Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Almáriel Angela Lirryns

Po raz setny powtarzałam sobie wszystko w głowie i pytałam cicho, czy jestem pewna. Na zewnątrz już dawno zapadła ciemność. Jeśli miałam działać to teraz, bo czułam, jak powoli ogarnia mnie senność. Podniosłam się z łóżka zła na siebie, że nie mogłam się zdecydować.

Elfy cię potrzebują... Powinnaś tu zostać...

Co mnie tu trzyma? Andreth? Wcale za nią jakoś nie tęskniłam i gdyby nie fakt, że była przyjaciółką matki, to najchętniej nie chciałabym mieć z nią nic wspólnego. Trochę mnie przerażał bijący od niej chłód.

Potencjalny tron? Nie, nie dość, że był poza moim zasięgiem, to jeszcze nie ciągnęło mnie wcale do władzy i odpowiedzialności za te wszystkie elfy. A skoro o nich już mowa, to oni wszyscy może i są przyjaźni, starają się, ale ja i tak nigdy nie będę częścią tego świata. Więc to również nie to sprawiało, że się wahałam...

Głos? Właściwie stał się już tylko cichym szeptem i nauczyłam się go ignorować...

Przedwieczne rodzeństwo i to, jakie nadzieję we mnie pokładają? Dotknęłam dłonią amuletu na mojej szyi. Srebrny półksiężyc łączył się z medalionem ognia, tworząc idealne koło. Miałam ot tak stracić zaufanie Ugunsa, robiąc najpewniej coś głupiego i lekkomyślnego?

Zrezygnowana usiadłam znowu na krawędzi łóżka. Mogłam sobie wmawiać, że przecież nie robię nic złego, że przecież wrócę... Ale czy aby na pewno wrócę? Czy będę chciała? Albo i ważniejsze... czy będę umiała trafić tu znowu? Nie miałam takiej pewności.

Sama nie wrócisz Bramą Światów... Nie znajdziesz jej tak łatwo w swoim świecie...

Z drugiej jednak strony wiedziałam, że muszę to zrobić, że muszę zaryzykować. Siostrę mam tylko jedną. Ale czy ona będzie chciała ze mną rozmawiać? Czy mnie w ogóle po tym wszystkim wysłucha? Mimo że obie nie jesteśmy bez winy, to może nie chcieć mieć ze mną nic wspólnego. Przecież my praktycznie się jeszcze nie znałyśmy, a na pewno nie tak, jak powinny bliźniaczki. To była nasza pierwsza większa kłótnia, więc skąd mogłam wiedzieć, jakiej reakcji się po niej teraz spodziewać?

Andreth ją tu sprowadzi; już kogoś wysłała... Nie musisz po nią iść...

W tym momencie nienawidziłam siebie za brak umiejętności podejmowania decyzji. Ale czy brak decyzji też nie jest decyzją? Wtedy po prostu zrzuca się ją na innych i biernie czeka, aż problem jakoś sam się rozwiąże. Nie lubiłam czekać i zdecydowanie nie chciałam być bierna, zwłaszcza jeśli chodziło o moją siostrę.

Podniosłam się niechętnie z łóżka i chwyciłam torbę. Lepiej coś zrobić i wyjść na tym marnie, niż później żałować całe życie, że się nie spróbowało. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

Popełniasz błąd...

– Możliwe – odpowiedziałam szeptem głosowi. – A może to tylko ty się mylisz?

Nie odpowiedział, więc zapragnęłam być niewidzialna i modliłam się w myślach do wszystkich znanych mi bóstw, by to zadziałało, a potem ruszyłam ku drzwiom. Przed wyjściem sprawdziłam jeszcze, czy zabrałam wszystko. Mapa Ernitiego leżała bezpiecznie w torbie, razem z całą resztą rzeczy, które uznałam za potrzebne. Brakowało mi tylko prowiantu.

Obliczyłam, że na podróż do Wrót Światów zajmie mi około dwóch dni pieszej wędrówki. Mniej więcej tyle nam to właśnie zeszło, gdy zamierzałam wraz z Anielą na pierwsze spotkanie z Andreth. Konno pokonałabym ten dystans szybciej, ale nie chciałam ryzykować szybszego odkrycia mojej ucieczki, a brak jednego z wierzchowców by na to jednoznacznie wskazywał. Nie wspominając już o tym, że nie umiałabym go osiodłać i nie miałam pewności, czy nad nim zapanuje bez obecności Abelarda obok. Za to nikt nie powinien zauważyć tak nikłej różnicy w zapasach. Postanowiłam zabrać jedzenie na około trzy dni, by się zbytnio nie obciążać, bo w moim świecie bez problemu będę mogła zdobyć coś jadalnego.

Przez chwilę zastanawiałam się też nad jakąś bronią. Choć najlepiej radziłam sobie z łukiem, to był strasznie nieporęczny podczas pieszej wędrówki, szczególnie że miałam jeszcze przecież nieść torbę. No i musiałabym też skądś zgarnąć strzały, a nie wiedziałam, gdzie była zbrojownia. Z tego samego powodu odrzuciłam miecz. Swój zgubiłam w jaskini smoka, a nie miałam pojęcia, skąd wytrzasnąć drugi. Zabrałam więc tylko nóż, decydując, że jak kogoś spotkam, to po prostu zniknę i zejdę mu z drogi.

Kiedy już zdecydowałam, że miałam wszystko, czego potrzebowałam i bardziej gotowa nie będę, odetchnęłam głęboko i nacisnęłam w końcu klamkę. Po cichu ruszyłam w kierunku drzwi, mając nadzieję, że nie narobię tak wielkiego hałasu, by kogoś obudzić, bo to najpewniej by się źle dla mnie skończyło i nawet magiczne znikanie by mi nie pomogło.

Na szczęście choć raz wszystko udało się zgodnie z planem i Erniti wraz z siostrami spali w najlepsze. Bez problemu wydostałam się na zewnątrz i ruszyłam w kierunku, w którym powinien się znajdować skład żywności.

I tu o dziwo też obyło się bez komplikacji. Drewniany budynek nie był pilnowany przez nikogo, a w środku znalazłam pełno różnych nietypowych owoców, sucharów, suszonego mięsa i innych dziwnych rzeczy, których nie potrafiłam nazwać, ale zdecydowanie nadawały się do zjedzenia. No albo przynajmniej miałam taką nadzieję. Wrzuciłam pierwsze lepsze produkty żywnościowe, które nasunęły mi się pod rękę i wymknęłam się na dwór, pilnując, by nie narobić zbędnego hałasu, po którym ktoś mógłby domyślić się mojej obecności. Jakby latająca w powietrzu żywność mu przypadkiem nie wystarczyła.

Spojrzałam w niebo rozświetlone gwiazdami. Erniti na pewno wiedziałby, która z nich wskazuje północ, ale ja nie miałam zamiaru ryzykować i zgadywać na oślep, szczególnie że nad głową miałam inne konstelacje, niż te, które znałam od małego. Moja ucieczka spełzłaby na niczym, gdybym niechcący poszła w zupełnie przeciwną stronę niż Wrota Światów.

Wygrzebałam więc zdobyczny kompas i popatrzyłam, gdzie skieruje się jego igła. Wybranie odpowiedniej strony świata było o tyle proste, że zamierzałam podążać na północ, w kierunku wodospadu Maltaóre. To przy nim najpewniej nocowałyśmy z Aną, bo żadnego innego nie widziałam zaznaczonego w okolicy. Spokojnie więc dojdę do niego, zanim nastanie dzień, wyśpię się i wyruszę w drogę dopiero następnej nocy. Z tego, co pamiętam, było to zaciszne miejsce osłonięte przez skalistą górkę nazwaną na mapie Hwestaanda.

Nie zwlekając już więcej, poszłam w stronę, którą mi wskazywał kompas i zaraz dotarłam do złotych piasków pustyni. W nocy było tu niespotykanie zimno, aż mnie przeszedł dreszcz. Otuliłam się szczelniej płaszczem i ruszyłam przed siebie z dziwną pewnością, że wszystko się uda. Za dobrze szło wszystko do tej pory, by teraz na najprostszym etapie miało coś pójść nie tak, szczególnie że nikt nie pilnował oazy, bo sama pustynia była wystarczającą ochroną.

Okazało się, że za wcześnie o tym pomyślałam, bo po chwili usłyszałam za plecami jakiś dziwny dźwięk. Odwróciłam się i zrozumiałam, że to tętent kopyt przytłumiony przez piasek. Dwa wierzchowce powoli zbliżały się w moją stronę, a na jednym z nich siedziała jakaś zakapturzona postać. Z bijącym sercem patrzyłam, jak konie się przybliżają, ale nie ruszyłam się ani o milimetr. Kimkolwiek był jeździec, nie mógł mnie przecież dostrzec, gdy byłam niewidzialna, ale za to mógł usłyszeć. Tkwiłam w bezruchu, nawet gdy tajemniczy elf zeskoczył z wierzchowca kilka metrów przede mną i zaczął się wpatrywać uważnie w ślady, a moja panika rosła z każdą sekundą. Jeśli mnie śledzi, to przecież zauważy, że trop się urwał i będzie mnie szukał. A jeśli się ruszę, to jego uwadze na pewno nie ujdą pojawiające się na piasku ślady i domyśli się bez problemu prawdy. Znalazłam się zatem w pułapce.

Elf podniósł się zgrabnie z klęczek i spojrzał idealnie w moją stronę. Ale przecież nie mógł mnie widzieć... Bo nie mógł, prawda...? Byłam pewna, że użyłam mocy przed wyjściem z domu... A może ona miała jakieś ograniczenie czasowe, którego nigdy nie zauważyłam, bo nie testowałam?

– Almáriel? – zapytał cicho w przestrzeń i rozejrzał się dokładnie. – Almáriel, wiem, że tu jesteś. Przestań się chować.

A więc jednak mnie nie widział... Ale skąd w takim razie znał moje imię? I skąd do jasnej ciasnej wiedział o mojej drugiej mocy? Byłam pewna, że skądś kojarzyłam jego głos...

– Oboje nie chcemy spędzić tutaj całej nocy – próbował dalej, a ja nadal bałam się choćby drgnąć. – Chyba że się mylę, to mnie popraw.

Nie odezwałam się i analizowałam w głowie moją sytuację. Może jakbym zerwała się do biegu, to by mnie nie znalazł? Szybko jednak odrzuciłam ten pomysł; ślady oraz hałas by mnie zdradziły, a na pewno nie byłam na tyle szybka, by nie potrafił mnie dogonić konno.

Cisza się przedłużała, więc elf westchnął i zrzucił z głowy kaptur. Otworzyłam usta ze zdziwieniem i szybko je zamknęłam. Keal. Tych brązowych włosów i niebieskich oczu nie sposób było pomylić.

– Almáriel, ja tylko chcę ci pomóc... Naprawdę nie mamy całej nocy. Myślisz, że ile czasu potrzebują, by odkryć twoje zniknięcie? Na pewno mniej niż przypuszczasz. Daj sobie pomóc... – Keal urwał i rozejrzał się znowu. Gdy jednak mnie nigdzie nie dostrzegł, westchnął tylko ponownie.

To tylko sprawiło, że podjęłam decyzję. Skoro nie mogłam uciec, to musiałam zaatakować. Jednocześnie zdjęłam niewidzialność i przywołałam płomyk ognia, który zatrzymał się kilka centymetrów przed jego twarzą.

– Nigdzie z tobą nie wracam – rzekłam cicho, nawet nie wiedząc, dlaczego właściwie szepczę. – Masz ostatnią szansę odwrócić się i odejść.

Elf nawet nie drgnął. Totalnie zbiło mnie to z tropu; nie takiej reakcji się spodziewałam.

– A kto powiedział, że gdzieś wracamy? – odparł, uśmiechając się i jednocześnie mrużąc oczy od blasku płomienia. – Jadę z tobą. Gdziekolwiek się nie wybierasz. Ktoś musi mieć na oku pierwszą osobę w kolejce do tronu.

Przywołałam ogień do swojej dłoni i przyglądałam mu się zdezorientowana.

– Nie ufam ci – wyjąkałam cicho. – Skąd wiesz o niewidzialności? I jak mnie znalazłeś? – Skrzyżowałam ramiona na piersi, a ognik zaczął sobie lewitować koło mojej głowy. Z naciskiem na sobie, bo ja mu nic nie kazałam.

– Każdy, kto ma trochę wiedzy, by na to wpadł. Nie wiem, czy jesteś świadoma, ale nosisz na szyi połowę medalionu, który jest dawnym insygnium władzy. Jego posiadacz potrafił zrobić z przeciwników lodowe figurki oraz znikać. Skoro Amalda zamraża wszystko ot tak, ale nie przyłapałem jej nigdy na znikaniu, to nietrudno było się połapać, że amulet został podzielony na pół. – Mimowolnie dotknęłam zimnego, metalowego kółka na mojej szyi, a elf kontynuował. – Potem już poszło z górki. Czułem, że postanowisz uciec. Nie jesteś aż taka głupia, jak się wydaje. No, a akurat naprawdę trudno było przeoczyć samootwierające się drzwi lub ślady, które pojawiają się z powietrza. Jeszcze jakieś pytania? – zakończył z uśmiechem.

Jego tok rozumowania wydawał się logiczny, ale trudno było zaprzeczyć, że fakt, iż posiadamy medaliony, wcale nie był taki oczywisty. Jakoś nie widziałam tu tłumu goniących mnie osób, a tylko Keala. No, może dlatego, że jak przez mgłę, przypomniałam sobie, że kiedyś rozmawiałyśmy z Kealem o medalionach. Chyba po tym, jak Ana zamroziła kilku zbrojnych króla... Tak, miał wszystkie elementy układanki, żeby dojść do takich wniosków...

– No dobrze... Ale to nie wyjaśnia, dlaczego chcesz ze mną jechać, zamiast wszczynać alarm, że uciekam.

– Nie wspominałem kiedyś może, że jeśli raz staniesz po stronie Andreth, to już później nie masz wyjścia i musisz z nią zostać?

Pokręciłam głową. Czego jak czego, ale akurat takiego stwierdzenia nie pamiętałam. No ale może faktycznie kiedyś padło...

– Masz więc rozwiązaną swoją zagadkę. Jesteś dla mnie szansą na nowe życie.

Wpatrywałam się w Keala, nie bardzo wiedząc, co mam zrobić. Jego odpowiedzi miały sens, ale nie do końca wiedziałam, czy mogę mu ufać. Nie miałam jednak za bardzo wyjścia. Albo zabiorę elfa ze sobą, albo najpewniej zawiadomi kogo trzeba o mojej ucieczce. No i skoro już wiedział wszystko o mnie i mojej siostrze, to czy nie rozsądniej byłoby mieć go przy sobie i kontrolować tym samym, czy czegoś komuś nie wygada? Choć z tego, co zauważyłam, nasza tajemnica coraz szybciej przestawała nią być.

– No to na co czekasz? Podobno nie mamy całej nocy? – Uśmiechnęłam się delikatnie, podejmując decyzję, a Keal natychmiast podprowadził do mnie konia za uzdę.

– Pomyślałem, że tak będzie zdecydowanie szybciej – rzekł i zgrabnie wskoczył na grzbiet wierzchowca.

Z tym twierdzeniem nie bardzo dało się dyskutować, więc pstryknęłam palcami i zapomniany płomyczek ognia zniknął, a ja poszłam w ślady elfa.

– A więc jaki jest cel podróży, królewno?

– Wodospad Maltaóre – odparłam szybko. Na pewno nie miałam zamiaru zdradzać mu właściwego celu wyprawy ot tak. Może zabierałam go ze sobą, ale jeszcze nie zdurniałam do reszty. Im mniej szczegółów znał, tym lepiej.

– Powinniśmy więc tam dotrzeć przed świtem – odparł, spoglądając w niebo, a potem ruszył przed siebie.

Jak widać, tylko ja nie potrafiłam odnaleźć drogi, patrząc w gwiazdy. Dopiero teraz też zorientowałam się, jak bardzo było późno. Nie miałabym szans na piechotę dotrzeć do wodospadu przed świtem.

– Dlaczego to ja niby jestem pierwsza w kolejce do tronu? – wypaliłam nagle w przestrzeń nurtujące mnie pytanie, gdy już odjechaliśmy spory kawałek od oazy.

– Bo jesteś starsza od Amaldy – odparł po prostu, a ja wpatrywałam się w niego ze zdziwieniem. – Nie wiedziałaś?

Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam pojęcia, skąd on miał takie informacje, ale za to pewne było, że chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Nie zauważyłam, kiedy kołysanie na grzbiecie konia sprawiło, że zapadłam w sen. Zdążyłam tylko pomyśleć, że spanie na wierzchowcu może nie być dobrym pomysłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro