Part 12
Aiden
Z racji tego, że zawsze pracowałem w dziwnych godzinach, nijak nie mogłem się dogadać z firmą cateringową, która obsługiwała nasz budynek, prowadzoną przez żonę jednego z naszych podwładnych. Z tego też powodu nauczyłem się gotować, a mój zamrażalnik był pełen wszelkiego rodzaju pieczywa gotowego do upieczenia. Od francuskiego crossainta zaczynając, a kończąc na focaccii z rozmarynem i suszonymi pomidorami, która właśnie dochodziła w piekarniku, roztaczając zapach, od którego dostawało się ślinotoku.
Zostawiłem Stefanię w sypialni coś ponad dwie godziny temu i wziąłem się za pracę. Owszem, Patrick dał mi wolne, ale sprawa z Sabinem i Amadeo nie dawała mi spokoju. Czemu mieliby nas inwigilować? Byliśmy w dobrych stosunkach z Interpolem, a własny brat raczej by mnie ostrzegł, że gówno uderzy w wentylator. Każdy z nas miał plan, jak zniknąć z powierzchni ziemi w przeciągu dwunastu godzin. Plany awaryjne miały też nasze rodziny. Wszystko tak na wszelki wypadek.
Istniała jeszcze opcja, że Stefania dogadała się z kimś w międzyczasie, tyle że w takim razie Sabin był ukrytym kretem w Interpolu.
Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Wysłałem do brata SMS, że będę wieczorem w Monaco, to pogadamy. Zabranie stąd Stefanii wydawało się dobrym pomysłem. Chociaż na jeden wieczór dziewczyna zmieni środowisko.
Zauważyłem ruch kątem oka i podniosłem wzrok znad telefonu. Piekarnik akurat zaczął dawać znać, że czas odliczania się skończył i aby nie jeść niesmacznego wióra, należało zawartość ocalić przed spaleniem. Odwróciłem się, żeby wyjąć pieczywo, ale zauważyłem długie nogi i to że ma na sobie za dużą o parę rozmiarów koszulkę, ukradzioną zapewne z mojej szafy, bose stopy i rozczochrane włosy.
Królowa porannego stylu, a jak dla mnie: seksowny, rozespany kociak.
– Siadaj, śniadanie będzie za chwilę – oznajmiłem, wyciągając blachę z focaccią. Na blacie czekały już naszykowane leki na kaca. – Weź tabletki i wypij całą szklankę, zanim mi zemdlejesz. – Podstawiłem kubek pod ekspres do kawy i uruchomiłem odpowiedni program, dolewając dodatkowo espresso.
Postawiłem talerz między nami, zgarniając pierwszy kawałek. Poparzyłem sobie usta pierwszym gryzem. Smak rozmarynu uderzył w kubki smakowe. Zajebiste. Westchnąłem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak byłem głodny.
– Ja... – zaczęła cała czerwona na twarzy, wpatrując się we własne stopy. Powstrzymałem ją gestem, wskazując na jedzenie. Pokręciła przecząco głową, a ja wzruszyłem ramionami. Jej strata. Wzięła sobie kawę i usiadła naprzeciwko, wbijając wzrok w blat stołu. Widziałem, że czuła się winna za wczorajszy seksualny wyskok bez hamulców. Przełknąłem ostatni kęs.
– Nie będziemy o tym rozmawiać – powiedziałem stanowczo – ani teraz, ani nigdy. Zjedz, jeśli jesteś w stanie, a potem zrobimy rundę do szpitala. Jak nie masz ochoty, to od razu pojedziemy na lotnisko. Muszę być w Monaco dziś wieczorem. Weź coś wieczorowego, będziemy w klubie przez większość nocy. Jeśli nie masz, to uprzedzę Vivi, żeby znalazła coś dla ciebie.
Wgryzłem się w kolejny gorący, puszysty kawałek pieczywa, pachnący rozmarynem i pomidorami. Chrupka skórka była jak najlepsze delicje, rozpływała się na podniebieniu.
– Kim jest Vivi?
Uniosłem brew. Naprawdę to interesowało ją najbardziej? Dokończyłem kawałek, zanim odpowiedziałem. Trzymała kubek w obu dłoniach, popijając małe łyki i patrząc wyczekująco z rosnącym zmieszaniem.
– To cię najbardziej interesuje? Czy boisz się teraz, że to moja kobieta? – Przymknęła oczy, oblizując wargi. – Vivi dla nas pracuje. – Ulga na jej twarzy była wyraźna. – Ubiera wszystkie nasze eskorty, a od czasu do czasu pomaga kobietom w naszej organizacji. Jeśli chcesz rekomendacji, zadzwoń do którejkolwiek z nich.
– W której jestem kategorii? – wyszeptała, nie patrząc na mnie, a wpatrując się w blat.
– W żadnej. Wyświadcza mi przysługę.
– A ty jak się jej zrewanżujesz?
– Zapłacę jej w naturze – zażartowałem. Stefania spokojnie podniosła na mnie oczy. – Może będzie chciała jakieś przysługi związanej ze światem wirtualnym.
Podniosła się ze stołka barowego i poszła po kolejną kawę.
– O której chcesz jechać do szpitala?
Widziałem w odbiciu szklanej ramy z obrazem, że oparła się ciężko dłońmi na blacie. Jasne włosy opadły, zasłaniając buzię.
– Chcę się jeszcze przespać. Mogę iść na dół?
– Nie – zaprzeczyłem – Matt ma dzisiaj wolne, a Luca dołączy do nas dopiero przed wylotem.
– Nie zamierzam uciekać – wyszeptała. – Niby jak miałabym to zrobić?
– Chuj mnie to obchodzi a Patricka jeszcze mniej – odparłem chamsko. – Nie zamierzam się zastanawiać, co knujesz z Sabinem na boku!
Odwróciła się do mnie z wściekłością na twarzy. Ruszyła w tę stronę jak rozwścieczona lwica, bo ktoś źle potraktował jej małe. Uderzyła mnie pięścią w ramię.
– Czemu, kurwa, musisz taki być? – wycedziła gniewnie.
– Jaki? – spytałem, udając, że nie rozumiem, do czego pije. – Szczery?! To nie jest kwestia: CZY ty coś kombinujesz z nim, tylko: CO ty z nim kombinujesz?
– A jak nie masz racji? – znów mnie uderzyła, całkiem zresztą mocno jak na taką drobinkę.
– A jak mam?
Może miała kaca, ale ciosy dość silne. Zaczęła mnie okładać na oślep. W parę sekund skończyła na plecach na podłodze, a ja siedziałem na niej.
– Czego cię uczył Alessi? – spytałem, przyszpilając ją do podłogi, żeby nie traciła energii, na niepotrzebne ciosy.
– Żeby nie taplać się z prosiakiem w błocie, bo mu to sprawia przyjemność. – Niemal wypluła te słowa.
– Blisko, ale nie. Powinnaś przycisnąć ramiona do boków klatki piersiowej, żeby mieć więcej siły na manewr obronny. Złapać mnie za nadgarstek dominującą dłonią, u ciebie to lewa, ale wszystkimi pięcioma palcami – ułożyłem dłonie w odpowiedniej pozycji. – Drugą chwycić za moje ramię w połowie wysokości. – Sięgnąłem za siebie po stopę i zahaczyłem o swoją nogę. – Tak cię uczył?
Posłała mi mordercze spojrzenie, wbijając paznokcie w skórę. Bez zawahania przekręciła nas i teraz ja byłem na dole. Pochwaliłbym ją, widząc tę wojowniczą minę, ale chyba przegryzłaby mi tętnicę, a potem wyciągnęła serce z klatki nożem do ryb. Pozwoliłem, żeby wstała i odeszła. I tak dobrze, że nie jebnęła mi kopa w jaja.
Podniosłem się, słysząc donośne trzaśnięcie drzwiami. Misja wykonana – teraz mnie nienawidziła. To i tak lepiej, niż gdyby się we mnie zakochała. Bezpieczniej.
Aiden
Lotnisko w Monaco przywitało nas ulewą, jakby nagle cały roczny przydział opadów miał spaść z nieba w ciągu tych kilku godzin. Do tego wiało przeraźliwie i pilot ostrzegał, że ten wiatr to nieco za dużo dla samolotu, którym podróżowaliśmy, ale i tak spróbujemy wylądować w Nicei. Jeśli się nie uda, polecimy do Cannes, gdzie pogoda było o niebo lepsza. Parę razy chybotnęło nas całkiem porządnie, a już przy samym podchodzeniu do lądowania, nagle podmuch uderzył w nas od spodu i pilot zdecydował o odejściu na drugi krąg, podrywając gwałtownie maszynę do góry w strugi deszczu.
Stefania siedziała biała jak ściana, ściskając konwulsyjnie poręcze fotela. Mnie też żołądek podjechał do góry parę razy. To nie to, że bałem się latać, ale miałem chujową chorobę lokomocyjną. Będąc młodszym wpierdoliłem parę razy Alessiemu i Marco, bo to oni dwaj najczęściej się z tego nabijali. Przestali, jak dorośliśmy.
– Niestety, musieliśmy odejść na drugi krąg – oznajmił James spokojnie. – Za jakieś dziesięć minut znów spróbujemy posadzić maszynę. W razie co czekają na nas w Cannes, gdzie już teraz kierują mniejsze jednostki. Zapewniam, że mamy wszystko pod kontrolą, gdyby nie ten podmuch już bylibyśmy w hangarze.
– Przecież wcześniej mówił, że ten wiatr to za dużo na tę wydmuszkę – wyszeptała Stefania trwożnie.
– James wie, co robi – odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Zerknęła w stronę okrągłego okienka, przez które nie było widać wiele.
– Lądowałeś już w taką pogodę?
No teraz jej się, kurwa, na rozmowę zebrało!
– Nie.
Zaczynałem się coraz bardziej stresować i pocić. Pierwsze co zrobię, to pójdę pod prysznic, o ile zdążę, a potem może zadzwonię po Carry, żeby mnie nieco rozluźniła. Masaż mógł być tym, co będzie mi potrzebne.
– Boisz się latać?
Spojrzałem na nią spod oka.
– Nie.
– Masz chorobę lokomocyjną? – dociekała.
– Tak.
– Bardzo utrudniającą życie?
Utkwiłem spojrzenie w przeciwległej ścianie.
– W takich warunkach lądowania nie ma znaczenia, czy wziąłem leki, czy nie – przyznałem. – Sama jesteś blada jak ściana.
Kolejny podmuch nieco przechylił samolot na prawo.
– W samolocie siedziałam kilka razy w życiu – odparła, zaciskając mocnej dłonie na poręczach fotela – i nigdy mną nie targało tak, jak samotnym ziemniakiem w naczepie TIR'a.
Skrzyżowałem ramiona na piersi, usilnie starając się rozluźnić.
– Gdybyśmy byli dziećmi, moglibyśmy udawać, że jesteśmy na kolejce górskiej w lunaparku.
– Buja podobnie – mruknęła.
– Nie lubisz wesołego miasteczka?
– Mam uszkodzony częściowo błędnik. – Zacisnęła konwulsyjnie oczy. – Rzygam na większości atrakcji, a na diabelskim młynie zemdlałam.
– I nie masz choroby lokomocyjnej? – spytałem podejrzliwie.
– W aucie nie mogę czytać, ponieważ mi się od razu zbiera na wymioty i dostaję migreny.
Samolotem znów zatrzęsło i jeśli wierzyłem, że Stefania nie może się zrobić bielsza, musiałem zrewidować ten pogląd.
– Jak przeżyjemy, pójdziemy się upić? – zaproponowała.
– Upiłaś się wczoraj – przypomniałem.
– Mieliśmy o tym nie rozmawiać. – Zaczerwieniła się lekko.
– Ale zaraz możemy umrzeć, to zmienia światopogląd.
Rzuciła mi wredne spojrzenie.
– Ty to potrafisz pocieszać – fuknęła.
– Dobrze, jak wylądujemy, zabiorę cię na najlepszy kebab, jaki w życiu jadłaś.
– Nie jadłam w życiu żadnego.
– To tym lepiej.
– Żadnej wykwintnej restauracji? – ironizowała.
– To ci zapewni mój brat. Wygląda jak ja, ale ma inny zestaw oprogramowania. Pamiętasz ten stary żarcik o programach chłopak 3.2 i mąż 1.9? – spytałem, usiłując się nieco rozluźnić i zająć głowę rozmową. – To dokładnie w ten deseń między mną a bratem.
Zaśmiała się.
– Taak, w wersji Chłopak klastery: biżuteria, kwiaty, restauracja działały bez zarzutu, ale już w aplikacji Mąż ta funkcja jest ograniczona ustawieniem: budżet domowy.
– System Mąż odinstaluje także wszystkie dodatki z pakietu rozrywka: potańcówka, randka i kino we dwoje – dodałem.
– I co da w zamian? – parsknęła. – Doinstaluje sobie w tle bezużyteczne protokoły: poker z kolegami, oglądam mecz, idziemy z kumplami na piwo, dając im funkcje nadrzędne do systemu pierwotnego użytku: Żona.
– I pamiętaj – uniosłem do góry palec – że nie możesz jednocześnie używać programu Mąż i Chłopak, bo nie są ze sobą kompatybilne i mogę doprowadzić do konfliktu, który ustabilizuje dopiero dodatek: rozwód!
Stefania zaśmiała się głośno.
– A co z C:\Myślałam, że mnie kochasz, z komendą podporową: łzy i poczucie winy?
– Ahh, no tak – udawałem oburzonego – bo to zawsze wina faceta!
– Nie inaczej! Ale oni wtedy instalują protokół: kochanka!
– A czemu kobiety nie uruchomią komend zachęcających użytkownika przy odpaleniu systemu jak: domowe jedzenie czy seksowna bielizna? – spytałem z całą powagą, na jaką było mnie stać, bo miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. – Świetnie, zrobię ci dobrze ustami?
– I tak byście tego nie docenili, bo wam pamięci operacyjnej brakuje i nie uczycie się tak szybko jak powinniście, odwalając robotę w łóżku na rachu–ciachu.
– Czyli co? To było tylko dostępne w demo? – zaśmiałem się. – Oszustki!
– Foch?! – parsknęła.
Jezu, ta kobieta mnie wykończy. Czy wiedziała, co siedziało za tym skrótem?
– FOCH? – zaśmiałem się głośno.
– FOCH! – upierała się.
– Czy ty wiesz, od czego to skrót?
James posadził samolot na pasie, ale Stefania nawet nie zauważyła, a nawet jeśli to nie odetchnęła ostentacyjnie z ulgą, tylko śmiała się w najlepsze.
– To jest jakiś skrót?
– Fachowe obciąganie chu..
– Nie kończ! – zaprotestowała. – Zrozumiałam!
– Witamy na lotnisku w Nicei – doszedł nas głos Jamesa. – Skierujemy się wprost do hangaru, gdzie czeka na was już samochód.
Uśmiechnęła się do mnie szczerze, a oczy błyszczały jej z radości. Wyglądała ślicznie. Wystarczyłoby się teraz pochylić i ją pocałować. Zamiast tego przymknąłem oczy i czekałem, aż Susan, da nam znać, że możemy wyjść.
Czym bliżej byliśmy kasyna, tym bardziej czułem się niekomfortowo. Luca prowadził, ja usiadłem obok, a Stefania z tyłu. Dzięki temu nie musiałem na nią patrzeć. Tak będzie lepiej. Amadeo powinien się nią zająć. Z tego, co ostatnio sugerował, będzie chciał ją wciągnąć do swojej jednostki. Nie wydaje mi się, żeby Margo to pochwalała, ale może Stefania będzie miała legalne zajęcie, które polubi i które pozwoli się utrzymać. Do Brukseli nie było aż tak daleko.
Bezwiednie bębniłem palcami po podłokietniku w drzwiach.
– Kurwa, jakby cała Nicea nagle zdecydowała się wyjechać autami na drogi – marudziłem.
– Chcesz najpierw odwieźć Stefanię do domu?
Zerknąłem na zegarek.
– Nie mamy czasu.
– Jakby mnie ktoś pytał – odparła z tylnej kanapy – to nie potrzebuję poobiedniej drzemki, więc nie musicie mnie odstawiać do łóżka i śpiewać kołysanek.
– Dzięki Bogu! – zakpił Luca. – Fatalnie śpiewam!
Szczęście dzisiaj mi nie dopisywało. Amadeo jarał szluga przed tylnym wejściem pod niewielkim daszkiem. Wysiadłem pierwszy i otworzyłem drzwi Stefanii. Zanim zdążył odpalić jakikolwiek idiotyczny żarcik na temat moich dżinsów i koszulki, kiedy on miał na sobie garnitur i ciemnozieloną koszulę, dostrzegł Stefanię. Widziałem, jak zaświeciły mu się oczy. Ona natomiast przeniosła skonsternowane spojrzenie między jednym a drugim.
– Spoko królik, dasz radę – rzucił żartobliwie Luca, otwierając drzwi po sczytaniu przez czujnik kodu dostępowego z telefonu. – Wyglądają tak samo, ale szybko się przekonasz, że jeden to złoto a drugi podróbka.
Amadeo sprzedał mu środkowy palec, wydmuchując dym z płuc.
– Stefania, Amadeo Devarux – przedstawiłem go. – Amo, Stefania Romanov.
Zamiast uścisnąć jej dłoń, podniósł ją do ust i pocałował. Zmrużyła oczy, ale nie zaprotestowała. Miałem ochotę przewrócić oczami.
– W końcu! – Wymruczał, tym swoim cholernym uwodzicielskim tonem, na który leciały laski. – Nie mogłem się doczekać, żeby cię poznać.
Stefania ściągnęła wargi w ciup, przyglądając mu się z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Aiden trzyma mnie na dystans od jakiegoś czasu, jak jakiś Cerber.
Zwróciła na mnie swoje zaciekawione spojrzenie.
– Którym de facto jestem – odparłem, przerywając natychmiast kontakt wzrokowy ze Stefanią. – Jak wejdziecie do środka, będziecie sobie mogli spokojnie porozmawiać.
– My? – spytała, przekraczając próg. – A ty?
Amadeo zdusił peta o kosz i wrzucił do środka, krocząc tuż za Stefanią.
– Ja mam robotę. Zawaliłeś mi znów skrzynkę Deveraux?
– Ja zajmę się tym, co potrafię najlepiej – przeciągnął litery, patrząc na kołyszący się tyłek Stefanii. – Ty zajmiesz się tym, co tobie wychodzi najlepiej.
– Znaczy się, będzie odwalał za ciebie czarną robotę? – sarknął Luca, który szedł pierwszy.
– Jak podrośniesz i będziesz gotowy do wejścia do gry dla dorosłych, to pogadamy – odparł mu tym samym tonem Amo.
– Zostaw moich ludzi w spokoju – rzuciłem twardo.
– A ty co, adwokat diabła? – mruknął, patrząc na mnie spod oka.
– Ja twoich nie rozstawiam po kątach.
– Bo są zbyt dobrze wytresowani.
– I dokładnie dlatego wy, pajace, potrzebujecie nas. – Luca nie mógł się powstrzymać. – Nie myślimy schematami, mamy swoje zasady i potrafimy zrobić robotę, której wy się boicie.
Stefania zerknęła na mnie przez ramię.
– Nie bój się skarbie, zadbam o ciebie – uspokajał ją Amo. Objął ją w pasie, ale odsunęła się elegancko, dając mi tym ruchem nieco satysfakcji.
– Sama o siebie zadbam – zapewniła.
– Luca zostanie z wami – oznajmiłem.
Brat rzucił mi wredne zniecierpliwione spojrzenie.
– Potrafię ją obronić.
– Nie według standardów Patricka.
– A mogę ją chociaż namówić do złego? – zażartował.
– Próbuj – zachęciłem, mając nadzieję, że Stefania nie da się nabrać na kolorowe tęcze i jednorożce, prezentowane przez mojego brata, które tak naprawdę były kajdanami w piekielnych otchłaniach Interpolu. – Dobrej zabawy – życzyłem, rozdzielając się z nimi przy schodach prowadzących na wyższe poziomy.
Wpadłem do gabinetu, który służył za szefowski. Alicja stała przy oknie i tupała nogą ze zniecierpliwieniem. Znów miała jakieś, kurwa, niebotyczne wysokie szpilki na platformie. Santino rozwalony na kanapie wpatrywał się w sufit. Ciekawe czy już zdążyli się pokłócić, czy to chwila przed wybuchem i ja będę pierwszy ochlapany lawą temperamentu Alicji.
– Co ty masz, kurwa, na sobie? – doszły mnie wycedzone przez nią słowa.
– Ubranie – podszedłem do ukrytych w ścianie drzwi, gdzie znajdował się panic room, ale też szafa.
– Jesteśmy spóźnieni – syknęła, opierając się ramieniem o framugę.
– Nie moja wina, że jest urwanie nieba w Nicei i zanim udało nam się wylądować, mieliśmy dwie próby.
Nad jej ramieniem widziałem, Santi nawet nie mrugnął okiem, że Alicja patrzy, jak się przebieram. Nadal z uporem maniaka wpatrywał się w sufit. Ściągnąłem koszulkę i nałożyłem granatową koszulę.
– Nienawidzę czekać! – fuknęła, tupiąc nogą.
Zdjąłem dżinsy i założyłem czarne spodnie od garnituru. Nie miałem do niej tyle cierpliwości co Patrick czy Adam. Mnie po prostu wkurwiała.
– Możesz równie dobrze pojechać sama i wysłać mi rachunek! – warknąłem, biorąc się za dopinanie koszuli.
– Aiden, na litość boską...
Zapiąłem spodnie i pasek.
– Alicja, na Boga, to pół godziny, a zachowujesz się, jakbyśmy już stracili miliony! – syknąłem.
Prychnęła, gdy sięgnąłem po perfumy, ale cofnęła się przezornie.
Co poradzić, że lubię dobrze pachnieć?
– Wiesz, ile mnie kosztowało, ściągnięcie tego kmiota tutaj? Ile kurwa musiałam się natrzepotać rzęsami, rzucać powłóczyste spojrzenia i wydymać usta jak jakiś bezmózgi glonojad? – piekliła się, wymachując w moją stronę palcem wskazującym. Sięgnąłem po marynarkę, nakładając ją w biegu. – Nie! Bo jesteś facetem! Ja muszę świecić cyckami i kręcić dupą, a ty wystarczyło, że pstrykniesz palcami i pierdolony eurodeputowany siedzi ci w kieszeni!
– Bądź już cicho! – popchnąłem ją lekko w stronę drzwi.
Żeby dotrzeć do frontu, musieliśmy przejść przez galerię okalającą parkiet. Doskonale wiem, jaki obrazek zobaczy Stefania. Nagle z nieogarniętego hakera zmieniłem się w eleganckiego faceta z zajebistą laską u boku. Alicja była piękna i zwracała na siebie uwagę strojem. Nie chodziło o to, że jak Sofia eksponowała ciało. Nie, nie! Za to wszystkie sukienki, jakie nosiła, wyglądały, jakby zostały zszyte na niej, ta dzisiejsza nie była inna. Niby elegancka czarna biznesowa szmatka, kończąca się za kolanem z niewielkim dekoltem, ale całość ze szpilkami prezentowała się w sposób niepozwalający facetom odwrócić oczu od wąskiej talii i wysokich zajebistych cycków.
Objąłem ją ramieniem i pochyliłem się do jej ucha.
– Pozwolę ci kupić te nowe zabawki – szepnąłem, wywołując na wydatnych ustach szeroki uśmiech. Pisnęła radośnie, tak jak zakładałem i rzuciła mi się na chwilę na szyję. Nad jej ramieniem spojrzałem w dół. I Stefania i Amo patrzyli na nas z dołu. Alicja dała mi soczystego buziaka i pobiegła do wejścia. Razem z Santino podążyliśmy za nią.
– To było strasznie niskie zagranie – rzucił Santi, chowając dłonie do kieszeni z krzywą miną.
– Jakie?
– Najpierw wjebałeś laskę w ramiona brata, a teraz dobiłeś tą idiotyczną akcją, że niby Alicja jest ważniejsza.
– Nie wiem, o czym mówisz – zaprzeczyłem. – Obiecałem tylko twojej lasce nowy sprzęt.
Spojrzenie Santiego było wymowne. Zupełnie mi nie wierzył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro