Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Ismera Koidal

– Pani, czy jesteś absolutnie pewna, że to dobry pomysł? – Spojrzałam niepewnie na królową, a ona zamiast odpowiedzi podała mi zawiniątko ze śpiącym chłopcem. Niepewnie wzięłam dziecko, a Limesa zarzuciła kaptur płaszcza na głowę i ukryła pod nim swoje rude włosy z czerwonymi pasemkami.

– Pani... Powinnyśmy zabrać ze sobą strażników albo chociaż poinformować króla...

– Nie będziemy martwić Girtsa i tak ma za dużo na głowie. Bardzo się przejmuje tymi dziewczętami. A strażnicy tylko by przeszkadzali i plątali się pod nogami – odparła stanowczym tonem i energicznym krokiem ruszyła przed siebie starym korytarzem.

– No właśnie, a rebelianci? Pani, to nierozsądne i niebezpieczne, oni mogą się gdzieś tu kryć. – Podreptałam za nią z Toluenem na rękach. – Dobrze wiesz, że z moją marną mocą nie będę w stanie cię obronić.

Miałam ochotę przeklinać w myślach na moją nieprzydatną do niczego moc zmiany barwników kwiatów.

– Rebeliantów nie ma w stolicy – odparła z pełnym przekonaniem.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Królowa była czasem lekkomyślna i niepoważna jak dziecko. I naiwna. Tak, zdecydowanie zbyt naiwna jak na drugą najważniejszą osobę w kraju.

Limesa skręciła w kolejny zaułek i zapaliła pochodnię, którą niosła w dłoni od jakiegoś czasu. Blask ognia skutecznie rozświetlił wiekowe, kamienne ściany korytarza.

– Pani... Ty możesz pakować się w tarapaty, ale po co mieszać w to bezbronne dziecko? – Podjęłam kolejną próbę odwiedzenia królowej od tego głupiego pomysłu, choć wiedziałam, że raczej jestem skazana na porażkę.

– Dobrze wiesz, że nienawidzę się z nim rozstawać nawet na kilka krótkich chwil – odparła spokojnym głosem.

Akurat to byłam w stanie zrozumieć. Nie widziałam moich dzieci od kilku lat i wszystko, co robiłam teraz, czyniłam po to, aby były one bezpieczne. Starałam się je chronić, jak tylko umiałam. Nie byłam dumna ze swojego postępowania, szczególnie że polubiłam swoją nową królową, ale tłumaczyłam sobie, że wybrałam mniejsze zło. A przynajmniej miałam nadzieję, że to zrobiłam.

Nie odpowiedziałam więc nic, zarzucając na jakiś czas próbę powstrzymania królowej i dalej szłyśmy starym korytarzem, a jedynym dźwiękiem, który nam towarzyszył, było stukanie naszych butów o kamienną posadzkę.

Minęła dłuższa chwila, nim dotarłyśmy do piątej, najmniej znanej bramy Slime nuqurena. Limesa odłożyła pochodnię i zaczęła coś robić przy skomplikowanym mechanizmie starszym zapewne niż większość stolicy. Według legend twierdza wyłoniła się z resztek góry, która runęła po walce z dziewięciogłowym. Dopiero później powstała dzielnica wyższych elfów i jedyne miasto w naszej krainie. Otoczono je murami, które w tym miejscu przylegały do ścian fortecy. Tym sposobem piąta brama prowadziła poza główne dzielnice Slime nuqurena. Kiedyś służyła najpewniej jako ostatnia droga ucieczki z twierdzy, ale po latach całkiem, o i tak już tajnym wcześniej korytarzu, zapomniano. Dodatkowo, przez rozbudowę miasta, nie wychodził już on poza nie, a kończył się w jednej z dzielnic elfów niskiego rodu, więc jeśli teraz ktoś chciałby uciec nim z zamku to i tak pozostawała mu jeszcze do przebycia jedna brama i mur, jeśli planował opuścić stolicę.

Królowa streściła mi tę historię, kiedy schodziłyśmy do niższych pięter pałacu głównego. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Limesa trafiła na ten tunel, ale chyba nie chciałam wiedzieć. Wiedza równała się z obowiązkiem jej przekazania, a tak mogłam udawać, że przecież nic o tajnym korytarzu nie wiedziałam... Choć skoro właśnie z niego korzystałam, to i tak było za późno.

Nagle coś niespodziewanie huknęło i kiedy podniosłam wzrok, zamiast jednolitej ściany z kamienia ujrzałam... no właśnie brak wspomnianej ściany i kawałek błękitnego nieba oraz brukowaną uliczkę.

Limesa ponagliła mnie gestem ręki, więc szybko wyszłam z ciemnego tunelu i stanęłam w cieniu najbliższego budynku. Rozejrzałam się niepewnie, starając się ustalić, w którym miejscu stolicy się znajdujemy. Zgodnie z opowieścią, była to bez wątpienia dzielnica elfów niskiego rodu. Domy nie wyglądały na zadbane. W większości kamienno-drewniane budynki w żadnym stopniu nie dorównywały pięknym rezydencjom górnego miasta.

– Chyba nikt nas nie zauważył – odezwała się królowa z wyczuwalną ulgą w głosie.

Stała na tle muru otaczającego pałac główny i skrzydło wschodnie. Kiedy przeniosłam wzrok trochę wyżej, to dostrzegłam, że znajdujemy się u podnóża jednej z dwóch wież twierdzy.

Ciekawiło mnie, jak to się stało, że akurat do tajnego przejścia prowadziła jedna z uliczek kończących się na murze. A co jeśli niechcący wyjście znajdowałoby się w jednym z domów przylegających do umocnień oddzielających górne miasto? Nie wiedziałam, czy elfy projektujące tę dzielnicę wiedziały o tunelu, czy po prostu szczęśliwie kończył się na ulicy.

Nie dane było mi się nad tym dłużej zastanawiać, bo królowa poprawiła nerwowo kaptur płaszcza i skierowała się do największego budynku w okolicy. Zaczęłam po cichu podejrzewać, że to jednak jedna z jej pierwszych wycieczek poza twierdzę, bo nie wyglądała na zbyt pewną siebie.

Sfatygowany napis nad drzwiami głosił, że to szpital. Miałam ochotę prychnąć z pogardą, ale się powstrzymałam. Królowej zdecydowanie by się to nie spodobało. Z niewiadomych przyczyn upierała się, że elfy niskiego rodu też były coś warte.

Cóż... Moim zdaniem nadawały się tylko do różnego typu prac, których w życiu nie chciałoby mi się robić. Ot tania siła robocza i mięso armatnie w armii. Przez swój brak mocy magicznej, z kolejnymi dekadami coraz bardziej upodabniali się do ludzi. Żyli już o połowę krócej niż my, bo maksymalnie do czterystu lat. Choć praktycznie mało który elf niskiego rodu tyle dożywał. W ciągu ostatnich stu lat zaczynali coraz częściej chorować na podobieństwo ludzi, co nam, wyższym istotom, było praktycznie obce.

Widząc, że królowa kieruje swoje kroki do szpitala, zaczęłam łączyć pewne fakty. Jej włosy ostatnio wzbogaciły się o sporo czerwonych kosmyków, co jednoznacznie wskazywało na przepracowanie, ale w zamku nie było praktycznie rannych i chorych. Limesa po prostu chodziła tutaj i leczyła to plugawe robactwo.

Chyba nigdy nie pojmę, dlaczego ktoś mógłby marnować swoją moc i energię na te istoty drugiego rzędu. Bardziej już tylko można było upaść, pomagając ludziom. Gdyby Erniti przyszedł kiedyś do mnie z takim głupim pomysłem, to szybko wybiłabym mu go z głowy, ale niestety z działaniami królowej nie mogłam dyskutować. A jeśli nawet próbowałam, to przecież i tak mnie nie słuchała, tak jak było z tą dzisiejszą wyprawą.

Niechętnie więc poszłam za królową do budynku i to, co zobaczyłam, sprawiło, że miałam od razu ochotę zawrócić. Praktycznie wszędzie na podłodze leżały rozłożone posłania, a na nich mnóstwo elfów. Między nimi chodzili uzdrowiciele i starali się pomagać temu robactwu, z którego sami się wywodzili, ale wnosząc po przepełnionym budynku, szło im bardzo źle. Krzyki, płacze i jęki rozlegały się z różnych stron i tworzyły razem strasznie nieprzyjemną dla uszu zbieraninę dźwięków.

Stałam tak dobrą chwilę z Toluenem w ręku i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Na szczęście królewicz przynajmniej grzecznie spał dalej, mimo tego całego hałasu. Za to królowa wyraźnie kogoś wypatrywała. Zaraz jednak chyba go dostrzegła, bo ruszyła slalomem między elfami, a ja niechętnie poszłam w jej ślady.

– Iola, dobrze cię widzieć – wykrzyknęła w stronę jakiejś ubranej w zniszczoną, zieloną sukienkę kobiety.

Iola podniosła się znad jednego z posłań i spojrzała swoimi dużymi, szarymi oczami na królową. W czarny warkocz kobiety było wplecione kilka pofarbowanych na zielono pasemek, co potwierdziło moje przypuszczenia, że mamy do czynienia z zielarką.

– A więc jednak przyszłaś znowu – stwierdziła Iola, a w jej zmęczonych oczach pojawił się jakiś błysk.

– Przecież obiecałam – odparła beztrosko królowa. – A to jest Ismera – wskazała na mnie ręką – oraz mój syn.

– Miło mi poznać – odparłam, przywołując na usta wymuszony uśmiech.

Nie było mi ani trochę miło. Nie miałam też ochoty zadawać się z tym stworzeniem niższego gatunku, ale zdecydowanie nie powinnam pokazywać tego po sobie.

– Mi również – odparła tymczasem Iola, uśmiechając się przyjaźnie.

Jeśli myślała, że ja przyszłam tu pomagać leczyć te elfy, to grubo się myliła. Jak dla mnie ci mogli już dawno sobie poumierać; żyło ich jeszcze sporo w zapasie.

Nie było mi dane jednak wyprowadzić jej z błędu, bo jakiś mały chłopczyk z czarną czupryną odwrócił jej uwagę.

– Iola! Iola! Dziadek chyba źle się czuje! Nie reaguje, jak do niego mówię! – wykrzyczał jednym tchem i złapał kobietę za rękę z zamiarem pociągnięcia jej w kierunku, z którego przybiegł.

Zielarka dała mu się prowadzić, a Limesa ruszyła szybkim krokiem za nią. Niechętnie poszłam w ich ślady z królewiczem na rękach.

Zaraz zatrzymaliśmy się przy jednym z posłań, a chłopiec tłumaczył coś Ioli płaczliwym tonem, tak, że nie mogłam go zrozumieć.

Królowa nie zwracała na nich uwagi. Uklękła na podłodze i położyła dłonie na piersi elfa. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że kilka rudych kosmyków wymknęło się spod kaptura.

Przez chwilę nic się nie działo. Potem jednak starszy elf zakasłał i otworzył z trudem oczy. Malec o czarnych włosach momentalnie wtulił się w dziadka, a na twarzy królowej niepewnie zagościł uśmiech. Szybko jednak znikł, kiedy przeniosła wzrok na Toluena na moich rękach.

– Coś się stało? – zapytałam bardziej z obowiązku niż troski. Miałam ochotę uciec jak najdalej z tego miejsca, a nie przejmować się jakimiś małymi elfami i ich rodzinom.

– Toluen nigdy nie poznał dziadka – rzekła niemal niesłyszalnie. – Nawet nie będzie miał okazji się tak o niego martwić.

Wyczułam w jej głosie słabo skrywany ból. Zaraz jednak wzruszyłam ramionami. Dawny król z własnej woli nie przebywał w twierdzy i nie mieszał się w wojnę. Nic nie dało się z tym zrobić. Nie rozumiałam więc, dlaczego królowa tak bardzo się nim przejmowała.

– Dawno nie odpisywał. Napiszę do niego dzisiaj – stwierdziła nagle królowa.

Powstrzymałam się od komentarza, że skoro nie odpisywał, to raczej nie czekał z utęsknieniem na list od synowej. Królowa i tak by nie posłuchała.

* * *

Pokonywałam kolejne stopnie spiralnych schodów, zastanawiając się, kto wpadł na taki głupi pomysł, żeby przetrzymywać turiony na szczycie wieży i to jeszcze tej, która wznosiła się nad prawym skrzydłem twierdzy. Co za tym idzie, żeby się do niej dostać z kwater królowej, musiałam pokonać jeszcze więcej kamiennych schodów. A. i jeszcze jakby doliczyć stopnie prowadzące od piątej bramy... Albo nie... Wolałam żyć w niewiedzy.

Wspinałam się więc niestrudzenie na kolejne schodki, starając się szukać pozytywów – byłam już raczej za połową drogi. Przez małe okienko albo raczej otwór strzelniczy, wpadały do środka promienie słoneczne, oświetlając mi drogę. Na oko dochodziło już późne popołudnie.

Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że w sumie nie zabawiliśmy jakoś długo poza twierdzą. Po wyleczeniu dziadka czarnowłosego chłopczyka królowa zabrała się za pomaganie innym chorym i rannym, a ja zostałam z Iolą, starając się jej nie okazywać, jak bardzo nią gardzę.

Limesa na szczęście szybko się uwinęła i uwolniła mnie od kłopotliwego towarzystwa zielarki. Zauważyłam, że pomogła tylko części elfów. To była chyba jedyna rozsądna rzecz tego dnia, bo jeśli król zobaczyłby całkowicie czerwone włosy... W sumie wolę nie myśleć, co by się stało.

Nagle usłyszałam jakieś kroki. Ktoś pośpiesznie schodził z wieży. Za chwilę zza zakrętu wyłoniła się jakaś sylwetka. Rozpoznałam w niej Teę Mrogę – dowódcę gwardii króla. Kobieta zlustrowała mnie uważnym spojrzeniem swoich ciemnobrązowych oczu.

Widywałam ją już nie raz kryjącą się gdzieś w cieniu Girtsa, ale teraz dopiero mogłam przyjrzeć jej się dokładniej. Zdecydowanie nie była ładna, mimo swoich prostych, kruczoczarnych włosów i ciemnej karnacji. Jak na mój gust zbyt duże usta, zbyt ponura mina i zbyt niebezpieczne błyski w oczach. Jakby się uśmiechnęła, upięła włosy i ubrała w suknię oraz biżuterię zamiast zbroi i miecza, to może jakiś pośledniejszy elf zwróciłby na nią uwagę... Ale skoro nie planowała tego robić, to wcale mnie nie dziwiło, że jeszcze nie znalazła sobie męża i wcale się na to nie zanosiło. Nie miała nawet jednego adoratora, a co dopiero mówić o kilku, tak jak ja od śmierci męża.

– Po co idziesz do wieży? – zapytała w końcu, nadal nie spuszczając ze mnie swojego, uważnego spojrzenia.

– Wysłać list od królowej – odparłam szybko. Na końcu języka miałam odpowiedź, że to nie jej interes, ale lepiej było nie zadzierać z Teą i nie wzbudzać jej podejrzeń. Mogła mi poważnie zaszkodzić oraz pokrzyżować plany.

– A do kogo? – drążyła dalej temat.

– A skąd mam niby wiedzieć? Nie czytałam – odburknęłam i ruszyłam po schodach z zamiarem jej wyminięcia.

– Bez adresata nie wyślesz listu – uświadomiła mnie elfka, a ja w odpowiedzi westchnęłam.

– Pewnie jest podany na wstążeczce – odparłam. – Jeśli chcesz, to możesz sobie zobaczyć, ale ja jeszcze nie patrzyłam, nie czytam cudzych listów. – Wyciągnęłam w jej stronę zwiniętą kartkę, ale Tea jej ode mnie nie wzięła.

– Nie ma potrzeby – odrzekła szybko. Chyba uświadomiła sobie, że mogę donieść królowej, że czyta jej prywatną korespondencję. – A ten drugi?

Miałam ochotę głośno zakląć, ale tylko uśmiechnęłam się niewinnie.

– Ten jest do moich dzieci. Kida już dawno do mnie pisała, ale nie miałam czasu odpisać – powiedziałam. Wiedziałam, że imię mojej córki nic jej nie powie, ale raczej nie będzie wypytywać dalej. Zauważyłam już, że Tea nienawidziła niewiedzy i przyznawania się do niej. – A teraz wybacz, ale królowa prosiła, żeby wysłać list jak najszybciej...

– Oczywiście. Nie chciałam cię zatrzymywać.

Akurat. To niby czemu to zrobiłaś? – pomyślałam. Nie wypowiedziałam tego jednak na głos, a jedynie wyminąłem ciemnoskórą elfkę i jak najszybciej kontynuowałam wspinaczkę. Dopiero za kolejnym zakrętem pozwoliłam sobie na westchnienie ulgi. Mało brakowało, a przez wścibskość Tei bym wpadła.

Po chwili w końcu doszłam do pomieszczenia na szczycie wieży. Wpadało tu dużo więcej światła słonecznego niż na schodach. Wszystko przez duże okna, przez które turiony mogły swobodnie wlatywać i wylatywać na zewnątrz. Były też minusy – panował tu straszny przeciąg.

Podeszłam do najbliższego ptaka, żeby móc jak najszybciej zejść już na dół. Turion łypał na mnie zielonym okiem, kiedy przymocowywałam do jego fioletowej nóżki list od królowej.

Słyszałam, jak ktoś kiedyś powiedział, że ptaki wyglądają jak ludzkie kruki, tylko mają srebrne pióra. Nie miałam jak tego sprawdzić, bo nigdy nie byłam w świecie ludzi, ale za to miałam pewność, że krukom brakowało umiejętności turionów. Na pewno nie potrafiły one magicznie znaleźć adresata listu, nawet jeśli nadawca nie wiedział, gdzie on się znajduje. Wystarczyło im podać imię i nazwisko, a bezbłędnie określały kierunek i dostarczały wiadomości.

– Seltsdon VIi Lirryns – powiedziałam po cichu, kiedy już przymocowałam wiadomość od królowej. Mimo tego, co powiedziałam dowódcy gwardii króla, doskonale wiedziałam, dla kogo był przeznaczony list.

Turion łypnął jeszcze raz na mnie zielonym okiem, a potem rozprostował srebrne skrzydła i wyleciał przez najbliższe okno. Czym prędzej skierowałam się do kolejnego ptaka i jemu też przyczepiłam list do nogi.

Tutaj jednak zawahałam się, zanim wymówiłam imię i nazwisko adresata. Z jednej strony wiedziałam, że muszę to zrobić dla dobra moich dzieci, ale mimo wszystko nadal nie do końca tego chciałam. Jeśli jednak nie wysłałabym tego listu, to ona nie zawahałaby się zrobić krzywdy moim córkom i Ernitiemu. Mimo lekkomyślności królowej i jej słabości do robactwa, zwanego elfami niskiego rodu, to ją polubiłam i nie czułam się w tej sytuacji dobrze.

Turion tymczasem zaczął się już niecierpliwić i przestępować z nóżki na nóżkę. Trzeba było podjąć decyzję.

– Andreth Redion – wyszeptałam z ciężkim sercem.

Ptak, zadowolony, że w końcu dostał polecenie, wzbił się w powietrze i szybko zniknął za oknem. Ja jednak stałam jeszcze długo w wieży i patrzyłam w ślad za nim, nie zważając na wiatr targający moimi włosami i suknią. Nawet powtarzane w myślach słowa, że robię to tylko dla dzieci, nie zmieniały faktu, że zdradziłam i dobrze o tym wiedziałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro