Rozdział 5
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Na skraju drogi stał wysoki, bo dwupiętrowy, biały dom. Dopiero teraz mogłam mu się przyjrzeć, jako że ostatnim razem, kiedy tu zawitałam, nie miałam głowy, aby to zrobić. Zdaje się, że bardzo się wtedy śpieszyłam i byłam... nieco wstrząśnięta. Dach domu, koloru morza w czasie burzy, wyraźnie odcinał się od rynien barwy kwiatów maku. Jednym słowem, ten budynek wyróżniał się na tle innych. Chociaż i tak dobrze, że jego ścian nie pokrywała farba koloru soczystej trawy. Taki miszmasz byłby już nie do zniesienia.
Niepewnie podeszłam do wielkich dębowych drzwi, które zapamiętałam z poprzedniego razu. Przyjrzałam się lepiej mosiężnej kołatce, zastanawiając się, czy powinnam jej użyć. Wyglądała na dość starą. O dziwo, zwierzę, które początkowo wzięłam za lwa, musiało być czymś innym, ponieważ jego tylne łapy były zakończone płetwami, a ogon miał rozdwojony. Na wszelki wypadek postanowiłam zrezygnować z użycia tegoż ustrojstwa na rzecz jak najbardziej nowoczesnego dzwonka. Jeszcze by się okazało, że to jakiś demon i za wezwanie go, musiałabym pokutować przez resztę życia? Wolałam nie ryzykować.
Wzięłam głęboki, uspokajający oddech i niepewnie wyciągnęłam dłoń, chcąc nacisnąć fioletowo–pomarańczowy guzik. Jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam i moja dłoń zamiast w stronę dzwonka powędrowała ku mojej głowie, aby nerwowo przeczesać włosy na całej ich długości. Niestety, okazało się, że wciąż znajduje się tam warkocz, który zrobiłam sobie przed wyjściem. Efekt był więc taki, że tylko jeszcze bardziej poczochrałam sobie włosy. Westchnęłam z rozdrażnieniem i wyprostowałam się jak struna. Potem wzięłam kolejne dwa oddechy, tym razem jednak uspokajające i przełknęłam ślinę uparcie napływającą do moich us. W końcu szybko nacisnęłam przycisk, zanim zdążyłabym się rozmyślić. Już po chwili usłyszałam na przemian wysokie i niskie tony jakiejś przedziwnej melodii granej na fortepianie. Stwierdziłam, że osoby tu mieszkające naprawdę miały niezłą wyobraźnię. Najpierw dziwny stwór na kołatce, a teraz melodia zamiast zwykłego dzwonka.
O dziwo ostatnio wcale nie zwróciłam na to takiej uwagi.
Widocznie byłam zbyt zdenerwowana – pomyślałam, wsłuchując się we wciąż grającą melodię. Zastanawiało mnie, kto normalny używa takich dzwonków – przecież zanim ktoś się zorientuje, że to nie radio gra, tylko dzwonek, i ktoś stoi u bram, to minie kolejna wojna światowa.
Może dlatego tak długo nikt mi nie otwierał – stwierdziłam i zanim zdążyłam się zastanowić, jeszcze raz nacisnęłam dzwonek.
W końcu usłyszałam tupot co najmniej dwóch par nóg i nagle drzwi stanęły przede mną otworem. Zza nich wyjrzały ku mnie dwie pary identycznych czekoladowych oczu należących do mniej więcej pięcioletnich chłopców.
Jeden z nich rzucił mi się w ramiona, a drugi spojrzał jak na ducha, odwrócił się na pięcie i popędził do jakiegoś pomieszczenia.
Przytuliłam do siebie chłopca i kucnęłam przed nim, posyłając mu szeroki uśmiech.
– I co tam? – zaczęłam, niepewna jak mam się zachowywać w obecności takiego brzdąca. – Stęskniłeś się za mną? – zapytałam.
Chłopiec kiwnął głową i jeszcze raz mnie mocno objął, po czym pociągnął za rękę w głąb domu.
– Angela wróciła! Angela wróciła! – Usłyszałam, jak woła drugi chłopiec. Po chwili pojawił się na korytarzu, wciąż podskakując i wołając: "Angela wróciła", a za nim, jak mniemam z kuchni, wyszła kobieta odziana w fartuch upaprany mąką.
Po jej wyglądzie stwierdziłam, że musi być matką tych dwóch urwisów. Miała identyczny kolor oczu i równie ciemne włosy co jej dzieci.
– Och, Angela. Nie spodziewaliśmy się ciebie – powiedziała, oglądając mnie uważnie od góry do dołu, po czym odwróciła się na pięcie.
– Jędrek, wpuść swą siostrę do środka, nie stójcie tak w przejściu. A ty Angelo, mogłabyś z łaski swojej zdjąć buty. Nieźle się dziś namęczyłam, próbując wyszorować podłogę, a ty jak zawsze próbujesz zniweczyć moją pracę – stwierdziła.
Uniosłam nieco brwi do góry, posłusznie się rozdziewając. Cóż, może i nie spodziewałam się jakoś bardzo ciepłego powitania, ale to było zdecydowanie chłodniejsze od tego, które zaserwowała mi matka.
Poczochrałam czuprynkę chłopca, próbując zanotować w pamięci, że ten w czerwonej koszulce to Jędrek. Nie chciałam później palnąć złego imienia. W końcu to byłoby dziwne, że nie rozróżniam moich własnych braci.
Tak właściwie, to niekoniecznie przypominam sobie, żeby moja siostra za dużo opowiadała o swoim rodzeństwie. A nawet jeśli, to moja dziurawa pamięć oczywiście nie mogła przyswoić tak ważnych na ten moment dla mnie danych, więc musiałam wszystko robić na wyczucie. Przede wszystkim powinnam jakoś umiejętnie wyciągnąć od nich, jak nazywał się mój drugi "brat".
Gdy już się ubrałam, podążyłam za głosem drugiego chłopca, który wciąż krzyczał, że wróciłam. Dotarłam do kuchni i zapytałam moją matkę, albo raczej rodzicielkę tych dwóch urwisów, dlaczego to mój mały braciszek otwiera drzwi a nie ona. Przecież mogło mu się coś stać, ktoś go porwie, a ona nawet nie będzie tego świadoma.
W odpowiedzi otrzymałam tylko gniewne spojrzenie.
– Przecież się nie rozdwoję, prawda? – mruknęła. – A ty lepiej nie stój tak, tylko mi pomóż. Pierogi robię, przydałby mi się ktoś, kto to ugotuje.
Skinęłam jej głową. To było coś, co potrafiłam zrobić. Tylko niestety niekoniecznie wiedziałam, co gdzie w tej kuchni się znajduje. Na szczęście miałam głowę nie od parady i od razu na myśl przyszedł mi pewien pomysł.
– To jak chłopaki, pomożemy mamie? – zapytałam bliźniaków, mają nadzieję, że się zgodzą.
– Taaaak! – usłyszałam, jak głośno krzyczą, biegając po kuchni. Uśmiechnęłam się i poczochrałam jednego z nich, na o dostałam kolejne krzywe spojrzenie od matki. Posłusznie więc umyłam ręce.
Mrugnęłam jednym okiem do chłopca w żółtej koszulce, ale jako że nie pamiętałam, jak ma na imię, nie mogłam go wykorzystać do moich niecnych planów. Złapałam więc Jędrka, który akurat zaczął krążyć wokół moich nóg niczym orbita.
– To co, Jędrek? Pomożesz mi znaleźć garnek? – zapytałam, pochylając się w jego stronę.
Chłopiec pokiwał głową i podbiegł do jednej z szafek. Otworzył drzwi i zaczął wyciągać różnej wielkości naczynia, pytając się, który będzie potrzebny. Podeszłam do niego i wybrałam najodpowiedniejszy. Odwróciłam się do drugiego chłopca, który stał za nami i patrzył, co robimy.
– To co, nalewamy wodę? – zapytałam go, podając mu garnek. Brzdąc z powagą wymalowaną na twarzy skinął głową. Zaprowadziłam go więc pod zlew, postawiłam dla niego taboret i poczekałam, aż wejdzie.
– Potrzebujemy nalać trzy czwarte garnka zimnej wody. Dasz radę to zrobić? – zapytałam go.
Chłopiec niepewnie wyciągnął rękę w stronę jednego z pokręteł, a ja posłusznie odkręciłam wodę.
– A ile to trzy czwarte? – zapytał, przeciągając sylaby.
Pokazałam mu palcem i powiedziałam, że jak będzie tyle wody, to ma mnie zawołać. Kiedy otrzymałam odpowiedź potwierdzającą, że to zrobi, zwróciłam się do drugiego chłopca.
– A ty, Jędruś, musisz mi pomóc znaleźć sól i olej, bo sama sobie nie poradzę – powiedziałam niewinnym tonem, udając nieporadną, małą dziewczynkę. Chłopiec się roześmiał.
– Nieprawda – stwierdził.
– Prawda, prawda. – Pokiwałam z powagą głową. – To jak, powiesz mi, gdzie jest sól i olej?
Chłopiec pokazał palcem na jedną z wiszących szafek, posłusznie więc wyjęłam z niej olej.
Po chwili zawołał mnie drugi z bliźniaków, że już trzeba zakręcić wodę. Wyjęłam więc garnek ze zlewu i postawiłam na kuchence, wcześniej dodając trochę soli i oleju.
– Dzięki chłopaki za pomoc – powiedziałam, wystawiając do nich dwie dłonie. Już po chwili przybili mi piątki i rzucili się ku mamie.
– Widziałaś, widziałaś? Umiemy gotować! – zawołał jeden z nich.
– A ja wiem, ile to trzy czwartery! – powiedział drugi.
Roześmiałam się i puściłam mu oko.
– No widzisz, jaki jesteś mądry. Tylko nie trzy czwartery, a trzy czwarte, okay? – poprawiłam go.
Chłopiec na moje słowa energicznie pokiwał głową i uśmiechnął się szerzej.
– A ja też jestem mądry – zawołał Jędrek.
– Ależ oczywiście – potwierdziłam. – Nikt tak dobrze jak ty nie wie, gdzie w tym domu można znaleźć garnki, sól i olej.
Na moje słowa chłopiec zaczął biegać wokół stołu, krzycząc: "jestem mądry". Pokręciłam głową na jego zachowanie. Te dzieciaki najwyraźniej miały za dużo energii.
Już po chwili woda się zagotowała i mogłam brać się do roboty. Pierwszą partię oczywiście dopadły te dwa urwisy i zjadły może we dwie minuty, głośno domagając się dokładki.
Cóż, muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że Angela ma taką fajną rodzinkę. W sumie to dziwiłam się nawet, że nie chce tu wrócić. Było to nieco nietypowe, bo odkąd się tam znalazłyśmy, ja ciągle chciałam wracać, mimo że moja rodzina znacząco różniła się od jej i nikt tak entuzjastycznie nigdy mnie nie witał. To był pierwszy raz.
I zapewne ostatni – pomyślałam, nakładając kolejną dokładkę jednemu z bliźniaków.
– Na jak długo przyjechałaś? – spytał Jędrek, wyciągając mnie zamyślenia.
Jego brat jak na razie wciąż patrzył na mnie z lekką nieufnością i smutkiem. Nie miałam pojęcia dlaczego. Czy miał tak różny charakter od swojego brata i był dużo spokojniejszy, a przez to i poważniejszy? A może poznał, że tylko udawałam jego przybraną siostrę? Tylko dlaczego jeszcze o tym nikomu nie powiedział?
– Ja... – już chciałam odpowiedzieć Jędrkowi, że na kilka dni, ale zatrzymałam się u koleżanki i nie będę nocować w domu, kiedy moja "matka" mi przerwała.
– Angela musi jeszcze dzisiaj wracać. Jutro przecież ma szkołę – powiedziała, a wtedy drugi z bliźniaków wybiegł z pomieszczenia.
Co go ugryzło?– zapytałam się w myślach. – Zrobiłam coś nie tak?
– Tak w ogóle, to się zastanawiam, co tutaj robisz – ciągnęła dalej matka. – Przecież do Szczecina jest daleko. Zrobiłaś sobie wagary, żeby nas odwiedzić? Czy ty się dobrze czujesz? Wiesz, ile my łożymy na twoją naukę? A ty tak o sobie do domu przyjeżdżasz.
– Po pierwsze, mam stypendium – powiedziałam, patrząc jej hardo w oczy. – Nic nie płacicie za to, że mnie tu nie ma.
Kobieta otworzyła szeroko oczy, jakby dopiero sobie to uświadamiając i już chciała coś powiedzieć, kiedy jej przerwałam.
– Co się z nim stało? – zapytałam, mając na myśli chłopca, który przed chwilą uciekł z kuchni.
– Z kim? – zapytała, jakby otrząsając się ze swoich myśli i przypominając sobie, że nie może mnie ochrzaniać przy swoich dzieciach. W końcu kłótnie dorosłych źle wpływają na samopoczucie ich pociech, a jakoś mi się wydawało, że ona nie chciałabym zepsuć im humorów, krzycząc na ich starszą, ukochaną siostrę
– No... – zacięłam się, nagle uświadamiając sobie, że nadal nie znam imienia chłopca w żółtej koszulce. W myślach przeklęłam Angelę za to, że nie powiedziała mi, jak nazywają się jej bracia.
Jak ja mam dalej prowadzić tę dziwaczną rozmowę? – zastanawiałam się nerwowo.
– Yyy... z moim bratem? – wydusiłam w końcu niepewnie, po czym zerknęłam na Jędrka, który nie bacząc na nic, wcinał ruskie. – Powiedziałaś im? – szepnęłam niepewnie.
– O czym? O tym, że nie jesteś...? – zapytała. – Nie. To by złamało im serce. – Uśmiechnęła się szyderczo. Oho, zdaje się, że od teraz będzie mnie tym szantażować. Jednak po chwili jej wyraz twarzy złagodniał, kiedy dodała: – Janek i tak już bardzo przeżywał twój wyjazd. Nie mogłam im tego zrobić.
Aha! Więc tak się nazywał chłopczyk w żółtej bluzeczce! – prawie krzyknęłam, ciesząc się, że w końcu poznałam imię mojego brata.
Czekaj, czekaj... czy ona powiedziała "przeżywał"? – uświadomiłam sobie nagle. – Ach, to by tłumaczyło jego dziwne zachowanie względem mnie, całkiem inne od jego brata – pomyślałam.
– Może lepiej pójdę do niego – wyszeptałam, zsuwając się z wysokiego stołka stojącego przy wysepce w kuchni.
Podążyłam ku wyjściu z pomieszczenia, kiedy przypomniałam sobie, że tak naprawę nie wiem, gdzie mam go szukać. Nie mogłam jednak spytać o to jego matki, bo to zapewne wydałoby jej się dziwne, gdybym nie znała rozmieszczenia pokoi w domu, w którym mieszkałam kilka ładnych lat. Swe kroki skierowałam więc ku najbliższej izbie, którą okazał się nieskazitelnie czysty salon. Kremowe ściany, dębowe szafki i wielka szara kanapa naprzeciwko telewizora, nie dały mi złudzeń, że tu mogłabym znaleźć malca. Poszłam więc do kolejnego pomieszczenia. Tym razem trafiłam jeszcze gorzej. Jaskrawo żółte, albo raczej oczojebne płytki, wielka wanna, toaleta oraz umywalka podpowiedziały mi, że tu też chłopca nie znajdę. Wyszłam więc na korytarz. Co prawda były tu jeszcze jakieś drzwi, ale widząc schody, stwierdziłam, że to logiczne, iż sypialnie są tam. Wspięłam się więc mozolnie po tych dwudziestu stopniach i stanęłam na korytarzu, od którego odchodziło pięć drzwi.
Rozejrzałam się dokładnie i od razu wyeliminowałam dwoje z nich, ponieważ jedne wyglądały na typowe drzwi prowadzące do łazienki, a na drugich wisiał okrągły biały znak z czerwoną obwolutą i napisem wykonanym fantazyjną, pełną zawiasów czcionką. Z niewielkim trudem udało mi się odczytać napis, głoszący zakaz wstępu, co podpowiedziało mi, że to musi być pokój jakiejś nastolatki. Albo przynajmniej osoby umiejącej kaligrafować. A że w tym domu mieszkał tylko jeden człowiek pasujący do tegoż opisu, od razu wykluczyłam możliwość, że to może być pokój "mojego" braciszka.
Skierowałam się więc ku ciemnym drzwiom na końcu korytarza. Zajrzałam do pomieszczenia przez szparę, którą ktoś zostawił, w pośpiechu opuszczając pokój. Wielkie, dwuosobowe łóżko było zawalone ciuchami, a po podłodze walały się śmieci. Ciemnoróżowe ściany ni jak nie współgrały z turkusem dywanu, a za pomarańczowym zasłonami rozpościerał się widok na ogródek warzywny. Starodawne biurko, na którym stał najstarszy laptop na świecie i całe stery najprawdopodobniej jakichś dokumentów obdarły mnie ze złudzeń, że właśnie tu mogłabym znaleźć Janka. Skierowałam się więc do kolejnej sypialni. Tam za to, zobaczyłam śliczny pokoik małego chłopczyka. Wszystkie zabawki zostały pięknie poukładane, łóżko z pościelą z podobizną Astrala z Toy Story starannie zaścielone. Na środku pokoju na dywanie we wzory w postaci różnych dróg i budynków, stał zbudowany z drewnianych klocków wspaniały pałac. Jednak nigdzie nie widziałam właściciela tegoż przybytku. Zamknęłam więc cichutko drzwi i będąc już pewna, że w ostatnim z pomieszczeń na pewno znajduje się moja zguba, uspokoiłam oddech i nacisnęłam klamkę.
– Janek? – zapytałam, wchodząc do środka. Jednak odpowiedziała mi tylko cisza.
Pokój był doprawdy dziwnie urządzony. Łóżko z niebieską narzutą w różne rodzaje piłek, zasłony w Minionki i dywan w całą gromadą Smerfów na czele z Papą Smerfem niezbyt współgrały z czarną, jak dla mnie zbyt nowoczesną dla małego chłopca, wielką szafą i biurkiem z surowego drewna. I na dodatek ten Gargamel na pół ściany i gobliny. Dziwny ma gust mieszkająca tu osoba. Opuściłam pomieszczenie z uczuciem przegranej. Przecież przeszukałam wszystkie pokoje. Gdzie mógł się w takim razie podziać ten brzdąc?
Nagle mój wzrok padł na drzwi, które na samym początku wyeliminowałam.
No tak. Że też ja na to wcześniej nie wpadłam. Gdzie miał się podziać ten urażony chłopczyk, jak nie w pokoju ukochanej starszej siostry? – pomyślałam, po czym skierowałam swe kroki właśnie tam.
Otworzyłam drzwi i oparłam się o futrynę, przyglądając się poczynaniom ciemnowłosego chłopca, który zawzięcie czegoś szukał.
– Janek? Co robisz?– zapytałam.
Ten od razu odwrócił się ku mnie i obdarzył spojrzeniem swoich pięknych, czekoladowych oczu, które lekko się skrzyły od nadmiaru łez.
– Dlaczego nazywasz mnie Janek? – zapytał z wyrzutem, ocierając rękawem oczy. Najwyraźniej nie chciał, abym zauważyła, że coś było nie tak.
Stałam oniemiała. Wydawało mi się, że właśnie miał na imię. Znaczy... chyba. Jego matka tak go nazwała, to czemu ja bym nie mogła?
– Nigdy tak na mnie nie mówiłaś – powiedział chłopiec z rozpaczą. – Zawsze byłem dla ciebie Jasiem. Nawet to już zapomniałaś? Jak się nazywa twój młodszy brat?
Zamieniłam się w słup soli. Zdaje się, że swoim wyjazdem złamałam serduszko temu brzdącowi.
Znaczy, nie ja – poprawiłam się w myślach. – Mój sobowtór, zwany też moją siostrą bliźniaczką. Podeszłam bliżej chłopca, kucnęłam przed nim i mocno przytuliłam.
– Nigdy o tobie nie zapomniałam, wiesz? Ani o tobie, ani o twoim bracie. Nie wyjechałam dlatego, że już cię nie kocham. Po prostu... tak wyszło. Dostałam się do lepszej szkoły, a jako że pokłóciłam się z twoją mamą, to przyjęłam tę propozycję – mówiłam do niego łagodnie. Odchyliłam się nieco i spojrzałam w jego poważne, ciemne oczy. – Mimo że nie mieszkam teraz z wami, wciąż o was pamiętam, wiesz? Trzymam was tu – wskazałam palcem na głowę – i tu – wskazałam na swoje serce – a stąd nie tak łatwo wyjść, możesz mi wierzyć.
– Czyli nie zapomnisz o nas? A mama mówiła... – zaczął chłopczyk, ale szybko mu przerwałam.
– To co mówi mama, nie zawsze jest prawdą, okay? – powiedziałam, na co chłopczyk tylko z namysłem pokiwał głową.
– Okay.
Wstałam z klęczek, trzymając chłopca za rękę, po czym mrugnęłam do niego, na co się uśmiechnął. Był taki uroczy.
– To jak, pomożesz mi zjeść resztę pierogów, a potem pójdziemy razem z Jędrkiem na spacer. Co ty na to? – zapytałam.
– Taak! – wykrzyknął, po czym wybiegł z pokoju w podskokach, krzycząc: – Jędrek, słyszałeś? Angela idzie z nami na spacer!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro