – Umilkł na chwilę i wskazał na mnie palcem. – Dla ciebie. W poczuciu że musi, bo jest ci to winna.

– Wychodzi na to, że ona też mnie okłamywała... – Umilkłam widząc jego twarde spojrzenie.

– Margo nie wiedziała o Ursowie, prawda?

– Nie.

Wyraz jego twarzy był tak wymowny. Zawód, że dwie bliskie osoby, nie potrafiły się dogadać.

– Okłamywałyście się wzajemnie latami! – podsumował.

Objęłam się ciasno ramionami, przestępując z nogi na nogę.

– Czy on wie? – wyszeptałam ze strachem.

– Który z nich? – Wydymałam policzki dywagując. – Bardziej obawiasz się Marco czy Aidena?

Dobre pytanie! Czy Aiden w ogóle pomógłby mi, gdyby wiedział o pieniądzach?

– Obu – przyznałam, oblizując niecierpliwie usta w oczekiwaniu na odpowiedź.

Patrick milczał długą chwilę podkręcając moje zdenerwowanie.

– Nie, żaden nie wie.

– Dlaczego?

– Bo im nie powiedziałem – wyznał z prostotą, jakby uznał, że nie musi mi się tłumaczyć.

– Zamierzasz mnie teraz tym szantażować, żebym znikła?

Wpatrywał się we mnie intensywnie.

– Mam nadzieję, że nie będę musiał. Zawsze jest kij i marchewka, więc zadziała jedno albo drugie. Mam dla ciebie inne zadanie do wykonania.

Przełknęłam ciężko.

– Zadanie?

– Tak, potrzebuję cię w Zurychu.

Teraz ja patrzyłam na niego podejrzliwie.

– Niby do czego?

– Jak tam dolecisz otrzymasz dodatkowe instrukcje.

To się rozgadał!

– Po co ta cała tajemnica?

– Zrozumiesz w Zurychu.

– A jak powiem „nie"?

Zaryzykowałam to pytanie, bo jego wyjaśnienia nie dawały pełnego obrazu sytuacji. Ta cała otoczka tajemnicy zdawała się niezwykle podejrzana. Patrick mógł szafować życiem swoich ludzi, ale ja nie należałam do tej elitarnej grupy. Znalazłam się tu, ponieważ Margo tak zdecydowała. Nie paliłam się do zawierania kolejnego moralnie wątpliwego układu.

– To nawet po śmierci będziesz dla siostry rozczarowaniem.

Aż mnie zatchnęło. Stałam tam łapiąc krótkie oddechy, bo te słowa fizycznie zabolały, jakby mnie ktoś uderzył z pięści w żołądek. Opadłam na sofę usiłując poskładać elementy w całość, tylko jakoś mi nie idzie. Popatrzyłam na niego zbolałym wzrokiem, zachęcając go gestem, żeby mówił dalej. Nawet jak się nie zgodzę, to chociaż posłucham.

– Dlaczego Zurych?

– Potrzebuję zdolnego hakera, który coś dla mnie dokończy.

– Masz Aidena i Fabiego.

– Ale żaden z nich nie nadaje się do tej misji.

A to ciekawe. A wiadomo jak to z ciekawością! Zużywa kocie życia w mig.

Zrozumiałam, co oczywiste.

– Żaden z nich nie wie o tej misji.

– To też – przyznał bez skruchy. – Jakby to powiedziała twoja siostra; kiedy tajemnice mają swoje tajemnice.

– A jak mu powiem? – zaryzykowałam.

Uśmiechnął się nieznacznie, jakbym go rozbawiła.

– To będzie twoje słowo przeciwko mojemu, a przypomnij sobie, kto od miesięcy kłamie i oszukuje, a kto tu jest szefem organizacji?         

Miał rację, stałam na straconej pozycji i nie podobało mi się to.

– A co jeśli się nie zgodzę? Jeśli wolę zostać z Aidenem?

– Nikt nie mówi, że po skończonej robocie nie możesz wrócić.

– O ile jeszcze będzie mnie chciał – mruknęłam pod nosem.

– To już zależy wyłącznie od ciebie.

Tyle, że ja sama nadal nie wiedziałam, co czuję i czego chcę. Na razie wszystko wokół kojarzyło się z Margo i przywoływało same negatywne skojarzenia. Wszystko to, co spychałam od paru dni na dno umysłu, zaczynało zmierzać ku powierzchni.

Byłam winna! I ciężar tego faktu przygniatał mnie nie pozwalając zaczerpnąć oddechu.

– Co miałabym mu powiedzieć?

Ukryłam twarz w dłoniach.

– A konflikt z Marco nie jest wystarczającym powodem? Widok Rity? Wina którą czujesz?

Jego słowa sypały sól na otwarte rany mojej duszy. Siedzieliśmy w ciszy długą chwilę.

– Jeśli naprawdę myślisz o wejściu do tej rodziny, to Zurych jest obowiązkową misją. W przypadku, gdybyś potem jednak chciała zniknąć, ustaliłem z Dimą, że pozwoli ci zatrzymać część pieniędzy po ojcu. Zostaną równo podzielone między was cztery.

– A co z tymi dwoma milionami? – spytałam niepewnie, wyłamując sobie palce.

– Możesz je zatrzymać. I tak miały posłużyć jako nagroda za informacje, mimo że Dubaj nie rozegrał się do końca po naszej myśli.

– Nie o to pytam – oblizałam usta.

– Zapomnę, że o nich wiem.

Oferta godna rozważenia.

– Jak to widzisz?

– Otrzymasz nowy paszport i po przekroczeniu bramek lotniska Stefania Romanov przestanie istnieć na zawsze. Dam ci dwa dni, żebyś się zastanowiła. Jutro jest pogrzeb, więc nie myśl za dużo.

– Co mam powiedzieć Aidenowi?

– Kłam – poradził wstając. – Jesteś w tym świetna. Jak mawia moja żona, jedna głupota w prawo czy w lewo, przy takim wyniku w ostatnich latach, nie zrobi już różnicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro