Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 25




Stefania

Cela nie była szczytem marzeń, mając powierzchnię dwa na dwa metry. Nie da się rozpędzić w wydeptywaniu ścieżki ani się pobawić w chowanego. Po paru godzinach krążenia krok w prawo i krok w lewo, zaczynałam liczyć dziury w betonie strukturalnym oraz wszelkie wypukłości. Policzyłam też pęknięcia na suficie.

I ta cisza!

Ona mi przeszkadzała najbardziej, piszcząc w uszach. To było nie do zniesienia. Na każdy nawet najlżejszy szmer wpatrywałam się w szklaną taflę, czy widać za nią jakiś ruch i co mogło powodować dźwięk. Zaczynałam się zastanawiać, czy te pomieszczenia nie są dźwiękoszczelne.

Czekałam, aż po mnie przyjdą. Bo przecież musieli! A jednak mijały minuty, a potem godziny i nikt się nie pojawiał. Zostawało mi za dużo czasu na myślenie i nijak nie mogłam sprawdzić czy Margo żyje. Przesłane groźby wydawały się tak realne, że teraz wewnętrznie dygotałam, że siostra męczyła się w ostatnich chwilach życia otruta polonem. Koszmarna śmierć w bólu! Jedyna nadzieja w tym, że Marco naprawdę ją kochał i nie pozwoli skrzywdzić. Tylko skąd ma wiedzieć przed czym ją bronić, skoro nie powiedziałam o zagrożeniu?

Przez pierwszą godzinę usiłowałam dobić się do drzwi i ściągnąć czyjąś uwagę, żeby sprawdzić co z Margo. Bezskutecznie waliłam w szklaną taflę, by po godzinie usłyszeć, żebym się zamknęła i usiadła na dupie, bo nikt nie ma ochoty słuchać tych wrzasków.

Kontrolowałam oddech, żeby nie wpaść w panikę i nie rzucić się na drzwi, żądając informacji. Usiadłam pod ścianą, licząc rysy na suficie i łapiąc się na tym, że robiłam to coraz szybciej. Zupełnie nietrafiona metoda relaksacyjna.

Usiadłam w pozycji kwiatu lotosu, kładąc na kolanach dłonie oraz łącząc palec wskazujący z palcem serdecznym. Zamknęłam oczy, żeby odciąć niepotrzebne bodźce.

– No już, wewnętrzny spokoju, dajesz! Nie mam całego dnia, żeby na ciebie czekać! – mruknęłam niecierpliwie.

I się zaczął kołowrotek myśli! Istna karuzela z całą feerią światełek i muzyczką tak charakterystyczną dla lunaparków. Co mogłam zrobić lepiej, na czym ewidentnie zawiodłam, a co zupełnie nie miało szansy się zdarzyć, ponieważ przeliczyłam się z sytuacją.

Jeszcze rok temu planowałam, co będę robić „na wolności", kiedy uda mi się zwiać do Europy albo Australii z Margo. Od trzech miesięcy te plany należało włożyć między bajki. Nic z tego się nie wydarzy. Margo się zakochała i jak bardzo pragnęłam mieć ją tylko dla siebie, to taka opcja wydawała się wątpliwa. O ile w ogóle jeszcze żyje...

Jeśli Aiden od początku mnie podejrzewał, to co było prawdą, a co kłamstwem?

Przenigdy się do tego nie przyznam, ale w emocjonalnej zbroi, która powinna mnie chronić przed uczuciami do pewnego Cerbera, powstały dziury jak w szwajcarskim serze. Noce wypełnione seksem, namiętnością i co gorsza – czułością! – zgarniały swoje żniwo. Przestraszyłam się jego zimnego  spojrzenia na plaży.

Nie wiem, na co liczyłam? Może na to, że stanie w mojej obronie? Że zrobi się mu mnie żal? Że jednak będzie miał syndrom bezwzględnego ratowania dam z opresji? Niestety, on i Marco to dwie przeciwności. Ten pierwszy rozwaliłby świat, żeby ją uratować, a ten drugi zniszczył wszystko na swojej drodze, żeby wyszło na jego.

Ależ jestem naiwna.

Chciałam ubić trzy ptaki jednym kamieniem, jakby dwa to za mało. Odzyskanie wolności i zniknięcie okrasiłam przystojnym informatykiem, którego dotyk podnosił mi włoski na karku. Aiden wpuścił mi do krwioobiegu wirusa zwanego pożądaniem, który uaktywniał się w najmniej oczekiwanych momentach delikatnym dotykiem palców na skórze.

Właściwie, jeśli Pentagon postanowi się wycofać, zostanę z niczym. Nie podzieliłam się swoim genialnym planem z Margo, a to znaczyło, że jeśli umarła, to przeze mnie, a nawet jeśli żyje, to czy wiedząc o zagrożeniu jakie na nią sprowadziłam, zdecyduje się mi wybaczyć i pomóc? Teraz obie byłyśmy spłukane do cna, bez rodziny i perspektyw.

Ale ona miała coś czego mnie brakowało. Kochającego faceta, który przychyli jej nieba. Gdybym ja ruszyła na ojca, to skończyłoby się to lańskiem, a potem oddaniem w ramiona „ukochanego" męża, który katowałby mnie miesiącami. Kto by mi przyszedł z pomocą?

NIKT.

Nie miałam nikogo!

Świadomość tego faktu, że w życiu obchodziłam tylko jedną osobę, była niezwykle bolesna. Paliła żołądek płomieniem, którego nie potrafiłam ugasić niczym poza łzami spływającymi spod zamkniętych powiek. Przełknęłam ciężko, kuląc się wewnętrznie pod naporem czarnych myśli. Wyrzucałam sobie od idiotek, które porwały się z motyką na słońce, nie biorąc pod uwagę realiów sytuacji.

Manipulowanie Aidenem wydawało się takie proste. W końcu facet, któremu do głowy powinna uderzyć sperma jak tylko zatrzepoczę rzęsami. Nic bardziej błędnego! Nie dość, że nie mogłam go uwieść tak szybko jak chciałam, to jeszcze okazało się, że jest z niego cholerny Yoda seksu. Metodyczny, spokojny, opanowany jakby pożądanie nie sprawowało kontroli nad tym co robił.

Wpadłam jak źle napisany skrypt w pętlę hakera! Zamotałam się we własnych uczuciach, zamieniając pozycję łowcy, jaką sobie wymarzyłam, na idealną zwierzynę. Bez względy na obraną taktykę wszystko zawodziło. Miałam go uwieść, a w rezultacie swoją obojętnością on uwiódł mnie.

Wszędzie gdzie się nie obejrzałam, dupa znajdowała się z tyłu!

Tkwiłam w celi, zabiłam siostrę i znikąd nie nadejdzie żadna pomoc, poza interesownym Pentagonem, który mogę skierować tylko do Trade Inc. Agencja stanowiła ostatnie ogniwo, zanim kryształy znikły z powierzchni ziemi. Oby La Verdad poszła na dno, rozbita przez organizację Patricka. A jeśli nie, to będę przez nich ścigana do końca życia. Widziałam już w głowie te listy gończe z wyznaczoną nagrodą za żywą lub martwą, niczym na dzikim zachodzie. Patrick miał rację – nie oszukasz biometryki.

Obawiałam się tego, co zastanę po opuszczeniu celi, ale też i tego co mi zgotuje ta Crime Family Baleary w najbliższej przyszłości. Kto będzie mnie przesłuchiwał? Aiden? Ponieważ mam do niego słabość? Czy może Marco, którego nienawiść byłaby jak wisienka na słodkim deserze bycia egzekutorem? Margo nie raz, nie dwa zachwycała się jego umiejętnościami, a teraz przekonam się na własnej skórze jak dobry kunszt oprawcy skrywał łagodny uśmiech i zielone oczy.

Zamiast się rozluźniać, siedziałam spięta w pozycji kwiatu lotosu, oczekując nieuniknionego. Co by się stało, gdybym od razu powiedziała, w jakie bagno się wpakowałam? Czy teraz zamiast poznawać przybytek dla torturowanych leżałabym w bezpiecznych ramionach kochanka? A może taplałabym się w wirtualnych jelitach martwych pogan, szlachtując zero–jedynkowego smoka na plasterki?

Podobały mi się te tygodnie z Aidenem. Rozmowy i dyskusje do białego rana, a także wspólne kodowanie, które jak się teraz okazało było niczym innym niż trzymaniem mnie w ryzach. Nie wyszło mu. Ale tak dla równowagi – mi też nie. Budzenie się w ramionach kochanka i leniwe poranki sprawiały, że zapominałam o narzuconej sobie roli pozwalając, aby tu i teraz grało pierwsze skrzypce.

Mój Cerber przy bliższym poznaniu okazywał się niezwykle zdolnym hakerem, ale ja też pokazałam mu parę sztuczek, których nie znał. Przez tygodnie dbał o mnie i ochraniał w ciągu dnia a potem w nocy...

Noce...

Nie chciałam do nich wracać, bo rozpadłabym się emocjonalnie do końca. Czułość i delikatność nie funkcjonowały w słowniku Aidena, za to dominacja i podporządkowanie wiodło prym w seksie. Zaufałam mu kompletnie, a on udowodnił, że wie co z nim zrobić, żebyśmy oboje czerpali ze zbliżeń garściami.

Mogłam mieć tak wiele, a jednak postawiłam wszystko na złą kartę. Przyszłość jawiła się w ciemnych barwach.

Czy Margo żyje?

Zerknęłam na szklaną taflę odgradzającą celę od korytarza. W pobliżu nikt się nie znajdował, a już z pewnością nie w zasięgu wzroku.

Po jakim czasie człowiek z Pentagonu zorientuje się, że nie odpowiadam na maile? Czy odczytał już kod alarmowy nadany po przybyciu na plażę?

Jeśli dobrze wszystko obliczyłam, przybycie na Baleary i zapukanie do drzwi Patricka powinno mu zająć maksymalnie cztery dni, jeśli będzie się opierdalał. Martwiłam się, czy zmiana sytuacji go ucieszy, czy raczej spowoduje nagły przypływ wściekłości.

W najgorszym scenariuszu zostanę na totalnym lodzie.

Sama.

Bez żadnej pomocy.


Aiden

Obserwowanie Stefanii w celi okazało się najtrudniejszą rzeczą, jaką do tej pory zrobiłem w życiu. Miotała się po niewielkiej powierzchni przez pierwszą godzinę, domagając uwagi i informacji o Margo. Na wyraźne polecenie Patricka żaden z nas nie mógł powiedzieć nic.

Kurwa! Nie rozumiałem sam siebie. Organizacja ponad wszystko! Tak zawsze myślałem, aż do teraz. Do pierdolonej White Rabbit, która zatrzepotała rzęsami, okalającymi błękitne jak niebo oczy, zarzuciła grzywą srebrnych włosów i zagościła w głowie, przedostając się do krwioobiegu niczym wirus!

Na darmo się broniłem przez te wszystkie tygodnie, wkurwiając się teraz, że siedzi w celi. Byłem rozdarty między lojalnością wobec Patricka a potrzebą chronienia króliczka. Niestety ze wskazaniem na mafię, ponieważ nie potrafiłem podjąć ryzyka i zobowiązania, jakie ze sobą niosła niesubordynacja.

Stefania nie zdawała sobie sprawy, jaki miałem pierdolec na jej punkcie, ale to wiedzieli pozostali. Szpiegowałem ją całą dobę, co zakrawało na obsesję i manię prześladowczą. Nawet pracując gdzieś indziej musiałem widzieć podgląd z kamery na to, co robi. Olsem trafił w sedno twierdząc, że nie widzi linii między udawaniem a prawdą. Nie było jej.

Do końca łudziłem się myślą, że Stefania odpuści, złamie się i jeśli nie mi, to wyzna Marco każdy grzech. Sromotnie się zawiodłem. 

Obserwowałem na monitorze, jak łzy zaczęły jej płynąć po policzkach. Mogłem wyłączyć podgląd, gdy Patrick przekroczył drzwi biura, ale nie zamierzałem go okłamywać. To bezcelowe, bo od paru godzin kombinowałem, jak ją wyciągnąć z tego bagna, żeby chciała z nami zostać i to nie tylko ze względu na siostrę.

– Co tu robisz?

Rozsiadł się po drugiej stronie biurka, stawiając papierową torbę z kafejki Lucy na blacie.

– Obserwuję Stefanię.

Uniósł brew do góry.

– Od tego są chłopcy na posterunku.

– Mam ci sprzedać jakieś wygodne kłamstewko, żebyś przestał wypytywać?

Spojrzał na mnie uważnie, zanim wypowiedział tylko jedno słowo.

– Nie.

Wpatrywaliśmy się w siebie, a mi podnosił się poziom agresji z każdą sekundą.

– Co chcesz usłyszeć? Że miałeś rację? – spytałem gniewnie. – Że nie wiem, kiedy umknęła mi granica, ale w odróżnieniu do Marco wybrałem organizację? A może to, że przeceniłem swój urok osobisty, dzięki któremu Stef powinna wszystko wyśpiewać i nasz plan diabli wzięli?

– Plan zrealizowany w ten czy inny sposób, nadal daje nam pełną jego realizację.

Przymknąłem na chwilę oczy.

– Bądź, kurwa, człowiekiem! – wycedziłem.

– Jestem nim, dlatego tu przyszedłem, bo ty kurwa sam przed sobą nie potrafisz przyznać się, co jest grane. Tylko nie bardzo rozumiem, co z tobą jest nie tak, że nie potrafisz się przyznać do własnych uczuć. Świetnie poprowadziłeś akcję, ale przyszło co do czego, to nagle spierdalasz, bo trzeba wziąć za nią odpowiedzialność? I do tego żałośnie zasłaniasz się lojalnością względem organizacji. Czas przestać być egoistą i pomyśleć o Stefanii. I nie będę ci tu serwował pierdolenia, co zrobił Marco, albo Adam czy Alessi. Powiem ci tak. Każdy z nich na kolanach błagał je o wybaczenie, bo nie zaufał własnej kobiecie.

Każde słowo było jak cięcie nożem, bo owszem okłamywanie się, że ona nic nie znaczy, było żałosne. W życiu nie byłem personalnie odpowiedzialny za nikogo na tym poziomie. Jedynie za swoich ludzi, ale to też nie było to. Nigdy tak, nigdy tak intymnie i dogłębnie.

Milczałem wpatrując się z furią w Patricka.

– Nawet ty?

– Zwłaszcza ja – przyznał bez cienia zawahania. – I będę klękał, ilekroć tego zapragnie. Za dużo tracimy, poświęcając się organizacji, która nigdy nie ogrzeje nas w nocy ani nie sprawi, że uśmiech zagości na ustach, bo znajdziesz na lustrze karteczkę z dwoma słowami. Nie sprawi też, że zaśniesz wsłuchany w bicie serca, kobiety, którą kochasz.

Teraz już brzmiał, jakby sabotował własną organizację. Przecież lojalność i zaufanie to wszystko co mieliśmy, żeby ten szwajcarski zegarek mógł poprawnie pracować. Skrzyżowałem ramiona na piersi.

– Czy ty mnie namawiasz do buntu?

– Ja pierdolę! – mruknął do siebie z zawodem. – Nie, ja tylko staram się, żebyś nie popełnił naszych błędów, ale kurwa widzę, że mówię w suahili! Jaki masz plan Aiden, bo chyba nie pozwolisz iść królikowi na dno? I nie, nie podoba mi się plan, gdy tracę cię w angielskiej mgle.

Ten, kto trzyma sieć w garści, kontroluje wszystko. Dobry żart. Patrick właśnie mi udowadniał, że wcale tak nie było. Ciekawe, kto powiedział mu, że mam plan awaryjny, zaczynający się zniknięciem w Anglii?

– Dotarło? – spytał arogancko.

– Tak.

– To przejdźmy do interesów. – Zabębnił palcami po podłokietniku. – Jak dużo Stefania byłaby w stanie poświęcić dla siostry?

Co za kretyńskie pytanie.

– Wszystko. A w sumie Stef nie ma już nic do stracenia. Dlatego tu siedzę, pilnując, żeby nic sobie nie zrobiła. Ludzie na krawędzi są nieobliczalni. A my nie dość, że ją tam popchnęliśmy, to jeszcze nadal szturchamy kijkiem. Gdzie jest granica tego, co zamierzamy jej zrobić? Demetrio będzie mógł wykorzystać arsenał, żeby ją torturować, aż do poznania nazwiska tajemniczego gościa? – spytałem zjadliwie.

Te pytania spowodowały uniesienie brwi.

– Ile lat dla mnie pracujesz?

Odchyliłem głowę na oparcie fotela i zapatrzyłem się w sufit.

– Długo – warknąłem. – I do tej pory ani razu nie kwestionowałem żadnego z twoich planów, ale to... – Machnąłem ręką w stronę laptopa, pokazującego obraz z celi. – Z tym się nie zgadzam.

– Ponieważ ci na niej zależy.

Potarłem dłońmi twarz.

– Ponieważ – nie spuszczałem z tonu – jak to powiedział Marco, jesteśmy żałośni, a nasz fiut programuje się, jak go wkładamy do cipki. Staje nam kutas, a mięknie nam mózg. Normalnie kurwa, magia!

Zdusił uśmiech wzdychając przeciągle.

– Przyznaję ci rację.

– I w czym jesteśmy od niej lepsi? – Kontrowałem na fali własnej wściekłości. – Zamiast zagrać w otwarte karty, przyjęliśmy podobną taktykę jak ona, a przecież doświadczenie w lawirowaniu między organizacjami opanowaliśmy do perfekcji! Ale nie! Lepiej było ją okłamywać.

– Ale chętnie podjąłeś tę grę – przypomniał.

– Bo mi się kurewsko podobała.

– I to jeszcze zanim ją zobaczyłeś.

Zacisnąłem szczękę w niezadowoleniu.

– Od pierwszej sekundy, gdy wlazła mi do laptopa i ukradła dwa miliony. Potem wpadła do tego cholernego baru w szlafroku z rozwianymi włosami i boso. Wygląd jest bonusem! Ona mnie zdobyła mózgiem, skryptami, inteligencją, przebiegłością i humorem. Nawet ta durna gra, którą napisała to w sumie wyrafinowane narzędzie komunikacyjne nie pozostawiające śladów. Ona rozumie, co do niej mówię bez dodatkowych wyjaśnień. Jest...

Szukałem odpowiedniego słowa, żeby nie użyć infantylnego w brzmieniu „idealna" lub „Perfekcyjna".

– Doskonała? – podpowiedział.

– I zamiast wciągać tę doskonałość w związek... – Zacisnąłem wargi, widząc kolejne krople płynące po policzkach Stefanii. – Patrzę jak zalewa się łzami w celi i nic nie mogę zrobić, bo jestem ci winny lojalność!

– Obaj wiemy, że Stefania nie ma doświadczenia w rozgrywkach na wysokim szczeblu. Z kimkolwiek się ułożyła, nie jest to górna półka. Ci goście z La Verdad to jakiś średni szczebel, co potwierdził Olsen, więc medali i spotkania z prezydentem z tego nie będzie. – Patrick przyniósł sobie butelkę wody z barku. – Ewentualnie szczegółowe rozliczenie wydatków.

– Nadal nie wiemy, kto to jest.

– Diania rozpytuje za pośrednictwem męża, ale nie w tym rzecz. Nawet jeśli pozwolimy jej odejść z tym gościem, za chwilę zostanie na lodzie, a – wbrew pozorom – nie tylko Dima położyłby na niej ręce. Pytanie do ciebie Aiden. Quo Vadis?

Zerknąłem na niego zaciskając szczękę, bo wymuszał na mnie deklarację!

– Brutalnie zabiłem dla niej podążający za nami w Chicago ogon, zabiłem jej męża, a potem ludzi z La Verdad – przypomniałem z wyrzutem. – Potrzebujesz większej ilości dowodów na to, co mam w głowie?

– Ja nie, ale ona może i tak.

– Ona właśnie wyrzuca sobie, że zabiła siostrę, a na mnie pewnie pomstuje na czym świat stoi.

– Diamenty rodzą się w ogromnym ciśnieniu.

Wzbierała we mnie chęć przypierdolenia w tę urodziwą buźkę.

– Weź, skończ partolić! – warknąłem ze złością.

– To co tu jeszcze robisz? – spytał ze stoickim spokojem.

– Nie chcę okazać się nielojalny.

– Zaufanie to coś, co ci ofiarowałem na samym początku – przypomniał, patrząc na mnie jak szef a nie przyjaciel. – Twoje zachowanie natomiast dopiero udowodni czy miałem rację, dając ci kredyt, czy nie. A biorąc nasze poprzednie historie związane z kobietami...

– Biję się z myślami – wycedziłem.

– To przestań się samobiczować, zapętl obraz i idź ukoić to pęknięte serduszko w krainie rozpaczy – poradził całkiem serio, chociaż słowa zdawały się ironiczne. – I nie zapomnij nakarmić bestii. – Przesunął papierowe opakowanie w moją stronę. – Głodne są nieobliczalne.

Śmigłem palcami po klawiaturze.

– Pierdol się!

Zerwałem się z krzesła, chwytając za torbę.

– Daję ci godzinę – rzucił ostrzegawczo, ale zwrotnie otrzymał tylko środkowy palec.

– Czy to ma jakieś dodatki?

Nikły uśmieszek zagościł na ustach Patricka.

– Tylko coś lekkiego na uspokojenie, żeby jutro z tych emocji nie napierdalała jej głowa. I ostatnia rada, Aiden! – Jego głos zatrzymał mnie w progu. – Daj jej to, czego nie daliśmy naszym kobietom. Wybór. Niech zrobi to z własnej woli a nie dlatego, że nie ma wyjścia.

– Niby, kurwa, jak!

– To już twój problem! – rzucił rozkładając ręce.

W minutę znalazłem się pod celą, której drzwi otworzyły się, zanim sięgnąłem zegarkiem do mechanizmu. Uniosłem wolną dłoń, prezentując środkowy palec do kamery. Stefania nie raczyła podnieść głowy. Nadal siedziała w pozycji kwiatu lotosu na podłodze. Ukucnąłem obok, odkładając torbę na podłogę.

– Zostaw mnie w spokoju – wychrypiała cicho.

– Oj, królik! – Czule otarłem łzy z zaczerwienionych policzków. – Ty to zawsze władujesz się do jakiejś nory w poszukiwaniu Disneylandu, a na końcu się okazuje, że trzeba cię ratować z potrzasku.

– Sama się uratuję! – wymamrotała.

– Stef, popatrz na mnie – poprosiłem. Kiedy się złamała rozchylając powieki dostrzegłem w jej oczach ogrom cierpienia i żalu. – Jedna, jedyna szansa, żeby się z tego wykaraskać.

– Nie bez naleśników i kawy od Lucy.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Świat walił się w posadach, ale ona żądała kawy i naleśników! Jeśli to nie pieprzona doskonałość, to nie wiem, co nią było. Zajrzałem do torby papierowej, chcąc się przekonać czy Patrick dobrze to rozegrał. Na podstawce stała kawa w kubku termicznym a obok szczelnie zamknięty pojemnik, w którym było widać japońskie, puszyste naleśniki.

– Mocno się targujesz, ale niech będzie moja strata!

Najpierw podałem jej kawę, odkręcając wieczko. Waniliowy aromat uderzył nas w nozdrza i sprawił, że otworzyła szerzej oczy, wpatrując się w naczynie jakby była na głodzie.

– Przychodzę w pokoju – oznajmiłem, podając naczynie.

– Wszystko z nią ok?

Wyszeptała to pytanie tak cicho, że musiałem się domyślić. Nieznacznie skinąłem głową, wyciągając pojemnik. W osobnym dodatkowym opakowaniu znajdował się syrop klonowy i jeszcze ciepłe roztopione masło. Usiadłem po przeciwnej stronie celi i obserwowałem, jak wciąga spóźniony o parę godzin lunch.

Po skończonym posiłku widziałem, że się wahała, ale zamiast zachęcać ją słowami, otworzyłem ramiona, przyzywając do siebie palcem.

– Tak właśnie Jaś i Małgosia napytali sobie biedy – rzuciła sardonicznie.

– A na końcu spalili wiedźmę w piecu.

Wzruszyła ramionami i na kolanach podkradła się bliżej, siadając okrakiem na moich udach i wtulając się słodko.

– Co ty w ogóle tu robisz?

Spojrzałem jej w oczy, usiłując dostrzec te same emocje, które szalały mi w głowie.

– Prawdziwe kłamstwa.

Błękitne oczy rozszerzyły się w szoku, a potem zmrużyły. Oparła się czołem o moje nim powiedziała.

– W końcu gadasz z sensem!

– Perfekcja! – pogłaskałem ją po szyi kciukiem. – Nawijasz, królik! – ponagliłem. – I jedyna rzecz, która mnie interesuje to koleś w Pentagonie, resztę możesz sobie darować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro