Rozdział 7
Ludgarda Dekalina Aerylin Lirryns by KaLTEANLAGEN
Podeszłam do stołu, przy którym leżały piękne noże, jedne wysadzane kamieniami, inne ze złotymi zdobieniami, a niektóre takie zwykłe, według mnie najlepsze do walki wręcz. Wybrałam jeden, ten najmniej ozdobiony, który idealnie leżał mi w dłoni; miał gładką rękojeść i niezbyt długie ostrze, ale też nie za krótkie. Chwyciłam go w rękę i zważyłam. Moje wyćwiczone palce od razu bezbłędnie owinęły się wokół rękojeści. Odwróciłam się na pięcie, przybierając odpowiednią pozę i bez zbędnego rozglądania się rzuciłam. Tak właśnie miało to wyglądać w czasie walki. Żadnego rozmyślania nad ruchem. Chwyt i rzut. I bezbłędne trafienie.
Z satysfakcją obserwowałam, jak ostrze przelatywało kilka cali od twarzy mojego niespodziewanego gościa. Dopóki nie podniosłam wzroku za pociskiem, który przed chwilą wyrzuciłam, nawet nie wiedziałam, że on tu był. Cóż, ma za swoje. Mógł się tak nie skradać albo wcześniej powiadomić o swoim przybyciu. Dobrze, że i tym razem zaliczyłam bezbłędne trafienie, a nowoprzybyły nie stał na linii rzutu. Byłoby z nim źle, gdyby mój najlepszy nóż wbił się w niego jak w masło, robiąc piękną podłużną dziurę w jego klatce piersiowej.
– Nieźle – wyszeptał, kiwając z aprobatą głową. – Tylko czy mogłabyś następnym razem, zanim rzucisz, wpierw sprawdzić, czy nikogo tam nie ma? Mogłaś mnie zabić.
Przyjrzałam mu się uważniej.
– Czego chcesz? – zapytałam, ignorując jego pytanie. Przecież o to właśnie chodziło w tym ćwiczeniu. Trafność miała wynosić sto procent, nawet jeśli nie patrzyło się w stronę celu. Nie miałam zamiaru go przepraszać za to, że nie potrafił się zachować, będąc na nieswoim terenie.
No właśnie. To na moich włościach teraz przebywał i wdarł się tu bez pytania. Zabicie go, nie tylko przyszłoby mi bez problemu – w końcu znałam to miejsce jak własną kieszeń i doskonale wiedziałam, którędy posłać pocisk, aby na pewno dotarł do celu. No i nikt by się na mnie za to nie zemścił. Ten tutaj był najemnikiem, jak ja, więc gdybym go uśmierciła, nie tylko by po nim nie zapłakano, a jeszcze by mi dziękowali. W końcu tym samym uratowałabym wiele istnień przed niechybną śmiercią. Zresztą ciekawe, ile do tej pory już ich odebrał.
Zmroziłam go spojrzeniem, kiedy po wypuszczeniu kolejnego noża, tym razem tego zdecydowanie cięższego, wysadzanego szafirami, zauważyłam, że nadal stał w tym samym miejscu i nie ruszył się ani o cal. Miałam ochotę go poćwiartować, żeby nadawał się tylko na mielone. Nie lubiłam, gdy ktoś wkraczał na mój teren nieproszony i jeszcze przerywał mi ćwiczenia z moimi ukochanymi dzieciaczkami.
– Nie denerwuj się tak, ślicznotko – powiedział, a ja prawie warknęłam na jego słowa. Nie lubiłam, kiedy ktoś się w taki sposób do mnie zwracał.
Obserwowałam, jak podchodzi do mnie bliżej i z uwagą obejrzałam go sobie z góry do dołu. Zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Wyglądał jak zbir. Nawet nie starał się ukryć swojego prawdziwego, niegodziwego ja pod fasadą lepszych ubrań, na które na pewno było go stać, biorąc pod uwagę jego złą sławę. Drapieżne spojrzenie zielonych oczu nie robiło na mnie najmniejszego wrażenia. Mnie nie łatwo było przestraszyć.
– Mam dla ciebie zadanie, złociutka – oznajmił.
Prychnęłam. Serio? Co to ma niby znaczyć? Naprawdę nie wiedział, jak się nazywałam, czy za wszelką cenę chciał mnie wyprowadzić z równowagi? To po pierwsze, a po drugie, to nigdy nie byłam jego najemniczką, więc nie mógł mi tu przychodzić i mówić o jakichś zadaniach, które winnam wykonać. Poza tym wszyscy wiedzieli, jakie mam zdolności i raczej powinien się mnie bać, a nie wymawiać w moim kierunku takie epitety. One mu w niczym nie pomogą, a tylko sprawią, że z jeszcze większą chęcią uraczę go moim rubinowym dzieciątkiem. Nie mówiąc już o tym, że kogo jak kogo, ale mnie, z moimi czarnymi jak noc włosami, nie dało się nazwać złotą.
– Kim ty niby jesteś, żeby móc dawać mi jakieś zadanie, co? Księciem Ampelium? – Zmierzyłam go wzrokiem, pokazując, jak niewiele dla mnie znaczą takie śmieci jak on. Osoba na usługach Andreth nie będzie mi rozkazywać.
Zaśmiał się.
– Najdroższa elfko, a kim niby jesteś ty, aby sprzeciwiać się rozkazom Andreth, największej elfiej manipulatorki, która chodziła po tej ziemi? – zapytał, unosząc z rozbawieniem brwi.
Cóż, jego śmiech nie należał do przyjemnych.
Po raz kolejny zmroziłam go spojrzeniem i uraczyłam moim najostrzejszym tonem. Już nie raz sam jego dźwięk powodował u moich rozmówców chęć ucieczki.
– Przychodzisz do mnie, nie wiedząc, kim jestem? Moje pełne imię brzmi Ludgarda Dekalina Aerilyn, jestem córką brata dziadka naszego władcy i sama wybieram, które zlecenia przyjmuję – oznajmiłam głośno i wyraźnie.
– To zlecenie przyjmiesz, czy ci się to podoba, czy nie – warknął złowrogo, ale ja nie dałam mu się przestraszyć.
– Niby jak mnie do tego zmusisz? – zapytałam pewna swego.
– Nie zmuszę. Sama z chęcią je wykonasz – stwierdził.
Uniosłam brwi, zaskoczona i nieco bardziej zainteresowana. To było niecodzienne.
– Niby dlaczego? – zapytałam, zaplatając ramiona na piersi. Nie wierzyłam, że istniało cokolwiek, co mogłoby mnie zachęcić do spełnienia jakiegokolwiek jego rozkazu. Przecież miałam wszystko, nieważne więc, jak wysoką otrzymałbym zapłatę. I tak byłaby mniejsza, niż mój majątek.
– Jeśli wykonasz to zadanie, twój kuzyn już dłużej nie będzie rządził Ampelium – stwierdził, z pewnym siebie uśmieszkiem, a ja zamarłam. Z czystej ciekawości, zapytałam, jak niby chciał tego dokonać, a potem zaakceptowałam jego propozycję. Plan mógł się powieść.
Z ulgą przyjęłam fakt, że moje zadanie nie będzie aż takie znowu trudne. W końcu miałam odpowiednie kwalifikacje, w dzieciństwie spędziłam dużo czasu na poznawaniu nowych kultur, nie było więc dla mnie nic niemożliwego. Po otrzymaniu wszystkich szczegółowych danych dotyczących mojej wyprawy odegnałam od siebie Naftalena i przystąpiłam do pakowania najważniejszych na tę chwilę rzeczy. Oczywiście nie mogłam się obyć bez moich ukochanych noży. Były moją główną bronią i nie potrafiłam od tak z nich zrezygnować, nawet jeśli moja misja nie polegała na zabiciu zwiadowców królewskich. W moim bagażu znalazły się również odpowiednie na tę wyprawę ubrania, wykonane z najlepszych materiałów. Nie krępowały ruchów i zawsze dawały stuprocentową ochronę przed wszelkimi niedogodnościami podróży.
Spakowałam również niezbędny prowiant i czym prędzej wyruszyłam w drogę. Nie mogłam sobie pozwolić na bezproduktywne marnowanie czasu. To byłoby nie na miejscu.
Założyłam na konia swój niewielki bagaż i ruszyłam galopem do najbliższego przejścia. Miałam nadzieję, że prędko się z tym uwinę i nie będzie jakichś większych przeszkód w trakcie.
Wiedziałam, że im szybciej to zrobię, tym szybciej będę mogła wrócić do swoich zwykłych zajęć. Synowie arystokracji na mnie nie poczekają, a miałam swoje lata. Musiałam w końcu sobie znaleźć jakiegoś wysoko postawionego i bogatego małżonka, żeby i moje przyszłe dzieci były dobrze ustawione w życiu. Co prawda, do tej pory nie spieszyłam się z tym, jednak ostatnie lata pokazały mi, że najemnictwo to jednak nie to, co chciałabym robić. Teraz już byłam gotowa wrócić do pałacu i mojego przeuroczego kuzyna. Zwłaszcza że jeśli to, co mówił Naftalen, nie odbiegało od prawdy, jego rządy niedługo się skończą i już nie będzie miał nade mną władzy. Będę mogła robić, co tylko zechcę, nawet uczyć moje przyszłe dzieci szermierki, a on nie będzie miał nic do gadania. Takie warunki życia by mi odpowiadały.
W końcu udało mi się dotrzeć pod bramę do świata ludzi. Szybko zeskoczyłam z wierzchowca, zabierając po drodze moje bagaże i skierowałam się do strażnika. Dopiero w ostatniej chwili sobie uświadomiłam, że nie mogłam tak sobie zostawić mojego rumaka. Czym prędzej więc zawróciłam i poklepałam go lekko po szyi.
Mój koń nie należał do tych zwyczajnych. Pochodził z pradawnej rasy alo. Jego umiejętności były więc dużo wyższe niż zwykłego wierzchowca, którymi posługiwali się elfy nienależące do rodu królewskiego. Jeśli był wystarczająco dobrze związany ze swoim panem, rozumiał go i instynktownie zmierzał tam, dokąd jego właściciel zmierza, nawet jeśli on sam tego nie wiedział. Teraz więc wyszeptałam mu kilka słów do ucha, tak, aby w odpowiedniej chwili mógł się po mnie pojawić. Oprócz tego nakazałam mu znaleźć sobie towarzysza. Jeśli po powrocie do Ampelium będę musiała przewieźć tą całą Amaldę do Annaslime, to przyda mi się dodatkowy wierzchowiec. A kto jak kto, ale mój dzielny czworonożny przyjaciel potrafił namówić nawet konie innych ras by z nim wędrowały.
Jeszcze raz z czułością pogłaskałam jego czekoladowobrązową sierść i skierowałam swe kroki ku gnomowi. Dobrze mnie znał, w końcu nie dość, że byłam spokrewniona z królem, to jeszcze parałem się niegodną dla tego rodu pracą. To pewnie dlatego, gdziekolwiek bym się nie pojawiła, wszystkie głowy odwracały się w moim kierunku, a szepty niosące się w przestrzeni zawierały moje imię.
Strażnik wrót nie potrzebował więc dodatkowych zaświadczeń mówiących o tym, kim byłam i bez przeszkód mogłam skorzystać z bramy. Tylko elfy z rodu Lirryns miały ten zaszczyt, bez zbędnej papierologii, jednak mnie do tej pory jakoś nie było ku temu śpieszno. Pierwszy raz używałam bramy i miałam nadzieję, że zrobię to we właściwy sposób. Do tej pory nie miałam powodów, aby odwiedzać świat ludzi. Podeszłam do odpowiedniego miejsca i wyobraziłam sobie, gdzie chce wylądować.
Przez moje myśli przechodziło dokładnie to, co zostało mi przedstawione przez Naftalena. Przede wszystkim było tam dużo czegoś, co oni nazywają "asfaltem", jakieś metalowe karoce bez koni i przede wszystkim wysokie budynki ze szkła i "betonu", jak nazywają wymieszany piach z wodą. Dla mnie to po prostu zaschnięte błotko, ale skoro oni wolą jakąś bardziej wymyślną nazwę, to przecież nie będę się spierać? I najważniejszym, według niego, był Pałac Kultury i Nauki, więc przechodząc przez bramę, właśnie o tym budynku myślałam. Nawet go sobie wyobrażałam. Już po chwili poczułam, jak moje ciało się przemieszcza i wylądowałam na dachu jakiegoś budynku. Byłam w miejscu zwanym Warszawą.
Rozejrzałam się wokoło. Stałam na jakiejś wysokiej wieży, podejrzewam, że zbudowanej ze szkła i tego ich całego betonu, a wokół mnie przy stolikach siedziały jakieś dziwne osoby. Stwierdziłam, że to właśnie oni nosili tę szumną nazwę "ludzie". Tylko dlaczego się tak na mnie gapili? Przecież w ich świecie nie byłam nikim ważnym, nie powinni więc zwracać na mnie takiej uwagi. Przyjrzałam się im podejrzliwie i czym prędzej podeszłam ku krawędzi. Chciałam stamtąd jak najszybciej się ulotnić. Nie podobały mi się ich spojrzenia.
Za krawędzią dachu nie było widać nic, nawet gleby. Obróciłam się ku ludziom, którzy nadal przyglądali mi się z podejrzliwością i stwierdziłam, że są naprawdę dziwni. No bo jak inaczej można określić stworzenia, które w najlepsze siedzą i coś piją z małych czarek, a są tak wysoko, że gdyby spadali, to przy samej ziemi osiągnęliby prędkość większą, niż wyciągał mój alo? Byliśmy na takiej wysokości, że nawet ptakom nie chciało się tu latać! Mnie samej kręciło się od tego w głowie.
Posłałam przyglądającym mi się ludziom zawadiacki uśmiech. Od razu odwrócili wzrok, na co ja uniosłam brew ze zdziwieniem. Chyba nigdy ich nie zrozumiem. Wyciągnęłam z torby linkę, zahaczyłam jeden jej koniec o rurkę z metalu, która uniemożliwiała swobodny skok z tegoż "budynku", a drugi zawiązałam sobie w pasie, machnęłam dłonią na pożegnanie do tych istot wpatrujących się we mnie z przerażeniem, po czym skoczyłam w dół.
Ach, ten wiatr we włosach. Uwielbiałam to. Przymknęłam oczy i leciałam coraz szybciej ku ziemi.. Odliczałam sekundy i przy dwudziestej piątej wstrzymałam powietrze, przygotowując się na gwałtowne szarpnięcie. To nigdy nie było przyjemne.
Kiedy już to przeżyłam, otworzyłam ostrożnie oczy. Tak jak przewidywałam, znajdowałam się jakieś dziesięć metrów nad ziemią. Zahuśtałam się na linie kilka razy i uchwyciłam się parapetu sąsiadującego okna. Odwiązałam linę i postanowiłam zejść na sam dół już bez asekuracji. Już nie takie rzeczy się robiło. Co prawda nie był to ten rodzaj gór, na których od tylu lat ćwiczyłam wspinaczkę, ale zawsze uważałam, że trzeba próbować nowych rzeczy.
Czym prędzej zeszłam na stały grunt i otrzepałam ręce. No, to teraz przede mną została najgorsza część zadania. Znaleźć jasnowłosą półelfkę, z której winy znalazłam się w tym miejscu. Zastanawiałam się, w jaki sposób ona właściwie tu trafiła. Coś mi nie pasowało w tej opowieści Naftalena. Tak po prostu wlazła w bramę, nie wiedząc, co się z nią stanie? Trochę to dziwne. Chociaż biorąc pod uwagę, że była w połowie człowiekiem, to wszystko mogło być możliwe.
Świat ludzi był nieco nietypowy. Zauważyłam, że mieli tu wyznaczony oddzielny pas ruchu dla ludzi oraz oddzielny dla dziwnych, metalowych, sporych rozmiarów skrzyń na gumowiastych kółkach. Ach, no i czasem widziałam też pas ruchu dla takiego dziwnego urządzenia z siedziskiem, kierownicą, dwoma kołami i rurami łączącymi te rzeczy. Na tej machinie jeździli sobie w tę i z powrotem ludzie różnych kolorów i kształtów.
Musiałam przyznać, że w tym społeczeństwie panowała dziwna moda. U nas było wiadomo, jakiej kto jest płci, a tutaj? Wszyscy chodzili w spodniach, a jak nie, to w tak krótkich sukienkach, że nikt w Ampelium nie chciałby się w coś takiego odziać. No i włosy. Jak można je tak krótko obcinać, będąc kobietą? Albo zapuścić się tak bardzo, aby wyglądać niczym tocząca się kulka? W moich stronach ze świecą szukać osób tak wyglądających. No chyba, że chodziło o lolity, bo one z natury były małymi, uroczymi kulkami.
Dla elfów wysokiego rodu nawet spoglądanie na takie osoby byłoby nie do pomyślenia. Szczególnie mając na uwadze ich ubiór.
Westchnęłam w duchu i włożyłam głębiej w kieszeń swój sztylet. Miałam się nie wyróżniać, więc chyba też powinnam nałożyć coś takiego. Tak mi się przynajmniej wydawało. Pytanie tylko skąd to wziąć?
Rozejrzałam się dokoła i po mojej lewej zauważyłam jakiś budynek, za którego oknem zobaczyłam mnóstwo tych istot przeszukujących jakieś szmaty. Przeczytałam napis nad drzwiami, ciesząc się, że lata spędzone na poznawaniu języków ludzkości nie przyszło na marne, jednak nie bardzo rozumiałam wydźwięk tych słów. Bo co tu niby takiego było "tania"? "Odzież", to jasne, że to to, co oni na sobie noszą. Ale "tania"? O co mogło chodzić? Przypomniałam sobie, że w tym świecie istnieje takie imię jak Tania, ale nie mam pojęcia, co jakaś kobieta może mieć do ubrań? Jest ich jakimś właścicielem?
Stwierdziłam, że te rozmyślania na niewiele się zdadzą i skierowałam się do tegoż pomieszczenia. Omiotłam je wzrokiem i poszukałam czegoś, w czym bym się nie wyróżniała. Wybrałam byle jakie szmaty i skierowałam się do malutkiego pokoiczku wydzielonego za pomocą zasłon. Nad nim widniał napis "Przebieralnia". Wychodzący stamtąd ludzie byli ubrani w całkiem co innego niż przed wejściem, byłam więc pewna, że to odpowiednie miejsce. Gdy tam weszłam, odczekałam jakieś trzy sekundy, jednak nic się nie stało. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego mechanizm zmiany odzieży na mnie nie działa? Nagle przypomniałam sobie, że przecież ludzie nie mają jeszcze takiego ustrojstwa, które za nich wykonywałoby całą pracę. Pod tym względem przypominali trochę elfów niskiego rodu.
Westchnęłam, rozzłoszczona ich nieznajomością zaspokajania podstawowych potrzeb elfich i szybko przebrałam się w te dziwne ciuchy, wcześniej wyrwawszy przyczepione do ubrań karteczki z jakimiś cyframi, po czym wyszłam na główną salę. Swoją dotychczasową odzież zostawiłam na jakimś wieszaku, uprzednio zabrawszy stamtąd rzeczy i wyszłam z budynku. Co prawda parę osób coś tam jeszcze za mną wrzeszczało, ale nie przejęłam się tym. No bo co ci ludzie mogliby ode mnie chcieć?
To, co teraz nosiłam, troszkę śmierdziało, ale nie miałam jak cokolwiek zrobić z tym fantem. I właściwie mogłam przyznać, że tylko tym wyróżniałam się od tych istot. No, może jedynie moja torba trochę odbiegała od tutejszej normy, bo nie była kolorowa, a uszyta ze skóry adah. Miałam nadzieję, że to nie ona tak przyciągała ich uwagę. Mieściły się w niej moje ulubione noże, nie chciałam, aby ktokolwiek nagle je sobie przywłaszczył. Nie przeżyłabym tego.
Nagle ni z tego, ni z owego, naprzeciwko mnie znalazła się jakaś ludzka dziewczyna w butach na malutkich kółeczkach i o mało na mnie nie wpadła. Przerażona stałam niczym słup soli przez dobrych kilka minut.
– Dziwne te istoty. Chyba nigdy ich nie zrozumiem – westchnęłam, otrząsając się ze zdziwienia i poczłapałam w kierunku drzew, które zauważyłam po drugiej stronie tego czarnego asfaltu, po którym jeździły puszkowate machiny. Teraz zdecydowanie potrzebowałam czegoś znajomego, a otoczenie natury było chyba jedynym, na co mogłam liczyć na tej ziemi. I, najpewniej, tam nie będzie żadnych ludzi jeżdżących na butach z kółkami. Tam będę bezpieczna.
Kiedy próbowałam przejść przez drogę, te maszyny zaczęły wydawać głośne groźne dźwięki, a ludzie siedzący w nich wymachiwali na mnie pięściami i coś krzyczeli, ale nie zarejestrowałem co, bo byłam zbyt przerażona, że zaraz coś mi się stanie przez te urządzenia. Czym prędzej czmychnąłam między drzewa i przysiadłam na jakiejś drewnianej ławce. Odsapnęłam trochę i spróbowałam zebrać myśli.
Moim zadaniem było odnalezienie dziewczyny i sprowadzenie jej do Ampelium, ale jak na razie nic mi nie szło. Świat ludzi nie był mi znany, nijak nie potrafiłam się w nim odnaleźć. Tam, skąd pochodziłam, wszystko było prostsze. W Ampelium wszystkie zlecenia, które dostawałam, umiałam wypełnić bez niczyjej pomocy. Byłam świetną, można nawet powiedzieć, że najlepszą najemiczką na elfickiej ziemi, ale tutaj nie umiałam nawet znaleźć tropu tej krnąbrnej dziewczyny. Byłam do niczego.
Mieszkając w pałacu, miałam do dyspozycji bibliotekę i różne książki opowiadające o świecie ludzi, więc teoretycznie powinnam wiedzieć co nieco o nich. W praktyce było jednak nieco inaczej.
Gdyby nie ludzie, nasz król wciąż by żył, a tak musiałam znosić mojego kuzyna Gritsa. Nie bardzo się lubiliśmy. Dobra, może nie rządził najgorzej, ale w dzieciństwie niezbyt dobrze się dogadywaliśmy, więc teraz, w dorosłym życiu, również nie darzyliśmy się zbytnią sympatią. Kiedy tylko objął tron, natychmiast wyprowadziłam się stamtąd. Nie mogłam znieść, że mój kuzynek od teraz ma nade mną całkowitą władzę, więc uciekłam i zostałam najemiczką. Wcześniej owszem, potrafiłam to samo co teraz, to było moim hobby, ale po przeprowadzce zaczęłam na tym zarabiać. Już na samym początku stałam się tak dobra, że nie musiałam korzystać z tego, co uzyskałam w spadku, tylko sama zarabiałam na siebie.
A teraz nic mi się nie udawało.
Westchnęłam, próbując wymyślić, gdzie mogłabym zacząć szukać. W tych książkach mówili, że ludzie lubią mieszkać w wysokich budynkach w ciasnych mieszkankach praktycznie jedno na drugim. Nie rozumiałam tego, ale przynajmniej miałam jakiś punkt zaczepienia. Musiałam znaleźć osiedle wysokich domków, a tam zapytać o tę całą Anielkę. Zresztą, jej imię też nie bardzo mi się podobało. Zdecydowanie brzmiało na anioła, a przecież była człowiekiem. Nie mówiąc już o tym, że te skrzydlate istoty nie istniały. Bez sensu.
Nagle przed sobą zobaczyłam dziewczynę wyglądającą tak, jak opisywał Naftalen. Tylko że byli z nią dwaj, niemal nieróżniący się od siebie chłopcy. Cała trójka jadła jakieś dziwne kulki na wafelku, śmiała się i dokazywała, jak prawdziwe rodzeństwo. Chociaż z tego co słyszałam, ona miała tylko siostrę. Więc skąd się wzięli ci dwaj?
Stwierdziłam, że lepiej się nad tym nie zastanawiać. Mogłam w końcu odetchnąć z ulgą, bo już znalazłam moją zgubę. Nie myślałam nawet, że może mi się tak poszczęścić. Teraz wystarczyło tylko ją śledzić, a potem przekonać do powrotu. Tak, to zdecydowanie będzie najprostsza część zadania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro