Rozdział 29
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Postawny mężczyzna o zielonych oczach, gęstej brodzie i długich, ciemnych włosach, na których niezmiennie trzymał kaptur, towarzyszył nam w podróży już od kilku dni. Co więcej, zdawało się, że zaczął tu pełnić bardzo ważną funkcję. Większość ekipy wolała trzymać się od niego z daleka, w końcu nie wiedziałyśmy, kim był i nigdy nie widzieliśmy go w oazie Andreth. Dla nas uosabiał wielką niewiadomą. Wziął się znikąd i jedynie Abelard wydawał się go dobrze znać i być przekonanym o jego dobrych intencjach. Ja i Angela za to wolałyśmy się do niego nie zbliżać, żeby przypadkiem w pewnej chwili nie zmienił zdania, nie porwał nas i nie zawiózł do króla.
Chociaż z zachowania Abelarda można było wywnioskować, że bardzo dobrze go zna i mu ufa. W sumie zastanawiało mnie, w jaki sposób się zapoznali i dlaczego darzą się aż tak dużą sympatią. W końcu znałam mojego brata nie od dziś i jedno wiedziałam o nim na pewno: nie miewał przyjaciół. A nawet jeśli miał, to zrywał z nimi znajomość po jakiś dwóch latach i potem takie osoby nawet nie chciały wspominać o tym, że go znały.
Odwróciłam wzrok od naszego potencjalnego zabójcy na zlecenie i rozluźniłam mięśnie. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. I nie pomagał w tym fakt, że odkąd przekroczyłyśmy rzekę, cały czas pozostawałam czujna. Przez większość czasu moja moc lodu buzowała tuż pod powierzchnią skóry moich palców, aby na każdy nieprzemyślany ruch nowoprzybyłego z łatwością wystrzelić z nich lodowe strzał. A to wypompowywało ze mnie energię.
Jednak skoro przez ostatnie kilka dni Clete nie zrobił nic niewłaściwego, przestałam, aż tak kontrolować moc i trochę odpuściłam. Co wcale nie znaczyło, że przestałam go obserwować.
Przez swoje rozmyślania, nawet nie zauważyłam, kiedy reszta drużyny się nagle zatrzymała. Dlatego mój koń podszedł bliżej do naszego przywódcy, niż miałam w zamiarze. i tak oto znalazłam się najbliżej naszego nowego towarzysza, odkąd został nowym przybocznym Abelarda. Obdarzył mnie przenikliwym spojrzeniem.
Jego oczy jednak nie są zielone – pomyślałam, wpatrując się w niego z taką samą uwagą. Przez chwilę nawet przeszło mi przez myśl, że może nosić soczewki, jako że obwódka jego tęczówek miała granatowy odcień, jednak szybko ją odrzuciłam, przypominając sobie, że przecież elfy nie znają takiej technologii.
Chyba że on nie jest elfem – podpowiedziała mi podświadomość.
Chcąc nie chcąc, musiałam jej przyznać rację. Szybko przebiegłam w myślach listę gatunków rozumnych mieszkających w Ampelium, które do tej pory poznałam. Jednak nie mogłam go zaliczyć ani do oread, ani do demonów, ani nawet do gnomów czy smoków. Jaką zatem mocą władał?
Nie zaspokoiwszy swojej ciekawości, odeszłam od nich kilka kroków. Wolałam się nie narażać niepotrzebnie, zwłaszcza że czułam się ekstremalnie wymęczona, a mój refleks już siadł. Lepiej było zachować daleko idącą ostrożność i trzymać się z dala od tego podejrzanego typa w zielonym kapturze.
Rozejrzałam się wokół. Gdzie ja byłam? Przede mną rozciągał się widok na piękne, sterylnie czyste jezioro, które idealnie odzwierciedlało rzeczywistość – nie miało żadnych zniekształceń. Powiedziałabym, że to dzięki temu, że powietrze stało, ale nie mogłabym się bardziej mylić. Moje włosy targał wiatr, więc brak zmarszczek na tafli wody musiał być jakimś specjalnym zjawiskiem tego zbiornika.
Obejrzałam się ku reszcie moich towarzyszy i dokładnie przeskanowałam otoczenie. Stali jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, więc nie bardzo dostrzegałam szczegóły, ale spokojnie dało się rozpoznać poszczególne osoby po ich specjalnych właściwościach typu kolor włosów czy szybkość i energiczność ruchu.
Pierwsze, co zauważyłam, to Angelę wpatrującą się we mnie z niepokojem. Widocznie nie bardzo podobało jej się to, jak bardzo przejmuję się nowym, i ile wymaga ode mnie energii trzymanie mocy w pogotowiu. A teraz jeszcze z własnej woli podeszłam do osoby, której się bałam na odległość nie więcej niż metr. Musiało ją to nieźle zaniepokoić. Zresztą nie dziwiłam się temu wcale. Mnie moje zachowanie również wydawało się nietypowe, ale aktualnie byłam tak zmęczona, że bardziej kierowałam się bezmyślność niż intuicją.
Z wysiłkiem posłałam więc jej pokrzepiający uśmiech. Chyba był na tyle wiarygodny, że mi uwierzyła, że panuję nad sytuacją, bo wróciła do swoich zajęć. Zsiadłam z konia i pozwoliłam mu się napić wody, lecz on machnął łbem, parsknął i odskoczył od lustra. Zawróciłam więc go i podprowadziłam bliżej naszych. Potem zdjęłam z niego siodło i puściłam wolno, wcześniej spętawszy nogi, aby nie mógł uciec i pozwoliłam iść do swoich, napić się, najeść i odpocząć, po czym sama podeszłam do rozkładanego przez moich towarzyszy obozu.
Abelard i Clete powrócili do zwyczajnej rozmowy, ignorując wszystkich wokoło. Inni przynajmniej pomagali rozbić obóz. Już wcześniej ustaliliśmy, że kiedy znajdziemy jezioro, będziemy musieli się tu zatrzymać na troszkę dłużej, tak, abym swobodnie miała czas zdobyć pierścień. W sumie to było jedyne, o czym rozmawialiśmy przez te trzy dni podróży, odkąd dołączył do nas nieznajomy. Nie chcieliśmy mu przecież niechcący zdradzić innych szczegółów wyprawy, gdyby jednak okazał się niegodny zaufania.
Powiodłam dalej wzrokiem po innych członkach ekipy, chcąc sprawdzić, czym zajmuje się każdy z nich. LDA wraz z Maltozą ramię w ramię rozkładały jeden z namiotów. Gdzieś w którymś momencie dogadały się ze sobą na tyle, żeby nie drzeć kotów, ale też jeszcze nie na tyle, aby móc w spokoju ze sobą rozmawiać.
Erniti i Keal rozkładali drugi z namiotów, wcale przy tym nie rozmawiając. Co jakiś czas za to zerkali w kierunku Clete, jakby uważając, żeby znienacka nas nie zaatakował. Westchnęłam w duchu. Nie podobała mi się atmosfera panująca w obozie, ale niewiele mogłam z tym zrobić.
Chociaż... znalazłoby się jedno, a może nawet dwa wyjścia. Najlepiej byłoby jak najszybciej zdobyć pierścień, a potem moglibyśmy się wrócić do oazy, wtedy zapewne wszystko wróciłoby do normy. Albo... odesłać z powrotem Clete. Ale niestety, na to na pewno nie zdobyłby się Abelard. Przecież, jak on to powiedział: "dodatkowy wojownik zawsze się przyda, no i będzie on idealnym uzupełnieniem przy rozdzielaniu wart". Chociaż wiedziałam doskonale, że w czasie jego zmiany, ktoś z naszych dodatkowo go pilnuje, ale co ja mogłam. Mojemu bratu nie dało się przetłumaczyć. Zachowywał się, jakby pozjadał wszystkie rozumy.
Nie przejmując się już dłużej resztą pospólstwa, odwróciłam się do nich plecami i postanowiłam przejść się na spacer. Nie chciałam dalej przebywać w tym dziwnym, toksycznym środowisku. Było to niezdrowe dla mojej psychiki. Musiałam trochę od nich odsapnąć.
Widocznie Angela miała podobne odczucia, bo zaraz ruszyła w tę samą stronę co ja.
– Gdzie idziesz? – zapytała, zrównując ze mną krok.
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Byle dalej od potencjalnych szpiegów. Nie lubię czuć, że w każdej chwili jakiś koleś może mnie zaatakować i ewentualnie donieść o moich planach swojemu szefowi – powiedziałam z sarkazmem.
– Może wcale nie jest taki zły? Tylko sprawia takie wrażenia? Może to właśnie jego dar?
– starała się mnie jakoś pocieszyć.
– A no właśnie zastanawiałam się nad tym, co on właściwie umie. Zauważyłaś jego intensywny kolor oczu? Wilhelmina ma podobnie niepospolity kolor oczu i posiada niezwykłe zdolności. Ciekawe, co zatem potrafi ten tutaj – powiedziałam.
– Oby to nie było nic strasznego.
– Oby – zgodziłam się z nią.
Przez jakiś czas lawirowałyśmy w ciszy między fioletowolistnymi, dumnie rosnącymi fanalami, rozłożystymi skroblami, różowomalinowymi lazdami i alejkami utworzonymi przez alksy podziwiając niezwykłą roślinność. A przynajmniej ja to właśnie czyniłam.
– A cała reszta naszej eskadry też cię irytuje? Bo wiesz, chyba bezpieczniej byłoby jednak zostać z nimi. Gdy jesteśmy same, to jesteśmy bardziej narażone na ataki szpiegów, bo nikt nas nie pilnuje. A reszta przecież nie jest taka zła.
– Mówisz tak, bo nikt nie oczekuje od ciebie, że będziesz negocjatorem w wiecznych kłótniach LDA i Maltozy, a potem nagle ignoruje cię i wszystkich wokół, bo spotkał starego znajomego i jeszcze chce, żebyś znalazła pierścień, o którym wiesz tylko tyle, że istnieje i znajduje się w jakimś dusznym jeziorze.
Angela wpatrywała się we mnie przez chwilę w osłupieniu, a potem zachichotała.
Wpatrywałam się w nią przez chwilę, nie wiedząc, o co chodzi.
– W dusznym jeziorze? – wysapała w końcu między napadami śmiechu.
W końcu i ja zachichotałam.
– Heh, no wiesz, dla ludzi każde większe skupisko wody w końcu okaże się duszne, prawda? – wyszeptałam, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Nasz napad głupawki trwał kilka ładnych minut. Kiedy wreszcie ustał, przeprosiłam moją siostrę za mój wybuch. Mimo że nie czułam się najlepiej w tym towarzystwie, to w końcu nie była jej wina i nie powinnam tak na nią napadać.
– Sorry, sis. Nie chciałam. Po prostu już nie wytrzymuję tych wszystkich oczekiwań. Wiesz, że jestem raczej samotniczką i ciągłe przebywanie z tyloma elfami, które coś ode mnie oczekują, po prostu mnie wykańcza – rzekłam, a moja siostra uśmiechnęła się tylko smutno i mnie przytuliła. A ja pozwoliłam jej na to, bo mimo że tego nie lubiłam, dotyk bliźniaczki nie był mi niemiły.
– Nie musisz brać wszystkiego na siebie, wiesz? – powiedziała, odsuwając się trochę ode mnie.
Pokiwałam głową. Tylko tyle mogłam zrobić. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co powinnam powiedzieć, a wiedziałam, że mój sobowtór zrozumie mnie bez słów.
– Pomożesz mi? – zapytałam z nadzieją.
Angela posłała mi uśmiech i kiwnęła głową.
i tak ramię w ramię poszłyśmy dalej wzdłuż jeziora, rozmawiając o tym, w jaki sposób mamy sobie z tym wszystkim poradzić. Trawy szumiały wokół nas wesoło, a my, nie przejmując się niczym, spacerowałyśmy tak długo, aż dotarłyśmy na jakiś pomost. Nie rozmyślając długo, weszłyśmy na niego i usiadłyśmy na jego końcu, zanurzając stopy w chłodnej wodzie, idealnej na schłodzenie organizmu.
Zaczęło się już powoli ściemniać, ale nam nie chciało się wracać do obozu i siedziałyśmy tak długo, aż nad wodą zaczęła się unosić mgła. Całkowicie rozluźnione wpatrywałyśmy się w nią jak zaczarowane i opowiadałyśmy sobie nawzajem historie o statkach, dla których właśnie taka potencjalnie nic nieznacząca mgła stała się zgubą, gdy nagle coś zauważyłam. Jakby jakieś kształty tańczące we mgle.
– Ty też to widzisz? – zwróciłam uwagę Angeli.
Moja siostra spojrzała we wskazanym kierunku i zmrużyła oczy, starając się dostrzec coś przez mlecznobiałą zasłonę powoli okalającą coraz to większe partie dusznego jeziora.
– Zwykła mgła – odparła po chwili. – Co w niej takiego niezwykłego?
– Kształty. Tańczą we mgle, o tam!
Angela pokręciła głową. Chyba trochę z politowaniem, a trochę niedowierzaniem.
– Nic tam nie widzę – odparła. – Musiało ci się coś przewidzieć.
– Nie, tam coś jest. Popłynę sprawdzić – zadecydowałam w jednej chwili.
– Do reszty zwariowałaś – powiedziała cicho moja siostra, ale nie powstrzymała mnie przed zsunięciem się z pomostu i popłynięciem we mgłę. Co więcej, poszła w moje ślady. Mimo tego, co myślała o moim pomyśle, nie miała zamiaru mnie teraz zostawiać.
Z każdym kolejnym ruchem ramion coraz bardziej przybliżyliśmy się do dziwnych, tańczących cieni. Teraz nawet Angela je widziała, jak wywnioskowałam z jej gwałtownego wdechu. Choć wygląd miały nieco nietypowy jak na zwykłe istoty. Były spowite we mgle jakby lekko przezroczyste. Kiedy jeszcze bliżej ku nim podpłynęłam, mogłam rozpoznać ich rysy twarzy.
Było ich troje. Dwoje młodych mężczyzn i jedna kobieta. Dziewczyna miała fioletowe włosy i duże, fioletowe oko. Znaczy, podejrzewam, że miała dwoje oczu, ale jej asymetryczna fryzurka przysłaniała to lewe. I ogólnie, prawie cała była fioletowa, tylko jej skórę miała bardziej biaława. Wyciągnęła ku mnie dłoń, którą od razu przyjęłam. Wydawała się chłodna i jakby zbyt nierealnie miękka, jeszcze trochę, a mogłabym swoją dłonią przejść przez jej, ale o dziwo, trzymała mnie mocno, a potem wyciągnęła z wody i postawiła koło siebie.
W zdziwieniu wpatrywałam się w swoje stopy, które nie zapadały się w wodzie. Poczułam na sobie wzrok Angeli, którą ujęli za ramiona dwaj mężczyźni, jeden, o trochę przydługich, ciemnozielonych włosach, opadających w nieładzie na zielonkawe czoło i oczy koloru trawy, a drugi, którego można by określić mianem Afroamerykanina, gdyby nie to, że zamiast koloru czekoladowego, cały był w barwie czerwonej, a jedynie kolczyk, który nosił w lewym uchu, był brązowy.
Wszystko wydawało się takie nierealne, jakbyśmy znajdowały się w jakimś śnie.
Gestem zaprosili nas do tańca. Kiedy spełniłyśmy ich prośbę i zaczęłyśmy tańczyć do dziwnej melodii, która przypominała mi trochę skrzyżowanie naszych ludowych polskich pieśni z dziwnym, twardym zaśpiewem, godnym rodowitego Niemca, dołączyły do nas trzy kolejne osoby. Jedną z nich była granatowooka dziewczyna o bardzo jasnej skórze, ledwie wpadającej w błękit, z ciemnoniebieskimi włosami i niezbyt długą grzywką. Była niewiele starsza ode mnie, a na lewym policzku miała wyrysowane niebieskie gwiazdki. Na jej głowie znajdował się błękitny welon zakończonym jasną koronką, a ubrana była w niebieską ślubną suknię z narzuconą na ramiona peleryną zapiętą na jakiś dziwnie błyszczący, fioletowy liść.
Kolejno chłopak, który mogłby uchodzić za jej brata, albowiem miał identyczną cerę i ogólnie był tych samych barw oraz ostatnia kobieta, która wyglądała na bardzo nieśmiałą. Wyróżniał ją wygląd, ponieważ, wszyscy tutaj zebrani, oprócz oczywiście mnie i Angeli, byli jednego koloru. A ta tutaj miała biało-niebieskie włosy, związane kredową gumką w niesforny koński ogon. Dodatkowo nosiła granatową sukienkę, a jej skóra, zamiast barwy śniegu albo nieba, przybrała odcień raczej szarawy. Na szyi miała bezbarwny kryształek, który świecił dziwnym blaskiem. W porównaniu do innych była wręcz rażąco kolorowa.
Przyjęłam jej dłoń, którą ku mnie wyciągnęła i razem zaczęłyśmy tańczyć. W tym momencie przypomniała mi się dosyć znana piosenka o tańczeniu: "Tańcz, tańcz, tańcz", włączana prawie na wszystkich dyskotekach, na których do tej pory byłam. W sumie miała idealną nazwę.
W duchu zaśmiałam się i potknęłam ze zdekoncentrowania. Nie chcąc się przewrócić, wyciągnęłam na oślep dłoń. Chwyciłam coś twardego i pociągnęłam ku sobie. Kiedy już zdołałam odzyskać równowagę, muzyka ucichła, a całe towarzystwo, oprócz dziewczyny, z którą tańczyłem, a która właśnie gdzieś zniknęła, wpatrywali się w moją dłoń z przerażeniem. Kiedy otworzyłam zaciśniętą pięść, zobaczyłam w niej ten bezbarwny kryształek, który wcześniej dyndał na szyi dziewczyny.
– Zabiłaś Serynę – wyszeptał granatowy chłopak.
– Ja... co? – zapytałam zdenerwowana, rozglądając się niepewnie dookoła.
– Zabiłaś ją – wysyczał z nienawiścią zielonowłosy mężczyzna. – Jak mogłaś! Nie ty powinnaś dostać ten pierścień. Dlaczego Udens właśnie dla ciebie go przeznaczyła? Zupełnie się nie nadajesz do tej roli, skoro nawet nie potrafisz utrzymać przy życiu rączek i zabijasz dusze, które go pilnują!
– Ona nie wiedziała – wyszeptała cicho gwiezdna... dusza?
– To nie ma znaczenia. Nie broń jej, Atria – tym razem odezwał się czerwonowłosy chłopak. – Każdy demon wie, że nie wolno zrywać kryształów wodnych, bo tym samym uśmierca się jego właściciela.
– Ale ja nie jestem demonem – powiedziałam, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.
– Ale podróżujesz z jednym z nich. One mieszkają niedaleko stąd i wiedzą jak się postępuje z duszami wodnymi. Nie uwierzę, że ta twoja mała, złotowłosa przyjaciółka nie powiedziała ci, jak nas zniszczyć! Na pewno zrobiłaś to z premedytacją. Zerwałaś jej kryształ! – Wycelował w moją stronę palec i wpatrywał się we mnie z nienawiścią.
– Natychmiast przestańcie! – wykrzyknęła kobieta o fioletowych włosach. – Atria, zabierz stąd Eufira. Musi się uspokoić. i nie pozwól, żeby zerwał swój kryształ w chwili słabości! – nakazała gwiezdnej duszy. – Seryna i Eufir byli parą. Mam nadzieję, że to jakoś zniesie – wyszeptała w moją stronę, chcąc mnie uświadomić, o co chodzi. – A ty Garret, odsuń się od niej. To, że podróżuje z demonem, nie znaczy, że musi wszystko o nas wiedzieć. Poza tym, ta mała nie ma nawet pojęcia, skąd pochodzi. Nie mieszkała tu przez dłuższy czas, a jest jeszcze młoda, nie musi więc posiadać takiej wiedzy jak inne demony w jej wieku.
– Skąd ty to niby wszystko wiesz? – zapytała, stojąca do tej pory cicho Angela.
– Rozmawiałam z Udens. Co prawda zmieniała swoją decyzję kilka razy, ale skoro już tu jesteś, to myślę, że, tak czy siak, należy ci się pierścień – powiedziała i kiwnęła palcem na granatowo-niebieskiego faceta, który przyglądał się z daleka naszej wymianie zdań. – Lemuer, daj naszej królewnie to, co się jej należy. Powinna jak najszybciej stąd znikać, bo Garret jest gotów zerwać ze mnie mój kryształek – tu pokręciła czerwonym kolczykiem w brwi – a potem oskarżyć o to tą małą – powiedziała z przekąsem.
Wciąż oszołomiona szybko chwyciłam to, co podał mi Lemuer, czy jak mu tam było, podziękowałam i czym prędzej zrobiłam odwrót w tył. Nie chciałabym przy okazji zabić kogoś jeszcze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro