Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Limesa Lirryns

– Nawet nie wiesz, ile dla nas znaczy twoja pomoc, o pani.

Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem. Dziwnie się czułam z tym, że ktoś tak mi dziękował za coś, co uważałam za swój obowiązek.

– Przecież to nic takiego. Każdy by tak zrobił, jeśli tylko miałby taką możliwość – powiedziałam z przekonaniem.

– Obawiam się, że nie. Wyższe sfery wraz z królem niezbyt przejmują się naszym losem...

Iola przerwała. Na jej twarzy pojawił się niepokój. Rzuciła szybkie spojrzenie na Ismerę, jakby uświadomiła sobie właśnie, że pozwoliła sobie na zbyt wiele i właśnie zarzuciła władcy, że był nieczuły na krzywdę swoich poddanych. Teraz wystarczyło tylko, że ktoś by mu o tym doniósł i zdecydowanie nie skończyłaby najlepiej. Mój mąż był wrażliwy, jeśli chodziło o takie kwestie.

Ismera jednak nie zwracała na nią nawet jednej setnej swojej uwagi. Skupiała się raczej na tym, żeby wyglądać swobodnie i pewnie, choć wiedziałam, że nie umie się odnaleźć w tej całej sytuacji i zupełnie jej ona nie odpowiada.

– Faktycznie król Girts może czasem sprawiać wrażenie oschłego i nieczułego, ale zapewniam cię, że to bardzo dobry elf – odparłam z uśmiechem.

– Oczywiście, oczywiście. Nic innego nie miałam na myśli – zapewniła mnie od razu Iola, uradowana, że pokazałam jej furtkę, prowadzącą do wyjścia z tej niezręcznej sytuacji.

– O nic innego cię nawet nie podejrzewałam – odparłam swobodnie, zauważając, że zielarka od razu się rozluźniła. Najwyraźniej wizja przykrych konsekwencji całkiem się od niej oddaliła, kiedy zauważyła, że nie mam zamiaru rozpowiadać o tym na prawo i lewo.

W sumie i tak niezbyt mogłabym to zrobić, nawet jeślibym z jakiegoś powodu chciała. Wtedy Girts dowiedziałby się o tajnym tunelu i fakcie, że opuszczam sobie twierdzę ot tak. Raczej nie byłby przeszczęśliwy z tego powodu. Zwłaszcza że jeszcze brałam ze sobą nasze jedyne dziecko i następcę tronu zarazem. Gdyby tylko o tym usłyszał... Miałam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi i nie dowiem się, co by mi wtedy zrobił. A tym bardziej jak potraktowałby Ismerę, która jako moja dama dworu miała za zadanie przede wszystkim dbać o moją wygodę i bezpieczeństwo. Z tego powodu nie narażałam na niebezpieczeństwo wszystkich dwórek, a tylko jedną, minimalizując ryzyko.

– No dobrze, ale naprawdę musimy się już zbierać – zmieniłam gładko temat, a niepokój Ioli całkowicie zastąpił przepraszający wyraz twarzy.

– Oczywiście, nie miałam zamiaru pań zatrzymywać – odparła szybko. – I tak jesteśmy wdzięczni, o pani, że poświęcasz nam tak dużo czasu...

– Już mówiłam, to naprawdę nic takiego – przerwałam jej, uśmiechając się przyjaźnie. Przecież pomaganie elfom niskiego rodu powinno być naszym obowiązkiem wynikającym z posiadania przez nas przewyższającej ich mocy. Szkoda, że nie wszyscy tak to postrzegali. – Ismera, idziemy – powiedziałam do mojej dwórki, która teraz nawet już nie próbowała ukrywać, że się z tego powodu niezmiernie cieszy. – Postaram się jak najszybciej przyjść po raz kolejny – dodałam jeszcze na odchodne, zanim wyszłam z budynku.

Nie chciałam mówić Ioli, że kolejna wizyta może wcale tak szybko nie nastąpić. Ostatnio Girts powoli popadał w jakąś obsesje zapewniania nam bezpieczeństwa. Podwoił straże, praktycznie nie rozstawał się z Teą, a wszystko tylko dlatego, że ocalały elf z oddziału, który schwytał dziewczyny podające się za jego bratanice, przekazał mu, że jedna z nich zagroziła, że wpadną do twierdzy z rodzinną wizytą. Czyli mówiąc wprost, postarają się pozbyć mojego męża na dobre.

Nie pomagały też opowieści tego elfa, że jedna z dziewczyn władała bez problemu ogniem, a druga zamrażała samym tylko spojrzeniem. Temu już niezbyt dawałam wiary. Musiał sobie coś ubzdurać, bo od zawsze wiadomo, że żywioły ognia, ziemi oraz powietrza i wody są przypisane do prastarych amuletów legendarnego rodzeństwa i jeszcze nie zdarzyło się, żeby jakiś elf nimi władał. Jeszcze w lód byłam skłonna uwierzyć, ale ogień?

No ale Girts nie uważał tego niestety za stek bzdur i uparł się, że musi być przygotowany na każdą ewentualność. Coraz trudniejsze więc okazywało się poruszanie po twierdzy, niezauważonym przez strażników, co bardzo komplikowało wymykanie się do szpitala tuż za jej murami.

Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się przed piątą bramą. Już miałam podejść do gładkiego muru u stóp głównej wieży twierdzy i otworzyć przejście, kiedy powstrzymał mnie głos Ismery.

– Pani? – zapytała, patrząc na mnie niepewnie.

Posłałam jej wyczekujące spojrzenie, więc kontynuowała, ale tak jakby się zastanawiała, czy dobrym pomysłem jest w ogóle mówić dalej.

– Ja wiem, że nie powinnam pytać... Ale jak właściwie działa ta brama? – zapytała, próbując zamaskować ciekawość.

– Na magię – odparłam zdawkowo, przyjrzawszy się jej uprzednio uważnie. Nie wydawało mi się, aby chciała kiedykolwiek jeszcze skorzystać z tej bramy i to sama.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy powiedzieć coś więcej, czy lepiej trzymać tę wiedzę w sekrecie, ale kiedy dostrzegłam zaciekawione spojrzenie Ismery, dałam sobie spokój z przesadną ostrożnością. W końcu, jeśli moja dwórka chciałby mnie zdradzić, to pół twierdzy wiedziałoby, że się wymykam. Na czele z moim mężem, oczywiście. A skoro nic takiego się jeszcze nie wydarzyło, to mogłam jej zaufać. No i na jej miejscu też byłabym na pewno ciekawa.

– Chodź, pokażę ci – dodałam i przykucnęłam przy murze, a Ismera poszła w moje ślady, uważając jednak na Toluena na rękach. – Widzisz ten kamień? – Wskazałam dłonią na jeden z kawałków skały u podnóża wieży, odróżniający się od reszty nieznacznie kolorem. – Użyj na nim magii.

– Ale, pani... Nie mogę, on nie jest kwiatem! – Na twarzy Ismery malowała się mieszanka zaskoczenia i oburzenia. Jakby myślała, że przeoczyłam tak prosty fakt.

Przyjrzałam się mojej dwórce z zagadkowym uśmiechem.

– A ja nie potrafię uzdrowić kamienia, a jednak mogę otworzyć bramę – odparłam. – One po prostu otwierają się, kiedy poczują magiczną energię elfów, wypływającą z naszych ponadprzeciętnych zdolności – starałam się wyjaśnić. – Takie dodatkowe zabezpieczenie wejścia przed atakiem ze strony innych gatunków. Nasi przodkowie woleli być ostrożni. – Albo tak jak mój mąż mieli paranoję, dodałam w myślach.

– Czyli... mam sobie wyobrazić, że wejście jest kwiatem, tak pani? – zapytała, nadal z widocznym niedowierzaniem na twarzy.

– Mniej więcej – odparłam, uśmiechając się zachęcająco i wzięłam od niej mojego synka, żeby miała wolne dłonie.

Toluen na szczęście spał smacznie i nie urządził nam histerii jak ostatnio, kiedy wracaliśmy do twierdzy. Kilka osób przyglądało się nam wtedy przez to ze zbytnią uwagą i bałam się, że mnie rozpoznali, ale na szczęście chyba po prostu uznali nas za jakieś wysoko postawione osoby i zastanawiali się, co tu robimy.

Automatycznie poprawiłam kocyk synka, który go otulał, pilnując, żeby nie zrobiło mu się zimno. Ismera w tym czasie położyła obie dłonie na chropowatym kamieniu i zamknęła oczy. Widać było w jej postawie, że czuje się co najmniej dziwnie w tej sytuacji.

No dalej – zachęciłam ją w myślach i w tym momencie rozległ się cichy huk, a kamienie zaczęły robić się przezroczyste, żeby po chwili całkiem rozpłynąć się w powietrzu. Ismera wydała cichy okrzyk. Nie wiem, czy dlatego, że nie spodziewała się huku, czy dlatego, że nagle straciła oparcie i wylądowała na kamiennej podłodze korytarza.

– Widzisz? Zadziałało – powiedziałam, uśmiechając się szeroko.

Moja dwórka posłała mi zawstydzone spojrzenie i szybko podniosła się z podłogi, a później zabrała się za otrzepywanie swojej bogato zdobionej sukni z pyłu i brudu. Poczekałam, aż Ismera doprowadzi się do porządku, a potem podałam jej synka, a sama szybko zapaliłam pochodnię i dotknęłam kamienia na środku, ponad wejściem. Skupiłam się na nim i posłałam w jego kierunku trochę mojej uzdrowicielskiej energii, a po chwili miałam przed sobą już jednolitą ścianę.

Ismera stała tymczasem i przyglądała się temu wszystkiemu z otwartymi ze zdziwienia ustami. Chyba pierwszy raz uchwyciła ten moment, kiedy ściana zmaterializowała się albo zdematerializowała z powietrza.

Nie miałam już jednak czasu, żeby pozwolić jej się przypatrywać tępo bez końca. Zdecydowanie zbyt długo zabawiliśmy w szpitalu, a teraz jeszcze ten pokaz otwierania drzwi... Bałam się, że Girts zauważył już moją nieobecność i zarządził poszukiwania.

Dałam znak Imerze, żeby się pospieszyła, a sama ruszyłam plątaniną korytarzy. Tworzyły one całą sieć podziemnych tuneli, które znajdowały się pod piwnicami i lochami. Co prawda większość służby wiedziała o ich istnieniu, ale dla nich były tylko kończącymi się ślepo labiryntami, więc nikt tu się nie zapuszczał. Ja jednak znałam je na wylot. Ślepe korytarze wcale się nagle nie kończyły, a działały jak piąta brama. Można tu było również znaleźć kilka niesamowitych pomieszczeń.

Teraz jednak skierowałam się do najbliższej klatki schodowej, bo chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoich komnatach. Najlepiej do tego niezauważona.

Cóż, prawie nawet nam się udało. Na pierwsze komplikacje natknęliśmy się przed moimi komnatami. Stały tam dwie moje przerażone dwórki, wyraźnie niemające pojęcia, gdzie na tak długo zniknęłam.

Starsza, Anizja, zatrzymała się wpół kroku. Musiała do tej pory krążyć w tę i z powrotem po korytarzu, nie zważając na to, że jej misternie upięte włosy nijakiego koloru zaczęły się przez to wymykać z koka. Młodziutka Qiana okazała się bardziej opanowana, choć w jej ciemnych oczach czaiły się też iskierki strachu i nerwowo bawiła się jednym ze swoich prawie czarnych dredów.

– Wasza Wysokość, król szukał Waszej Wysokości! – wyrzuciła z siebie jednym tchem Anizja.

Ismera rzuciła jej zniesmaczone spojrzenie. Zdecydowanie nie tak w jej wyobrażeniu powinna zachowywać się wysoko urodzona elfka. i to na dodatek dama dworu, a przecież takimi mogły zostać tylko te najlepiej wychowane.

– Oczywiście, zaraz się do niego udam – odparłam, przywołując na usta uśmiech. Czułam, że byłam poza twierdzą za długo i tak właśnie mogło się to skończyć.

– Król nalegał, żeby Wasza Wysokość stawiła się niezwłocznie, a to było już jakiś czas temu... – powiedziała cicho Qiana, urywając myśl w połowie, jakby bała się ją dokończyć.

– Dobrze, już do niego idę.

Dwórki wydawały się zadowolone z takiej odpowiedzi i na szczęście nie wnikały, gdzie na tak długo zniknęłam. Anizja zapewne dlatego, że już wystarczająco dużo stresu przyprawiło jej samo ukrywanie mojej nieobecności i nie chciała go sobie dokładać, a Qiana dopiero co została wybrana na damę dworu i możliwe, że bała się, co powiedzą jej rodzice, kiedy straci tę pozycję. Choć na chwilę mi się upiekło, ale musiałam, albo je wtajemniczyć, albo być bardziej ostrożna.

Dałam znak Ismerze i ruszyłyśmy razem w kierunku gabinetu mojego męża, bo tam spodziewałam się go zastać.

Kiedy dotarłyśmy do celu, nie pozwoliłam sobie nawet na chwilę wahania przed drzwiami. Nie, gdy obserwowali mnie inni ludzie.

Weszłam pewnym krokiem do środka i od razu zauważyłam Girtsa na tle sporego okna. Nawet się nie odwrócił, kiedy usłyszał, że ktoś przyszedł.

Oczywiście w pomieszczeniu była również Tea, bo jakby inaczej. Po raz kolejny zastanawiałam się, w jaki sposób niby miała mu zapewnić bezpieczeństwo chuda kobieta o dziecinnej twarzy. Przecież to praktycznie jeszcze dziecko, tak jak Qiana, i coś mi się wydawało, że nie tylko na elfie standardy.

– Zostawcie nas samych – odezwał się w końcu Girts, nadal nie odwracając się w naszym kierunku.

Dałam znak Ismerze, żeby spełniła polecenie, zerkając jeszcze, czy Toluen na pewno śpi smacznie na jej rękach. Choć wolałam się nie rozstawać z moim synem, to coś czułam, że tym razem lepiej się skończy, jeśli nie będzie go przy tej rozmowie. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że najpewniej by nic nie zrozumiał, ale zdecydowanie przypuszczałam, że mógłby obudzić się z płaczem. Już jakiś czas temu zauważyłam, że mały królewicz idealnie wyczuwał emocje swoich rodziców. Gdyby zrozumiał, jakie by nami targały podczas ewentualnej kłótni, na pewno uruchomiłby fontannę łez z dodatkiem krzyku morskiej mewy. Czasami nawet zastanawiałam się, czy nie odziedziczył po ojcu zdolności w tym kierunku magicznym.

Pochwyciłam też spojrzenie Tei, która jakby na sekundę zawahała się przed zostawieniem mnie samej z Girtsem. No toż tak, zdecydowanie planowałam zamordować własnego męża – pomyślałam zirytowana. Przecież oczywiście od początku tego małżeństwa czyham tylko na to, aby ukraść mu władzę. W końcu jednak dziewczyna wyszła, ale widać było, że nie zrobiła tego z wielką chęcią.

Kiedy zamknęły się za nimi wszystkimi drzwi, Girts w końcu zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Po jego minie od razu wiedziałam, że nie jest zbyt zadowolony. Ale w końcu mogło chodzić o coś innego niż moje potajemne wycieczki, a przynajmniej tak to sobie wmawiałam. Jednak jego kolejne słowa rozwiały moją złudną nadzieję.

– Gdzieś ty właściwie zniknęła na tyle czasu?

Poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Byłam pewna, że zrobiłam się momentalnie blada jak ściana. Z trudem opanowałam drżenie rąk i już zbierałam się w sobie, żeby mu opowiedzieć przygotowaną wcześniej historyjkę, kiedy mi przerwał, na co, wbrew zapewne jego oczekiwaniom, odetchnęłam z ulgą.

– Zresztą nieważne – machnął ręką, odwracając na chwilę ode mnie wzrok, nie pozwalając mi nawet zacząć się tłumaczyć i zdając się nie zwracać uwagi na moją reakcję.

Od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Wypuściłam gwałtownie wstrzymane dotąd powietrze. Poczułam się dużo lżej, przekonana, że skoro to nie o to chodzi, to może obędzie się bez gwałtownych emocji. Jednak nie na długo. Wystarczyło tylko zerknąć na twarz mojego współmałżonka, aby się przekonać, że wcale nie jest spokojny.

– Lepiej mi powiedz, co to jest. – Girts odwrócił się całkiem od okna i rzucił ze złością jakiś kawałek pergamin na biurko.

– Jakiś list? – zaryzykowałam odpowiedź, podchodząc bliżej, żeby lepiej zobaczyć, co tam było napisane.

– Nie jakiś list, tylko list od mojego ojca. W którym zarzuca mi próbę wykorzystywania ciebie, żeby odnowić z nim kontakt i sugeruje, żebym wybił sobie z głowy takie pomysły, bo on nie ma zamiaru ze mną rozmawiać.

W tej chwili jednocześnie poczułam ulgę, że nie chodzi o opuszczanie twierdzy i wielki niepokój, bo Girts wyglądał zdecydowanie na wściekłego, a w takim stanie najlepiej było go unikać jak ognia.

– Czy masz mi coś do powiedzenia? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.

– Tak, napisałam do niego – odparłam, siląc się na spokój. – Nie możesz wiecznie udawać, że twój ojciec nie istnieje. Tak samo on nie powinien. Nawet nie poznał Toluena...

– To był jego wybór, więc mogłabyś z łaski swojej się nie wtrącać – przerwał mi.

Tak, wiedziałam, że to był wybór starego króla. Po śmierci Janisa odciął się od nas, obwiniając o wszystko swojego młodszego syna. Z opowieści Girtsa słyszałam, że to starszego z braci zawsze wolał jego ojciec, ale przecież nie mogli się nie odzywać do siebie w nieskończoność. Coś z tym trzeba było zrobić!

– Mógłbyś spróbować z nim porozmawiać. Dla dobra naszego syna – zaczęłam niepewnie, ale znowu się wtrącił.

– Odpisał, że według niego Toluen może nawet nie istnieć – odwarknął. – Pamiętasz, za co uwielbiał Idalię? Za bycie człowiekiem. Mogła mu dać dużo wnucząt, a ty mu tego nigdy nie zapewnisz.

– Nie słyszysz, jak to absurdalnie brzmi? Nie chce go poznać, bo jest tylko jeden! Przecież to bez sensu – wybuchłam w końcu.

– A kto powiedział, że to musi mieć sens? – zapytał, nagle już spokojniejszym tonem. – Po prostu to zostaw, tak, jak jest.

Pokręciłam głową. Oni musieli przecież w końcu się pogodzić. Nie mogli tak w nieskończoność. Tylko trzeba było im pomóc.

– Nie mogę tego tak zostawić...

Nagle poczułam, jak po moim ciele rozpływa się fala spokoju. Moja determinacja zaczęła gwałtownie słabnąć. Trzeba było się uspokoić i zostawić to innym, podpowiadało mi moje serce.

Zamrugałam zaskoczona, nie wiedząc, co tu właściwie się dzieje, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Girtsa, żebym zrozumiała wszystko. Wpatrywał się we mnie z wielkim skupieniem widocznym w jego błękitnych oczach. On... manipulował moimi emocjami! Nie ważne, co się działo, jeszcze nigdy nie posunął się do tego, żeby próbować na mnie wpływać.

– Jak śmiesz – wyszeptałam ze złością i niedowierzaniem, a to wystarczyło, żeby wybić go z rytmu.

Zamrugał, popatrzył na mnie, jakby dopiero sobie uświadomił, co właściwie zrobił. Od razu zauważyłam, że był zakłopotany.

– Limesa, przepraszam, ja wcale nie chciałem... to tak samo się... nie planowałem... – Momentalnie znalazł się przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu.

Wzdrygnęłam się, czując jego dotyk. Nadal nie mogłam otrząsnąć się z szoku. Jak on mógł to zrobić...? Po tym wszystkim...

Cofnęłam się, uciekając od jego dotyku i niewiele myśląc, wybiegłam z komnaty, żeby być jak najdalej od Girtsa. Chciałam tylko zostać sama, ukryć twarz w dłoniach i się rozpłakać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro