Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Almáriel Angela Lirryns

Gdzieś na krańcu świadomości pojawiło się dziwne uczucie. Jakby coś zdecydowanie było nie tak. Starałam się to zignorować, przewracając się na drugi bok, ale nie chciało mi dać spokoju. W końcu się poddałam i uchyliłam powoli powieki.

Otaczała mnie zielona puszcza, a z tego, co pamiętałam, zatrzymaliśmy się na nocleg w zgoła innej okolicy. Jeszcze nie do końca przytomna niepewnie podniosłam się z trawy i rozejrzałam, tłumiąc ziewnięcie. Drzewa rosły tu bardzo gęsto i mało światła wpadało przez ich korony, pogrążając małą polanę w półmroku. Przez ścianę pni przeplatanych czerwonymi lianami, nie mogłam nic więcej dostrzec. Zresztą krwiste linie sprawiały wrażenie jakby jakichś ran na drzewach, co wcale nie zachęcało do próby zagłębienia się w puszczę.

To mnie zdecydowanie rozbudziło. Nie miałam pojęcia, jak się tu znalazłam. Ostatnie co pamiętałam, to pohukująca sowa nieopodal obozowiska. Musiałam się więc znowu niekontrolowanie przenieść podczas snu. Innej opcji nie było. Tylko teraz pytanie: gdzie się znajdowałam?

Nagle dostrzegłam jakiś ruch i cofnęłam się kilka kroków, odruchowo przygotowując się do ewentualnej obrony. Gdy spośród drzew wyłoniła się wysoka, czarnowłosa kobieta, przez chwilę przyglądałam się jej z konsternacją, zanim spłynęło na mnie zrozumienie. Siostra Ugunsa – ta, która chciała mnie wmanewrować w poszukiwania pierścienia ziemi.

– Nie strasz mnie tak – rzekłam z wyrzutem do Augsne. Faktycznie nie spodziewałam się, że mnie tu sprowadzi. Szczególnie, po mojej ostatniej akcji z odgrodzeniem się od niej płomieniami i odmową poszukiwań. Nic dziwnego, że mnie zaskoczyła.

– Wybacz – odparła z bladym uśmiechem, patrząc gdzieś w dal nieobecnym spojrzeniem.

– Czego ode mnie chcesz? – spytałam niezbyt grzecznie, jednocześnie krzyżując ręce na piersi. Jeśli znowu chciała, żebym zaczęła szukać pierścienia, to wybrała zdecydowanie zły moment. Aktualnie musiałam jakoś odnaleźć siostrę, pogodzić się i jeszcze przeprosić Abelarda. Nie widziało mi się, wplątywać w to wszystko również starożytne amulety.

– Ja? Nic – odparła spokojnie, nie dając się sprowokować.

To nawet lepiej. Wystarczyło mi już zdenerwowanych na mnie ludzi w zupełności. Zrobiło mi się głupio, że na nią naskoczyłam. W końcu musiała mieć dobry powód, żeby po ostatnim spotkaniu znowu próbować się ze mną skontaktować. A przynajmniej miałam taką nadzieję.

– Więc po co mnie tu ściągnęłaś? – spytałam niepewnie, nieznacznie przekrzywiając głowę i wpatrując się w kobietę z uwagą.

– A kto powiedział, że to ja cię tu ściągnęłam?

– A nie? – zapytałam, już zupełnie zbita z tropu. Podpuszczała mnie, czy sama się niechcący tu przeniosłam?

– A nie – odrzekła i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Teraz to już totalnie nie wiedziałam, co mam robić, a resztki mojej bojowej miny całkiem zniknęły z twarzy. Żebym sama się tu przeniosła, to musiałabym chyba pomyśleć o tym miejscu albo o niej, prawda? Czyż nie tak działała moja moc? A zdecydowanie nie przypominałam sobie, żebym robiła coś takiego przed snem. Jeśli już, to byłam skupiona na mojej siostrze i bardziej zrozumiałe by było, jakbym teraz ją oglądała na oczy.

– Skoro nie ty, to kto? – zapytałam w końcu, kiedy moje rozumowanie nie doprowadziło mnie do żadnych konkretnych wniosków.

– Ja.

Na dźwięk głosu drgnęłam lekko. Wydawał mi się dziwnie znajomy, ale skąd? Niepewnie się odwróciłam. Za mną stał Uguns. Najpierw ogarnęło mnie bezgraniczne zdziwienie. Przecież on ostatnio znikał, odchodził w niebyt i nasze spotkanie miało być ostatnim... Szybko jednak zaskoczenie zastąpiła radość. Czy to ważne, jakim cudem tu się znajdował? Liczyło się, że tu był. Niewiele więcej myśląc, wtuliłam się w niego. Nie poczułam lodowatego chłodu jak przy naszym ostatnim spotkaniu, ale tylko igiełki zimna wbiły się w moje ciało.

– Hej! Spokojnie, bo mnie udusisz! – powiedział.

Wyczułam w jego głosie raczej rozbawienie niż złość.

– Wybacz... – odparłam cicho i odsunęłam się dwa kroki, by mógł złapać oddech.

Dopiero teraz przyjrzałam mu się uważniej. Był blady jak papier, oczy miał zmęczone z głębokimi cieniami, ale bez wątpienia był żywy. A raczej nieumarły. Nie mam pewności, czy istnienie w tej przestrzeni można nazwać życiem.

– Zostawię was samych – szepnęła jego siostra.

Ani ja, ani Uguns nie protestowaliśmy, no, ale jak znikać, to też efektownie. W jednym momencie czarnowłosa kobieta rozpadła się na tysiące malutkich kawałków, które okazały się motylami. Cały las na chwilę pokrył się barwnym dywanem skrzydełek, a potem nastała dziwna cisza, kiedy zniknęły wśród drzew. Stałam i gapiłam się na to przedziwne zjawisko, niezdolna do żadnego ruchu. Mogłam się założyć, że moje rozdziawione usta wyglądały z boku strasznie głupio, więc w końcu zmusiłam się, żeby je zamknąć.

– Mistrzyni dyskretnego znikania – podsumował po chwili ciszy rudowłosy mężczyzna.

Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Tak, zdecydowanie dyskretnie – pomyślałam, przypominając sobie dywan motyli, który pokrył całą okolicę.

Zaraz jednak spoważniałam. Mimo że stałam kawałek od Ugunsa, to przypomniałam sobie promieniujący od niego chłód, choć nie tak mocny i wyraźny jak ostatnio, to nadal obecny. Jeszcze nie wiedziałam w jaki sposób, ale musiałam mu z powrotem wcisnąć medalion.

– A więc jednak zostałeś? – zapytałam niepewnie, w końcu otrząsając się z myśli.

– A miałem wyjście? Tylko cię zostawić na chwilę samą i wszystko się wali – odparł z nikłym uśmiechem na ustach.

– Ja nic nie zrobiłam – odrzekłam, na powrót krzyżując ręce na piersi. Choć uśmiech sugerował, że nie mówił do końca poważnie, nie potrafiłam bez słowa sprzeciwu, potwierdzić jego wersji.

– Czyżby? Obrażanie siostry, kazanie jej znikać, z bardzo dobrym skutkiem zresztą, warczenie na wszystko, co się rusza... – Uguns zaczął wyliczać na palcach.

– No dobra – przerwałam mu. – Może jest w tym trochę mojej winy – przyznałam, spuszczając wzrok.

– Trochę? – zapytał, robiąc minę wyrażającą bezgraniczne zdziwienie. Albo raczej powątpiewanie. Zdecydowanie jedno z tych dwóch.

– Niech ci będzie. Trochę sporo mojej winy, ale to ona zdradziła swoją drugą moc!

– A tak z ciekawości, co ty byś zrobiła w jej sytuacji? – Zerknął na mnie z powagą. Gdzieś zniknęła jego wesołość i znowu przez chwilę wydawał się tak przerażający, jak przy naszym pierwszym spotkaniu. – Jesteś gdzieś w górach, w obcym świecie. Sama i niepewna, czy uda ci się stąd wydostać. Nie wiesz, dokąd iść, jak odnaleźć drogę do reszty swojej ekipy. Twoją jedyną szansą jest nadzieja, że Keal skojarzy fakty i cię odnajdzie. Ale to wymaga użycia mocy, o którą on i tak cię podejrzewa. No słucham, co byś zrobiła? – zapytał mężczyzna, spuszczając ze mnie twardego spojrzenia.

– Poszukałabym innego rozwiązania – powiedziałam niepewnie, choć właściwie nie wiedziałam już, czy faktycznie bym tak zrobiła.

– No dobrze, to jakie inne genialne rozwiązania wpadają ci do głowy, hm? – Uguns wpatrywał się we mnie wyczekująco. I jakby... z powątpiewaniem?

– Na razie żadne, ale to nie znaczy, że ich nie ma... – Urwałam pod wpływem spojrzenia czerwonych oczy mężczyzny. – No dobrze, pewnie zrobiłabym to, co ona, zadowolony? – poddałam się.

– Właśnie że nie. Ty jesteś tutaj, ona tam. Myślisz, że mam jakieś powody do zadowolenia? – zapytał, unosząc jedną brew do góry.

– Też się cieszę, że cię widzę – odburknęłam cicho.

Mężczyzna westchnął i objął mnie ramieniem.

– Zupełnie jak moja córka... – powiedział jakby do siebie, ale i tak to wychwyciłam i moje oczy momentalnie zabłysły zainteresowaniem. Uguns miał córkę? A może nadal ma? Czemu to jej nie powierzył swojego amuletu? Czy jego pozostałe rodzeństwo też miało dzieci? Oprócz Visa oczywiście, bo przecież byłam jego potomkinią. Miałam tyle pytań, ale żadnego nie zdążyłam zadać.

– Chodź tu – powiedział już głośno. – Musimy pomyśleć, jak cię z tego wyplątać.

– Najlepiej wcale – burknęłam ponownie.

Uguns znowu westchnął, a ja wyrwałam się z jego objęć i spojrzałam na niego zagniewanymi, szaroniebieskimi oczami.

– Jak mi pomożesz, to znowu uznasz, że nie jesteś potrzebny i sobie znikniesz! – krzyknęłam i zaczęłam rozszczepiać medaliony, by oddać mu amulet. Byłoby to łatwiejsze, gdybym jednocześnie nie musiała powstrzymywać łez cisnących mi się do oczu.

– A więc o to chodzi. Posłuchaj... – mężczyzna złapał mnie za ramię i spojrzał na mnie z uwagą – ...dobrze wiesz, że nie wezmę od ciebie medalionu. Jakbyś porozmawiała trochę z siostrą, zamiast tylko na nią krzyczeć lub posłuchała Augsne, to byś wiedziała, że po oddaniu amuletu mamy wybór. Możemy zostać lub w dowolnej chwili zacząć znikać.

– Ja nie chcę, żebyś znikał! – zaprotestowałam łamiącym się głosem. To było niesprawiedliwe. Nie mogłam stracić i jego. I to jeszcze ponownie.

– Nie zawsze otrzymujemy to, co chcemy – odparł filozoficznie. – Czasem trzeba dać ludziom odejść. Nie jesteś już dzieckiem, Angelo. Naprawdę czas dorosnąć i spoważnieć.

– Ale ja nie chcę cię stracić! – odparłam cicho, a po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Tym razem ich nie powstrzymywałam. Już kolejna osoba prawiła mi morały o dorastaniu, a ja wcale tego nie chciałam. Zdecydowanie łatwiej było być nieświadomym dzieckiem i nie musieć zmagać się z konsekwencjami swoich decyzji.

Już nie protestowałam, gdy Uguns przyciągnął mnie do siebie, tylko się w niego wtuliłam i rozpłakałam na dobre.

– I co ja mam z tobą zrobić? Czemu wszystkie nastolatki muszą sprawiać tyle problemów? – zapytał cicho, gładząc mnie po włosach.

Nie odpowiedziałam. Zresztą on i tak chyba nie oczekiwał, że to zrobię.

– Nie zostawiasz mi wyboru, co? – kontynuował. – Dobrze, może zostanę jeszcze na trochę... – powiedział, na co przytuliłam go mocniej. Z nim wszystko wydawało się łatwiejsze.

Odetchnęłam głęboko i zdecydowałam, że odnajdę Anę i spróbuję się z nią pogodzić. Nawet jeśli nie będzie chciała mnie znać. No i musiałam przeprosić też Abelarda...

– Ej, ej, uważaj trochę, bo jak mnie udusisz, to na pewno zniknę. – Uguns się zaśmiał. – Dobra, a teraz muszę już iść, a ty spać, bo rano będziesz nieprzytomna i podpadniesz jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, kilku innym elfom – mruknął cicho.

Spojrzałam na mężczyznę z zawodem, ale on tylko uśmiechnął się delikatnie, a przed moimi oczami zapanowała ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro