Rozdział 9
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Pani Grodecka zrobiła nam na obiad pyszne placuszki ziemniaczane i do tego sałatkę. Wcinaliśmy, aż nam się uszy trzęsły, ale atmosfera przy stole nie była najlepsza. Kobieta mroziła mnie wciąż spojrzeniem, a ja udawałam, że wcale tego nie widzę. Ojciec Angeli nic nie powiedział, kiedy mnie zobaczył, za to wciąż mi się przyglądał jakby z niepokojem. Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło.
Maluchy, nic sobie nie robiąc z dziwnej atmosfery panującej w kuchni, ze szczęściem malującym się w ich oczach, zajadały obiad. Przynajmniej one zachowywały się normalnie.
Patrząc na nich, zastanawiałam się, jakby to było mieć młodsze rodzeństwo. Choć w mojej pierwszej zastępczej rodzinie miałam młodszą ode mnie Michalinę, byłam wtedy na tyle mała, że nie miałam okazji się nią zajmować czy opiekować. Jednak mimo braku jakiegokolwiek doświadczenia w tej dziedzinie, wydawało mi się, że dobrze się wywiązałam ze swojego zadania i to dzięki mnie dzieci teraz uśmiechały się od ucha do ucha.
Kiedy tu przyszłam, owszem, nie były jakoś bardzo smutne. No, może oprócz Janka, który myślał, że opuściłam go na zawsze i o nim zapomniałam. Teraz jednak, po naszym wspólnym spacerze do pobliskiego parku, do ich oczu wkradły się wesołe iskierki, które nie opuściły ich nawet wtedy, gdy po powrocie do domu ich matka zrugała nas za to, że chłopcy pobrudzili się lodami i że jest jeszcze zbyt zimno, aby je jeść.
Uwielbiałam te bachorki i naprawdę byłam w stanie zrozumieć, dlaczego Angela ich kocha. Co prawda, moja siostrzyczka nie wypowiadała się o nich za często, ale to pewnie z tęsknoty za nimi. Zresztą, gdybym to ja miała takie urocze urwisy w domu, pewnie też nie chciałabym się nimi z nikim dzielić, zwłaszcza jeśli sama rozmowa o nich, mogłaby przynieść im niebezpieczeństwo. Nigdy nie wiadomo, na co mógłby wpaść Girts i jego ludzie.
– A co tam nowego słychać u ciebie, tato? – zapytałam, chcąc przerwać niezręczną ciszę. – Coś nowego w pracy?
– Raczej niekoniecznie. Ostatnio tylko mnie wysłali na kurs językowy. Zupełnie nie wiem, po co. Niby do czego mógłby mi się przydać hiszpański? – stwierdził i na powrót zajął się konsumowaniem.
– I jak, potrafisz coś powiedzieć w tym języku? – Właściwie to nawet nie wiedziałam, czym on się zajmował, więc nie chciałam odpowiadać na pytanie, czy mu się on przyda. Ale język sam w sobie... cóż, to w końcu mój zakres zainteresowań, nie mogłam więc ot tak odstąpić od tego tematu.
– Raczej niewiele. Dzień dobry, do widzenia, miło było poznać. Tego typu zwroty – powiedział.
– Ser o no ser?* – powiedziałam, uśmiechając się. Cóż, co jak co, ale ten zwrot w języku hiszpańskim najbardziej mi się podobał.
– A może ser o kiełbasa, co? – wtrąciła matka chłopców.
Wyszczerzyłam w zdumieniu oczy i spróbowałam powstrzymać śmiech, przez co się zakrztusiłam. Ojciec za to tylko błysnął uśmiechem. Cóż, przynajmniej jedną osobę udało mi się niechcący rozbawić.
– Zdecydowanie kiełbasa – odezwał się któryś z bliźniaków, a ja już nie potrafiąc się powstrzymać, parsknęłam śmiechem.
Gdy tylko udało mi się uspokoić, od razu natrafiłam na wściekły wzrok rodzicielki. Nie wiedząc, o co chodzi, posłałam jej pytające spojrzenie, kątem oka widząc współczujący wzrok ojca.
– Nie podoba mi się twoje zachowanie Angelo. Nie raz mówiłam ci, żebyś do wszystkich odnosiła się z szacunkiem, a ty co robisz? Śmiejesz się z tego, że znam hiszpański lepiej niż ty? – Była naprawdę wzburzona. – Jak śmiesz, ty niewdzięcznico! Ja, w twoim wieku...
Uniosłam brwi i znieruchomiałam, wysłuchując do końca jej przemowy, która ciągnęła się co najmniej pięć minut. Nie chcąc narobić Angeli kłopotów, wolałam nie zaczynać z nią kłótni. Posłusznie dokończyłam posiłek, nie odzywając się już więcej.
Po obiedzie chłopcy oczywiście zaciągnęli mnie do swojego pokoju i zaczęli opowiadać, co się u nich działo, kiedy mnie z nimi nie było. Pokazali mi wielki zamek, zbudowany z klocków lego. Cóż, musiałam przyznać, że tyle plastikowych części do tworzenia gmachów co oni to nawet ja nie miałam w dzieciństwie, a ich zdolności twórcze były na o wiele wyższym poziomie niż moje.
– No no, powiem wam, że jesteście nieźli w te klocki – powiedziałam, przyglądając się z uwagą wieży, która sięgała mi niemal do pasa. Byłam naprawdę zdziwiona, jak dużo detali mogą mali chłopcy umieścić w jednej budowli. – Jeżeli chodzi o klocki, oczywiście – dodałam, odwracając się ku nim i posyłając dumny uśmiech.
Bliźniaki z radością odwzajemnili ten gest i zaczęli paplać jeden przez drugiego, o tym, jak w szkole robili roboty.
– Wyobraź sobie, że wszyscy przynosili do przedszkola pudełka po herbacie i to z nich robili swoje prace. Dosłownie wszyscy. Wycinali, kleili, a i tak ich roboty jakoś bardzo się od siebie nie różniły – opowiadał mi z ekscytacją Jędrek.
– No, chociaż niektóre były nawet ładne. Taka jedna Olka, zamiast robić oczy z czarnej kartki alko mazaka, jak większość z nich, to przykleiła guziki, a uszy zrobiła ze sprężynek po długopisie. Fajnie to wyglądało – powiedział Jaś.
– A wiesz, że my jako jedyni byliśmy na tyle sprytni i zamiast zrobić robota z kartonów, zrobiliśmy go z klocków lego? – zapytał Jędrek, a ja musiałam przyznać, że naprawdę mądre z nich dzieciaki. Miałam tylko nadzieję, że nauczycielka ich za to nie ukarała. One nie lubią, gdy ktoś wychodzi przed szereg.
– No, a najlepsze było to, że my to zrobiliśmy w dziesięć, góra piętnaście minut, a oni prawie dwie godziny się męczyli – dodał swoje trzy grosze Jaś. – A potem mieliśmy więcej czasu na zabawę niż oni.
– A co za niego dostaliście? – zapytałam zaciekawiona.
– Szóstki – odpowiedział mi Jędruś, wypinając dumnie swoją wątłą pierś.
– A inni? – zadałam kolejne pytanie. Cóż, może i nie powinno się porównywać z innymi, ale tak często byłam z innymi porównywana, że trudno mi było samej przestać to robić. I nie umiałam powstrzymać się przed tym pytaniem nawet w towarzystwie małych chłopców.
– Też – odpowiedzieli mi, z zadowolonymi uśmiechami, więc postanowiłam nie rozważać, wobec kogo nauczycielka była niesprawiedliwa.
– Ale pani się zastanawiała, czy dać nam te szóstki, bo za dużo to my się nie nauczyliśmy – rzucił Jędrek, a ja niestety musiałam przyznać jej racje. Bądź co bądź, poszli na łatwiznę.
– A jakie roboty oni mieli? Ładne chociaż?
– Niekoniecznie – powiedział Andrzej, w czasie, kiedy jego brat bliźniak pokręcił głową. – Ale Majka miała fajnego. I ciekawie go przedstawiła – dodał z rozmarzeniem.
Janek podszedł do mnie i nachylił się do mojego ucha, jakby chcąc zdradzić mi jakąś wielką tajemnicę.
– Jędrek się w niej zakochał – wyszeptał, ale jego brat chyba go usłyszał, bo zmierzył go złym spojrzeniem.
– Nieprawda! – wykrzyknął.
– Jak nieprawda, jak sam widziałem, kiedy trzymałeś ją za rękę i oddałeś jej swojego cukierka. Nie zaprzeczaj!
Spojrzałam na nich kompletnie zszokowana. Przecież oni mają dopiero pięć lat, a już się oglądają za spódniczkami! Coś takiego. Ja w ich wieku ledwie mówić potrafiłam.
– A co, zazdrościsz, że to mnie wybrała, a nie ciebie? – zapytał brata Jędrzej, krzyżując ręce na piersi.
– Nie, co ty. Ja mam Julkę, po co mi jeszcze Maja? – powiedział Janek, patrząc ze zdziwieniem na brata.
Okay, to było zdecydowanie dziwne – pomyślałam, przyglądając się dwóm urwisom. Chociaż musiałam przyznać sama przed sobą, że spodobało mi się nastawienie Janka. Przynajmniej będę mogła być w przyszłości spokojna, że kto jak kto, ale on nie złamie żadnej dziewczynie serca, zdradzając ją z inną. Albo to raczej Angela nie będzie się musiała tym martwić?
Postanowiłam przerwać ich wymianę zdań i zmienić temat. Nie chciałam się zagłębiać w to, jakie w przyszłości będą mnie łączyły relacje z przyrodnim rodzeństwem mojej siostry. Zresztą, ten opis nawet w mojej głowie nie brzmiał dobrze. Będę musiała wymyślić coś innego – stwierdziłam w myślach.
Klasnęłam w dłonie, chcąc zwrócić na nich swoją uwagę, kiedy spojrzałam na zegarek, dostałam lekkiego wytrzeszczu. Jak oni tak długo wytrzymali na nogach? Było już dosyć późno jak na takie maluchy.
– No chłopaki, chyba już pora spać. Jutro nie wstaniecie, a ja już muszę iść, bo za niedługo mam pociąg – powiedziałam, uśmiechając się do nich niewesoło.
– Dobrzeeeee – powiedział Janek, od razu posmutniał, słysząc te słowa. – Ale odwiedzisz nas jeszcze? – zapytał, wtulając się we mnie i patrząc z nadzieją w oczach.
– Ależ oczywiście. Jeżeli tylko wasza siostra mnie nie znajdzie i nie ukatrupi, to zrobię wszystko, żeby was odwiedzić – powiedziałam i uśmiechnęłam się do tej uroczej parki, przyciągając ich w ramiona.
Jednak coś było nie tak. Wcześniej ufnie się we mnie wtulali, a teraz czułam, jakbym przytulała dwie zimne rzeźby.
Odsunęłam ich od siebie na długość ramienia i przyjrzałam się z konsternacją, ciekawa, o co może im chodzić, a oni stali z wytrzeszczonymi oczyma i patrzyli na mnie niczym skonsternowana sroka.
– Jak to nasza siostra? Przecież my nie mamy innej siostry niż ciebie – powiedział Jędrek upartym tonem.
Zamarłam, wpatrując się w ich z przerażeniem. Teraz to ja musiałam wyglądać jak ryba wyciągnięta z wody i nie wiedząca, jak się zachowywać na lądzie.
– I dlaczego ta nasza siostra, jeśli w ogóle istnieje, miałaby cię ukatrupić? – dodał drugi.
Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam oczy, próbując szybko znaleźć w myślach jak najbardziej prawdopodobną odpowiedź, która nie sprowadziłaby na mnie jeszcze więcej kłopotów.
----------------------
*Ser o no ser (his. być albo nie być) – słynny cytat z Hamleta Szeakspira rozpoczynający monolog wypowiadany w pierwszej scenie III aktu przez tytułowego bohatera utworu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro