Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Clete Felinar

Zalesiony kraniec jeziora oddalał się coraz bardziej i rozmazywał mi przed oczami, jakby zasnuła mi je jakaś mgła. Drzewa porastające brzeg, od którego wypłynęliśmy, stawały się coraz mniejsze i po chwili majaczyły już tylko jako punkty w oddali.

Tafla jeziora była idealnie gładka. Lustro wody wydawało się nawet nie drgać pod wpływem delikatnego wietrzyku, jakby zawieszone w śmiertelnej nicości. Zdawało mi się to co najmniej dziwne. Każde jezioro, które do tej pory widziałem, nawet w bezwietrzne dni marszczyła mała fala, a przynajmniej przy brzegu. Co jakiś czas gdzieś wyskakiwała jakaś ryba, coś się działo, a to wyglądało jakby było wymarłe. Trwało niezmiennie niewzruszone, a smuga pozostawiona przez naszą łódkę, wyglądała jak jakaś rana zadana tafli nożem.

Ten widok wywoływał u mnie jakiś irracjonalny niepokój. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Unosząca się gdzieś w oddali nad taflą jeziora mgła, tylko potęgowała niepokojące uczucie.

Wiedziałem, że kiedy dopłyniemy do przeciwległego brzegu, wcale nie będę żałował. Ba, nawet nie miałem ochoty nigdy więcej wypływać na to jezioro, niezależnie od zleconych mi zadań. Całe szczęście, że drogę powrotną mieliśmy odbyć konno, bo jeszcze poważnie zacząłbym żałować, że namówiłem Abelarda do tej wyprawy.

– Pamiętam, jak raz w ludzkim świecie razem z Amaldą płynęliśmy Wisłą spływem kajakowym – powiedział z rozmarzeniem Abelard, a ja i LDA wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia.

Te słowa były dosyć dziwne jak na niego, bo odkąd go znowu spotkałem po tylu latach, to tylko narzekał na obie bliźniaczki, a teraz zebrało mu się na wspomnienia o jednej z nich? Chyba trybiki w głowie mu zaczęły chodzić w drugą stronę, bo inaczej tego wytłumaczyć nie mogłem.

– Była piękna pogoda. Amalda spaliła sobie nosek i potem zeszła jej skóra, ale była bardzo zadowolona z całej wyprawy. Żebyś tylko mógł zobaczyć, jak bardzo się cieszyła z tego spływu!

Abelard ciągnął wywód o tej bliźniaczce z jaśniejszymi włosami, a ja jednym uchem wpuszczałem jego słowa, a drugim wypuszczałem, jednocześnie uśmiechając się do niego z wyrazem zaciekawienia na twarzy i kiwając w odpowiednim czasie głową, potwierdzając tym samym, że słucham go z żywym zainteresowaniem. A tak naprawdę ciekawiło mnie wszystko, tylko nie to, co mówił. Kuzynka króla nawet nie udawała zainteresowania. Przewróciła oczami i skupiła się na wiosłowaniu.

Kiedy w końcu Abelard łaskawie skończył opowiadać, skierowałem swój wzrok na drugą łódkę, zobaczyć, jak sobie radzą. Początkowo miałem wątpliwości i zasugerowałem "naszemu dowódcy", że Erniti może sobie nie poradzić z tak długim wiosłowaniem, więc wypadałoby podzielić elfy trochę inaczej, żeby ktoś mógł go zastąpić, ale zbył to tylko machnięciem ręki. Widać niezbyt go to obchodziło.

Nie żeby mi zależało na losie czarnowłosego uzdrowiciela. Po prostu jeśli druga łódka nie będzie nadążać za nami, to mogliśmy nie zdążyć, przepłynąć do wieczora na drugi brzeg. Zdecydowanie nie chciałem spędzić nocy na tej niczym niezmąconej wodzie.

Skład drugiej szalupy jednak świetnie się bawił, nie zważając, że tracą w ten sposób cenny czas. Ermiti instruował właśnie bliźniaczki, w jaki sposób powinny wiosłować, żeby nie ochlapywać siebie nawzajem wodą. Nie żeby im jakoś zimny prysznic przeszkadzał, bo Almáriel znowu niechcący zgotowała go swojej siostrze, a ta tylko wybuchła śmiechem, który niósł się po jeziorze aż do nas. W sumie musiałem przyznać, że miała całkiem miły śmiech.

Kiedy obie opanowały sztukę zanurzania wioseł, dzieliła nas już spora odległość. Cóż... Nie zanosiło się na to, żeby miała się zmniejszyć, bo dla odmiany zaczęli teraz pływać w kółko. Tym razem nawet Erniti i mała demon się zaśmiali.

Dziewczynka wsadziła dłoń do wody i obserwowała, jak tworzy się za nią smuga na wodzie. W pewnym momencie łódka za mocno się przechyliła i Maltoza prawie wylądowała w jeziorze. Na jej szczęście czarnowłosy elf złapał ją za drugą rękę i wciągnął głębiej do łódki. Abelard zdecydowanie nie byłby zadowolony, gdyby przyczyna wyprawy nagle utonęła.

To wydarzenie położyło jednak kres zabawie w wiosłowanie. I to w samą porę, bo ich sylwetki stawały się już coraz mniejsze. Erniti jednak szybko nadrobił stracony dystans.

Moje myśli błądziły już jednak daleko. Nie miałem pojęcia, jak zdobyć zaufanie bliźniaczek. O ile Abelard przyjął mnie z otwartymi ramionami, to reszta wyraźnie trzymała się na dystans. Trzeba było koniecznie coś z tym zrobić z dwóch powodów.

Taki stan rzeczy utrudniał zdobywanie o nich informacji. O ile Abelard decydował o przebiegu wyprawy – dość nieudolnie, ale zawsze – to przez to, że mi nie ufały, nie miałem pojęcia, w jaki sposób udało się Amaldzie zdobyć amulet. Owszem, opowiedziała coś tam ogólnikowo, ale nie rozwodziła się nad szczegółami, a mogły być one istotne. Czasami najmniejszy drobiazg miał znaczenie.

No i jak miałem poznać ich metody działania i plany odnośnie zamachu na króla, skoro obie będą się pilnować, żeby nie zdradzić nic w mojej obecności? A Girts po groźbie wydawał się pewien, że zamach kiedyś nastąpi. Nie wysyłał już za nimi patroli, bo nie przynosiło to skutku, no i dodatkowo tracił ludzi, a wypadało skupić się na walce z regularnymi oddziałami buntowników. Więc teraz czekaliśmy po prostu na ich ruch i król chciał być na niego w stu procentach gotowy.

No i po co mieliśmy je siłą ściągać do stolicy, skoro same się tam pofatygują? A wtedy wpadną w pułapkę. Kiedy dowiem się z wyprzedzeniem, gdzie nastąpi atak, nie będą miały szans. Nawet z tymi swoimi amulecikami, medalionami i pierścieniami, czy deltana wie czym.

Poza tym ja miałem dużo lepszą reputację niż jakiś oddział i lepiej nadawałem się do takich zadań. Gdzie innym się nie udawało, ja zawsze odnosiłem sukces. Teraz dodatkowo pomagała mi dawna przyjaźń z Abelardem. Gdybym tylko wiedział, jak zdobyć to ich cholerne zaufanie...

Dodatkowo miałem też w tym inny interes. Nigdy nie wiadomo, kiedy przydadzą się znajomości po drugiej stronie barykady. Jeśli jednak wszystko wskazywałoby, że to rebelianci wygrają, co za problem zmienić niepostrzeżenie po raz kolejny stronę konfliktu? A jeśli bliźniaczki by potwierdziły, że przecież im pomagałem, to nikt nie podważyłby mojej lojalności. Grunt to być przygotowanym na różne ewentualności.

– Zatrzymamy się tam na posiłek – odezwał się nagle Abelard i wskazał ręką na niewielką wysepkę, w której pobliżu mieliśmy zaraz przepływać.

Wzruszyłem ramionami. Jak sobie chciał, mi to było bez różnicy, mogłem zjeść nawet w łódce, chociaż wcale nie miałem ochoty tracić jeszcze więcej czasu. LDA jednak już skierowała się do brzegu wysepki zgodnie z jego poleceniem.

Na moje oko skrawek lądu mógł mieć maksymalnie sto metrów długości i z pięćdziesiąt szerokości. Oprócz gęstej, zielonej trawy i kilku niskich krzewiastych palm, nic tam nie rosło. Po pierzastych liściach rozpoznałem, że znajdziemy tam salaki. Przynajmniej o pobudzający dodatek do posiłku nie trzeba było się martwić.

Zaraz dziób łódki wbił się w piaszczystą plażę. Wyskoczyłem na brzeg, a reszta poszła w moje ślady. Razem z LDA wyciągnęliśmy naszą szalupę na piach, żeby przypadkiem gdzieś nie odpłynęła, bo zostalibyśmy na tej wysepce na zawsze. Zaraz druga łódka też zaszurała o brzeg, więc pomogłem Ernitiemu zrobić to samo.

Bliźniaczki wraz z małą demon ciekawie rozglądały się po wyspie, jakby było tu cokolwiek do oglądania, a reszta zabrała się za wyjmowanie naszych zapasów i przygotowanie posiłku. Pomyślałem, że w sumie dobrze, że nasze jedzenie płynęło z nami, bo przynajmniej nie zamokło podczas prób wiosłowania podejmowanych przez dziewczyny.

Zaraz postanowiłem nazbierać salaków do urozmaicenia posiłku. Był to dobry pretekst, żeby w końcu przez chwilę pobyć samemu i odpocząć od Abelarda, który okazywał się bardzo męczący. Jak na mój gust, za szybko uporałem się z tym zadaniem, ale nie widziałem sensu w kontynuowaniu zbierania, bo zaraz dostarczyłbym nam rocznego zapasu substancji pobudzających.

Ugryzłem pomarańczowy owoc i już miałem zamiar wracać do reszty, kiedy spostrzegłem unoszącą się na jeziorze mgłę. Mogłem się założyć, że jeszcze przed chwilą jej tam nie było. Pierwsze jej pasma zniknęły zaraz po tym, jak całkiem oddaliliśmy się od brzegu.

Nagle we mgle zauważyłem jakieś czerwone i fioletowe kształty. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Przetarłem oczy, żeby sprawdzić, czy na pewno nie mam przywidzeń. Mgła i kształty rozpłynęły się bez śladu.

Stałem tak jeszcze chwilę i starałem się uspokoić oddech. Przywidziało mi się; to było pewne. Ta cała podróż przez jezioro z nieznanych powodów nadszarpnęła mi nerwy. Chyba już zaczynałem powoli wariować.

Podczas posiłku byłem nieobecny myślami. Ciągle wracałem do tych kształtów we mgle. Na szczęście wszyscy zajęli się sobą i nie zwracali uwagi na moje rozkojarzenie.

Po jedzeniu Abelard zarządził, że od razu odpływamy, bo musimy zdążyć, dotrzeć na drugi brzeg przed wieczorem. Na szczęście nikt nie próbował nawet protestować, tylko wszyscy skierowali się do swoich szalup, a LDA z Ernitim zabrali nasze pozostawione zapasy. Później elfka złapała za wiosła i miała zamiar już wejść do łódki, ale jej przeszkodziłem.

– Daj, teraz moja kolej trochę powiosłować – powiedziałem z uśmiechem na ustach, a kobieta przyjrzała mi się podejrzliwym wzrokiem. Ona również mi nie ufała. Wyraźnie to widziałem. – No, chyba że bardzo lubisz to robić, to nie będę przeszkadzał – dodałem jeszcze, żeby ją przekonać.

– Nie, nie przepadam. Trzymaj. i dzięki.

– Nie ma sprawy – odparłem z jeszcze szerszym uśmiechem, a elfka, zanim odeszła, jeszcze raz obrzuciła mnie nieprzychylnym spojrzeniem. Chyba nawet pomaganie im nie wzbudzało ich sympatii. W sumie łatwiej było wymienić ufające mi osoby, niż te drugie. Czyli... Abelard i Abelard oraz... Abelard?

Już za chwilę zabrałem się za wiosłowanie i wyspa zaczęła się od nas oddalać. Albo raczej to my powiększaliśmy dystans do niej. Przez kolejne minuty skupiałem się na tej czynności, odpychając powracające myśli o mgle. To jezioro może nie było do końca normalne, ale raczej nie mieszkało tu nic niebezpiecznego. Ot miałem jakieś przywidzenia i tyle.

Nagle poczułem, że coś złapało za wiosło i tym sposobem zaczęło mnie wciągnąć do wody. Jeszcze tylko pomyślałem, że pewnie musiało się o coś zaczepić, a potem coś ruszyło nim bardziej zdecydowanie. Nie zdążyłem go wypuścić i pod wpływem kolejnego, gwałtownego szarpnięcia wypadłem z łódki.

Zderzyłem się głową z taflą. Z każdej strony otaczała mnie zimna woda i bąbelki powietrza. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że opadam coraz głębiej w kierunku dna jeziora i nieprzeniknionemu, ciemnemu granatowi. Nie spodziewałem się, że moja wyprawa mogła skończyć się tak szybko i głupio.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro