Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Almáriel Angela Lirryns

Siedziałam na brzegu jeziora i ociekałam wodą. Ana znajdująca się obok mnie, też nie wyglądała najlepiej. Całe ubranie i końcówki włosów miała mokre. Nic dziwnego, skoro wpadła na idiotyczny, według mnie, pomysł popłynięcia z pomostu prosto we mgłę. Kto normalny ot tak wskoczyłby do nieznanej wody i skierował się w miejsce niepokojąco przywołujące na myśl jakieś horrory lub straszne historie o piratach wyłaniających się z oparów? Szczególnie że wydawało się mu też, że widzi jakieś niepokojące kształty!

Cóż, jak widać, nie byłam lepsza, bo popłynęłam za nią. Teraz jednak myślałam, że nie zdecydowałam o tym świadomie. Wszystko zdawało się takie nierealne i nierzeczywiste, jakbym znajdowała się w jakimś śnie.

Mogłabym to porównać do takiej sytuacji, gdy czasem, jak ci się coś śni i widzisz zamknięte drzwi, to podświadomie czujesz, że za nimi czai się coś strasznego. Krzyczysz do sennej siebie, żeby ich nie otwierała, ale druga ty nie słucha i robi, co chce. Tak właśnie się wtedy czułam. Jakbym oglądała całe to wydarzenie z boku i nie wpływała na decyzje, które moje ciało podejmowało zamiast mnie.

Pierścień, który znajdował się na palcu Anieli, podpowiadał mi, że jednak to wszystko wydarzyło się naprawdę. Nie był podobny do amuletu ziemi. Oba co prawda posiadały kryształki, ale ten w przeciwieństwie do mojego miał niebieskie zabarwienie, a nie zielone. Pierścień ziemi oprawiono w delikatną, złotą obrączkę, a ta wody była masywna i z misternymi zdobieniami. Jedyne co je łączyło, to nawiązanie do fauny.

– Idę się przebrać i spać. Mam dość – powiedziała nagle moja siostra i zerwała się raptownie z podłoża.

Nie miałam pojęcia, co mam jej odpowiedzieć, więc tylko odprowadziłam ją wzrokiem. Nie wiedziałam, skąd u niej nagła chęć powrotu, ale sama nie miałam ochoty wracać do obozu. Abelard zajęty swoim dawnym znajomym mógł wcale nie zauważyć, że jesteśmy całe mokre, a średnio chciało mi się sprawdzać, czy moja teoria była słuszna. A nuż by się okazało, że nie...

Z drugiej jednak strony obiecałam Anieli wsparcie w całej tej sytuacji z Maltozą, ale chyba już dzisiaj nie miałam siły mieszać się w żadne konflikty. Jeden wieczór nie zrobi nikomu wielkiej różnicy.

Jeszcze rano zastanawiałam się, czy nie powiedzieć Anie o motylach. A raczej o tym, że pierścień mógł nas w nie przemienić. Zrezygnowałam jednak z tego, bo nadal nie miałam pewności, czy tak się stało i, jak widać, dobrze zrobiłam. Nie wiedziałam, że cała sytuacja z Maltozą aż tak jej ciąży, a ja jeszcze dołożyłabym jej kolejnych zmartwień... Musiałam sobie poradzić z tym sama. Tak jak sama powinnam podjąć decyzję, co zrobić z kolejnymi pokoleniami dzieci motyli.

Zdecydowanie nie chciałam rozdzielać rodzin i odsyłać maluchów do świata ludzi. Zostaliby sierotami. A jako że ja również nie znałam biologicznych rodziców, wiedziałam, że nie jest to najmilsze uczucie.

Nie mogłam też oczekiwać, że motyle odnalazłyby się po tylu dziesięcioleciach na Ziemi. Już nawet nie chodzi o to, że musiałyby zrezygnować ze swoich mocy, a bardziej nawet o sam postęp techniczny! To tak jakby wysoko rozwiniętego kosmitę wysadzić w podupadłej wsi bez wody i prądu, a potem zostawić bez żadnych wskazówek. O nie, nie poradziliby tam sobie. Szybciej by umarli ze strachu, bo nawet nie potrafiliby się porozumieć z innymi ludźmi, aby poprosić o pomoc!

Jedyne sensowne wyjście to dalej przemieniać dzieci w motyle. Tylko że to wiązało się z wielką odpowiedzialnością za nie, na którą nie byłam chyba jeszcze gotowa. Bo co jeśli ktoś odkryłby w puszczy ludzi przed przemianą? Musiałabym stanąć w ich obronie. A biorąc pod uwagę, jak bardzo tolerancyjne okazały się elfy...

Westchnęłam i zaczęłam się bawić pierścieniem ziemi. Co ciekawe, nadal nie potrafiłam się posługiwać jego mocą, ani nawet nie wiedziałam, na czym mogłaby ona polegać. Po prostu produkuje on motyle? A może potrafi coś jeszcze? Ziemia kojarzyła mi się z roślinami, więc możliwe, że jakoś mógł na nie wpływać. No nie wiem, na przykład przyspieszać ich wzrost.

Jednak wszystkie próby użycia jego potencjalnej mocy, kończyły się niczym. Nie podobało mi się to. Kiedy założyłam medalion ognia, to automatycznie potrafiłam już w jakimś niewielkim stopniu posługiwać się tym żywiołem, a ziemia milczała i nie planowała mi być posłuszna.

Nie chciała mnie, tak jak i ja nie chciałam jej. Może to w tym właśnie tkwił problem? Postanowiłam spytać o to Augsne przy najbliższej okazji.

Od tamtego pamiętnego dnia nie kontaktowała się już ze mną. Ja zresztą też nie kwapiłam się do kolejnego spotkania z czarnowłosą kobietą. Z każdym dniem przybywało mi jednak coraz to więcej pytań odnośnie pierścienia, jego mocy oraz możliwego bycia motylem. Augsne przecież musiała wiedzieć, jak sprawdzić, czy rzeczywiście uzyskałyśmy moc przemieniania się w owady o barwnych skrzydłach, a ja potrzebowałam jednoznacznej odpowiedzi – stałyśmy się nimi czy nie. Osobiście bym wolała to drugie. Głównie dlatego, że nie musiałabym wtedy niczego tłumaczyć Anie.

Z zamyślenie wyrwał mnie wiejący mi po plecach wiatr, przywołujący dreszcze. Zdecydowanie siedzenie w przemoczonych ubraniach nad jeziorem po nocy nie było najgenialniejszym z moich pomysłów. Przez chwilę zastanawiałam się, czy warto ryzykować spotkanie z Abelardem, ale perspektywa możliwego przeziębienia przekonała mnie, że a i owszem, warto. Podniosłam się z ziemi i ruszyłam w stronę obozu, mając nadzieję, że nikt nie będzie mnie o nic wypytywał.

* * *

Otworzyłam zaspane oczy. Zauważyłam, że Aniela też już nie spała. Stała pomiędzy Maltozą a LDA i najwyraźniej rozstrzygała jakiś kolejny spór. Nie rozumiałam ani słowa, bo oczywiście posługiwały się językiem małej.

Wczoraj nam obu udało się uniknąć pytań odnośnie kąpieli w jeziorze. Wystarczyło tylko, że Ana pokazała im pierścień i automatycznie wszyscy zostawili ją w spokoju. Mnie w udziale przypadły tylko zaniepokojone spojrzenia, kiedy już przyszłam do obozu. Widocznie nie spodobały im się moje sine z zimna usta.

Spokój jednak nie trwał długo.

Jeszcze przed zaśnięciem wpadłam na pomysł rozwiązania problemów na linii Maltoza i LDA. Wystarczyło po prostu pozbyć się jednej z nich. Takie proste i oczywiste. Tylko był jeden problem – moja siostra w życiu nie porzuciłaby małej na pastwę losu, a raczej nikt też nie posunąłby się do morderstwa LDA. Już nie mówiąc o tym, że czarnowłosa elfka była jakąś naszą daleką rodziną. Jedyną spokrewnioną ze mną osobą, którą znałam, nie licząc mojej bliźniaczki. Teraz jednak, kiedy patrzyłam, jak znowu się kłócą, wpadł mi do głowy pomysł, jak to rozwiązać.

– Co się znowu stało? – spytałam niby od niechcenia, podchodząc do nich.

– Ten mały potwór specjalnie wysypał nasze zapasy na ziemię! – LDA wyciągnęła oskarżycielsko palec i wskazała na Maltozę.

Dziewczynka raczej nie zrozumiała, co mówiłyśmy, ale jej srebrne oczy i tak ciskały piorunami.

– To był wypadek – odparła Aniela i posłała mi błagalne spojrzenie.

– Na pewno nie zrobiła tego specjalnie. – Też stanęłam w obronie dziewczynki. Jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby rzucała jedzeniem z premedytacją, szczególnie że sama też coś musiała jeść, więc niszczenie zapasów nie byłoby jej na rękę.

– Ja i tak swoje wiem – odparła LDA urażonym tonem. – Mam cię na oku, pamiętaj! – rzuciła jeszcze na odchodne do Maltozy i zostawiła nas same.

Ana głośno westchnęła. Widać było, że już jest tym wszystkim mocno zmęczona.

– Chyba mam pomysł, jak w końcu zaprowadzić tu spokój – powiedziałam, a siostra automatycznie spojrzała na mnie z nadzieją i zaciekawieniem. – Dusze mówiły, że demony mieszkają niedaleko, prawda? Może po prostu odprowadziłybyśmy małą do domu?

Niebieskie oczy mojej siostry zabłysły. Momentalnie zyskałam pewność, że spodobał jej się ten pomysł. Choć wiedziałam, że nie będzie jej łatwo rozstać się z Maltozą, to raczej zrozumiała, że to jest dobre wyjście.

– Mówiła, że ma tam siostry i ciotki, więc na pewno miałby kto się nią zaopiekować – stwierdziła po zastanowieniu. – Tylko jest jeden problem, Abelard w życiu się na to nie zgodzi – rzekła po chwili z zawodem w głosie.

No tak. Zawsze było jakieś ale. Nigdy nie może pójść coś gładko i bezproblemowo.

– Załatwię to z nim – odrzekłam, czując nagły napływ odwagi. I tylko niech spróbuje się sprzeciwić – dodałam w myślach.

Postanowiłam zrobić to od razu. Nie było sensu zwlekać, bo nic by to nie zmieniło. Ruszyłam więc w kierunku Abelarda, który stał po drugiej stronie obozu i w najlepsze rozmawiał ze swoim znajomym. Czyli będzie podwójnie trudno. Cudownie.

Ana podążyła za mną, biorąc Maltozę za rękę.

Clete pierwszy zauważył naszą obecność. Właśnie śmiał się głośno z jakiegoś żartu naszego dowódcy, a ten drugi dostrzegł nas dopiero po chwili.

– Za tym jeziorem jest kraj demonów, prawda? – zapytałam od razu, nie bawiąc się w podchody.

– Tak, a co?

Wzięłam głęboki oddech, szykując się psychicznie na trudną batalię.

– To się dobrze składa, bo mamy blisko, żeby odprowadzić Maltozę do domu. i to właśnie zrobimy – powiedziałam, akcentując wyraźnie ostatnie słowo.

– Wykluczone! Tam aż roi się od demonów! To niebezpieczne, Andreth by nigdy na to nie pozwoliła – wyrzucił z siebie jednym tchem Abelard.

– Widzisz tu gdzieś Andreth? Nie. Więc nie może nam zabronić – warknęła zdenerwowana Ana, a ja położyłam jej rękę na ramieniu, próbując ją uspokoić i przekonać, że dam sobie radę w tej jednej bitwie.

Nie tędy droga. Z takim nastawieniem nie było szans, żeby udało nam się go namówić. Kochałam swoją siostrę, ale czasem jej pomysły i sposoby na uzyskanie tego, co chciała, mnie przerażały. Nie zdziwiłabym się, gdyby uznała, że warto na przykład zamrozić każdego, kto sprzeciwiałby się wyprawie do kraju Maltozy.

– Ja tu jestem dowódcą i nic nie macie do powiedzenia. Tam jest niebezpiecznie, a te demoniczne bestie tylko czekają na to, aby móc nas zabić.

No toż tak. Standardowo. Abelard nigdy nie potrafił pohamować złości. Nie miałam pojęcia, jak oni przez tyle lat nie pozabijali się, mieszkając razem jako przybrane rodzeństwo. W tym jednym przypominał moją siostrę – ciągle wybuchał gniewem. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy oboje odziedziczyli tę cechę po swoich przybranych rodzicach. Przecież wiadomo, że to, gdzie się wychowujemy, ma wpływ na osobowość.

A tak z ciekawości... on się spodziewał pluszowych misiów w kraju demonów czy jak? – pomyślałam, przypominając sobie, na czym w tym momencie powinnam się skupić. Chyba nie powinno być zaskoczeniem, że mieszkają sobie w swoim państwie...

– Czekaj, może to nie taki zły pomysł – wtrącił się niespodziewanie Clete i wszystkie spojrzenia spoczęły na nim.

Nie tylko moje, Abelarda i Anieli, która tłumaczyła Maltozie naszą rozmowę, ale też Keala, Ernitiego i LDA, którzy przysłuchiwali się kawałek dalej z zaciekawieniem naszej wymianie zdań, wyraźnie zastanawiając się, jaki będzie jej finał.

– Tak, masz rację, on nie jest zły. Jest tragiczny – wysyczał wściekle Albert. Widocznie nie było mu w smak, że nawet jego najbliższy przyjaciel stawał przeciw niemu.

– Nie, pomyśl chwilę – przerwał mu Clete. – To się może nam opłacić.

– Opłacić? – powtórzył po nim nasz samozwańczy dowódca, a on przytaknął i potarł z namysłem swoją brodę.

Byłam pod wrażeniem, że jasnowłosy elf w ogóle słucha, co on ma do powiedzenia, a nie od razu stwierdza, że nie ma racji, jak w wypadku wszystkich innych, którzy próbują z nim rozmawiać.

– Fascynujące zjawisko – wyszeptała zdumiona Aniela, tak, że tylko ja i Maltoza ją usłyszałyśmy, ale jak wiadomo, że tylko ja zrozumiałam.

Widocznie moja siostra też była zdziwiona faktem, że Abelard może brać pod uwagę zdanie kogoś innego niż on sam.

– Pozbylibyśmy się obciążenia, jakim jest Maltoza. No i nie trzeba by było pilnować na każdym kroku, czy nie planuje nam nic zrobić – oznajmił Clete.

Oczy Any zabłysły gniewnie na ten jawny zarzut planowania naszej śmierci przez dziewczynkę, ale powstrzymałam ją gestem od wyrażenia swojego sprzeciwu. Czułam, że Clete może przekonać Abelarda, a to byłoby nam bardzo na rękę.

– No i dodatkowo demony mogą okazać się wdzięczne, że uratowaliśmy jedną z nich. Z tego, co słyszałem, to są bardzo rodzinne. Może jakoś nam to wynagrodzą?

Widać było, że Abelard rozważa tę myśl. Chyba pomysł wynagrodzenia mu się bardzo spodobał. Żałowałam, że sama na to wcześniej nie wpadłam.

– Dobrze, niech będzie – rzekł po chwili namysłu. – Ale gdy tylko zacznie nam grozić jakieś niebezpieczeństwo, to od razu wracamy – zastrzegł wyraźnie.

Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Kto by się spodziewał, że Clete nam tak bardzo pomoże?

– Jest tylko jeden problem – wtrącił się niespodziewanie Erniti. – Objechanie jeziora zajmie nam bardzo dużo czasu. Nie wiem, czy możemy sobie na to pozwolić.

Od razu mina mi zrzedła. Za łatwo poszło, mogłam przewidzieć, że będzie jakieś ale. Obrzuciłam go niechętnym spojrzeniem, a on je chyba zrozumiał, bo od razu zamilkł.

– Popłyniemy łódkami. Widziałam wczoraj dwie przy pomoście – wtrąciła się szybko moja siostra, jakby bała się, że Abelard zmieni zdanie.

– Ale wtedy co z końmi? Nie możemy ich tu tak zostawić, bo wtedy droga powrotna zajmie nam wieki! – zaprotestował Clete.

Możliwe, że za szybko zaczęłam go lubić. Dla odmiany mógł teraz siedzieć cicho.

– Ja z nimi zostanę – zaoferował się Erniti. Chyba chciał naprawić to, co popsuł swoim stwierdzeniem o czasie. – Niedaleko stąd jest bród na rzece, przejadę na drugą stronę i poczekam na was po południowej stronie jeziora. Stamtąd będziemy mieli blisko do oazy i nie trzeba będzie jechać do mostu koło stolicy.

– Dobry pomysł, ale z jednym ale – odezwał się niespodziewanie Keal. – Ja zostanę z końmi.

Chciałam zaprotestować. Nie podobało mi się to ani trochę, ale brązowowłosy elf nie dał nikomu dojść do słowa.

– Jestem najmniej potrzebny. Nie przydam się w walce, a ty, Erniti, musisz z nimi być, gdyby komuś coś się stało. Możecie nie mieć czasu, żeby szukać innego uzdrowiciela.

Po jego wypowiedzi nastała ciężka cisza. Każdy musiał chyba przetrawić jego słowa. Choć nie podobało mi się, że Keal zostanie, to miał sporo racji. Abelard w życiu by nie został, ja, moja siostra i Maltoza z oczywistych względów odpadałyśmy. Clete nikt by na tyle nie zaufał, bo mogłoby się okazać, że gdzieś zniknął z naszymi końmi. A co by nie mówić o LDA, to akurat na walce się znała i niezbyt rozsądnie byłoby osłabiać naszą grupę o tak wyszkoloną osobę.

– Zgoda – rzekł w końcu Abelard. – Zbierajmy się.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Udało się!

Moja siostra również obdarzyła mnie uśmiechem. Czyli wszystko w normie.

Wszyscy w pośpiechu zaczęli zwijać obóz. Nie spodziewałam się, że wcielimy mój pomysł odwiezienia Maltozy w życie i to tak szybko, bo już po chwili byliśmy spakowani i ruszyliśmy w drogę.

Przy pomoście istotnie stały dwie łódki, a raczej nazwałabym je szalupami z wiosłami. Każda maksymalnie pomieściłaby tylko pięć osób, więc trzeba było się rozdzielić. W jednej wylądowałam ja, Ana, Maltoza i Erniti, ponieważ nie miałam zamiaru rozstawać się z siostrą, a ona z dziewczynką. W drugiej natomiast znaleźli się Abelard, Clete i LDA oraz nasze zapasy jedzenia.

Nie zabraliśmy ze sobą dużo rzeczy i namiotów, bo potem trzeba by było, to wszystko nieść, skoro zostawialiśmy konie. Sprzęt miał na nas spokojnie czekać razem z Kealem po południowej stronie jeziora.

Z ciężkim sercem wsiadłam do łódki i patrzyłam, jak sylwetka elfa robi się coraz mniejsza z każdą pociągnięciem wiosłem przez Ernitiego.

Na to już nic nie mogłam poradzić, ale obiecałam sobie, że tym razem będziemy się trzymać z daleka od mgły, dusz i tym podobnych rzeczy. Choćbym miała siłą zatrzymać Anę w tej łódce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro