Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Almáriel Angela Lirryns

Obudziły mnie odgłosy szykowania się do wyjazdu, a przynajmniej wydawało mi się, że tego właśnie zwiastunem były głośne rozmowy moich towarzyszy. Podniosłam się z trudem i przetarłam oczy. Zdecydowanie za mało snu, przez co pół dnia będę nieprzytomna – pomyślałam z rezygnacją. Że też zawsze pakowałam się w taką sytuację sama – na własne życzenie. W moim świecie czytałam po nocach i nie można mnie było rano wyciągnąć z łóżka, a tutaj wędrowałam przez sen nie wiadomo gdzie i mój mózg też nie nadążał z regeneracją. Niezbyt miła sytuacja, ale czekały mnie jeszcze dziś mniej przyjemne rzeczy niż śmierć przez niewyspanie.

Westchnęłam i wstałam, a już po chwili zjadłam śniadanie pod czujnym okiem wpatrzonych we mnie elfów. No tak, oni jeszcze nie wiedzieli, że postanowiłam zmądrzeć i zachowywać się normalnie, zamiast rozpaczać. Czasu nie cofnę, ale musiałam znaleźć sposób, aby pogodzić się z siostrą. Miałam już pewien zalążek pomysłu, ale już wiedziałam, że im się nie spodoba, tak jak i głosowi w mojej głowie, więc teraz tylko musiałam wymyślić coś, by uwierzyli, że czuję się dobrze i można zostawić mnie na pięć minut bez opieki. No i pogodzić się z Abelardem.

Ten ostatni punkt planu na dzisiejszy dzień zdecydowanie mi się nie podobał. No cóż. Lepiej zrobić to od razu i mieć już z głowy – postanowiłam. Tylko niezbyt wiedziałam, jak się do tego zabrać, by jeszcze bardziej nie pogorszyć sprawy. W tym drugim byłam zdecydowanym mistrzem i spokojnie mogłabym rywalizować na światowym poziomie. Pewnie zresztą dostałabym za to puchar i wpisaliby mnie do księgi rekordów Guinnessa.

Przez to, że tak długo się do tej rozmowy zabierałam, to nie zdążyłam jej przeprowadzić przed wyruszeniem w dalszą drogę, bo jak się okazało, wszystko już było gotowe i czekali tylko, aż skończę posiłek i pozbieram resztę moich rzeczy.

Gdy odjechaliśmy kawałek od miejsca nocnego postoju, Erniti stwierdził, że zaraz powinniśmy dotrzeć do pustyni. To przesądziło sprawę. Albo porozmawiam z Abelardem teraz, albo wcale, bo pod czujnym okiem Andreth, mogłam do tego mieć mało okazji. Pewnie jej syn zaraz by do niej popędził zdać relację z naszej wprawy i tyle byłoby z chwili rozmowy. A że nie zamierzałam zabawić w oazie zbyt długo...

Jesteś tu potrzebna, nie możesz zostawić elfów!

Toż wiem! Ciągle mi to powtarzasz! – odkrzyknęłam głosowi w głowie, a on posłusznie się odczepił.

Pozostało mi więc rozwiązać sprawę z Abelardem. Zwolniłam trochę i poczekałam, aż nasze wierzchowce się zrównają.

– Moglibyśmy porozmawiać? – zaczęłam, siląc się na neutralny ton, a on skinął głową.

– Jeśli martwisz się o zapasy wody w związku z wjazdem na pustynię, to spokojnie. Kazałem je uzupełnić, jak spałaś no i raczej długo na niej nie zabawimy – rzekł, błędnie odczytując moją chęć rozmowy.

– A... To dobrze – odparłam, uciekając gdzieś wzrokiem. Wzięłam głęboki oddech, zebrałam w sobie całą wewnętrzną siłę, by przełamać dumę. – Chciałabym cię przeprosić, za moje wczorajsze zachowanie – kontynuowałam. – Byłam trochę rozbita po tym, co się stało...

Urwałam, bo zobaczyłam w oczach jasnowłosego elfa autentyczne zaskoczenie. Cóż, nie on jeden. Też byłam zdziwiona, że się na to zdecydowałam, ale Uguns miał rację. Niepotrzebnie robiłam sobie na każdym kroku wrogów, a Abelard w końcu nie chciał źle. To ja się zachowywałam jak nienormalna.

– Nic się takiego nie stało. Miałaś trochę racji – wydukał w końcu z trudem.

Och. Chyba faktycznie nieźle go zaskoczyłam, skoro aż tyle czasu musiałam czekać na jakąś odpowiedź – pomyślałam. Cóż, siebie też w końcu trochę zadziwiłam, bo jeszcze wczoraj zdecydowanie nie wyciągnęłabym pierwsza ręki na zgodę. Jak widać, Uguns zdziałał cuda.

– No to co, zgoda? – zapytałam w końcu, przywołując na usta uspokajający uśmiech, a on przytaknął.

Odetchnęłam z ulgą. Jeden problem mniej.

Teraz tylko zostało pogodzić się jeszcze z Aną, a to zdecydowanie trudniejsze zadanie. Zwłaszcza że znajdowała się aktualnie w innym świecie. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo...

Przez rozmowę z Abelardem, nawet nie zauważyłam, kiedy wyłoniła się przed nami pustynia. Erniti miał w takim razie rację, że mieliśmy już do niej tylko kawałeczek drogi. Najpierw trawa rosła sobie ot tak, a potem już zostały jej tylko małe kępki między piaskiem, które zresztą zaraz i tak zniknęły całkiem pod złotymi ziarenkami rozciągającymi się po horyzont. Przemiana terenu nastąpiła tak błyskawicznie, że nie mogłam się powstrzymać, przed spojrzeniem za siebie i sprawdzeniem, czy wcześniej faktycznie byłam na równinie. I tak, za nami nadal dało się dostrzec połacie zieleni.

Wraz z piaszczystym pustkowiem pojawił się też nieznośny upał. Żar wprost lał się z nieba i nie było czym oddychać. Już prawie zapomniałam, jak bardzo nie lubiłam pustyni. Oczywiście ona teraz nie omieszkała mi o tym przypomnieć.

Dobra informacja była tylko taka, że oaza Annaslime leżała najbliżej południowej części morza piasków, więc powinniśmy dotrzeć do niej bardzo szybko. Tak jak mówił Abelard, nie spędziliśmy na pustyni dużo czasu. Trzeba było się przemęczyć te dwie godzinki, aby później ujrzeć pierwsze palmy w oddali.

Cóż, palmy były może miłym widokiem, ale kiedy się zbliżyliśmy, dostrzegłam w ich cieniu czekającą Andreth, a to już przyjemna perspektywa ani trochę nie była. Wcale nie tęskniłam za jej kamienną twarzą i chłodną postawą.

Ana by pewnie teraz zażartowała, że przecież elfka jest teraz jak znalazł. Swoim spojrzeniem zmrozi nawet gorącą pustynię i pozbędziemy się upału, na który tak narzekałam. Anieli jednak nie było. Zanim zdecydowałam się to zrobić za nią i opowiedzieć o tym spostrzeżeniu Wilhie, już praktycznie dotarliśmy w zasięg słuchu Andreth, więc się powstrzymałam.

Kiedy dojechaliśmy do skraju gaju, wszyscy zeskoczyli z wierzchowców, a ja niechętnie uczyniłam to samo. Erniti i Wilhelmina utonęli w objęciach czekającej na nich starszej siostry, a Abelard podszedł do matki, która przywitała go chłodnym uśmiechem. Elfowie z eskorty tymczasem zabrali gdzieś nasze konie, a ja stałam jak ta sierotka, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Cóż, to porównanie było o tyle trafne, że faktycznie moi rodzice już nie żyli. Na dokładkę przyszywana rodzina miała mnie gdzieś, no może z wyjątkiem młodszych braci, moja bliźniaczka była w innym świecie i też pewnie nawet nie miała ochoty mnie oglądać. Natomiast jedyna osoba w Ampelium związana ze mną więzami krwi, według Andreth widniała jako pierwsza na mojej liście wrogów.

W końcu wszyscy przypomnieli sobie o moim istnieniu. Nie wiedziałam jeszcze tylko, czy to powód do radości, czy wręcz przeciwnie.

– Witaj, Almáriel. Cieszę się, że widzę cię całą i zdrową. – Andreth podeszła do mnie i chwyciła mnie w objęcia.

Na początku instynktownie chciałam wyrwać się z jej uścisku, ale się powstrzymałam. Elfce to by się nie spodobało, a ja podobno miałam nie robić sobie wrogów. No i nie chciałam zwracać na siebie zbytniej uwagi, jeśli mój plan miał się powieść...

Jesteś...

Cicho! Wiem! – odkrzyknęłam głosowi w myślach.

– Przykro mi z powodu twojej siostry – kontynuowała tymczasem Andreth. – Już kogoś do niej wysłaliśmy – zapewniła.

– Mam nadzieję, że w takim razie niedługo znowu ją zobaczę – odparłam, odsuwając się od elfki na bezpieczną odległość. Nie lubiłam jej dotyku. Wydawał się taki... dziwny, nienormalny.

– Nie będę was zatrzymywać. Pewnie jesteście zmęczeni drogą. Jutro wszystko mi opowiesz – rzekła z uśmiechem.

Przez kilka sekund chciałam ją zatrzymać i opowiedzieć jej o głosie. Skoro przewodziła tutejszym elfom, to musiała się na wszystkim znać i mogłaby mi z nim jakoś pomóc. No i w końcu była przyjaciółką mojej mamy... Coś jednak sprawiło, że się zawahałam. Niejasne uczucie, że to wcale nie był dobry pomysł. Zresztą, zanim zdążyłam podjąć ostateczną decyzję, Andreth odwróciła się, ruszyła przed siebie i zniknęła gdzieś w odmętach oazy, a Abelard poszedł za nią. Stwierdziłam, że w takim razie to może wcale nie był właściwy moment i opowiem jej o tym innym razem przy jakiejś lepszej okazji.

Stałam więc przez chwilę, znowu nie wiedząc, co ze sobą zrobić, aż w końcu Wilhelmina pociągnęła mnie w stronę domu rodzeństwa, gdzie wcześniej mieszkałam z Aną. Coś bezustannie paplała, ale totalnie jej nie słuchałam. Dotarło do mnie tylko słowo obiad. Tak byłam zajęta własnymi myślami, że kiedy się już ocknęłam, siedziałam przy stole, a Erniti nakładał mi na talerz jakieś dziwne jedzenie. Skubnęłam niechętnie swoją porcję i przyszło mi do głowy, że to idealna okazja, by zdobyć trochę informacji.

– Skąd bierzecie tyle jedzenia dla wszystkich mieszkańców oazy? Przecież jest ona otoczona pustynią, a nie wydaje mi się, żeby gdzieś tu były pola uprawne. – Starałam się wyglądać jak najniewinniej, by sprawić wrażenie, że pytam o to tak od niechcenia, ale Erniti i tak posłał mi podejrzliwie spojrzenie.

– A dlaczego cię to interesuje?

Wzruszyłam ramionami, ale elf wpatrywał się we mnie dalej, oczekując chyba jakiejś słownej odpowiedzi, więc w końcu odparłam:

– Nie interesuje. Tak tylko przyszło mi do głowy. Ale skoro to taka tajemnica, to o nic nie pytałam. – Podniosłam ręce w geście kapitulacji, mając nadzieję, że nabierze się na moją grę aktorską. Po tych słowach zaczęłam znowu dziobać widelcem jedzenie na talerzu, jakby pochłaniało całą moją uwagę, ale mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Przydałaby się Ana. Zdecydowanie była lepszą aktorką.

– To żadna tajemnica. Co jakiś czas przywożą jedzenie do składu z ziem otaczających pustynię Maltaanda – odpowiedziała mi łaskawie Kida.

Odetchnęłam z ulgą. Nie wyglądała, jakby coś podejrzewała.

– Nie smakuje ci? – spytała teraz Wilha, patrząc nadal na mój widelec, który nadal dziobał bez celu jedzenie.

– Nie, tak tylko się zamyśliłam – odparłam, odkładając narzędzie zbrodni.

– A u was skąd bierze się jedzenie? – zapytała młodsza z sióstr nagle zaciekawiona. – Też macie niskich od żywności?

– Yyy... – zawahałam się, nie do końca wiedząc, jak jej to wytłumaczyć. – W sumie to trochę tak. Są ludzie, którzy zajmują się produkcją jedzenia. Ale nie możesz sobie go od tak od nich wziąć. Trzeba je kupić.

– A... Wiem, co to kupić! – rozentuzjowała się nagle. – To takie coś, że dajesz, jak zabierasz.

– Aha – przytaknęłam. – Chyba już nie jestem głodna – dodałam. – Pójdę do siebie.

Wstałam od stołu i skierowałam się w stronę drzwi do pokoju, który wcześniej zajmowałam z Anielą. Zatrzymałam się jednak w połowie drogi, starając się, by wyglądało to tak, jakbym nagle sobie o czymś przypomniała.

– Erniti, mógłbyś mi pożyczyć swoją mapę? – zapytałam, zerkając na elfa z zamyśleniem.

– A po co ci ona?

Kolejne podejrzliwe spojrzenie. Powstrzymałam się, by nie westchnąć z irytacją, bo to by od razu mnie zdradziło.

– Chciałabym prześledzić naszą trasę – wymyśliłam na poczekaniu. – Mam pewne podejrzenia, gdzie może być kolejny amulet, ale skoro to jest jakiś problem...

– Nie no, leży tam. – Wskazał ręką na stolik w głębi pomieszczenia. – Właściwie to im szybciej znajdziemy pozostałe amulety, tym lepiej – stwierdził. – Ta wojna i tak trwa już za długo. Pochłonęła zbyt wiele osób.

Przytaknęłam mu, a następnie chwyciłam mapę, uśmiechnęłam się do chłopaka promiennie i zniknęłam za drzwiami do pokoju. Łatwiejsza część planu już za mną, teraz czas przejść do realizacji kolejnego etapu – pomyślałam.

Elfy cię potrzebują... – spróbował głos, ale go zignorowałam, rozkładając mapę przed sobą.

Powinnaś tu zostać i poczekać...

A ty powinieneś siedzieć cicho – odparowałam i skupiłam się na znalezieniu jakiejś sensownej trasy. Głos postanowił już mi nie przeszkadzać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro