Rozdział 32
Almáriel Angela Lirryns
Spojrzałam na płynącą przed nami łódź idealnie w tym momencie, kiedy Clete wpadł do wody i zaczął opadać na dno. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Co oni tam wyprawiali? Na skakanie do wody im się zebrało? Bez sensu. Nie po to Abelard by nas pośpieszał podczas posiłku, żeby teraz urządzać sobie zabawy.
Jednak krzyki LDA i naszego dowódcy uświadomiły mi, że co jak co, ale nie jest to raczej żadna zabawa. Erniti czym prędzej skierował się w ich stronę. Clete jednak nadal się nie wynurzał. W miejscu, w którym zniknął, na wodzie dryfowało tylko samotne wiosło.
Teraz to już zaniepokoiłam się na dobre. Nie żebym jakoś przepadała za tym elfem, ale w końcu przecież nie mogliśmy bezczynnie patrzeć, jak znika pod wodą i najpewniej się topi!
Kiedy od drugiej szalupy dzieliła nas mała odległość, łódka z LDA i Abelardem niebezpiecznie się przechyliła, a potem wywróciła do góry dnem. Ktoś coś krzyknął z przerażeniem, ale nawet nie zrozumiałam słów.
Nagle nasza szalupa również zatrzęsła się niebezpiecznie i momentalnie przestałam przejmować się resztą, a skupiłam na nas. Czułam, że też wylądujemy w wodzie. Zaraz jednak kołysanie ustało.
Rzuciłam okiem na moich towarzyszy, żeby sprawdzić, czy są cali. Erniti wciągnął wiosła do środka i wodził niespokojnym spojrzeniem po jeziorze. W niebieskich oczach mojej siostry dostrzegłam strach. Kątem oka zauważyłam, że Maltoza wychyla się za burtę, a wtedy szalupa znowu przechyliła się niebezpiecznie.
Krzyknęłam ostrzegawczo, oczami wyobraźni już widząc dziewczynkę w wodzie, ale nic podobnego się nie stało. Łódka w jednej chwili przestała się chwiać, a kiedy spojrzałam na Maltozę, zauważyłam, że zaciska ona dłoń na nadgarstku ręki wystającej z wody. Zielonej, półprzezroczystej ręki.
Kiedy moi towarzysze dostrzegli, w co takiego się wpatruje z przerażeniem w oczach, cofnęli się wiedzeni jakimś odruchem, jak najdalej od burty, dziewczynki i ręki. Mała jednak nic sobie z tego nie robiła. Szarpnęła za dłoń, a wtedy z wody wynurzyła się cała sylwetka zielonego mężczyzny.
Rozpoznałam w nim duszę, która jako jedna z wielu pilnowała pierścienia wody. Chyba nazywał się Eufir... Tylko dlaczego teraz nas atakował i próbował przewrócić łódkę? Zerknęłam pospiesznie w kierunku drugiej szalupy, ale nigdzie nie dostrzegłam LDA, Abelarda ani Clete'go. Czy to oznaczało, że oni się utopili...? Wolałam o tym nie myśleć.
Eufir tymczasem omiótł nas spojrzeniem swoich limonkowych oczu, które na końcu spoczęło na Maltozie. Dziewczynka jako jedyna nie cofnęła się od burty i stała wyprostowana. Biła od niej jakaś dziwna pewność siebie. Bez problemu zniosła twarde spojrzenie duszy i odpowiedziała mu tym samym. Potem powiedziała coś cicho w swoim śpiewnym języku. Nie zrozumiałam, co takiego. Eufir chyba też, bo stał niewzruszony.
– Maltoza mówi, że macie ich puścić – przetłumaczyła Ana dziwnie drżącym głosem.
– Dlaczego niby mielibyśmy to zrobić? – Rozległ się głos za naszymi plecami.
Spojrzeliśmy za siebie i odruchowo cofnęliśmy się na środek łódki. Nad wodą unosił się Garret, czerwona dusza o wyglądzie Afroamerykanina.
– Nie do końca rozumiem, ale Maltoza powołuje się chyba na jakiś traktat, pozwalający demonom przepływać przez jezioro – przetłumaczyła dalej moja siostra.
– Ale oni nie są demonami – odparł Eufir i przeczesał dłonią swoje zielone włosy.
– Ale ja jestem, a oni są ze mną – powiedziała dziewczynka ustami Anieli. – Więc traktat zapewnia nam bezpieczną przeprawę.
– Mimo tego, co mówi Una, powinniście ponieść karę za śmierć Seryny – odwarknął dla odmiany Garret.
Domyśliłam się, że Una była fioletową duszą, z grzywką zasłaniającą jedno oko. To ona przy ostatnim naszym spotkaniu utrzymała resztę w ryzach.
– To był wypadek! Nie zrobiłam tego specjalnie! Nie miałam pojęcia, że to ją zabije! – zaprotestowała tymczasem moja siostra. – Bardzo przykro mi z powodu Seryny – dodała jeszcze po chwili. Tym razem już ciszej.
Eufir i Garret spojrzeli po sobie niepewnie. Chyba nie mogli się zdecydować, co mają zrobić.
Maltoza też coś odpowiedziała. Choć nie rozumiałam słów, wyczułam w jej głosie groźbę.
W tym momencie w pobliżu odwróconej łódki wyłoniła się Atria, dusza z tatuażami gwiazd na policzku. Jej płaszcz i welon powiewały poruszane wiatrem, jednak nie to było najważniejsze. Trzymała ona za rękę LDA, próbującą rozpaczliwie złapać oddech, której głowa też wyłoniła się z wody.
– Nie wiem jak wy, ale ja zdecydowanie nie mam ochoty zostać unicestwiona przez tego demona – odezwała się, zerkając na Maltozę. – Lepiej ich wypuśćmy. – W tym momencie dała znak komuś nadal pozostającemu pod wodą i zaraz koło niej zmaterializowała się kolejna granatowo-niebieska dusza. Był to mężczyzna, który dał amulet Anie.
W tej samej chwili z wody wynurzyli się Clete i Abelard. Pewnie Lemuer przetrzymywał ich pod wodą, tak jak Atria LDA.
– Nie próbujcie więcej pływać po jeziorze, bo nie skończy się to tak dobrze jak teraz – zagroził jeszcze Eufir, a potem wszystkie dusze zniknęły.
Opadłam na deski łódki. To było dla mnie zdecydowanie za dużo. Ana w tym czasie przytuliła Maltozę, dziękując jej za ocalenie nas, a Erniti otrząsnął się z transu i chwycił za wiosła, żeby podpłynąć i wyłowić z wody Abelarda, LDA i Clete'go. Już po chwili wszyscy troje siedzieli mokrzy w odwróconej łódce i dyszeli ciężko.
Z dobrych wiadomości – chyba nikomu nic się nie stało. Ze złych wiadomości – straciliśmy całe zapasy jedzenia i wody. Nie miałam pojęcia, co teraz. Czy w krainie demonów rosły jakieś jadalne rośliny? Nikt nie potrafił tego stwierdzić. Clete co prawda zaproponował, żeby wrócić na wyspę po salaki, ale wszyscy byli na tyle przerażeni, że nikt się nie kwapił do tego pomysłu. W końcu postanowiono, że poszukamy jedzenia już na brzegu. Cóż... Obyśmy szybciej znaleźli dom Maltozy, niż umarli z głodu – pomyślałam tylko.
Kiedy LDA i Abelard dowiedzieli się, kto nas tak naprawdę uratował, ich stosunek do dziewczynki diametralnie się zmienił. Raczyli stwierdzić, że w sumie nie jest taka zła i może faktycznie nie planuje nas wszystkich powybijać, bo właśnie straciła jedną z lepszych sytuacji.
To jednak jeszcze nic. Potem jednogłośnie stwierdzili, że może lepiej nie odwozić Maltozy do domu, bo może być przydatna. Tak, PRZYDATNA. Myślałam, że Aniela rozszarpie ich od razu. Po tym ciągłym czepianiu się dziewczynki, oni śmieli teraz zastanawiać się, jak ją wykorzystać? Niedoczekanie.
Na szczęście byliśmy już w połowie drogi do kraju demonów, a mina Any powiedziała im, że lepiej nawet nie próbować. Cóż, moja wcale nie była lepsza. Nie wiedziałam, czy śmiać się z ich głupoty, czy nad nią płakać.
Przez spotkanie z duszami nie zdążyliśmy dopłynąć do drugiego brzegu przed wieczorem. Jedno było pewne – nikt nie miał zamiaru zostawać na nim na noc, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Musieliśmy więc płynąć dalej po ciemku.
W tym momencie żałowałam, że nie ma z nami Wilhelminy. W końcu ona dysponowała mocą światła. A tak to musiał nam wystarczyć tylko mój ogień. A raczej nie tylko, bo przy okazji dowiedziałam się, że specjalną umiejętnością LDA jest lepsze widzenie w ciemności. Cóż, to przydatne w karierze najemnika i tłumaczyło, dlaczego ciemnowłosa elfka była taka dobra, w tym co robiła.
Tak więc nasza kuzynka stanęła na dziobie łodzi i wypatrywała zagrożeń i podwodnych przeszkód, Clete wiosłował, a my płynęliśmy w prostej linii za nimi. Dodatkowo oświetlałam tyle, ile się dało małymi ognikami, których blask odbijał się w wodzie i tworzył fantazyjne wzory.
Pamiętałam jednak, że kulki ognia nie mogą być za duże i nie mogę ich tworzyć całe mnóstwo. Nie miałam ochoty na powtórkę z mdlenia, jak podczas walki z elfami króla, kiedy nadużyłam moich mocy.
Na szczęście udało nam się dopłynąć do brzegu bez większych przeszkód. Było już tak późno, że nawet nie miałam siły rozglądać się i porównywać kraju demonów do Ampelium. Zresztą, nie ja jedna.
Wszyscy byli wyczerpani zarówno fizycznie jak i psychicznie, więc jak tylko Clete zgłosił się na ochotnika na pierwszą wartę, nikt nie protestował i nie planował pilnować go podczas niej, jak to robiliśmy do tej pory. Nikt nawet nie narzekał, że nie dostał kolacji – nie mieliśmy siły szukać po ciemku w obcym kraju czegoś zdatnego do spożycia. Momentalnie położyliśmy się praktycznie tam, gdzie staliśmy i zapadliśmy w głęboki sen.
* * *
Otworzyłam oczy i od razu spostrzegłam, że znajduję się w puszczy Augsne. Jej samej jednak nie było w zasięgu wzroku. Nie wiedziałam więc, kto mnie tu sprowadził. Istniała również możliwość, że niechcący zrobiłam to sama, kiedy przed snem myślałam o motylach.
Tylko... nie pamiętałam, o czym właściwie rozmyślałam, zasypiając. Możliwe, że o niczym, bo w końcu byłam wyczerpana przeprawą przez jezioro. A teraz jeszcze wcale się nie wyśpię, bo mój umysł postanowił gdzieś powędrować. Cudownie. Tego właśnie brakowało mi do szczęścia.
Po chwili postanowiłam, że skoro i tak tu jestem, to równie dobrze mogłabym poszukać gospodyni i dowiedzieć się w końcu, czy pierścień przemienił nas w motyle. No i jak on właściwie działa.
Ruszyłam więc trochę niepewnie w rejony puszczy, do których jeszcze nigdy nie zaglądałam. Do tej pory moje senne wizyty zawsze zaczynały się i kończyły na sporawej polanie.
Drzewa w puszczy rosły niezwykle gęsto. Dodatkowo pnie oplatały pnącza jakiś zielonych roślin, momentami zwisając w poprzek i zagradzając przejście. Jak bardzo bym się z nimi nie szarpała, nadal nie miały zamiaru ot tak przepuścić mnie dalej.
Przypominało mi to trochę puszczę motyli. Tam też czułam się tak, jakby rośliny nie pozwalały mi iść dalej. Jak gdyby wszystko rosło tak, żeby zatrzymać mnie w miejscu i maksymalnie spowolnić marsz. W sumie zastanawiało mnie, czy to miejsce nie powstało właśnie na wzór tamtej puszczy. Zdawało mi się to nawet prawdopodobne.
W końcu straciłam cierpliwość. Ile czasu można było się przedzierać przez tę gęstwinę? Stanęłam więc w miejscu i systematycznie zaczęłam wyjmować z moich długich włosów wszystkie gałązki i listki, które nieproszenie się w nie wplątały. Jednocześnie intensywnie myślałam, nad innym sposobem na przedostanie się przez tę plątaninę flory.
Cóż, mogłam wypalić sobie po prostu drogę. Ale miałam pewność, że akurat to konkretne rozwiązanie nie spodobałoby się Augsne. Pamiętałam, jak bardzo jej się nie podobało, kiedy kiedyś spaliłam trochę trawy.
Westchnęłam cicho. Lepszej okazji na poćwiczenie z pierścieniem ziemi mogłam nie dostać. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że pnącza się rozstępują. Najpierw pojedynczo, a potem coraz więcej i więcej. Ukazują prostą drogę między drzewami. Wyciągnęłam przed siebie rękę i machnęłam nią w bok, nakazując im to uczynić.
Kiedy otworzyłam oczy, dostrzegłam, że nic się nie stało. Plątanina gałęzi, liści i pnączy nadal tam była. Nic nie drgnęło nawet o milimetr.
Zacisnęłam ze złością pięści. Miałam ochotę wykrzyczeć w kierunku roślin, że w tej sekundzie mają mnie przepuścić. Dlaczego one się mnie nie słuchały? Posiadałam przecież amulet ziemi! Czy automatycznie natura nie powinna być mi posłuszna? Jak właśnie widziałam, nie planowała mi się poddać.
Zmusiłam się do kilku głębokich oddechów. Trzeba było się opanować i podejść do problemu inaczej, znaleźć nowe rozwiązanie.
Po chwili przyszedł mi do głowy inny pomysł. Wyobraźnia podsunęła mi obraz Cordella i Iterba, przelatujących między plątaniną roślin. Choć nadal nie wierzyłam, że mogłabym przemienić się w motyla, to zawsze można było jednak spróbować.
Znowu zamknęłam oczy. Jak wyglądałby mój motyl? Z tego co zauważyłam, przybierały one kolor na podstawie włosów i oczu przemienionego człowieka. W wyobraźni zobaczyłam złotego motylka z niebieskimi i szarymi plamkami. Tak, to byłoby coś w tym stylu.
Nagle poczułam, jakby moje ciało rozpadało się na milion kawałków. Otworzyłam z paniką oczy. To, co zobaczyłam, nie sprawiło jednak wcale, że się uspokoiłam, a wręcz przeciwnie.
Cała puszcza drastycznie się powiększyła. Liście i rośliny były olbrzymich rozmiarów, zdecydowanie większe od mojego ciała. Wokół mnie krążyły kolorowe motyle. Trzepot ich skrzydeł rozlegał się wszędzie wokoło i przybierał rozmiary ogłuszającego dźwięku. Barwy zdawały się bardziej intensywne niż zwykle.
Miałam ochotę krzyczeć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Motyle zaczęły lecieć w różne strony, a ruch powietrza, jaki tym wywołały, sprawił, że zaczęłam wirować. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ja również gdzieś leciałam.
Niepewnie starałam się skierować w stronę plątaniny zieleni, która była teraz olbrzymich rozmiarów. Na początku średnio mi to wychodziło, ale już po chwili opanowałam, jak to wszystko działa i po prostu leciałam dalej i dalej przed siebie, omijając gigantyczne rośliny. Tylko zapach ich kwiatów w przedziwny sposób mnie przyciągał, ale zmuszałam się, żeby nie zatrzymywać się przy nich, tylko podążać w kierunku, który sobie wyznaczyłam.
W końcu roślinność zaczęła się przerzedzać, a moim oczom ukazała się druga polana i siedząca na jej skraju gigantyczna postać Uguns. Skierowałam się na jej środek i wylądowałam na trawie, która też zdawała się próbować przytłoczyć mnie swoim rozmiarem.
i wtedy właśnie zaczęły się schody. Jakimś cudem zmieniłam się w motyla, ale nie miałam pojęcia, w jaki sposób to odkręcić. Zdecydowanie nie uśmiechało mi się utknąć w tej postaci do końca życia. Jak bym wtedy wytłumaczyła Anieli, że ja to ja? Szczególnie że nic nie wiedziała o motylach... Choć może jakbym wróciła do ciała, to i byłabym znowu sobą? No ale nie miałam takiej pewności...
Zmusiłam się do zepchnięcia wszystkich myśli w tył głowy. Wyobraziłam sobie siebie. A raczej w sumie najpierw niechcący Anę, ale szybko dodałam jej odpowiednie włosy i kolor oczu. Wtedy poczułam lekkie mrowienie w całym ciele. Trochę, jakbym starała się poruszyć zdrętwiałymi kończynami.
Otworzyłam oczy i momentalnie zamrugałam, nie wierząc w to, co widziałam. Moja ręka cała składała się z motyli. Niepewnie obejrzałam z każdej strony dłoń, która drgała pod wpływem falowania kolorowych skrzydeł. Domyśliłam się, że cała sylwetka musiała tak wyglądać. W mojej głowie błysnęło jakieś niewyraźne wspomnienie, w którym przez ułamek sekundy widziałam Augsne w takim stanie. Zaraz potem, kiedy jeszcze raz skontrolowałam jej wygląd, moja dłoń wyglądała już normalnie.
Trwałam chwilę bez ruchu, nie wierząc, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Czy to znaczyło, że pierścień przemienił mnie i Anę w motyle? Ukryłam twarz w dłoniach. To wszystko zdecydowanie mnie przerastało.
– Nieźle – odezwał się Uguns. – Augsne może być dumna, że sama odkryłaś, w jaki sposób działa amulet ziemi.
Przez chwilę wpatrywałam się w mężczyznę, już sama nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
– Czyli... to pierścień? Nie jesteśmy z Aną motylami? – wydusiłam z siebie w końcu.
– Nie, wątpię. Elfie geny są silniejsze niż ludzkie, szczególnie w rodzinie królewskiej. No i motyle przemieniają się inaczej – wyjaśnił spokojnym głosem.
Momentalnie zalała mnie fala ulgi. To tylko pierścień, nadal byłam normalna, o ile można tak powiedzieć o jakimś mieszańcu gatunkowym. Za chwilę jednak ogarnęła mnie złość na Augsne. Ona wiedziała, musiała, a nie powiedziała mi! I to jeszcze dodatkowo testowała, czy sama odkryję, jak działa ten cholerny amulet. Mimowolnie moje dłonie zacisnęły się w pięści.
Uguns chyba to zauważył, bo kiedy znowu się odezwał, zmienił już temat. Nie mógł wybrać jednak bardziej niefortunnie.
– Postanowiłaś w końcu, co zrobisz z motylami?
– Niech sama sobie ich pilnuje, skoro jest taka mądra – odwarknęłam, splatając ręce na piersi.
Mężczyzna westchnął i pokręcił głową. Zdecydowanie nie podobało mu się moje zachowanie. No ale przecież chyba miałam prawo być zła! Od tygodnia nie spałam po nocach i zastanawiałam się, co dalej, a to był tylko jakiś głupi test Augsne!
– A ja myślę, że mnie nie zawiedziesz i się nimi zaopiekujesz – mówił dalej Uguns. – Motyle niczemu nie zawiniły.
Spojrzałam na mężczyznę spod zmrużonych gniewnie brwi. Dobrze wiedział, co powiedzieć, żeby wywołać u mnie wyrzuty sumienia. Przecież nie mogłam pozwolić wyginąć całemu gatunkowi, tylko dlatego, że bałam się odpowiedzialności. Ale przede wszystkim nie chciałam zawieść Ugunsa.
– Dobrze, zajmę się nimi – odparłam przez zaciśnięte zęby. – Ale jeśli coś pójdzie nie tak, to macie mnie nie winić – zastrzegłam od razu.
– Cóż, teraz ja też mogę być z ciebie dumny – odpowiedział z uśmiechem, a ja mimowolnie go odwzajemniłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro