Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Almáriel Angela Lirryns

Kiedy otworzyłam oczy, otaczała mnie wszechobecna zieleń puszczy.

Przez chwilę wątpiłam, czy znajduję się w moim ciele, czy znowu podróżuję przez sen. W końcu przecież zasypiałam w podobnym lesie. Ale rozglądając się, nie dostrzegłam mojej siostry, ani Maltozy, ani reszty naszych towarzyszy. Czyli jednak to drugie.

Widok puszczy sprawił, że momentalnie przypomniałam sobie o motylach. A raczej o tej garstce, która ocalała. Ogarnął mnie smutek, gdy przed oczami stanęła mi roześmiana twarz Blanki. Dziewczynka jeszcze nie wiedziała, że nigdy nie będzie mieć dzieci. Ona ani żaden inny zmiennokształtny.

Dotknęłam pierścienia zawieszonego na łańcuszku. Nadal nie chciałam go założyć i korzystać z jego mocy, ale jednak warto było mieć go przy sobie i dobrze pilnować. Przez kilka sekund miałam ochotę go zerwać z szyi i rzucić na ziemię, ale się powstrzymałam. To nie pomogłoby motylom, a kto wie, czy razem ze zniszczeniem pierścienia nie znikłyby i te żyjące. Lepiej było nie ryzykować.

Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Rozejrzałam się pośpiesznie i natrafiłam na przenikliwie zielone oczy Augsne. Moje własne spojrzenie zapłonęło tłumionym wcześniej ogniem, który błyskawicznie zastąpił smutek.

To wszystko to była jej wina.

To ona mnie tam wysłała.

i to ona kazała mi zabrać pierścień.

Musiała wiedzieć, jakie wiążą się z tym konsekwencje, a jednak je przemilczała. No tak, to wydawało się wygodne. Jeszcze pewnie liczyła, że do naszego kolejnego spotkania zniknie i nie będzie musiała się z tego tłumaczyć. Na jej nieszczęście nie założyłam pierścienia, więc nadal się tu znajdowała.

– i co? Jesteś z siebie zadowolona? – zapytałam, posyłając jej gniewne spojrzenie.

– Zależy, o co pytasz – odparła spokojnie.

Tego było za wiele. Łagodny głos kobiety przelał szalę goryczy. Ta cała sytuacja nie wytrąciła Augsne ani trochę z równowagi. Jej nawet nie było żal motyli!

– Doprowadziłaś do zagłady gatunku! Przez ciebie zniknie on z powierzchni ziemi! – wykrzyczałam do niej, a moje dłonie zacisnęły się w pięści. Miałam ochotę ruszyć w jej stronę i... i... i sama nie wiedziałam, co właściwie chciałam zrobić.

Nie odpowiedziała mi tym samym. Nie krzyczała. Spojrzała tylko na mnie ze smutkiem w oczach i się odwróciła.

No tak, najłatwiej uciec od problemu. Wygodne.

Mój krzyk za to zwabił na polanę Ugunsa. Mężczyzna wyjrzał niepewnie zza drzew i wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale Augsne nie dała mu dojść do słowa.

– Zostaw nas – powiedziała cicho. – Sama jej to wyjaśnię.

Uguns popatrzył jeszcze tylko ze współczuciem na moją twarz, na której malowała się złość, a potem posłusznie zniknął w gęstwinie. Chciałam go powstrzymać i powiedzieć mu, jakim potworem była jego siostra, ale tkwiłam tylko jak słup soli.

– Wiesz w jaki sposób powstały motyle? – zapytała Augsne, nadal stojąc do mnie tyłem.

Już chciałam pokręcić głową, ale ona nie czekała na moją odpowiedź.

– W pewnym sensie ja je stworzyłam. Pierścień w ciekawy sposób oddziałuje na ludzi i tylko na nich. Kiedyś pewien mężczyzna dotknął niechcący mojego pierścienia, gdy byłam w odwiedzinach w świecie ludzi. Nie planowałam tego. Był tłok i po prostu zahaczył o niego ręką... – Kobieta przerwała, jakby zbierała myśli.

Odetchnęłam głęboko, pozwalając jakiejś niewielkiej części złości się ulotnić. Ona zdecydowanie nie pomagała mi na skupieniu się na opowieści Augsne. A tym bardziej w trzeźwej ocenie sytuacji. Musiałam się jak najszybciej uspokoić.

– Stał się przez to zmiennokształtny. Nie zauważyłam tego od razu, a niestety dopiero po pewnym czasie. Przez dosłownie tydzień pobytu w waszym świecie, dałam kilkudziesięciu osobom tę zdolność. Kiedy się zorientowałam, nie mogłam pozwolić im tam zostać. Zabrałam ich do Ampelium, ukryłam w puszczy. – Augsne odwróciła się w moją stronę, a wtedy dostrzegłam malujący się na jej twarzy wielki ból, który sprawił, że resztki złości ze mnie wyparowały. – Później okazało się, że ich dzieci nie dziedziczą tej mocy – kontynuowała. – Stanęłam przed kolejnym wyborem, mogłam pozwolić ich potomkom wrócić do waszego świata. Jako ludzie nie mogliby tu zostać. Gdyby elfy się o nich dowiedziały, to by je zniszczyły. W większości uważali ludzi za plagę, za niegodnych, by stąpać po ich ziemi. Nie chciałam jednak rozdzielać rodzin. Przemieniłam dzieci w motyle. Zostawiłam nawet im pierścień na przechowanie, żeby kolejne pokolenia mogły tu żyć.

Kobieta zamilkła na sekundę i popatrzyła mi uważnie w oczy. Miałam ochotę uciec przed jej spojrzeniem, ale nie potrafiłam się ruszyć.

– Zabierając pierścień, nie zabiłaś motyli. Nie sprawiłaś nawet, że nie będą mogli mieć dzieci. Ale tak. Doprowadziłam do zagłady gatunku. Gatunku, który stworzyłam.

Nie wiedziałam, co miałam jej odpowiedzieć. Ale... istniała szansa dla motyli. Przecież... wystarczy, że dałabym ich dzieciom dotknąć pierścienia!

– Jeśli się na to zdecydujesz, to na twoją głowę spadnie obowiązek utrzymania w sekrecie ludzkich dzieci do momentu ich przemiany – powiedziała, jakby czytając mi w myślach.

– Moja matka też była człowiekiem i jakoś nikt jej istnienia nie trzymał w sekrecie – odparłam od razu.

– To prawda. i dlatego od szesnastu lat ciągle mamy podział w naszym narodzie, który doprowadza do większych lub mniejszych bitew – powiedziała ze spokojem, a ja niestety musiałam przyznać jej rację.

Czułam, że elfy nie zareagowałyby wybuchem entuzjazmu na kolonię ludzi w Ampelium. Z drugiej jednak strony pamiętałam nadal, jak Cordell i Iterb beztrosko zmieniali się co chwilę w motyle. Nie wyobrażałam sobie, że odnaleźliby się teraz w świecie ludzi.

– Możesz dać pierścień Amaldzie albo LDA. Jeszcze go nie założyłam – spróbowałam jeszcze zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Nie było to zbyt dojrzałe podejście, ale czułam się, jakbym znalazła się w ślepym zaułku bez wyjścia i chwytałam się wszystkiego, czego mogłam.

– Ludgarda Dekalina Aerilyn jest zbyt... – Augsne przerwała, szukając w głowie odpowiedniego słowa – ...nieodpowiedzialna i nadpobudliwa. Nie mogę go też dać twojej siostrze. Żadna z was nie będzie potężniejsza od drugiej. Ogień stopi lód i sprawi, że woda wyparuje. Woda neutralizuje ogień. Ty nie pokonasz Amaldy ani ona ciebie, ale za to współpracą możecie osiągnąć wiele. Powietrze podsyca ogień. Woda umożliwia i wspomaga wzrost roślin. Jesteście dwie, ale nie możecie się nawzajem zniszczyć. A za to jedna z was idealnie uzupełnia drugą.

Matko. To zabrzmiało tak poważnie, że po raz kolejny miałam ochotę zrzucić na kogoś odpowiedzialność za te amulety, wrócić do domu, do swojego spokojnego życia i ulubionych książek, niczym się nie przejmować. Bez pilnowania jakichś medalionów, pierścieni i gatunku istot na głowie. Przeżywaniem przygód tylko wraz z bohaterami ulubionych powieści fantasy.

Zmusiłam się, do stłumienia paniki wybuchającej w mojej głowie. i tak było już za późno; zaszłyśmy za daleko.

– Zastanowię się, co z motylami – powiedziałam trochę niepewnie. W końcu to była jakaś deklaracja i potem nie mogłabym się z tego wycofać. Miałam jednak cichą nadzieję, że jeśli elfy zaakceptowałyby mnie albo Anę na tronie, to i troszkę dzieci przed przemianą w motyle w jakimś zapomnianym kawałku kraju zbytnio by im nie przeszkadzało.

Mimowolnie dotknęłam pierścienia na łańcuszku. Weszło mi już w nawyk sprawdzanie, czy na pewno był na swoim miejscu. W tym samym momencie uderzyła mnie jedna myśl. Cholera jasna.

– Czy... jeśli jestem w połowie człowiekiem, to pierścień mnie przemienił? – wypaliłam na głos, patrząc z niepokojem na Augsne. Ona musiała to przecież wiedzieć i odpowiedzieć mi na to pytanie.

– Trudno stwierdzić, które geny są silniejsze – odparła po chwili namysłu. – Wiesz... jakoś nigdy nie miałam pod ręką półludzi, żeby to przetestować.

Ogarnęło mnie przerażenie. Jeszcze tylko tego mi brakowało. Półczłowiek, półelf i motyl? A może... ćwierćczłowiek, ćwierćelf, ćwierćmotyl i jakiś jeszcze kawałek, no nie wiem... jaszczurki do kompletu? Albo o. Zmieszajmy połowę dostępnych w tym świecie ras. Dorzućmy do tego ogień, ziemię, niewidzialność i czas. Co się będziemy rozdrabniać.

Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz, bo uświadomiłam sobie, że przed snem dałam Anieli do obejrzenia pierścień. Świetnie. Wręcz cudownie. Coś czułam, że Ana będzie przeszczęśliwa, kiedy się dowie, że może właśnie została motylem. Tak szczęśliwa, że trzeba będzie ewakuować pół okolicy, zanim jej powiem, bo mogą niechcący oberwać jakimś latającym odłamkiem lodu.

– Załóż pierścień – poprosiła Augsne. – Jego miejsce jest na twojej dłoni.

Spełniłam jej prośbę, czy może raczej polecenie? Tak czy siak, raczej już gorzej być nie mogło, a przynajmniej taką miałam nadzieję.

Nagle świat zaczął mi się rozmywać przed oczami, a potem zastąpiła go łudząco podobna puszcza. W moim polu widzenia pojawiła się też trochę zmęczona i zrezygnowana twarz Any.

– Coś się stało? – zapytałam, przeciągając się. Starałam się szybko dobudzić.

– Widziałam się w śnie z Udens – odparła. – Była delikatnie mówiąc niezadowolona, że Maltoza to demon.

Momentalnie zrozumiałam, że mówienie teraz Anieli o możliwej przemianie w motyla, to nie najlepszy pomysł. Ogarnęły mnie też wyrzuty sumienia. Tak byłam zaabsorbowana swoimi problemami z motylami, że nawet nie pomyślałam, jak bardzo musi być jej trudno pozbierać się po informacjach o Maltozie. W końcu bardzo przywiązała się do tej małej. A jeszcze wczoraj starała się mnie pocieszyć i rozbawić, żebym nie myślała o tym, co się stało.

– Nie przejmuj się – powiedziałam, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Normalnie mistrzyni pocieszania ze mnie. – Maltoza może i jest niebezpieczna, ale ciebie przecież by nie skrzywdziła. – Przynajmniej nie specjalnie – dodałam w myślach, po czym kontynuowałam swoją wypowiedź w taki sposób, aby już jej bardziej nie przerazić. – Uwielbia cię, bo zawsze stoisz za nią murem i nie pozwalasz zrobić jej krzywdy...

– Wiem, ale... Spodziewałam się wszystkiego, ale na pewno nie demona. Wiesz, jak trudne może być dopilnowanie, żeby nikogo nie skrzywdziła?

– Raczej nie trudniejsze niż wytrzymanie ze mną – zażartowałam lekko.

Aniela nieznacznie uśmiechnęła się, słysząc moją odpowiedź. No dobra, czyli mamy postęp.

– Chociaż ty potrafisz być jeszcze bardziej nieznośna, siostrzyczko – dodałam, nie skrywając uśmiechu.

– Heh, dzięki – odparła automatycznie moja bliźniaczka. – Lepiej już stąd spadaj, bo zaraz znowu będziesz miała mnie dość – zakpiła, jednocześnie splatając ramiona na piersi i podnosząc ironicznie brwi.

– Bardzo chętnie, ale tak się składa, że nie mam przepaści za plecami, więc to może być trudne.

Ana mimowolnie przewróciła oczami i cała jej groźna mina sprzed sekundy gdzieś zniknęła.

– To co? Idziemy poszukać czegoś do jedzenia? Chyba już pora śniadania.

Aniela przytaknęła, a ja odetchnęłam z ulgą, bo chyba udało mi się na chwilę odciągnąć jej myśli od snu i możliwych problemów z Maltozą.

Zaraz potem moja siostra zaczęła pomagać LDA w przygotowywaniu śniadania. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś produktywnego zajęcia. Dziś już teoretycznie mieliśmy wracać do oazy, skoro zdobyłam pierścień. Trzeba się było więc pospieszyć z rozwiązaniem zagadki pierścienia wody, zanim tam dotrzemy. Wolałam jeszcze trochę odwlec w czasie spotkanie z Andreth. Domyślałam się, że nadal nie była zadowolona z mojej ucieczki. Im więcej czasu minie, tym większa szansa, że jej przejdzie. No i nie bardzo ją lubiłam. Według mnie nie okazała się wcale tak godną zaufania osobą. No i opowieści Keala też nie nastawiały mnie do niej optymistycznie.

Postanowiłam więc wyjąć mapę i zastanowić się nad miejscem ukrycia ostatniego amuletu.

Po chwili już klęczałam na ziemi nad rozłożonym planem ziem królestwa i próbowałam dociec, co może znaczyć tajemnicze zdanie, że "jezioro jest zwierciadłem duszy". Co prawda wskazywało ono, że pierścienia wypadałoby szukać w okolicy jakiejś wody, no ale naprawdę nie wpadłabym na to sama? Poza tym amulet ognia znajdował się w wulkanie, wiatru na wietrznej górze, ziemi w puszczy, więc bardzo inteligentnym nie trzeba było się urodzić, aby ułożyć wszystkie fakty w logiczną całość. Wątpię, żeby ktoś szukał amuletu związanego z życiodajną cieczą na pustyni, więc to "jezioro" nic wielkiego mi nie dawało.

Nagle na mapę padł cień, więc oderwałam od niej wzrok, aby sprawdzić, co ktoś ode mnie chce. Nade mną stał Keal, wpatrując się we mnie z uwagą.

– Planujemy gdzieś dalej jechać niż do oazy, czy już nie pamiętasz trasy? – zapytał.

– W pewnym sensie – odparłam, przygryzając wargę.

– W pewnym sensie co?

Zastanawiałam się chwilę, czy mogę mu powiedzieć, o co chodzi. W końcu Ana nie byłaby zadowolona, jeśli rozpowiadałabym o tym na prawo i lewo... Ale z drugiej strony Keal to nie Abelard i raczej mu ufałam.

– Kojarzysz może jakiś zbiornik wodny związany ze zwierciadłem duszy lub coś w tym stylu? – powiedziałam w końcu, kiedy cisza zaczęła się przedłużać.

Elf podrapał z namysłem brodę i przykucnął przed mapą.

– Jest mało dokładna. Nie zaznaczono na niej wszystkich małych jeziorek i strumieni, a w szczególności tych na mniej zamieszkanych terenach – rzekł po chwili.

– Czyli nie masz pomysłu? – zapytałam z zawodem. Przecież Udens nie mogła wymyślić zagadki ponad siły Anieli, bo byśmy szukały tego głupiego pierścienia do końca życia.

– Legazsule? – Keal wskazał na palcem na jezioro na zachodzie, z którego wypływała druga co do wielkości rzeka Ampelium.

– Jezioro dusz – powiedziałam cicho, kiedy w końcu udało mi się w myślach przetłumaczenie znaczenia nazwy.

Elf potwierdził skinieniem głowy. No cóż, to było chyba najlepsze miejsce, żeby zacząć poszukiwania. i jedyne, na które na razie wpadliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro