Part 1
Startujemy 🖤 18/3/2023
Stefania
Od otrzymania SMS–a od Grety byłam niespokojna. Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie, ale czemu dzisiaj? Czemu akurat, teraz kiedy czułam się jak kupa gówna przed okresem? Dzień mi się dłużył mimo hiper aktywności. Miałam otwarte ponad dwadzieścia zakładek w przeglądarce internetowej, ale nie potrafiłam się skupić na jednej rzeczy. Wciąż przeskakiwałam z jednej na drugą. Nie mogłam sobie nawet znaleźć muzyki, żeby nie przeskakiwać z utworu na utwór. Nic mi nie pasowało.
Po prysznicu byłam w drodze do kuchni, kiedy doszły mnie głosy z pokoju ochrony. Stanęłam przy drzwiach, koncentrując się na słuchaniu. A właściwie podsłuchiwaniu.
– Jakiś Portugalczyk! – rzucił z pogardą jeden z ochroniarzy.
– Kurwa! – szepnęłam do siebie.
– Weź paru ludzi. Spotkanie ma być na Five Points w Stetson. – Zaskrzypiały nogi krzesła przesuwanego przez jednego z nich. – Niech to wygląda na gangsterskie porachunki.
Schowałam się do schowka sąsiadującego z ich pokojem. Z jakiegoś powodu tu było lepiej słychać. Ha! Nie podsłuchiwałam ich przecież pierwszy raz.
– Gdzie dziewczyna? – zapytał Olaf.
– Brała prysznic na górze – oparł mu Jurij.
– Zajrzyj do niej za jakiś czas i upewnij się, żeby nie wyszła.
Powodzenia tumanie.
Znałam co najmniej dwie drogi ucieczki, które dałyby mi kilka godzin przewagi. Obecnie z żadnej z nich nie skorzystam, ponieważ muszę ratować tyłek pewnemu portugalskiemu gangsterowi. Five Points było oddalone stąd o jakieś trzydzieści minut jazdy. Chyba że robi się nielegalny skrót przez park.
Boże, czego się nie robi, żeby być wolnym.
Kroki obu mężczyzn powoli się oddalały.
Co by tu zrobić z Jurim? Może nic? Zakradłam się do pokoju ochrony. Jego marynarka wisiała na oparciu. Ciekawe, czy ma jakieś drobne na taksówkę? Wyciągnęłam portfel, a z niego sporą ilość banknotów. BINGO! Usta rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu. Szczęściara ze mnie. Wyjrzałam na korytarz. Nie było mowy, żebym wróciła na górę się przebrać. Musiałabym minąć salon, a Olaf właśnie włączył telewizor. Cudnie!
Jezu, dobrze, że mój szlafrok był tym cieplutkim, milusim i mięciutkim oraz miał kaptur. A jeszcze lepiej, że mogłam się nim okręcić niemal na dwa razy. A już zajebiście, że miałam w kieszeni telefon. Nie dałabym rady przekraść się po jakieś buty. Spojrzałam z żalem na bordowy manicure na stopach.
No trudno, czego się nie robi dla wolności.
Zeszłam do garażu i przez boczne drzwi dotarłam na zewnątrz. Taryfa stojąca dwa domy dalej była jak dar niebios. Wszechświat dzisiaj był wyjątkowo po mojej stronie. Alleluja! Użyłam kodu Olafa, żeby otworzyć furtkę. Nawet aż tak bardzo nie czułam chłodu. Cóż, adrenalina robiła swoje. Pobiegłam w stronę taksówki. Śnieg, który niespodziewanie zaszczycił nas swoją obecnością wczoraj, szczypał mnie w stopy, ale starałam się to ignorować.
Niech mi ktoś coś powie o ociepleniu klimatu, to go sieknę! Pewnie do jutra stopnieje, ale dzisiaj jeszcze walał się po ulicach. A był pieprzony kwiecień! Mam nadzieję, że nie wyłysieję, mając mokre włosy w zerowej temperaturze.
Wskoczyłam do taksówki.
– Czekam na kogoś – odezwał się burkliwie kierowca.
– Ja potrzebuję tej taksówki bardziej?! – powiedziałam przymilnie, uśmiechając się zalotnie. Urocze trzepotanie rzęsami było w pakiecie.
Uniosłam banknoty do góry. Kasa zawsze przemawia do wszystkich w uniwersalnym języku porozumienia ponad podziałami. Kierowca popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, ale odpalił taksometr, jakby widok bosej kobiety w szlafroku, z mokrymi włosami nie robił na nim wrażenia. Cóż to było pieprzone Chicago, wszystko mogło się zdarzyć.
– Gdzie?
– Do baru Five Points na Stetson – powiedziałam, trzepocząc rzęsami. – Jeśli zrobisz nielegalny skrót przez park, zapłacę ekstra... – odliczyłam banknoty, które zgarnęłam z portfela ochroniarza – tysiąc pięćset?
Na jego ustach pojawił się chciwy uśmieszek.
– Się robi szefowo.
– I podkręć ogrzewanie? – poprosiłam.
– Jasne.
Wpatrywałam się w krajobraz. Co właściwie powinnam zrobić? Wpaść do baru i kazać wszystkim paść na ziemię, jak w jakimś tanim filmie klasy D o gangsterach? Oznajmić: cześć Aiden, jestem Stefania zaraz ludzie mojego ojca, będą usiłowali cię tu zabić, udając porachunki gangów, mimo, że to nie ta dzielnica? Ale z innej strony ukrywanie córki mafijnego cara w sercu Famiglii też nie było standardowym posunięciem. Pod latarnią najciemniej, jak mawia się w kraju mojego ojca.
Patrzyłam na zegarek na konsoli, usiłując sobie odtworzyć ilość czasu potrzebną do dostania się do wspomnianego baru. Jeśli utkną w korkach, będę miała szanse, jeśli nie... cóż ledwo mi się uda. To, co teraz zrobiłam, było chyba najgłupszą rzeczą pod słońcem, jaką dokonałam w moim dwudziestosiedmioletnim życiu.
A robiłam różne idiotyzmy. Gdyby nie to, że Greta skontaktowała się ze mną wczoraj, zignorowałabym całą sytuację. Nie moje małpy, nie mój cyrk, a swój plan awaryjny i tak już miałam, ale Juri wspomniał Portugalczyka, a to rozdzwoniło wszystkie syreny alarmowe. Nic nie szło tak, jak powinno. Byłam gotowa, miałam spakowaną torbę na wypadek „ewakuacji" i puff. Plan poszedł z dymem, bo Portugalczycy nie potrafili sobie dobrze dobrać informatora.
No ale nic, brnijmy w to dalej! Czemu nie? Greta przynajmniej dostarczy mi mega rozrywki!
Aiden
Kolejny raz pierdolony dzwoneczek, który mnie doprowadzał do szału, zabrzęczał, kiedy otworzyły się drzwi. Czekałem na kontakt od Mike'a, który miał się tu ze mną spotkać. Powstało jakieś zamieszanie. Podniosłem wzrok znad piwa, którego jeszcze nie tknąłem. W wejściu stała bosa kobieta w szlafroku, z mokrymi włosami. Wpatrywałem się w nią jak w egzotyczne stworzenie. Tak samo jak pozostali goście i obsługa restauracji. Rozpoznanie było jak kubeł zimnej wody.
Stefania.
– Wszyscy na ziemię! – wrzasnęła, biegnąc w moją stronę między stolikami.
Wpadła na mnie, kiedy rozległy się pierwsze strzały. Zamiast jednak zwalić mnie z nóg, przeniosłem ciężar i podciąłem jej nogi. Zasłoniłem własnym ciałem i pociągnąłem na ziemię, krzycząc nad jej głową.
– Na ziemię!
Odłamki szkła posypały się z okien na podłogę sekundy później. Do środka wpadło mroźne powietrze z zewnątrz. Kule z broni maszynowej wbijały się seriami we wszystko na swojej drodze. Z baru spadały rozbite szklanki i kieliszki. Butelki lądowały na podłodze, a alkohole mieszały w kałużach. Ludzie krzyczeli coś nieskładnie.
A potem zaległa cisza, przerwana tylko piskiem opon odjeżdżających samochodów. Wyglądało na to, że nie zamierzali wchodzić i sprawdzać, czy im się udało, ani posyłać drugiej serii, tak a nuż widelec, żeby się upewnić. Jebani amatorzy! Uniosłem się na przedramionach, czując dwie drobne dłonie leżące na moim kroczu.
Zerknąłem w bok. Powoli ludzie zaczynali się rozglądać, co się komu stało. Ktoś miał przy uchu telefon i referował wydarzenia. Pewnie na numer alarmowy.
Szlag!
Dziewczyna poruszyła się, wysuwając ręce spomiędzy moich nóg. Zacisnąłem zęby, a ona uśmiechnęła się szeroko. Uniosła palec ubrudzony alkoholem i wsadziła do ust.
– Mniam – mruknęła, a krew napłynęła do mojego fiuta.
Patrzyłem się na nią jak urzeczony. Kurwa! Roześmiała się pełną piersią. Miała przepiękne oczy, z których teraz z radości, aż poleciały łzy. Podniosłem się na kolana.
– Wariatka – powiedziałem niemal szeptem i bardziej do siebie niż do niej.
– Całkowita! – potwierdziła między parsknięciami. – A jakie są twoje supermoce? – spytała z wyzwaniem.
– Kiedyś je miałem, ale potem poszedłem na terapię – odparowałem a ona, zamiast się obrazić, znów się roześmiała. Jej ciało wibrowało pode mną. – Musimy się zbierać, jeśli chcemy zniknąć niezauważeni.
Podniosłem głowę i spojrzałem w kamerę. Oby to było jedno z tych bardzo nowoczesnych urządzeń, do których można się włamać na odległość. Mógłbym zrobić to z telefonu, ale najpierw musiałem zająć się dziewczyną. Postawiłem ją do pionu. Nie uszło moim oczom widok kremowego uda. Poły szlafroka rozchyliły się, eksponując skórę między piersiami. Materiał był nasiąknięty alkoholem. Otrzepała się ze szkła i zakryła dekolt. Jej wzrok także powędrował do kamery.
– Masz broń? – spytała, patrząc na mnie wyczekująco. Przewróciła oczami. – Na serio! – sięgnąłem po 9mm na kostce. – Dziękuję. – Przeszła przez drzwi do kuchni, a mi nie pozostało nic innego jak iść za nią. Kompletna wariatka! Zgarnąłem po drodze swoją kurtkę i jakiś damski płaszcz. Skręciła do pomieszczenia z plakietką: biuro. Spojrzała na laptopa. – Myślisz, że mamy z pięć minut? – spytała, siadając za komputerem i oddając mi broń. – To nie będzie mi potrzebne.
– Reakcja policji w Chicago to siedem minut dla strzelaniny – odparłem, przypominając sobie statystyki.
– A więc mamy. – Jej palce zaczęły śmigać po klawiaturze. Bardziej jednak interesowało mnie, co się dzieje w samej restauracji i gdzie są zbiry, niż to jakiego kodu zamierzała użyć, żeby wyczyścić dysk. Wyjąłem telefon i wysłałem kod alarmowy do Luki. W oddali zaczynałem słyszeć syreny.
– Musimy iść.
Złapałem ją za ramię i podniosłem gwałtownie z krzesła.
– Nie, muszę skończyć.
Wyrwałem laptopa ze stacji dokującej. Wypiąłem baterię z tyłu. Nie potrzebujemy fajerwerków. Objąłem ją ramieniem i wyprowadziłem na korytarzyk prowadzący do kuchni. Pobiegła za mną z głośnym „no ej!". Wrzuciłem komputer do wanny z wrzącym olejem na frytki.
– Też skutecznie – zawyrokowała.
Uniosłem arogancko brew, co miało znaczyć ni mniej, ni więcej niż „no co ty nie powiesz". Wyszliśmy na mroźne powietrze. Podałem jej płaszcz, i znówi) szczęka mi opadła, bo zrzuciła z siebie umazany alkoholem szlafrok. Pod nim była naga, jak ją pan Bóg stworzył. Piersi sterczały na baczność czerwonymi sutkami. Długie nogi. Łabędzia szyja. Wąska talia.
KURWA! Teraz będę miał większość krwi nie w tej głowie co potrzeba!
Rozejrzałem się po parkingu, sięgając po telefon. Potrzebowałem dwóch minut na zhakowanie któregoś z aut.
Teraz to pewnie z dziesięciu! Szlag by to!
– I co teraz? – spytała, przestępując z nogi na nogę. Zebrała nieco śniegu i z głośnym syknięciem usiłowała oczyścić nogę przed nałożeniem nowego okrycia.
– Daj mi chwilę.
Schowałem broń za pasek dżinsów, śmigając kciukiem w programie i pobierając kody ze wszystkich aut. U zbiegu ud miała wytatuowaną niewielką strzałkę.
Ja pierdolę, skup się! Niech to wszystko jasna cholera.
Mój mózg zatrzymał proces kodowania i skoncentrował się na zielonym atramencie. Wróciłem wzrokiem do telefonu. Kurwa! Stefania zaczynała szczękać zębami z zimna. Wydając westchnienia i pomruki nałożyła płaszcz.
Jezu, czy takie same dźwięki wydawała w czasie seksu?
Schowała dłonie do kieszeni. Zerknęła na mnie z cwaniackim uśmiechem. Jedno z aut zamigało awaryjnymi.
– Bingo. – Rzuciła przeciągle, podnosząc do góry transponder.
Nie zrobiła nawet kroku, a już wisiała na moim ramieniu. Pisnęła uroczo, a potem roześmiała się. Margo nie mówiła, że to wariatka! Otworzyłem drzwi do Range Rovera i posadziłem ją na siedzeniu. Wskoczyłem za kierownicę i wyjechałem z parkingu, sekundy nim pierwszy radiowóz pojawił się na miejscu. Zapiąłem pasy, bo wkurwiał mnie dźwięk, jaki wydawało auto.
– Jak mnie znalazłaś?
Podkręciła ogrzewanie, kierując je na stopy.
– Podsłuchałam rozmowę ochroniarzy.
– Jak wydostałaś się z domu?
Uśmiechnęła się szeroko.
– To tajemnica, ale ochroniarz, który mnie dzisiaj pilnował, jest najgłupszy z nich wszystkich. Pewnie myśli, że nadal biorę prysznic.
– Brałaś prysznic?
– Ależ skąd! – zaprzeczyła z ironią. – Biegam naga, bosa i mokra po mieście każdego dnia, ratując obcych ludzi. Takie moje super moce. – Zajrzała pod płaszcz. Mimowolnie także usiłowałem zajrzeć. – Ups! Zapomniałam nałożyć kostiumu Wonder Woman, kiedy usłyszałam twoje wołanie o pomoc.
Jezus, trafiła mi się kompletna wariatka!
Zmierzyłem ją badawczym spojrzeniem, po czym skupiłem się na prowadzeniu auta i nawigowaniu w ruchu ulicznym. Na razie nie poruszałem się w żadnym konkretnym kierunku. Chodziło o to, żeby oddalić się z miejsca zdarzenia. I tak będziemy się musieli pozbyć tego samochodu. I to czym prędzej.
– Mam nadzieję, że masz plan, bo ja nie mam nic. Nawet butów – zaśmiała się.
– Miałem plan.
Opuściłem obie osłony przeciwsłoneczne i wjechałem na parking w centrum handlowym.
– Alfabet ma dwadzieścia sześć liter, a ty miałeś tylko plan A?
– Wolę cyfry – zgasiłem silnik.
– Oczywiście są tylko dwa typy ludzi. Zera i Jedynki.
Odwróciłem się do niej na siedzeniu z zaskoczeniem, że zrozumiała ten żart. Kod binarny zawiera tylko zera i jedynki. Dwa typy ludzi.
– Na razie musimy cię ubrać.
Wysiadłem z auta. Ona zrobiła to samo. Pobiegła truchcikiem w stronę wejścia. Czekała na mnie tuż za przesuwanymi drzwiami. Chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą. Ludzie dziwnie się na nas patrzyli, ale Stefania miała na buzi przyklejoną minę obrażonej księżniczki. W połączeniu z moją twarzą, na której nie było żadnych emocji, stworzyliśmy duet godny fali szeptów i domysłów.
Skierowała się do jednego z tych butików, gdzie byłeś się w stanie ubrać od bielizny po buty i dodatki. Usłyszałem, jak ekspedientka pyta ją „co się na Boga stało". Stefania roześmiała się i obrażonym tonem opowiedziała historyjkę, jak to znów marudziła przed lustrem, że nie ma się w co ubrać, więc w przypływie wściekłości nałożyłem na nią płaszcz i przywiozłem na zakupy. Kiedy dwie kobiety przechodziły koło mnie, w poszukiwaniu odpowiednich rozmiarów, obie zmierzyły mnie spojrzeniami. Młodsza, marząc o tym by jej facet, chociaż raz tak zrobił, a starsza, kręcąc głową z niedowierzaniem. Widziałem jednak błysk podziwu w ciemnych oczach.
– Śpieszy nam się – rzuciłem od niechcenia, wysyłając informacje do Luki o tym, co się stało i gdzie obecnie jesteśmy. Potem zająłem się kamerami w centrum handlowym. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie, które będziemy mijać, będą mieć awarię.
Szczęście w tym, że Stefania rozumiała: śpieszy nam się. Zgodnie z informacjami od Grety była dobrowolną uczestniczką tej szarady i nie będzie jej trzeba do niczego zmuszać. Kilkanaście minut później wyszedłem z butiku z bajońskim rachunkiem i ubraną odpowiednio do pogody kobietą. Ze zdziwieniem zauważyłem, że włosy nie były jasnym blondem, jak mi się zdawało, gdy były mokre. Były srebrne z delikatnym błękitnym podcieniem. Fascynujące w połączeniu z błękitnymi oczami.
Zaparło mi dech, kiedy opuściła przebieralnię. Nie miała na twarzy grama makijażu, ale robiła niesamowite wrażenie, bo krew spłynęła mi częściowo poniżej paska w spodniach. Srebrne włosy spięła w wysoki kucyk. Dżinsy opinały zgrabny tyłeczek. Czarna koszulka miała wypchnięty materiał na piersiach. Doskonale wiedziałem, że nie jest to zasługa żadnego z tych cholernych oszukańczych staników. Sto procent kobiety w kobiecie. Na nogach miała czarne kozaki na niewielkim obcasie. Przynajmniej myślenie u niej nie szwankowało. Nie umiałem zrozumieć, jak Sofia mogła nawet biegać zimą w kozakach na wysokim obcasie i nie złamać kostki. Na szczęście Stefania miała lepiej poukładane w głowie. Wciągnęła na siebie sweter i sięgnęła po kurtkę z kapturem.
Pociągnęła mnie za rękę w stronę kawiarni.
– Kawa! I ciastko – rzuciła nagląco. Jej oczy błyszczały jak u podnieconego małego dziecka.
Ja pierdolę, Margo w życiu mi się z tego nie wypłaci. Zwariuję z tą laską. Czy ona w ogóle była pełnoletnia?
– Nie.
– Tak!
Zatrzymała się gwałtownie, wyrywając rękę z uścisku. Tupnęła nogą jak rozwydrzony bachor. Zazgrzytałem zębami. Byłem przekonany, że urządzi scenę. Zmrużyłem oczy, przygotowując się do wyniesienia jej siłą. Coś w moim wzroku jednak musiało przekonać Stefanię, że nie warto dla kawy i ciastka przeżyć upokorzenia, które mogłem jej zaserwować.
– Później? – zatrzepotała kokieteryjnie rzęsami.
Wyciągnąłem do niej dłoń, a ona bez wahania podała mi swoją. Luca czekał na nas na parkingu. Zapakowałem Stefanię na tylne siedzenie, przestawiając blokadę dziecięcą. Dość niespodzianek na dzisiaj. Z fascynacją obserwowałem, jak z roześmianej dziewczynki zmienia się w poważną kobietę.
Ile ma osobowości? I dlaczego, do kurwy, chciałbym poznać je wszystkie?
– To jaki mamy plan? – spytała dociekliwie.
– Może na początek nie dać się zabić? – zasugerował Luca.
– Kurwa, wybrała was dla urody? Bo z pewnością nie dla intelektu.
– Wciąż żyjesz, tak? – odparował.
– Nie dzięki wam! – rzuciła niezbyt uprzejmym tonem.
Starałem się skoncentrować na tablecie, który dał mi Luca, kiedy on nawigował przez ulice. Przeglądałem dane, zupełnie ignorując utarczkę tych dwojga.
– Usiądź na dupie i ciesz się przejażdżką.
– Ojej, przepraszam, że czujesz się urażony moim zdrowym rozsądkiem – sarknęła.
– Czy ona ma przycisk „wyciszenia"? – spytał Luca po portugalsku.
– Te modele nie wychodzą z instrukcją – odparłem serio, ustawiając nawigację na cel jaki obrałem dla naszej trójki. Nie było mowy, żebyśmy ryzykowali dostanie się na lotnisko do prywatnego odrzutowca. Najlepiej byłoby wynająć jakiś czarter i spróbować tak dostać się do domu.
Włączyłem radio i ustawiłem muzykę klasyczną. Dziadek do orzechów wydawał się całkiem przyjemny i uśpił ją dość szybko. Jak szybko zasnęła, tak natychmiast obudziła się, gdy samochód się zatrzymał. Musieliśmy zatankować i zrobić zapasy jedzenia. Potarła oczy, jakby miała pięć lat. Jej głos był seksownie zaspany.
– Czy mogę dostać teraz moją kawę i ciastko? – podała mi kurtkę z tylnego siedzenia.
– Skorzystaj z toalety – poradziłem, wysiadając.
Pokiwała głową. Miała sztywne ruchy i nie podobało mi się to. Na dworze było tylko ze dwa na minusie, ale ona w samym szlafroku i na bosaka przebyła dość długą drogę. W tych okolicznościach wolałem, żeby mi się nie rozchorowała.
– W porządku?
Wzruszyła ramionami w odpowiedzi, idąc do środka. Zostawiłem Lukę i wszedłem za nią. Wybrałem jedzenie na najbliższe kilka dni i zanosiło się na to, że nie będziemy jeść zdrowo. Spytałem o najbliższą aptekę. Facet z obsługi wskazał mi lizakiem przeciwną stronę ulicy. Szyld 24/7 nieco ze mnie szydził, bo nie zauważyłem go, skanując otoczenie.
Może za długo patrzyłeś na tyłek Stefanii?
Zgarnąłem dwie torby, a ona kawy w wytłoczce i torbę z ciastkami.
– Podjedź naprzeciwko – rozkazałem, wsiadając po tym jak się upewniłem, że ona jest w aucie, a drzwi są zatrzaśnięte z blokadą dziecięcą. W aptece spędziłem kilkanaście minut, wybierając parę drobiazgów nie tylko leczniczych. Wrzuciłem wszystko do bagażnika. Dałem znak Luce, że jeszcze chwila.
Wybrałem numer Mike'a Olsena. Przywitał mnie słowami:
– Założę się, że w Chicago jest i tak cieplej niż w Moskwie.
– A to ważne? – spytałem, nie rozumiejąc, po co o tym mówi.
– Taki wstęp, gdybyś miał ochotę narzekać, że wolałbyś być w Moskwie zamiast w Chicago.
– Nie zamierzam – zapewniłem. – Wypadły nam pewne komplikacje.
– Zdążyliśmy się już zorientować z lokalnych wiadomości oraz średnio przyjemnego telefonu od Giovanniego Vitielli. Straszny choleryk.
– Na razie przyczaimy się w jego domku nad jeziorem, ale to maksymalnie na dwadzieścia cztery godziny do czterdziestu ośmiu. Chcę być w powietrzu najszybciej jak się da. Czy lokalni podali rysopisy albo mają zdjęcia?
– Nie mają nic, co mogłoby doprowadzić do was.
– Czy Vitielli będzie stwarzał kłopoty?
– Nie, nie będzie – zapewniła Margo.
– Czy Rosjanie zorientowali się już, co się stało?
– Z tego co nam uprzejmie doniesiono: tak. – odparł milczący dotąd Marco. – Usiłują was namierzyć. Nie wiem, czy wpadną na pomysł sprawdzania pod latarnią, czyli w domu Vitiellich, to jednak spory kawałek i jest zimno.
– Zadzwonię później – usiłowałem zakończyć rozmowę.
– Czy wszystko z nią w porządku? – doszedł mnie zaniepokojony głos Margo.
– Fizycznie tak. Psychicznie... mogłaś mnie uprzedzić, że to wariatka – mruknąłem z pretensją. – Czy to normalne, że kobiety w jednej sekundzie są jak rozwydrzone pięciolatki, a w następnej usiłują cię spojrzeniem zamienić w kamień?
– Tak! – odparli zgodnie Mike i Marco.
– Jak się z tym walczy?
– Serio Aiden?! – zaśmiała się Margo. – Daj znać, jak wpadniesz w jakieś prawdziwe kłopoty!
Po tych słowach rozłączyła się.
Jak Marco to znosił?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro