Rozdział 37
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Czy jest coś trudniejszego, niż opuszczenie osoby, którą się szczerze polubiło na pastwę osób, których się nie zna i o których wie się jedynie, że są nieziemsko niebezpieczne? Tak. Świadomość tego, że najprawdopodobniej więcej się nie spotkacie. Oraz wiedza, że zrobiłeś to dobrowolnie, więc jeśli tylko coś jej się stanie, tylko samego siebie będziesz mógł obarczać winą.
Jednak rozmyślanie nad tym, jak bardzo złe decyzje się podjęło, tylko sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej. A przecież nie powinnam teraz się użalać nad sobą i swoją głupotą! Musiałam się skupić na wykonaniu zadania. Co prawda, może nie było jakoś super niebezpieczne, żeby wymagało mojej stuprocentowej uwagi, ale rozmyślanie nad innymi sprawami, których w tej chwili i tak nie mogłam rozwiązać, nie mogłoby pomóc mi przetrwać najbliższych dni.
Może się wydawać, że co jak co, ale podróż z jednego krańca Ampelium do oazy nie jest jakimś wielkim wyczynem. Jednak wziąwszy pod uwagę fakt, że wciąż jeszcze znajdowaliśmy się nie po tej stronie jeziora, co powinniśmy i groziły nam tutaj różnie niebezpieczeństwa, nic nie wydawało się równie trudne. Zwłaszcza jeśli pamiętało się, że najpiękniejsze owoce tu rosnące, wyglądające jak najsłodsze kosztele, mogły być trującymi przerośniętymi jagodami, przez które zapominało się nawet cały swój życiorys.
I jeszcze te dusze zamieszkujące Legazsule, które byłyby gotowe nas zabić za samo to, że odbierzemy im kilka kropli wody, aby móc zaspokoić pragnienie. Dobrze, że w okolicy rosły okwadyny, które powodowały, że mieliśmy energię przeć naprzód. Jednak nie gasiły naszego pragnienia. Dlatego nie zatrzymywaliśmy się nawet przy jeziorze na odpoczynek, tylko maszerowaliśmy dalej, byleby tylko jak najszybciej dotrzeć do rzeki i móc w końcu spróbować wody, nie będąc narażonym na gniew Eufira.
Więc gdy w końcu udało nam się dotrzeć do rzeki wypływającej z Jeziora Dusz, żadne z nas nie myślało nad tym, czy to bezpieczne pić prosto ze strumienia. Nie mieliśmy do tego głowy. Po prostu podeszliśmy do brzegu i piliśmy, jak ten smok wawelski po zjedzeniu owiec napełnionych siarką. Cud, że nie padliśmy jak on od przepełnienia wodą. Potem usatysfakcjonowani położyliśmy się przy brzegu, aby móc trochę odpocząć przed dalszą podróżą.
No, może wszyscy oprócz LDA. Ona jedna zachowywała się dosyć powściągliwie, jakby okazywanie, że tak bardzo pragnie się wody, było nie na miejscu.
Gdy tak leżałam sobie na soczyście zielonej trawie – albo może na czymś, co w świecie ludzi tak bym nazwała, bo tutaj to mogło być cokolwiek innego, z trawą mającego wspólny tylko wygląd, a właściwościami pasującymi choćby do broni biologicznej – wpatrywałam się w zachmurzone niebo i wymyślałam nazwy dla kolejnych obłoczków przepływających nad moją głową, tak jak to kiedyś robiłam z moim przybranym bratem.
Odwróciłam się w jego stronę; wylegiwał się na słońcu i tak jak ja wpatrywał się w niebo. Ciekawe, czy też przypomniał sobie, jak razem leżeliśmy na dachu naszego domu i wymyślaliśmy historyjki o chmurach. Raczej mało prawdopodobne.
Trochę było mi szkoda, że przez samo przyjście do tego świata straciłam brata na rzecz Andreth. Chociaż on zawsze do niej należał. I nawet te wszystkie szalone rzeczy, które razem robiliśmy, znajdując się w Polsce, dla niego były tylko częścią zadania, które mu zleciła. Tak myślę. Bo jak inaczej tłumaczyć jego gwałtowną zmianę zachowania? Nie dało się.
Pogrążona w myślach zapatrzyłam się w kolejny obłoczek przypominający trójgłowego smoka walczącego z całą armią motyli. Co dziwne, to motyle wygrywały tę bitwę. W sumie ciekawe czy i w prawdziwym życiu potrafiłyby wygrać w takiej potyczce.
Moje rozmyślania przerwał Erniti, który nachylił się do mnie, jakby sprawdzając, czy rzeczywiście żyję. Cóż, w sumie ja też bym się zaniepokoiła, gdyby ktoś przez kilka minut leżał i się nie ruszał, tak jak ja przed chwilą.
Gwałtownie zamrugałam powiekami, próbując nawilżyć oczy. Teraz zapewne były zaczerwienione, od tak długiego niemrugania, ale raczej nie mogłam nic z tym zrobić.
– Wstawaj, królewno – powiedział czarnowłosy elf, posyłając mi szeroki uśmiech.
A temu co znowu – zastanawiałam się – jeszcze niedawno praktycznie się do nas nie odzywał, wolał przebywać sam niż ze mną, moją siostrą i LDA lub z Abelardem i jego przyjacielem, a od demonów stronił jeszcze bardziej. A teraz uśmiechał się od ucha do ucha, jak gdyby był pięcioletnim dzieckiem, widzącym świat w tęczowych barwach.
– Pewnie znowuś się szaleju najadł, co? – mruknęłam pod nosem pewna, że mnie nie usłyszy.
– A no racja. Najadłem się – przytaknął.
Uniosłam zdziwiona brwi, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Ale on tak serio?
– Może jednak nie szaleju, ale tych tam rosnących salaków – kontynuował, widząc moją reakcję.
Powiodłam wzrokiem za jego palcem. Rzeczywiście, rosły tam jakieś owoce, lecz nie wydawało mi się, żeby to były salaki. Podeszłam więc bliżej, żeby lepiej im się przyjrzeć, a Erniti poszedł za mną. Owszem, zgadzał się wygląd krzewu, na którym rosły, lecz nie kolor. Te owoce, które jedliśmy w Ampelium, były bardziej pomarańczowe, a te tutaj przybrały raczej odcień czerwonego grejpfruta. Dla facetów może to nie miało różnicy, lecz ja jednak potrafiłam wychwycić tę rozbieżność.
i kształt. Salaki, które jadłam, przypominały kształtem raczej jabłka, a to tutaj mogłabym uznać raczej za gruszkę. Odwróciłam się do mojego kompana, który wciąż posyłał w moim kierunku uśmiech jak na budyniu i zgromiłam go spojrzeniem.
– To chyba jednak nie są salaki – powiedziałam dobitnie, a on lekko zmarszczył brwi.
– Ale szalej na pewno też to nie jest – odparł, jeszcze bardziej poszerzając swój uśmiech, na co ja znowu zmarszczyłam brwi. To coś musiało być naprawdę mocne.
– Biorąc pod uwagę, że dostałeś od nich kręćka, można jednak uznać, że to ten "szalej" – mruknęłam pod nosem, po czym wyminęłam go i udałam się do LDA.
Z tyłu usłyszałam tylko, jak mówi sam do siebie, że nic nie dostał od tych salaków, ale zignorowałam to, skupiona na tym, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, co on właściwie zjadł. Jako że moja kuzynka znała się na roślinach lepiej niż ja, zapewne będzie wiedziała, jak odwrócić działanie tego owocu, albo przynajmniej pomóc mi dowiedzieć się, czy aby Kida i Wilhelmina mnie nie zabiją za niedopilnowanie ich braciszka.
LDA rozmawiała właśnie z moją siostrą. Zaciekawiło mnie to trochę, ponieważ Angela raczej nie wydawała mi się zbyt towarzyska, a jednak udało się jej dogadać z czarnowłosą najemniczką. Może to dlatego, że oprócz mnie była tu jedyną dziewczyną? Nie chcąc zagłębiać się w ten temat, podeszłam do nich, stając naprzeciwko LDA w taki sposób, aby na pewno zwróciła na mnie swoją uwagę, jednocześnie nie przerywając jej konwersacji.
Tak jak i oczekiwałam, gdy tylko skończyła swoją wypowiedź skierowaną ku mojej siostrzyczce, obdarzyła mnie pytającym spojrzeniem.
– Dlaczego płakałaś? – zapytała.
Jej pytanie było dla mnie tak nieoczekiwane, że zupełnie straciłam rezon. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, że najprawdopodobniej moje oczy wciąż są zaczerwienione i stąd ta interpelacja.
– To przez alergię – palnęłam, gwałtownie mrugając. Nawet nie zastanawiałam się, jaka jest poprawna odpowiedź, nie przyszłam tu po to, żeby rozmawiać o intensywności czerwieni w moich oczach.
– A na co? – zapytała szczerze zdziwiona.
Cóż, jej pytanie wywołało podobny efekt u mnie.
– Na twojego kota – powiedziałam, chcąc jak najszybciej zakończyć tę dysputę i przejść w końcu do rzeczy. Hello, mi tu czas ucieka, a Erniti może zaraz zemdleć od trucizny rozprzestrzeniającej się w jego organizmie!
– Ale ja nie mam kota – powiedziała skonfundowana, na co tylko przewróciłam oczami.
– Każdy ma jakiegoś kota – mruknęłam cicho, ale chyba niestety i tak zostałam usłyszana, bo znowu zostałam obdarzona zdziwionym spojrzeniem brązowych oczu LDA. Za to Angela nawet lekko zachichotała. Cóż, przynajmniej ona miała poczucie humoru.
– A co to są te koty? – Usłyszałam głos Ernitiego, stojącego tuż koło mnie. Nawet nie wiedziałam, kiedy się tu zjawił. Ale w sumie to dobrze, może teraz uda mi się poprowadzić rozmowę na odpowiednie tory. Zwłaszcza że na jego twarzy wciąż widniał mega szeroki uśmiech.
– A temu co? – zapytała mnie siostra, przypatrując się Ernitiemu, jakby był eksponatem w muzeum udziwnień i nietypowości.
– No ja właśnie z tym do was przyszłam – zaczęłam niepewnie. – Bo on coś zjadł, co uważał za salaki, a nimi chyba nie było i teraz się tak dziwnie zachowuje.
LDA spojrzała na niego i zamrugała gwałtownie. Oczami wyobraźni mogłam zobaczyć, jak zbliża się ku nam fala jej złości.
– O deltena! – westchnęła. – Przecież wiesz, że jedzenie czegokolwiek rosnącego po tej stronie rzeki jest niebezpieczne! Już wcześniej ustaliliśmy, że choćby nie wiem, co, nie jemy i nie pijemy tego, co nie zostało nam dostarczone przez demony.
O. Tego nie wiedziałam. Myślałam, że to, co według Maltozy i jej sióstr było pożywne, nie jest niebezpieczne w spożyciu. Wymieniłam spojrzenia z Angelą. Moja siostra wzruszyła jednym ramieniem, dając mi tym samym do zrozumienia, że ona też nie rozumie, ale lepiej się nie wtrącać, bo jeszcze i nam się dostanie.
Nagle coś sobie uświadomiłam.
– Oprócz tego, co zostało nam dostarczone przez demony? – zapytałam zdziwiona. Nie zauważyłam, żebyśmy coś dostali od nich na drogę. – O czym ty mówisz?
LDA spojrzała na równie zdumiona. Nagle odwróciła się i wyciągnęła zza siebie jakiś tobołek.
– Co to jest? – spytałam.
– Melasa dała nam na drogę trochę wody i jedzenia – powiedziała LDA. – Żebyśmy się nie odwodnili, jak wtedy, gdy tu szliśmy.
– O czym ty mówisz? Przecież gdybyśmy wiedzieli, że mamy wodę i jedzenie, to nie pędziliśmy tak szybko do strumienia, aby ugasić pragnienie i nie szukalibyśmy jedzenia – stwierdziłam.
– No ja tego nie robiłam – powiedziała ciemnowłosa elfka, a ja chcąc nie chcąc musiałam przyznać jej rację. Nie widziałam, aby piła ona z rzeki, w sumie jako jedyna. – i dlatego byłam taka zdziwiona, że wy to robicie.
Popatrzyłam na nią zaskoczona. Ona tak serio? Przecież my nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że mamy ze sobą jakiś zapasy od demonów.
Pokręciłam głową i westchnęłam. Przecież to nie mogło się dziać naprawdę.
– Jesteś pewna, że nie nawąchałaś się czegoś, co spowolniło twoje procesy myślowe? Dlaczego nam nie powiedziałaś, że mamy żywność i wodę? – zapytałam z przekąsem.
– A niby po co? Przecież świetnie radziliście sobie i bez tego.
Spojrzałam na moją siostrę. Ona najwyraźniej też nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
– Poza tym, Abelard pewnie i tak nie pozwoliłby nam tego jeść, uznając, że zapewne i tak są zatrute, skoro dostaliśmy to od demonów.
Cóż, chcąc nie chcąc musiałam jej przyznać rację. Ale modliłam się także, żeby, jeśli mój brat nagle się dowie, że cały ten czas mieliśmy zapasy, to nie udusił LDA za zatajenia informacji.
– Okay, może lepiej odpuśćmy ten temat, bo zapewne nic dobrego z tego nie wyniknie – stwierdziła Angela. – Lepiej nam powiedz, co on właściwie zjadł i czy za chwile przez to nie umrze.
– A skąd ja mam wiedzieć? Nie widziałam, co jadł, ale z twojego opisu i jego zachowania mogę wnioskować, że zjadł minory. Rosną na identycznych krzakach jak salaki, tylko różnią się barwą i kształtem.
– A długo będzie się zachowywał jak idiota? – Byłam ciekawa, bo ten głupek wyprawiał coraz dziwniejsze rzeczy.
Teraz właśnie ciągnął mnie za włosy, jakby sprawdzając ich elastyczność i robiąc z nich dziwne kształty. Ze zniecierpliwieniem próbowałam mu je wyrwać, ale on i tak nie chciał się odczepić. W końcu przestałam, nie chcąc się z nim dłużej szarpać, bo wyrwałby mi tylko jeszcze więcej włosów.
Moja siostra spoglądała na wyczyny Ernitiego z coraz większym przerażeniem na twarzy.
– Oby mu przeszło jak najszybciej, bo będziesz potrzebowała peruki – powiedziała, potwierdzając tym samym moje obawy.
– Niestety, efekt minorów utrzymuje się przez kilkanaście godzin. i przez cały ten czas będziesz miała go na głowie. – Musiała wyczytać z mojej twarzy ogarniające mnie przerażenie, bo sprecyzowała swoją wypowiedź. – Znaczy, no... będzie za tobą ciągle łazić. Po zjedzeniu chociaż jednego minora istota przyczepia się do pierwszej osoby, z którą wymieni choć jedno zdanie i nie daje jej żyć, dopóki owoc nie przestanie działać.
– No to masz przerąbane – skomentowała Angela, a ja chcąc nie chcąc musiałam jej przyznać rację.
– Ale powiesz mi, co to jest ten kot, prawda? – spytał Erniti tonem pięciolatka proszącego o lizaka.
– Kot to taki pies, co ma dłuższe wąsy i chodzi po drzewach – palnęłam pierwsze, co przyszło mi na myśl, chcąc, żeby już nie ciągnął tego tematu. Ale zapomniałam, że on miał teraz umysł dziecka chcącego ogarnąć wszystko, czego nie wie.
– A ten pies to co to?
Angela przewróciła oczami.
– To taki kot, co ma krótsze wąsy i nie chodzi po drzewach – odpowiedziała, parafrazując moją wypowiedź i wpędzając Ernitiego w jeszcze większą pętlę niezrozumienia.
Czarnowłosy elf na szczęście nie zdążył zadać więcej żadnego pytania, bo do naszego towarzystwa dołączył mój przybrany braciszek razem ze swoim nieodłącznym towarzyszem.
– Gotowi do drogi? – zapytał, nie zdając sobie sprawy z nietypowego stanu, w jakim znajdował się nasz nadworny medyk.
– Taaak! – Rozentuzjazmowany Erniti zaczął podskakiwać w miejscu i śmiać się jak dwuletnie dziecko, które dopiero poznało smak rozbawienia.
Abelard obdarzył go zaintrygowanym spojrzeniem, ale chyba nie bardzo go obeszło, co się stało z jego towarzyszem podróży. Zignorował całkowicie jego wypowiedź i zwrócił się do mnie.
– Czy mogłabyś sprawić, aby zniknęła woda i moglibyśmy przejść na drugą stronę bez wielkich ekscesów?
– Ale że niby jak? – zapytałam, totalnie nie wiedząc, o co mu chodzi. W jaki sposób miałam zniknąć wodę? Tak się w ogóle dało?
– Użyj swojego pierścienia – powiedział, jakby to było oczywiste.
– Ale ja z niego jeszcze nie korzystałam. Nie wiem, czy się tak da, a nawet jeśliby się dało, to i tak nie mam pojęcia, jak to zrobić. – Założyłam ręce na piersi i zmrużyłam oczy. – Jakby to było takie proste, to już dawno byśmy byli po drugiej stronie.
Abelard westchnął i przeczesał dłonią włosy. W końcu przybrał taką samą postawę jak ja.
– A może byś się tak choć trochę postarała? – zapytał, nie spuszczając ze mnie ostrego spojrzenia.
– Nie wydaje mi się, żeby dało się zniknąć wodę – wtrąciła LDA, przerywając tym samym naszą walkę na spojrzenia. – Zdaje się, że musimy wymyślić lepszy pomysł.
– Nie mamy czasu, musimy przed zmierzchem znaleźć Keala, a wciąż jeszcze jesteśmy w Stiprybe. – Abelard nie zamierzał ustąpić. Nie interesowało go, że tego nie da się zrobić za pomocą pierścienia, dla niego liczył się konkretny efekt, nawet jeśli aby go osiągnąć, musiałabym zaprzedać diabłu duszę.
Cała kompania milczała, zastanawiając się, czy jest jakiś lepszy sposób na przeprawę. Ale byłam pewna, że nawet gdyby udałoby im się go znaleźć, nawet baliby się o nim wspomnieć, nie chcąc poczuć na sobie gniewu Abelarda. Dobrze, że chociaż moja siostra się go nie obawiała.
– Łatwiej byłoby zrobić Morze Czerwone – powiedziała, a ja po namyśle musiałam przyznać jej rację.
Zostawiłam więc moich towarzyszy, którzy właśnie kłócili się na temat tego, co to właściwie było to całe Morze Czerwone i podeszłam do rzeki. Niepewnie zeszłam na sam jej brzeg i ignorując natarczywe towarzystwo Ernitiego, spróbowałam się skupić na moim zadaniu. Zamknęłam oczy, a potem uniosłam dłoń, na której nosiłam pierścień, nad wodę i wyobraziłam sobie, jak się przede mną rozstępuje.
– Czy ta twoja dłoń wygląda inaczej niż moja, że rzeka przed nią ucieka? – Głos irytującego mnie w tym momencie ponad miarę elfa sprawił, że otworzyłam oczy i spojrzałam na to, co udało mi się wyczarować.
Rzeczywiście moja moc dała efekt. Dzięki niej stworzyłam przejście na drugą stronę, budując jakby ściany z wody niepozwalające przedzierać się wilgoci dalej. Teraz każdy mógłby swobodnie przejść, nie będąc narażonym na działanie rzeki. Ale nie. Oni wciąż się kłócili i nie interesowało ich, że moje zdolności są na tyle słabe, że za chwilę przejście może zniknąć. Ba, oni go nawet nie zauważyli.
Zirytowana pokręciłam głową i przewróciłam oczami. Nie byłam pewna, czy uda mi się jeszcze raz stworzyć taki przesmyk, więc nie chciałam się ruszyć, dopóki oni nie przejdą na drugą stronę. Jednocześnie wiedziałam, że za niedługo upływ mocy sprawi, że nie dam rady, dotrzeć do Keala o własnych siłach. Musiałam szybko coś wymyślić, aby zwrócić ich uwagę na to, co udało mi się uformować.
W tym momencie mój wzrok padł na mojego od niedawna wiernego towarzysza, wciąż wpatrującego się z zachwytem w moją dłoń. I już wiedziałam, co powinnam zrobić.
– Okay, powiem ci, jakim cudem to się udało, ale najpierw musisz mi pomóc. – Erniti od razu odwrócił się w moją stronę i kiwnął głową na zgodę, a jego oczy zabłyszczały jeszcze bardziej. – Musisz pójść do tych tam – głową wskazałam kierunek, z którego dochodziły nas odgłosy kłótni naszej ekipy – i powiedzieć im, żeby ruszyli dupy, bo zaraz tu zdechnę – nakazałam mu.
– Już się robi, sir. – Erniti zasalutował, jak na prawdziwego wojskowego przystało i szybkim krokiem pomaszerował w stronę grupki.
Przymknęłam oczy, chcąc jeszcze bardziej skoncentrować się na moim zadaniu, kiedy nagle do moich uszu dotarł okrzyk Ernitiego.
– Ruszcie dupy, bo zaraz zdechnę! – krzyknął, po czym z uśmiechem na twarzy przytruchtał do mnie.
Strzeliłabym sobie dłonią w twarz na jego oświadczenie, ale tak się akurat złożyło, że miałam ją zajętą. Na szczęście jednak udało mu się zwrócić ich uwagę, więc już ni jak nie skomentowałam tego, że powtórzył im dosłownie to, co powiedziałam, tylko posłałam mu wdzięczny uśmiech.
– A teraz, w nagrodę, będziesz mógł jako pierwszy zapoznać się z bliska z przejściem. Weź moje i swoje rzeczy, a potem szybko idź na drugi brzeg, ja zaraz do ciebie dołączę i ci wszystko wytłumaczę, okay? – Starałam się, żeby wszystko mu wyłożyć w taki sposób, aby od razu zrozumiał, w końcu w rozmowie z pięciolatkiem nie powinno się używać zbyt trudnych słów.
Erniti na szczęście mi się nie sprzeciwił, tylko zrobił to, co należało, a ja posłałam mu wdzięczny uśmiech.
No, to zostało mi jeszcze przekonać kolejne cztery osoby, żeby zrobiły to samo – pomyślałam.
Na szczęście, to już nie było aż takie trudne. W grupie była przynajmniej jedna osoba, która rozumiała, czym może się skończyć takie nadużywanie mocy. Moja siostra zrobiła wszystko, co się dało, aby grupa jak najszybciej przeszła na drugą stronę.
Niestety, na koniec okazało się, że niekoniecznie potrafię utrzymywać wodę w jednym miejscu i przechodzić przez tunel, musiałam więc zrezygnować z tego pomysłu. Gdy wszyscy moi towarzysze przeszli już na drugą stronę, gwałtownie opuściłam ręce, nie przejmując się tym, czy woda ich ochlapie, czy nie. Teraz musiałam wymyślić sposób, w jaki ja mogłabym przejść na drugą stronę.
Usiadłam na brzegu i przymknęłam oczy. Po pierwsze musiałam się skupić na czekającym mnie zadaniu, a po drugie musiałam odzyskać trochę sił, jeśli naprawdę chciałam przejść przez tę rzekę.
Właściwie zastanawiałam się, czy nie lepiej by było, gdybym tu została, a ich posłała do diabła. Mogłabym wtedy wrócić do Maltozy i czuwać nad nią, a oni przejęliby tę całą misję, w której teoretycznie i ja powinnam brać udział. Tylko że teoria nie zawsze ma coś wspólnego z praktyką, więc chyba mogliby to zrobić beze mnie.
Niestety, moje rozmyślania i krótki odpoczynek szybko zostały przerwane przez rozpaczliwe wołanie Ernitiego.
– Obiecałaś, że za chwile do mnie dołączysz! Okłamałaś mnie! – Po jego szerokim uśmiechu nie było śladu, teraz ledwo hamował łzy.
No tak, rozchwianie emocjonalne – pomyślałam, po czym przewróciłam oczami. Nie dał mi nawet się zastanowić przed kolejnym krokiem, który powinnam zrobić. Dla niego liczyło się tylko to, że teraz nie stałam obok niego. Następnym razem jak wybierzemy się do Stiprybe, będę musiała go cały czas pilnować, żeby znowu nie zjadł czegoś niewłaściwego – postanowiłam sobie w duchu.
– Erniti ma rację – krzyknął tym razem Abelard, przerywając mi moją wewnętrzną konwersację. – Nie guzdraj się tak, musimy ruszać dalej. Keal gdzieś tam na nas czeka, nie możemy robić sobie ciągle przystanków, bo ty nagle stwierdziłaś, że musisz się poopalać na słońcu!
Westchnęłam na jego oświadczenie. No kurcze, ja tu pozbawiam się mocy tylko dla jego widzimisię, bo on nic lepszego nie potrafi wymyślić, a jemu jeszcze źle, że nie dałam rady po takim upływie mocy, się nawet ruszyć.
Wstałam chwiejnie na nogi, mobilizując wszystkie resztki swojej siły i podeszłam do brzegu. Już nawet nie przejmując się tym, czy kolejne użycie mocy może się skończyć moim omdleniem, czy nie, stworzyłam kawałek lodu, na którym mogłabym przedryfować na drugi brzeg. Co prawda był chyba jakby trochę zbyt cienki, ale w tej chwili nie bardzo mnie to obchodziło. Usiadłam na lodzie, uważając, aby nie dotknąć odkrytą częścią ciała do zimnej substancji stałej i ostatkiem sił wytworzyłam wiatr, który miał mi pomóc się przedostać. Nawet nie jestem pewna, czy udało mi się dobić do brzegu, bo następne, co pamiętałam, to ogarniającą mnie ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro